CzytelniaEwangelizacja i świadectwa

Błogosławieństwo adopcji

Co jakiś czas spoglądaliśmy z żoną w kierunku nowiutkiego, lecz jeszcze pustego dziecinnego łóżeczka, które stało w kącie pokoju, szepcząc imię naszej córeczki. Na łóżeczku leżały nowe malutkie ubranka, pampersy, butelki i smoczki. Właśnie oczekiwaliśmy z niecierpliwością i radością na naszą malutką sześciomiesięczną córeczkę, którą poznaliśmy kilka dni wcześniej. Czekaliśmy aż dopełnione zostaną formalności i będziemy mogli ją zabrać z Domu Małego Dziecka do nas na zawsze.

Kiedy się pobieraliśmy jako młodzi chrześcijanie, oboje z żoną od razu wiedzieliśmy, że chcemy służyć Bogu 'na całość’. I tak też było: pracę misyjną i służbę dla Pana postawiliśmy w naszym życiu przed karierą zawodową. Doświadczyliśmy za to naprawdę wielu błogosławieństw, Bożej obecności, wielu cudów w życiu naszym i innych ludzi, widzieliśmy ludzi nawracających się do Pana Jezusa i uzdrawianych przez Niego. Brakowało nam tylko jednego błogosławieństwa w naszym małżeństwie: dzieci, które są darem Pana. I chociaż lekarze nie widzieli przeciwwskazań, to kilkakrotnie 'nie wyszło’ nam donoszenie ciąży.

Wiele modliliśmy się w tej sprawie i sami, i w zborze, z przyjaciółmi, z różnymi sługami Bożymi, lecz nie otrzymaliśmy wyraźnej odpowiedzi.

Mnie, jako mężczyźnie, sprawa braku dziecka może tak bardzo nie ciążyła. Zajęty byłem służbą w zborze, przygotowaniem Słowa, pracą zawodową. Potrafiłem się cieszyć dziećmi naszych zborowników. Lecz z czasem stwierdziłem, że ta sytuacja jest bardzo bolesna dla mojej żony. Nie trafiały nam do przekonania niektóre słowa pociechy ze strony bliskich: Nie przejmujcie się – macie mniej kłopotu w tych trudnych czasach; macie więcej czasu na służbę dla Pana i dla siebie. Tylko, że my pragnęliśmy tych 'kłopotów’, mieliśmy dość czasu dla siebie w ciągu paru lat, nie podzielaliśmy też opinii, że dziecko osłabi naszą służbę dla Pana.

Wierzyłem Bogu i sądziłem, że skoro się modliliśmy, a Bóg zechce dać nam dziecko, to uczyni to we właściwym czasie, może w sposób cudowny, jak miało to miejsce w życiu np. Abrahama, Izaaka (czekał 20 lat na potomstwo), Zachariasza i Elżbiety. Moja żona również wierzyła, ale stan oczekiwania był dla niej o wiele bardziej przykry. Trudniej było jej się pogodzić z myślą: 'nie mam dzieci – jestem gorsza’.

W dziesiątym roku naszego małżeństwa zaczęliśmy jeszcze trochę nieśmiało myśleć: a może adoptujemy?… Ale przełom nastąpił na letnim obozie młodzieżowym, na którym byłem jednym z usługujących. Poznaliśmy tam chrześcijańskie małżeństwo z Niemiec, które dokonało adopcji ok. czterdzieściorga dzieci (oczywiście nie w jednym czasie; zawsze mieli w domu 3-6 dzieci, które doprowadzali do samodzielności).

Podczas pewnej wieczornej społeczności w zborze, gdy modliliśmy się o różne potrzeby, odczuliśmy szczególną obecność Bożą. Kolejny raz zdecydowaliśmy się przedstawić Bogu nasz problem – żona wyszła do przodu, a ja z kilkoma braćmi nałożyliśmy na nią ręce. Po nabożeństwie podeszła do nas Christa – owa mama czterdzieściorga dzieci. Opowiedziała nam o wizji, którą Pan dał jej w momencie, kiedy modliliśmy się o moją żonę. 'Pan ma dla ciebie dziecko. Ono jest piękne. Jest to wspaniały dar. Ten dar jest jak pięknie opakowany prezent – ma nawet kokardę. Powinnaś tylko przyjąć sposób, w jaki Bóg chce ci ten dar dać’.

Zgodnie z zaleceniem Biblii nie zlekceważyliśmy tej proroczej wizji. Zastanawialiśmy się, o jaki to sposób Bogu chodzi. Ale żona w głębi serca wiedziała.

