CzytelniaKościół

Chrześcijaństwo wygodnictwa

Stan Kościoła

Doszliśmy do miejsca, gdzie korzystne byłoby spojrzeć na stan Kościoła w ogólności. Niedawno byliśmy świadkami ożywienia zielonoświątkowego 20 wieku — przebudzenia charyzmatycznego. Zostało ono zesłane przez Boga, aby przygotować drogę na przyjście naszego Zbawiciela. Było prorokowane, że ożywienie to nastąpi „potem” (Joel 3:1), „w ostateczne dni” (Dz. Ap. 2:17), „aż do przyjścia Pana” (Jak. 5:7).

Chrystus powróci nie dlatego, że cieszyć się będziemy ożywieniem, lecz z powodu „kosztownych plonów ziemi”, żniwa dusz, które to ożywienie powinno spowodować. Przebudzenie czasów ostatecznych i przyjście Chrystusa są z sobą harmonijnie związane.

Kiedy król Dawid wracał po zwycięstwie nad Absalomem, zwrócił się do starszych z Judy z surową naganą: „Wszak braćmi moimi jesteście, kością moją i ciałem moim jesteście, dlaczegóż więc macie być ostatnimi z tych, którzy chcą króla sprowadzić z powrotem?” (2 Sam. 19:12). Musimy być w czołówce Pańskiej armii, a nie na jej tyłach. W początkowym okresie przebudzenia żadne zwiastowanie nie zachwycało ludzi bardziej niż poselstwo o powtórnym przyjściu Chrystusa.

Chociaż ten autor może wglądać jak spóźnialski Janek w porównaniu z tymi licznymi patriarchami Pięćdziesiątnicy, którzy są jeszcze wśród nas, jednak pamięta on, jak w dawnych czasach wydawało się, że każde kazanie w niedzielę wieczorem podkreśla bliskość powrotu Chrystusa. Każde poselstwo w językach wraz ze swoim tłumaczeniem wydawało się być wezwaniem do gotowości.

Ale pokolenie przyszło i odeszło… potem następne… a nasz Mistrz ciągle odwleka (Mat. 25:5). Pobudowaliśmy piękne budynki kościelne, staliśmy się zdolnymi opracowywać programy na poziomie profesjonalnym i wszystko to jest wspaniałe. Widzieliśmy tłumy zacnych ludzi, wyrobiliśmy sobie pozycję godną uznania… jesteśmy kimś…

Czy ktoś się pomylił?

Ale co zrobić z tymi natchnionymi kazaniami? Czy wszystkie one były błędne? Nie, one były prawdziwe. A te obdarowane osoby, czy one innych wprowadziły w błąd? Albo zwodziły same siebie? Także nie. One mówiły prawdę. Tak naprawdę, to świat był bliższy swojego zewangelizowania, jeśli chodzi o liczby, w minionym pokoleniu, niż dzisiaj. Z uzasadnioną dumą śledzimy nasz wzrost liczebny, ale zbyt łatwo pomijamy statystyki, pokazujące ogromne rzesze niezbawionych.

Pomimo wszelkich nowoczesnych sposobów transportu i środków masowego przekazu kościół pozostaje w tyle w wyścigu z eksplozją demograficzną. Dusze rodzą się do świata prędzej niż do kościoła. Dzisiaj żyje więcej ludzi, którzy nigdy nie słyszeli imienia Jezusa ani ewangelii Chrystusowej, niż żyło w takiej ciemności w dniach naszych ojców. Stoimy obserwując, jak świat nawraca się do pogaństwa.

Chrześcijaństwo kompromisu

Czy to możliwe, że ożywienie czasu ostatecznego zostało naruszone tak samo, jak Samson przez swoją żonę Filistynkę? Jeśli tak, to kim ona może by? Według „Konkordancji Strong’a” wyraz „Filistea” oznacza dosłownie „tarzający się w piasku”. Filistyńczycy mają związek z ziemią… są to ludzie brudni. Zidentyfikowali się oni z nieczystością świata i światowością.

Ale byli oni najbliższymi sąsiadami Izraela. I właśnie tak zawsze bywało: tylko cienka linia demarkacyjna odgraniczała kościół od świata. Kiedy Izrael był silny, Filistyńczycy trzymani byli w poddaństwie. Gdy natomiast znajdował się w stanie odstępstwa, zostawał podbity przez Filistyńczyków.

