CzytelniaHistoria i archeologiaKościół

Chrześcijanie – barbarzyńcy czy wybawiciele?

Dawniej mawiano, że papier jest cierpliwy, więc przyjmie każdą głupotę. Co więc powiedzieć o Internecie? Nie tak dawno w jednej z sieciowych dyskusji przeczytałem, że Kościół ma na sumieniu tyle samo ofiar, co… Stalin. 

Są takie obiegowe opinie na temat dziejów chrześcijaństwa, które szerzą się dziś w sieci w sposób zatrważający. Oczywiście najczęściej należą do nich te „krwawe legendy”, jak wspomniana wyżej kwestia, związana z domniemanymi ofiarami chrystianizacji i inkwizycji. Ale zawsze pojawią się też krucjaty, a ostatnio prześladowanie ateistów. Ciekawe jak długo rodzimi ateiści będą eksploatować temat jedynego (sic!) człowieka skazanego w Polsce na śmierć za odrzucanie istnienia Boga – Kazimierza Łyszczyńskiego?

Wrogość do chrześcijaństwa to temat to stary jak świat, bo już i Jezusa oraz Jego uczniów, a także pierwsze pokolenia ich następców oskarżano o przeróżne, zdumiewające rzeczy. Na pierwszy ogień weźmy problem nieco późniejszy: Czy chrześcijanie zniszczyli cywilizację antyczną?  

Rzymskie Koleoseum wewnątrz. Widok współczesny

Rzymskie Koleoseum wewnątrz. Widok współczesny

Od czasów upadku zachodniego cesarstwa rzymskiego aż po dzień dzisiejszy nie brakuje ludzi (z których najsłynniejszy był XVIII-wieczny angielski historyk Edward Gibbon, autor monumentalnego dzieła „Zmierzch i upadek cesarstwa rzymskiego”), którzy chrześcijan oskarżają o to, że nie tylko przyczynili się do zguby tego potężnego imperium, ale co gorsza doprowadzili też do zniszczenia imponujących dokonań cywilizacji grecko-rzymskiej. Zabierając ówczesnemu światu prześwietne dokonania wyrafinowanych twórców antycznej filozofii, sztuki, architektury wprowadzili go w mroki średniowiecza – czasy obskurantyzmu myślenia połączonego z prymitywizmem sposobu życia. W filmie Alejandro Amenábara „Agora” „elegancki i harmonijny świata pogańskiej akademii staje w konfrontacji z plebejskim i fanatycznym, ale też dużo bardziej dynamicznym chrześcijaństwem. Widzimy, jak pod naporem tarana wrota bramy aleksandryjskiej biblioteki otwierają się na oścież i wściekły tłum wdziera na dziedziniec. Pijani wściekłością i triumfem, wymachujący motykami, kosami, mieczami i krzyżami ludzie rozbiegają się po budynkach. Tylnymi drzwiami w panice uciekają pogańscy profesorowie i studenci, gubiąc po drodze bezcenne papirusy, gromadzone od lat zbiory przechowujące mądrość wieków. Napastnicy zaczynają orgię niszczenia: obalają posągi bogów i filozofów, niszczą modele kosmosu i matematyczne przyrządy, rwą papirusy i palą je na dziedzińcu. Ognisko cywilizacji zostaje zniszczone, a tam, gdzie filozofowie dyskutowali o naturze bytu, teraz chrześcijanie przechowują bydło” (Katarzyna Wężyk, „Agora” kontra chrześcijanie i feministki, www.tvn24.pl).

Cywilizacja nie zawsze cywilizowana

Przyzwyczajeni jesteśmy na dokonania antyku patrzyć poprzez dzieła Sofoklesa, Fidiasza, Arystotelesa czy Archimedesa, a także Owidiusza, Horacego czy Cycerona, jednak warto by poza niekwestionowanymi walorami starożytnej cywilizacji dostrzec również warstwy mniej chwały przynoszące dokonaniom Greków i Rzymian. Oczywiście bylibyśmy niesprawiedliwi nie wspominając o wielkich osiągnięciach cywilizacji grecko-rzymskiej – w dziedzinie prawa, polityki, kultury, architektury czy sztuki inżynieryjnej, z których czerpiemy do dziś. Jednak nieuczciwością byłoby poprzestanie tylko na nich, bez zwrócenia uwagi na znaczące niedoskonałości tamtych czasów. Zwracali na nie już wówczas, choćby wspomniani Seneka, Tacyt czy Juvenal. Tym bardziej zastany świat zgrozą napawał pisarzy wczesnochrześcijańskich.