W listopadzie po raz pierwszy udaliśmy się do ośrodka adopcyjno-opiekuńczego. Jest to miejsce, od którego należy zacząć staranie o adopcję. Można tam spotkać kompetentnych ludzi, którzy doradzą, można otrzymać fachową literaturę i w końcu dostanie się informację na temat konkretnego dziecka gotowego do adopcji pod względem prawnym. W ośrodku określiliśmy nasze warunki: 'Chcemy dziecko jak najmniejsze – poniżej 1 roku, raczej chłopca’. Zapytaliśmy też panią, która z nami rozmawiała o to, jak długo będziemy czekać na dziecko. Odpowiedziała, że to właściwie zależy od nas. Jeśli naprawdę tego chcemy, to już za rok albo wcześniej będziemy mogli je mieć. Okazało się, że od naszej pierwszej wizyty w tym ośrodku czekaliśmy tylko około pięciu miesięcy.

Wyjaśniam, że czas oczekiwania, to nie tylko czekanie na odpowiednie dziecko, ale także przygotowywanie rodziców poprzez różne spotkania, rozmowy oraz literaturę.

W marcu, pod koniec wizyty w naszym domu, pani z OAO nagle powiedziała nam, że jest do wzięcia sześciomiesięczna dziewczynka, która będzie na konsultacji lekarskiej w naszym mieście i możemy ją zobaczyć. Początkowo byliśmy trochę skonsternowani, bo myśleliśmy raczej o chłopcu, ale zgodziliśmy się. Pomyśleliśmy, że naturalni rodzice również nie są w stanie wybrać oczekiwanemu dziecku płci (dodam, że rodzice oczekujący na adopcję nie muszą zaakceptować każdego przedstawionego im dziecka, mogą czekać na inne). Wiedzieliśmy też, że odrzucenie przez nas przedstawionego nam dziecka byłoby niemoralne – bo czym można to usprawiedliwić? Słyszeliśmy historię o takich adopcyjnych rodzicach, którzy nie przyjęli dziecka, 'bo nos był nie taki’.

Nadszedł dzień naszego spotkania. Udaliśmy się do szpitala, gdzie dziecko miało być przywiezione na badanie kontrolne. Tam mieliśmy je zobaczyć. Przyjazd karetki z Domu Dziecka opóźnił się trochę. Dlatego spacerowałem przed szpitalem. W pewnej chwili zobaczyłem karetkę i kobietę wysiadającą z malutkim dzieckiem na ręce. Nie było w tym nic dziwnego: wszak był to szpital dziecięcy. Ale ja w sercu usłyszałem głos: 'to ona, twoja córka’. Nie zapomnę miłego wyrazu jej twarzy. Po chwili okazało się, że faktycznie opiekunka trzymała w ramionach naszą przyszłą córeczkę. I tak słowo z Izajasza 49,21-22, które wcześniej przeżywaliśmy, stało się dla nas słowem 'rhema’: ’Wtedy sama pomyślisz w swoim sercu: Kto mi tych zrodził? Przecież ja byłam bezdzietna i niepłodna, wygnana i odepchnięta? Tych więc kto wychował? Przecież ja pozostałam sama, skąd więc ci pochodzą? Tak mówi Wszechmogący Pan: Oto Ja podniosę moją rękę w stronę narodów i wysoko zatknę mój sztandar dla ludów; i przyniosą w swoich objęciach twoich synów, a twoje córki będą nieść na ramionach’.

Wizyta u lekarza okazała się dla naszej córeczki pomyślna. Nie mogliśmy jej jednak zabrać od razu. Czekały nas formalności – rozmowa wstępna z panią sędziną i uzyskanie zgody na zabranie dziecka do domu.

Co dla mnie osobiście stało się nieprawdopodobnym potwierdzeniem Bożej woli w tej sprawie? Od chwili, gdy zobaczyłem dziecko nie mogłem przestać o nim myśleć. Zapragnąłem adopcji natychmiast, i to jeszcze bardziej niż moja żona, choć to ona wyszła z taką inicjatywą, gdy ja jeszcze wcale o tym nie myślałem. Co więcej, byłem od razu pewny, że to właśnie TA dziewczynka. Tęskniliśmy za nią bardzo: postanowiliśmy zabrać ją tak szybko, jak to tylko możliwe.

Dla mnie osobiście największym świadectwem w całej tej historii było to, że nie odbyło się to tak, że Pan poprzez swoje Słowo czy proroczą wizję polecił mi, abyśmy adoptowali dziecko, a ja z ciężkim sercem musiałem się zmusić do spełnienia tego dobrego uczynku. Pan po prostu dał mi prawdziwą miłość do tego dziecka, obdarzył moje serce chceniem i sprawił wykonanie, a jedno i drugie mogło pochodzić tylko od Niego.