Duchowe podpadanie każdego kościoła czy jednostki można zazwyczaj przypisać jakiejś postaci cielesności i światowości. Kiedy ma miejsce duchowy odpływ, wydaje się, że kościół staje się tak świecki, a świat tak kościelny, iż z trudem dostrzec można między nimi różnicę. Widzi się wtedy ludzi podrygujących w rytmie chrapliwych dźwięków muzyki rockowej zaopatrzonej w religijne słowa… albo tłumy słuchające jak w urzeczeniu świeckich znakomitości i piosenkarzy, mówiących o zbawieniu, podczas gdy nadal żyją w grzechu… wielką liczbę utrzymujących, iż są „na nowo narodzeni”, niewątpliwie mających na myśli jakieś powierzchowne, emocjonalne przeżycie, pozbawione autentycznego upamiętania i oddania się Chrystusowi.

Można dziękować Bogu, że nie jest to opis przygniatającej większości zborów i wierzących zielonoświątkowych. Jest jednak zastraszająca świadomość, że stany takie istnieją.

Kto kogo szukał?

Wbrew pozorom, kiedy kościół staje się zimny, albo wierzący staje się letni, nie jest to wina świata. Ta kobieta filistyńska nie ubiegała się o względy Samsona. To właśnie Samson skierował na nią swoje oczy. Świat nie puka do drzwi kościelnych, domagając się wstępu. Gdyby świat był zainteresowany kościołem, nie starczyłoby nam budynków kościelnych, aby pomieścić tłumy. Kiedy więc wzorce moralne kościoła albo jednostki ulegają rozkładowi, nie można winą za to obarczać świata.

Co się zmieniło?

Światowość w kościele jest rezultatem zmieniających się pragnień chrześcijan. Zapraszają oni świat, by on ustalał wzorce dla ich życia. Jeśli gdzieś istniały dawniej przekonania co do pewnych wzorców postępowania, a teraz już ich nie ma, nie stało się to z powodu tego, że Bóg się zmienił.

Przypominam sobie, że kiedy byłem dzieckiem, intrygowała mnie obrączka ślubna matki. Chwytaliśmy mamę za rękę i przypatrywaliśmy się odbiciu naszych twarzy na błyszczącej powierzchni obrączki. Krótko przed swoją śmiercią ona dała mi tę obrączkę. Mam ją na palcu. Znowu patrzę na swoje odbicie, zaszła jednak zmiana. Nie widzę już twarzy dziecka, lecz dorosłego mężczyzny. Nie zmieniła się jednak obrączka, lecz ja sam.

Bóg mówi: „Ja, Pan, nie zmieniam się” (Mal. 3:6). Zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie On wzywa nas: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (3 Mojż. 11:44; 1 Ptr. 1:16).

Ogólnie biorąc odstępstwo nie polega na tym, że ktoś popełni grzech. Ono raczej rozpoczyna się w umyśle, a potem stopniowo zanieczyszcza duszę i ciało. W ogólności nie chodzi o upadek w pokuszeniu, lecz o pielgrzymowanie w sobie osobistego pragnienia uczestnictwa w rzeczach świeckich i cielesnych. Najpierw ma miejsce wewnętrzny „fakt” grzechu, a dopiero potem zewnętrzny „akt”.

Kto jest winien?

Kiedy następuje obniżanie się biblijnych wzorców w kościele, łatwo jest komuś składać winę za to na innych. A ponieważ starsi ludzie najwięcej mówią o takich sprawach, więc najwięcej zarzutów sypie się na młodszych. Ale problemy w kościele zazwyczaj nie rodzą się wśród młodzieży. Częściej najdrastyczniejsze pogwałcenia wzorców moralnych i zasad chrześcijańskich zdarzają się ludziom, którzy są już na tyle starzy, że powinni wiedzieć, co należy robić.

Niektóre z najgorszych utrapień pastorów mogą pochodzić od tych, na których spoczywa odpowiedzialność i którzy cieszą się szacunkiem, a pozwolą sobie na oszpecenie swojego większego zrozumienia przez niewłaściwe pragnienia albo ulegną pochlebstwom kusiciela. Stare przysłowie mówi: „Nie ma większego głupca niż stary głupiec”.

A więc za sprawą głupców — młodych, starych czy tych pośrodku — wśród chrześcijan mają miejsce i robione są przez nich rzeczy, które w poprzednim pokoleniu uchodziłyby właściwie za niemożliwe. Mówiono wtedy, że coś takiego nie może się nam nigdy zdarzyć… ale widać, że może… i zdarza się!