 Zacznijmy więc od pytania, czy panowanie cywilizacji grecko-rzymskiej było złotą erą ludzkości. To zależy z czyjego punktu widzenia. I nawet nie chodzi mi o to, że lepiej być bogatym i wpływowym niż plebejuszem bądź niewolnikiem, bo to zbyt oczywiste. We wzorcowej demokracji ateńskiej władza należała do wszystkich dorosłych mieszkańców owej greckiej polis. Jednak dla Ateńczyków słowo „wszyscy” oznaczało wolnych mężczyzn urodzonych w Atenach. Kobiety w świecie grecko-rzymskim nie tylko, że nie posiadały praw politycznych, ale nawet pełnego prawa dziedziczenia majątku po ojcu czy mężu (w ograniczonym zakresie tylko w sytuacji braku potomków męskich tychże). W Rzymie kobiety nie posiadały nawet własnych imion – otrzymując jedynie żeńską formę imienia ojca.

Istotnym problemem tamtych czasów była moralność, a właściwie zastraszający jej brak. Jeden z największych filozofów i myślicieli wszechczasów, Platon w dziele zatytułowanym „Prawa” pisał o tym jak powinny jego zdaniem wyglądać stosunki rodzinne: „Kobiety, wszystkie, powinny być wspólną własnością tych mężczyzn, a prywatnie, dla siebie, żaden nie powinien mieszkać z żadną. I dzieci też powinny być wspólne, i ani rodzic nie powinien znać swego potomka, ani syn rodzica”. Los dzieci był nie do pozazdroszczenia także w czasach rzymskich. Z I wieku pochodzi list, w którym mąż pisał do swojej żony spodziewającej się dziecka: „Jeśli – życzę ci szczęścia! – urodzisz potomka, jeśli będzie to chłopiec, pozwól mu żyć; jeśli będzie to dziewczynka, porzuć ją”. W starożytnym Rzymie powszechną praktyką było porzucanie dzieci (obu płci), które następnie trafiały na targi niewolników.

A może w sferze religijnej mielibyśmy czego pozazdrościć ludziom antyku? W czasach Chrystusa elity poszukiwały spełnienia w religijnych poglądach wiodących nurtów ówczesnych szkół filozoficznych. Stoicy rozbijali dawny, homerowski świat bogów poprzez naukę o boskim przewidywaniu i logosie jako rozumie świata, byli jednak dalecy od uznania jednego, osobowego bóstwa. Za to epikurejczycy przyjmowali zdeterminowany obraz świata fizycznego, w którym nie było faktycznie miejsca dla bogów, a człowiek był niewolnikiem swego przeznaczenia. Wszystko odbywało się tu i teraz, ówczesny człowiek nie miał więc powodu bać się śmierci, gdyż, jak mówił Epikur: „dopóki jesteśmy, nie ma śmierci, a gdy ona przychodzi, nie ma nas”. Natomiast pogańska religijność ludowa w cesarstwie odznaczała się ogromną zabobonnością (wielkim poważaniem cieszyli się jasnowidze, wróżki i czarownicy), powszechnością wiary we wpływ gwiazd na życie człowieka (do tego stopnia, że astrologowie chętnie przyjmowani byli nawet na dworze cesarskim), z tego rodził się fatalizm, który prowadził do zaniechania modłów do bóstw i ogólnego osłabienia religijności. Próbą wyjścia z fatalizmu była magia, która była jednocześnie formą obrony przed demonami. Jej uprawianie nie było domeną jedynie „ciemnego ludu”, znalazło bowiem poparcie w filozofii neoplatońskiej i neopitagorejskiej. Łączyła się z tym wiara w tajemne znaczenie snów. Stąd sławna była egipska wyrocznia Ammona, grecka wyrocznia Apolla w Delfach i małoazjatycka wyrocznia Glykona w Abunoteichos.

Bawmy się dobrze…

Tradycyjny politeizm nie posiadał też znaczącej zdolności kształtowania moralności swoich wyznawców, i choć funkcje te przejęły systemy filozoficzne, szczególnie stoicyzm, nie radziły sobie z tym dobrze. Pisali o tym ze zgrozą Seneka, Tacyt czy Juvenal – sławni autorzy tamtych czasów. Widoczny był upadek życia rodzinnego, powszechne były rozwody, prostytucja, orgie, deprawacja przez niemoralne widowiska teatralne i okrutne walki gladiatorów na arenach cyrkowych, czy bezduszne traktowanie niewolników (uważani byli za rzeczy i określani jako „rzecz mówiąca” lub „narzędzie mówiące”). Ludzi tamtych czasów cechowało poszukiwanie religii, która zawierałaby w sobie pociągający i porządkujący system moralny, stąd pewną popularnością cieszył się w okresie przyjścia Jezusa judaizm.

