CzytelniaKościółReformacja

Historya Reformacyi XVI wieku J.M. d’Aubigne

Trzecia księga – Odpusty i tezy, Od roku 1517 aż do maja 1518.

Procesya – Tecel – Jego mowa – Spowiedź – Cztery obietnice – Sprzedaż – Publiczna pokuta – Karta odpustowa – Wyjątki – Rozrywki i rozpusty.

W całych Niemczech panowało naonczas między ludem wielkie wzruszenie. Kościół urządził na całej ziemi ogromny targ. Tak przynajmniej, widząc ten natłok kupujących, słysząc ten hałas i te przechwalania sprzedających, nie można było domyślać się czegoś innego jako jarmarku. Ale handlarzami byli zakonnicy, towarem zaś, który zachwalali i nawet po zniżonych sprzedawali cenach, było zbawienie dusz.

Handlarze jeździli po kraju w wspaniałym powozie, obok tegoż postępowało trzech jezdnych na koniach, za nimi liczna szła służba, a wszystko to z ogromnym przepychem i rozrzutnością. Widząc orszak ten pomyślałby ktoś, że to jakiś książę kościoła, nie zaś zwyczajny handlarz lub kwestarz, odbywa podróż po kraju w towarzystwie urzędników i służby. Gdy się pochód do jakiegoś zbliżał miasta, to wysyłano posłańca do rady miejskiej, a ten przyszedłszy powiedział: „Łaska Pana Boga i Ojca Świętego jest u bram miasta”. Od razu wszystko się wzruszyło. Duchowieństwo, księża, zakonnice, rada miasta, nauczyciele, uczniowie, cechy z chorągwiami, mężowie, niewiasty, starzy, młodzi, wszyscy razem wychodzili trzymając w ręku świece, idąc przy biciu wszystkich dzwonów z muzyką naprzeciwko handlarzom. Pewien dziejopis powiada, że ani samego Pana Boga nie można by z większą podejmować okazałością. Po uroczystym powitaniu udał się orszak do kościoła. Naprzód niesiono na aksamitnej poduszce lub też prześcieradle wyszywanym złotem, bullę łaski papieskiej; za nią kroczył naczelnik handlarzy sprzedających odpusty, trzymając w ręku wielki, czerwony, drewniany krzyż, potem szła procesja ze śpiewem, muzyką i kadzidłem. W kościele witano mnicha i towarzyszy jego graniem na organach i huczną muzyką. Krzyż jego ustawiano koło ołtarza, wywiesiwszy na nim godła papieskie. Póki w kościele znajdował, to każdego dnia po nieszporach lub przed Zdrowaś Mario przychodziło miejscowe duchowieństwo, sędziowie i niżsi urzędnicy, trzymając w ręku białe laseczki, którymi przed krzyżem wywijali ukłony. Wielka sprawa ta budziła naonczas w pokojowych miasteczkach Niemiec niepoślednie zajęcie.

Jan Diezel czyli Tecel

Jeden szczególnie mężczyzna zwracał przy tych sprzedażach na siebie w nadzwyczajnej mierze uwagę widzów; był to prawie ten zakonnik, który krzyż czerwony nosił. On w ogóle najgłówniejszą odgrywał przy tym rolę. Z ubioru dominikanin umiał on sobie z nadzwyczajną postępować zuchwałością. Głos miał dźwięczny i lubo już 63 liczył lata, wyglądał on jeszcze bardzo tęgi i silny. Był to syn pewnego lipskiego złotnika, niejakiego Dieza; zwano go tedy Janem Diezel czyli Tecel. W swym rodzinnym mieście ukończył on nauki, tudzież dostąpił roku 1487 stopnia bakałarza, i we dwa lata później wszedł do zakonu księży Dominikan. Licznych też dostąpił Tecel zaszczytów. Piastując godność bakałarza teologii, przeora Dominikan, tudzież apostolskiego komisarza i inkwizytora, zajmował się Tecel już od roku 1502 handlem odpustów. Zręczność, jakiej w niższych urzędach dał dowody, stała się powodem wyniesienia jego do godności naczelnego komisarza. Pobierał on miesięcznej płacy 24 złr., wszystkie koszta zostały mu wynagrodzone; tudzież utrzymywano dla jego użytku powóz i trzy konie. Lecz, jako łatwo zrozumieć się da, uboczne dochody jego przewyższały o wiele stałą jego płacę. Roku 1507 zebrał Tecel w Freibergu we dwóch dniach 2000 złr. Jako sprawa jego była szalbierską, tak też odpowiadało jej i życie jego. W Innsbrucku oskarżono go o cudzołóstwo i bezecne prowadzenie się; czego gdy dowiedziono, skazano Tecla na karę śmierci. Cesarz Maksymilian rozkazał zawiązać go w wór i wrzucić do rzeki, lecz książę saski Fryderyk wyjednał mu ułaskawienie cesarza. Przestrogi tej atoli nie przyjął sobie Tecel bardzo do serca; wszelki wyzuwszy wstyd wodził on, jak o tym sam legat papieski Miltitz donosi, wszędzie z sobą dwojga z liczby swych dzieci. We wszystkich klasztorach ziemi niemieckiej trudną byłoby znaleźć człowieka, zdatniejszego do takiego handlu. Tecel posiadał teologiczne znajomości mnicha, gorliwość i ducha inkwizytora, przy tym odznaczał się do najwyższego stopnia wygórowaną bezwstydnością, tudzież, co mu najwięcej pomagało, darem wymyślania cudownych baśni, które się podobały ludowi. Nigdy nie przebierał on w środkach; każdy mu był dobry, byle tylko dopomógł napełnić kasę. Podniesionym głosem i wymową, kuglarzom właściwą, polecał on każdemu swe odpugy, umiejąc lepiej od każdego innego kramarza zachwalać swój towar.