Chrześcijaństwo wygodnictwa

Kto zszedł już ze Świętej Drogi (Iz. 35:8) i przystał do filistyńskiej żony światłości i cielesności, ma już tylko kawałek do kobiety nierządnej w Gazie (Sędz. 16:1). Kim więc jest ta kobieta? Jest rzeczą oczywistą, że ta dziewka z Gazy reprezentuje chrześcijaństwo wygodnictwa. Dając to, co łatwo jest dać, i robiąc to, co wygodnie jest robić, człowiek uważa, że pozbył się wszystkich innych obowiązków wobec Boga i Jego Kościoła.

Pod względem materialnym usiłuje być może szybko się wzbogacić. Z łatwością może dać się złapać na listy łańcuchowe albo piramidalne struktury handlowe. Szuka jakiegoś skrótu, który zastąpiłby prostą drogę. Uczęszcza na nabożeństwa, może nawet regularnie. Kładzie coś na tacy, może nawet daje dziesięcinę. Uczestniczy w śpiewie, może nawet jest członkiem chóru. Nie żyje jednak całym sercem dla Pana. Nie modli się, nie świadczy i nie studiuje Słowa Bożego tak gorliwie, jak czynił to dawniej. „Nie chciejcie, bym odwiedzał chorych” — daje do zrozumienia — „nie będę też prowadził cotygodniowych spotkań w domu spokojnej starości. W końcu płacimy przecież za to pastorowi. A ja płacę nawet więcej niż inni”.

Prawdopodobnie wie, co należy czynić, jest też może szybki w obserwowaniu i krytykowaniu uchybień innych. Ale bądź nie rozpoznaje swojej odpowiedzialności przed Bogiem i Kościołem, bądź też nie dba o to, by się z niej wywiązać. Niebezpiecznym następstwem tego jest, że po wypaczeniu z nierządnicą z Gazy, prawie nieunikniona staje się przygoda ze zdradziecką… Dalilą (Sędz. 16:4).

Ikabod

Pułapka została zastawiona. Powtarzające się ostrzeżenia Pana są uporczywie ignorowane. Życie, które rokowało tak wspaniałe możliwości, znalazło się w zapaści pod wpływem jadu węża, którego należało zetrzeć, zanim się wylęgnął.

Samsonowi wydawało się, że osiągnął szczyt sukcesu, wyżyny popularności, czuł się jak w siódmym niebie, zachwycał się swoimi osiągnięciami. W tym położeniu nie jest w stanie rozróżnić wyraźnie między dobrem a złem, między świętością a grzechem, między zwycięstwem a klęską, między życiem a śmiercią.

Dla chrześcijanina przeżycie z Dalilą, reprezentuje ostatni krok do stanu odstępstwa. A może mielibyśmy nazwać to „Modernizmem zielonoświątkowym”? On wyobraża sobie, że jest na szczycie wykształcenia teologicznego, uważa się za bohatera duchowego, widzi się na piedestale poczucia własnej godności. Snuje marzenia o swojej świetności, ale wydaje się być ślepy na rzeczywistość: „przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy” (2 Tym. 3:5).

Ostatecznie staje się bezwartościowy i bezużyteczny, a nawet wyrządza szkodę Kościołowi Chrystusa, a resztki swojej woli i siły poświęca na niewolnicze napędzanie młyna świata, ciała i diabła. Gdzie zaś takie wpływy wzięły górę, napis na drzwiach kościoła można zmienić na „Ikabod” (1 Sam. 4:21), co oznacza: „Chwała odeszła”.

Lecz nie rozpaczajcie! Eliaszowi, prorokowi Pańskiemu, wydawało się, że już tylko on sam staje po stronie sprawiedliwości: „Pozostałem tylko ja sam” (1 Król. 19:14). Bóg jednak oznajmia mu, że ma jeszcze 7000 tych, którzy nie ulegli nieświętym skłonnościom tych czasów (1 Król. 19:18) tak więc to poselstwo NIE JEST samotnym głosem, wołającym beznadziejnie na pustyni. Jest ono głosem zatroskanej większości.