Cesarstwo rzymskie było pierwszym imperium starożytnym, w którym władze tak dużą wagę przywiązywały do zabawiania swoich poddanych. Już w czasach Jezusa ubodzy mieszkańcy Rzymu, dzięki państwowej polityce rozdawnictwa zboża, mogli sobie pozwolić na pracę jedynie przez 206 dni w roku, a pozostałe 159 mieli możliwość spędzać dowolnie, m.in. na udziale w widowiskach i obchodach świąt, hucznie organizowanych przez cesarzy. Były to rozrywki przy których bledną wszystkie współczesne „reality shows”, ich głównym zadaniem było bowiem dostarczenie widzom widoku krwi i to przelewanej „na żywo”oraz bardzo często – do ostatniego tchu ofiary. Nie stroniące od gwałtu widowiska teatralne, ale przede wszystkim igrzyska w postaci walk gladiatorów, walk dzikich zwierząt, zabijania ludzi (w pewnym okresie także chrześcijan) przez te zwierzęta, a także z wykorzystaniem wymyślnych tortur, organizowano w stolicy cesarstwa przez 93 dni w roku. Nawet, kiedy przeminęła już świetność cesarstwa i państwo miało trudności ze ściąganiem podatków niezbędnych dla utrzymania armii odpierającej nieustanne najazdy barbarzyńców, wciąż ogromne sumy przeznaczano na organizację igrzysk. Kupując w ten sposób m.in. spokój wewnętrzny. Były to prawdziwe rozrywki masowe – największe miejsce organizowania igrzysk – Circus Maximus, mogło pomieścić ćwierć miliona widzów.

Powiew nowego

Szansa naprawy tego stanu rzeczy pojawiła się po roku 312, kiedy to cesarz Konstantyn, nazwany później Wielkim, postanowił w swoim, targanym wewnętrznymi konfliktami państwie dopuścić do głosu chrześcijan, samemu poddając się pod wpływ Ewangelii. Zapoczątkował w ten sposób długi proces przemiany prawodawstwa i życia społecznego, porządkowanego coraz wyraźniej w duchu nauczania Nowego Testamentu.

Już za życia Konstantyna zmieniono prawo małżeńskie, utrudniając rozwód na wniosek jednej tylko ze stron i zakazano konkubinatu żonatym mężczyznom, a cudzołóstwo obarczając surowymi karami. Naciski ze strony chrześcijan doprowadziły w roku 374 do wydania przez władze cesarstwa rzymskiego całkowitego zakazu dzieciobójstwa, a także walki z rozpowszechnionym, jak już wspomnieliśmy, procederem porzucania dzieci. Państwo wzięło pod opiekę chorych i upośledzonych, pomniejszyło absolutną władzę panów nad niewolnikami i rodziców nad dziećmi. Podejmując działania na rzecz ulżenia losowi niewolników, przeforsowano wprowadzenie zakazu rozdzielania rodzin niewolników. Żyjący na przełomie IV i V w. biskup Konstantynopola Jan Chryzostom apelował, aby chrześcijańscy panowie uczyli swoich niewolników zawodu, a następnie ich wyzwalali. Chrześcijanie, zarówno indywidualnie, jak i w ramach działalności Kościoła, znaczne sumy przeznaczali na wykupywanie niewolników i jeńców, by móc obdarzać ich wolnością. Zajmowano się również losem więźniów, starając się ulżyć ich losowi, np. dążąc do ograniczenia kary śmierci (pod wpływem nacisków Kościoła zakazano stosowania wobec nich śmierci głodowej) lub niemal jej równoznacznych ciężkich robót w kopalniach, zastępując je karą więzienia. Nawet w sprawach mniejszej wagi, dokonywano zmian. Już w roku 316 Konstantyn wprowadził zakaz piętnowania twarzy przestępców, ponieważ „zostały one ukształtowane na obraz niebiańskiej piękności”.

Ten sam cesarz pod wpływem wymagań moralności chrześcijańskiej porwał się nawet na ulubioną rozrywkę swoich poddanych – krwawe igrzyska cyrkowe i walki gladiatorów, w 325 r. zakazując ich organizowania. Tym razem jednak siła społecznego przyzwyczajenia i… przyzwolenia była tak silna, że przepis ten długo pozostawał martwy, dopiero ponad wiek później (w roku 481) faktycznie zlikwidowano te igrzyska.