Po kilkunastu dniach zabraliśmy naszą córeczkę i jest już u nas ponad dziewięć miesięcy. Rozwija się wspaniale. Jest dla nas źródłem pociechy i radości. Sprawia naprawdę mało kłopotu. Nasi współzborownicy, którzy wychowują swoje własne dzieci twierdzą, że nasza córeczka jest szczególnie pogodnym, radosnym dzieckiem. Czujemy jakby nasze życie zostało uzupełnione o jakąś brakującą część. Wierzymy, że zgodnie ze słowem Pana Jezusa (Mt 18,5) przyjęliśmy Go w ten sposób do naszego domu. Kiedy córeczka znalazła się już w naszym domu, moja żona powiedziała: 'Naprawdę zobaczyłam jakby zawiązaną kokardę na tym wspaniałym prezencie od Pana’.

Ponieważ modliliśmy się z żoną do Wszechmocnego Boga o własne potomstwo, wierzymy, że On może nas nim jeszcze obdarować. I nieważne w jaki to się stanie sposób. Jeżeli Pan daruje nam jeszcze dziecko biologiczne, to nasza córka nie przestanie być 'nasza’ ani nie stanie się 'mniej nasza’. Takie oświadczenie złożyliśmy zresztą przed ziemskim sądem (i także przed Panem).

Nie wyobrażamy sobie, abyśmy nie mieli naszej córce powiedzieć całej prawdy. Oczywiście będziemy to robić stopniowo, stosownie do wieku. Wszak dla chrześcijan nie ma tu alternatywy: 'Poznacie prawdę i prawda was wyswobodzi’ – powiedział Pan Jezus.

Kilka miesięcy temu w TV była audycja na temat adopcji z udziałem dorosłych osób, które kiedyś zostały adoptowane. Wszystkie te osoby na pytanie: 'Czy mówić prawdę?’ odpowiadały: 'mówić’. I co ciekawe, choć niektórzy z nich odszukali później swych rodziców biologicznych, to o rodzicach, którzy ich wychowali mówili, że to są ich 'prawdziwi rodzice’.

I tak, gdy się cieszyłem tym nowym dla mnie wspaniałym stanem rodzinnym, pewnego dnia z najwyższym zdumieniem natknąłem się w 'Chrześcijaninie’ na artykuł o bezdzietności, którego autor sugeruje, że adopcja może być 'adopcją Ismaela’ albo 'komplikowaniem Bożego planu dla naszego życia naszymi własnymi pomysłami’. Otóż Ismael nie został przez Abrahama adoptowany, ale celowo spłodzony z niewłaściwą kobietą.

A co naprawdę mówi Nowy Testament na temat adopcji? Przede wszystkim to, że podobnie Bóg postąpił w stosunku do nas: ’Wy którzy niegdyś byliście nie ludem, teraz jesteście ludem Bożym’ (1P 2,10), ’Bóg zesłał Syna Swego (…), abyśmy USYNOWIENIA dostąpili’ (Ga 4,4-5). Pan Jezus powiedział jednoznacznie: ’A kto przyjmie jedno takie dziecię w imię moje, mnie przyjmuje’ (Mt 18,50). Czy pamiętamy jaka jest biblijna definicja prawdziwej pobożności? ’Czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nie splamionym przez świat’ (Jk 1,27).

Dziś większość chrześcijan koncentruje się na drugiej części dotyczącej zachowania siebie nie splamionym przez świat, choć i z tym w praktyce bywa różnie. Zastanówmy się przez chwilę, jak dziś konkretnie nieść pomoc sierotom (także tym społecznym). O ile w przypadku 'wdów’ często może wystarczać pomoc materialna (choć nie zawsze), to czy w przypadku sierot wystarczy wysłać przekaz pieniężny na dom dziecka lub wziąć udział w akcji robienia paczek pod choinkę?

Sądzę, że w niektórych domach dziecka dzieci mają lepsze ubranka, zabawki, jedzenie, opiekę lekarską niż w niejednej biednej polskiej rodzinie. Nie mają tylko jednego: mamy, taty i ich miłości.

Co w związku z tym może zrobić chrześcijańska rodzina lubiąca dzieci, mająca odpowiednie warunki materialne (to niestety sąd rodzinny także bierze pod uwagę) i chcąca być prawdziwie pobożna przed Bogiem i Ojcem? Odpowiedź zostawiam Czytelnikom.

(mdg)
Autor jest pastorem