Chwalebna przyszłość

Pozytywne zwiastowanie musi czasem spoczywać na negatywnej podstawie. Nakazując „Głoś Słowo” Bóg każe nam także karcić, gromić i napominać (2 Tym. 4:2). Częstokroć Biblia poucza nas, jak czegoś nie robić, a także jak coś robić. Potrzebujemy światła z powodu ciemności. To, co pozytywne, potrzebne jest z powodu tego, co negatywne. To jest fundamentalną zasadą łaski. „Gdzie zaś grzech się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała” (Rzym. 5:20). Z łaski Bożej przyszłość będzie nawet lepsza od przeszłości.

Po co Samson?

Mając na uwadze dylemat Dalili, stoimy przed nieuniknionym pytaniem: „Po co w ogóle istniał Samson? Czy Bóg stworzył tego cudotwórcę i wyposażył go cudowną siłą tylko po to, by był takim sobie statystą, jednym więcej w pokoleniu izraelskich niewolników pod panowaniem bezbożnych, bałwochwalczych Filistynów?”

Nie, Bóg nigdy nie dokonuje cudu, aby sprawić przyjemność bezbożnym. Bóg tchnął w Samsona cudotwórcze życie, ponieważ istniał naród, który potrzebował wyzwolenia z udręk filistyńskiego podboju. W tamtym czasie nagląco potrzebne było narzędzie Boskiej interwencji, którym mogłaby przepływać moc Wszechmocnego, manifestująca Boży zawzięty stosunek względem grzechu, podnosząca Boże wzorce sprawiedliwości pod namaszczeniem Ducha Świętego i prowadząca jego pokolenie do życia w zwycięstwie i wolności. Po to właśnie istniał Samson.

Po co ożywienie?

A dlaczego Bóg powołał do życia ruch zielonoświątkowy, przebudzenie charyzmatyczne w naszym czasie? Czy dlatego, że nie było jeszcze dosyć różnych denominacji religijnych, sekt, odłamów i podziałów, szturchających się z powodu różnic i współzawodniczących z sobą, każda z własnym gatunkiem maszynerii teologicznej, których większość zespolonych wysiłków ogranicza się zaledwie do nikłej części rozległych łanów Pana, gotowych do żniwa?

Czy Bóg wzbudził zielonoświątkowców tylko po to, by móc cieszyć się zaszczytem posiadania jeszcze jednej religii, mającej niebawem rozpaść się na tuzin różnych fragmentów? Czy Bóg powiedział: „Otóż wy zieloświątkowcy, (przepraszam, że kładę na was piętno takiej nazwy, ale wszystkie dostojniejsze nazwy są już zajęte), a więc wy zielonoświątkowcy, rozglądnijcie się wokół siebie i obserwujcie, jak inni to robią, a potem róbcie tak samo”?

Dlaczego takie „Wy”?

Czy to z tym zamiarem stworzył Bóg ożywienie zielonoświątkowe? Nie. Bóg wcale nie chciał, by ożywienie zielonoświątkowe stało się po prostu kolejnym sprzętem maszynerii kościelnej, mającym naśladować wiele poprzednich, którym nie udało się sprowadzić z powrotem Króla. Bóg wcale nie powołał was do życia, byście byli niewolnikiem bałwochwalców i bezbożnych.
Bóg zesłał przebudzenie czasów ostatecznych, ponieważ już istniało tu pokolenie stworzenia Bożego, cierpiące w diabelskim obozie koncentracyjnym grzechu, brudu i niemoralności, bezprawia i przemocy, choroby, słabości i boleści, smutku i cierpienia, bojaźni, frustracji i udręki, klęski i śmierci.

Bóg powołał was do życia, jako napełnionych Duchem wierzących i jako ruch zielonoświątkowy, aby zaistniało narzędzie Boskiego wyzwolenia w ręku Wszechmocnego, aby burzyć twierdze bezbożności, wyłamywać drzwi więzień i prowadzić to pokolenie do chwalebnej wolności, dostępnej wyłącznie w Chrystusie Jezusie, naszym Odkupicielu i Panu, naszym powracającym niebawem Królu. Oto dlaczego istnieje takie „Wy”.