Skoro tylko postawiono w kościele krzyż i wywieszono na nim godła papieskie, to Tecel wstępował na ambonę i w przekonywujący sposób zachwalał wysoką wartość swych odpustów w obliczu zgromadzonego ludu, który na widok uroczystej procesji zabrał się licznie w kościele. Pospólstwo z otwartymi prawie ustami pochłaniało słowa jego o cudownych przymiotach listów odpustowych, które Tecel ze sobą przywoził. Pewien Jezuita pisze tak o orszaku Dominikanów, którzy towarzyszyli: „Niektórzy spomiędzy tych kaznodziei przeceniali, jak to zwykle bywa, znaczenie swego przedmiotu i wynosili wartość odpustów tak wysoko, iż między ludem rozpowszechniało się zdanie, że skoro tylko człowiek pieniądze złoży, może już być pewien zbawienia i wyzwolenia duszy z czyśćca. Z takich uczniów można wnioskować, jakim dopiero musiał być mistrz. Po zatknięciu krzyża powiedział Tecel pewnego razu te słowa: „Odpusty, to najwznioślejszy i najwspanialszy dar Boży na świecie”.

„Ten krzyż (a przy tym wskazał na zatknięty czerwony krzyż) jest tak skuteczny, jako krzyż Jezusa Chrystusa”.

„Chodźcie tedy, ja dam wam list, zaopatrzony pieczęcią, na dowód tego, iż mocą jego nawet i te grzechy wam są odpuszczone, które dopiero w przyszłości popełnić zamierzacie”.

„Ja bym przywileju mego ani za stanowisko świętego Piotra w niebie nie zamienił, bo ja moimi odpustami więcej wybawiłem dusz, aniżeli on kazaniami swymi”.

„Odpust i największe nawet gładzi grzechy; przypuśćmy, żeby kto, co jest jednak niemożebną rzeczą, samej matce Bożej gwałt zadał, to nie potrzebuje niczego więcej, jak tylko zapłacić, dużo zapłacić i będzie mu odpuszczone. Wyobraźcie sobie: pokutować przez siedem lat, bądź to w tym życiu, bądź to w czyśćcu; lecz ileż to grzechów popełnia człowiek w przeciągu jednego dnia, jednego roku – a cóż dopiero w całym swym życiu! – Ach, któż policzy mnóstwo tych grzechów? One wszystkie są powodem nieskończonych katuszy w czyśćcu! A oto, teraz mocą jednego odpustowego listu możecie raz na zawsze i we wszystkich wypadkach, wyjąwszy cztery, których rozstrzygnięcie apostolska sobie zastrzega stolica, tudzież i na wypadek śmierci dostąpić zupełnego odpuszczenia wszystkich kar i wszystkich grzechów waszych”.

Tecel obliczył im dokładnie wartość odpustu. „Widzicie” – powiada on – „jeżeli kto uda się do Rzymu, lub inną jaką z niebezpieczeństwem połączoną podejmie podróż, to składa pieniądze swe w pewnym banku i opłaca po 5, 6 i 10 złr. od stu, aby uzyskać weksel, za którego okazaniem w Rzymie lub gdzie indziej mu znowu pieniądze jego wypłacają… A wy byście ani za czwartą część złotego nie mieli kupić sobie listu odpustowego, mocą którego nie marny pieniądz, ale waszą nieśmiertelną duszę, pochodzącą od Boga, bez jakiegokolwiek niebezpieczeństwa do wiecznego raju wprowadzić możecie…?”

Potem od razu na inny przechodził przedmiot:”Ba co więcej,” dodał on głośno, „odpusty nie wybawiają jedynie żywych, ale także i umarłych.”

„Do tego nie potrzeba nawet ani pokuty.”

„Książe, szlachcicu, kupcze, żono, dziewczyno, młodzieńcze słuchajcie! Rodzice wasi i inni przyjaciele, którzy umarli, wołają do was z otchłani: „Okropne cierpimy tu męki; mały datek może nas wybawić; wy możecie go dać a jednak nie chcecie!”

Dreszcz wszystkich przeszył, gdy szalbierski mnich mocnym, wzruszającym głosem te powiedział słowa.