Jednym z dostrzeganych od samego początku wyróżników chrześcijaństwa była troska Kościoła o ubogich (nie tylko wierzących). Już w połowie III wieku (czyli w czasach, gdy chrześcijaństwo czasy tolerancji przeplatało z okresami prześladowań), w samym tylko Rzymie pomagano 1500 biednym oraz wdowom, które w tamtych czasach nierzadko skazane były na nędzę. Jak pisze Wojciech Gajewski „chrześcijanie okazywali pomoc porzuconym dzieciom i niemowlętom, a także wyrzucanym na śmietnik chorym i umierającym niewolnikom oraz osobom starszym, pozbawionym często jakiejkolwiek opieki ze strony swoich bliskich. Zajmowali się także grzebaniem umarłych, o których już nikt się nie zatroszczył. Rozbudowany został fundusz dobroczynny, a gminy przekazywały pieniądze i inne środki dla potrzebujących w miarę swoich możliwości. W IV wieku, gdy chrześcijaństwo uzyskało status religii tolerowanej, akcje charytatywne osiągnęły znacznie szersze rozmiary” („Chrześcijańska nadzieja i jej owoce w dziejach kultury europejskiej w późnym antyku i wczesnym średniowieczu” – Słowo Prawdy 6/2008). Kiedy w połowie IV wieku cesarz Julian Apostata próbował zawrócić cesarstwo rzymskie z powrotem na drogę panowania religii pogańskiej, pisał ze zgrozą, wydając niechcący jak najlepsze świadectwo zwalczanym przez siebie chrześcijanom: „Czy nie widzimy, że tym, co przyczyniło się najbardziej do rozwoju ateizmu [tj. chrześcijaństwa], jest ludzki stosunek wobec obcych ludzi, życzliwość wobec wszystkich, nawet dbałość o zmarłych? To powinno być przedmiotem ciągłej naszej troski. Byłby wstyd, gdyby ci bezbożni Galilejczycy [tj. chrześcijanie] oprócz własnych żebraków, żywili jeszcze naszych wiedząc, że nie otrzymują pomocy, jaką powinniśmy im dać”.

W końcu kto zawinił?

Ciekawe, że to, co dla Juliana Apostaty było zawstydzającym oskarżeniem niewydolności systemu pogańskiego w kwestiach społecznych, dla wspomnianego już Edwarda Gibbona było przyczynkiem do upadku cesarstwa rzymskiego, o który – jak wiadomo – współobwiniał chrześcijan. Pisał on z ubolewaniem, że „dużą część dobra publicznego przeznaczano na realizowanie zwodniczych projektów miłosierdzia i pobożności, a żołd rozrzutnie wypłacano bezużytecznym gromadom obojga płci, które mogły jedynie powoływać się na zasługi w dziedzinie abstynencji i czystości”. W ten niewybredny sposób określał on mnichów i księży, którzy faktycznie stanowili pewne obciążenie dla budżetu państwa, nie tak duże jednak jak ogromna rzesza urzędników charakteryzująca się zatrważającym poziomem korupcji. Piszący w IV w. Laktancjusz odnotował (nawet jeśli z przesadą, to oddając ówczesne nastroje): „Więcej ludzi brało państwowe pensje, niż płaciło podatki. Potworne ciężary podatkowe strawiły siły rolników, opuszczano pola, ziemie uprawne przemieniły się w ugór”. Podwojona od III w. armia i biurokracja pożerała kurczące się zasoby państwa, a wielka arystokracja ziemska sabotowała cesarskie próby skutecznego ściągania od nich podatków.

To zjawisko, w połączeniu z wyniszczającymi najazdami ludów barbarzyńskich, z którymi Rzymianie radzili sobie coraz gorzej, oraz postępującym kryzysem rolnictwa, rzemiosła i handlu faktycznie doprowadziło do upadku kwitnącego niegdyś imperium. Chrześcijanie nie byli ani w stanie odwrócić tej tendencji, ani tym bardziej jej przyspieszyć (wyjątkiem może być północna Afryka osłabiona konfliktem ze schizmą donatystów). Sami padali bowiem ofiarami tych najazdów w taki sam sposób, jak wszyscy inni mieszkańcy cesarstwa. Z drugiej jednak strony, w czasach, gdy cesarstwo słabło i rozpadało się, a wraz nim jego instytucje, na których opierała się antyczna cywilizacja, ciężar obrony ludności przed najeźdźcami niejednokrotnie brali na siebie biskupi, którzy organizowali obronę poszczególnych miast lub w innych sytuacjach pośredniczyli w rokowaniach z wodzami barbarzyńców, ratując je przed spaleniem wypłaceniem im okupu.

We wspomnianym na wstępie filmie Alejandro Amenábara chrześcijanie (nie wyłączając biskupów!) nieodmiennie noszą się na czarno. Widać w tym zamiłowanie reżysera do kontrastu, bowiem pogan ubrał on w białe, czyste stroje (a kolory w filmach często pełnią rolę komunikatywną). I chociaż chrześcijaństwo schyłku starożytności ma sporo na sumieniu, jednak przedstawianie go w tak nieodmiennie czarnym świetle jest nie tylko nieuczciwe, ale zważywszy na jego szybki rozwój, nawet w czasach, gdy było przez cesarzy rzymskich prześladowane – wręcz mało wiarygodne.

Włodek Tasak

Artykuł pochodzi z serwisu http://zgory.com