Ostatnie jest najlepsze

Ostatnie zwycięstwo Samsona było jego największym i tak samo będzie z Kościołem. Nie należy bowiem do nas poselstwo o porażce i rozpaczy, lecz poselstwo nadziei, wiary i zwycięstwa. W wydostaniu się Samsona z jego sromotnej porażki, w jego wyzwoleniu z więzów widzę jasne światło obietnicy. Kiedy Samson wrócił do Pana, kiedy odnowił swoje śluby zupełnego oddania się, kiedy zaakceptował Boże roszczenia do całego jego życia, Duch Pański wrócił z większą mocą niż kiedykolwiek przedtem.
Być może to prawda, że niektórzy chrześcijanie zmienili lub opuścili swoje cele. Niektórzy zapewne pogwałcili wzorce moralne, etyczne i duchowe. Bóg wiedział, że tak będzie, w miarę jak zbliżać się będzie dzień Chrystusowy, „bo nie nastanie pierwej, zanim nie przyjdzie odstępstwo” (2 Tes. 2:3). Jak zauważyliście, jesteśmy w pełni świadomi tego, że nastąpiło odstępstwo, które dotknęło ogromne obszary chrześcijaństwa.

Teraz jednak patrzymy w przyszłość. A co widzimy w świetle Ducha, które pada na Słowo Boże? Widzimy, że Bóg jest ciągle na tronie wszechświata. Jego Słowo trwa na wieki. Będzie przebudzenie. Kościół powstanie triumfujący. Chrystus powróci. Świat oczekuje na swojego Zbawiciela. Drzwi otwierają się wszędzie. Dzień dzisiejszy jest dniem największej szansy, jaka kiedykolwiek istniała.

Świat należy do was

„Zawładniecie narodami większymi i silniejszymi od was. Każde miejsce, po którym stąpać będzie twoja stopa, będzie wasze” (5 Mojż. 11:23-24). Jak obietnica ta dana została Mojżeszowi w sensie geograficznym, zostaje wam teraz dana w sensie duchowym.
„Idąc na cały świat głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu” (Mar. 16:15). „Oto sprawiłem, że przed tobą otwarte drzwi, których nikt nie może zamknąć” (Obj. 3:8). „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mat. 28:19).

Każde miejsce, dokąd udacie się z ewangelią, możecie wziąć w posiadanie dla Chrystusa. Ślady stóp ciągle jeszcze obwieszczają zawłaszczenie.

Chmurka, szum i morze

Zaledwie lekko dotknęliśmy powierzchni chwalebnych możliwości i potencjałów życia w Słowie i w Duchu. Ale w miarę, jak ożywienie będzie się rozwijać, pewni sceptycy będą na nie patrzeć i powiedzą: „Nie ma nic” (1 Król. 18:43). Być może inni zdobędą się na tyle wiary, by przyznać: „Oto maleńka chmurka jak dłoń ludzka wznosi się z morza” (1 Król. 18:44). Słuchajcie jednak dalej, gdyż oto słychać „szum ulewnego deszczu” (1 Król. 18:41).

A teraz obserwujcie krzewy balsamowe, reprezentujące „znamiona czasów” (Mat. 16:3), obwieszczające nagłe wydarzenie. „A gdy usłyszysz odgłos stąpania po wierzchołkach krzewów balsamowych, wtedy rusz do bitwy, gdyż wtedy pójdzie Bóg przed tobą” (1 Kron. 14:15).

To jest Boży czas. Jesteście ludem Bożym. Przed wami jest pole bitwy zgubionej, cierpiącej ludzkości, którą można pozyskać dla Chrystusa. Nie czekajcie. Podejmijcie to wyzwanie. Podnieście ten wzorzec. Wyjdźcie teraz z dobrą nowiną. Głoście triumfalne Słowo. Żyjcie życiem Chrystusa. To jest szczególny dzień dla zwycięstwa i wyzwolenia.

W Duchu możemy oglądać przed sobą potężną rzekę, w której wodach pluskamy się zaledwie do kostek jak małe dzieci, bojące się odejść od brzegu. Dla tych jednak, którzy odważą się ruszyć naprzód w wierze, w Słowie i w Duchu Świętym, czeka woda do kolan, woda do pasa i wody wezbrane, „tak głębokie, że trzeba by było w nich pływać, potok, którego nie można było przejść” (Ez. 47:4,5).

Ma miejsce przypływ ożywienia, wzmagający się na morzu ludzkości, nabierający rozpędu i zmiatający obojętność i opozycję. O to chodzi! Już nawet teraz znajdujemy się na początku największego duchowego przebudzenia wszystkich czasów, najpotężniejszego wylania Ducha, najwyraźniejszego objawienia Słowa… a także przyjścia Pańskiego… Alleluja! Nasz Pan przychodzi. „Maranatha!” (1 Kor. 16:22).

William A. Caldwell
Tłumaczył Józef Kajfosz