„Skoro pieniądz brząknie w skrzyni” – ciągnął Tecel dalej – „opuszcza dusza czyściec i wybawione ulatuje do nieba”.

„O wy niewieściuchy; wy się zgoła bydłu równacie! Tak obfitą podaje się wam łaskę, a wy jej poznać nie chcecie. Oto, ze wszech stron otwiera się wam niebo. Czy nie chcesz wejść od razu? Kiedyż tedy wejdziesz? Tyleż to dusz teraz wykupić masz sposobność! Człowiecze twardego i obojętnego serca! Za dwanaście groszy możesz ojca twego wybawić z czyśćca, a ty jednak wahasz się niewdzięczniku! Ja będę usprawiedliwiony w dzień sądu Bożego, lecz wy podwójna poniesiecie karę, żeście tak wielkim wzgardzili zbawieniem. Ja powiadam tobie, choćbyś tylko jedną miał suknię, to zewlecz i sprzedaj ją, byłeś tylko łaski tej dostąpił. Pan Bóg nasz, nie jest już więcej Bogiem, albowiem wszelką moc swą złożył on w ręce papieża”.

Potem innej jeszcze użył broni i rzekł: „Wiecie, dlaczego pan nasz tak wielką rozdziela łaskę? Trzeba w Rzymie odbudować rozpadający się kościół Piotra i Pawła, aby nie było równego mu na ziemi. W nim spoczywają kości świętych apostołów Piotra i Pawła i wielu innych męczenników. Święte ciała te wydane są niestety z powodu obecnego stanu kościoła na poniewierkę, przesuwają tam i z powrotem. Wystawione są na powódź, na błoto i poniewieranie; z powodu deszczu i gradu przechodzą w stan zgnilizny. Czyż długo jeszcze święte popioły te w błocie i pohańbieniu walać się mają?”

Opis taki niemały na wielu umysłach wywarł wrażenie. Z wszech stron odzywały się gorliwe chęci, gotowe nieść biednemu Leonowi X wsparcie, który ciał apostołów Piotra i Pawła nie miał za co schronić przed deszczem.

Potem wystąpił mówca przeciwko swarliwym zdrajcom, którzy dziełu jego stają na przeszkodzie, i wołał głośno, że „są przez kościół wyklęci”.

Na końcu zwrócił się Tecel do serc dla wszelkiego wpływu wrażliwych, używając bluźnierskim sposobem słów Pisma Świętego: „Błogosławione oczy, które widzą, co wy widzicie; zaprawdę powiadam wam, że wielu proroków i królów pragnęło widzieć, co wy widzicie, a nie widzieli i słyszeć, co wy słyszycie, a nie słyszeli!” Potem wskazując na skrzynię zakończył mowę swoją, powiedzianą celem wyłudzenia pieniędzy i zawołał po trzykroć: „Chodźcie, chodźcie, chodźcie!” „Słowa te zaryczał tak głośno” – powiada Luter – „jako rozwścieczony byk, który rzuca się na ludzi i bodzie ich rogami”. Ukończywszy mowę swą zstąpił Tecel z kazalnicy i w obliczu wszystkiego zgromadzenia przystąpiwszy do skarbnicy wrzucił w nią z brzękiem złotą monetę.

Podczas gdy mów takich słuchano w Niemczech ze zdumieniem, zbroił Bóg Lutra.

Po takiej mowie rozpoczęło się w odnośnych miejscach uroczyste panowanie odpustu. Wystawiono konfesjonały godłem papieża. Niżsi komisarze i spowiednicy, przez tychże oznaczeni, mieli podczas wielkiego jubileuszu zastąpić apostolskich spowiedników Rzymu; na każdym też konfesjonale stało wypisane dużymi literami imię, nazwisko i tytuł spowiednika.

Nuż cisnął się lud gromadami do konfesjonałów, a zwłaszcza każdy z pieniędzmi w ręku. Mężczyźni, kobiety, dzieci i biedni, którzy zebranym chlebem żyli, ci wszyscy na tę potrzebę znajdowali pieniądze. Spowiednicy zalecali każdemu z osobna wielkie znaczenie odpustów i pytali się każdego spowiadającego się: „Ileż pieniędzy możecie dobrym sumieniem na zakupienie tak zupełnego zapłacić odpustu?” Zapytanie to powinno było według przepisów instrukcji mogunckiej następować na samym ostatku, żeby ludzi do pokuty skłonnych do jak największego zachęcić datku.

Cztery główne obietnice łaski obiecywano ty, którzy by do odbudowywania kościoła św. Piotra darami swymi się przyczynili. „Pierwszą łaską, którą wam zwiastujemy” – powiadali podkomisarze zgodnie z brzmieniem swej instrukcji – „jest zupełne odpuszczenie wszystkich grzechów waszych”. Dalej następowały trzy inne obietnice łaski, a zwłaszcza pierwszą z nich była, że właścicielom listów odpustowych wolno było wybrać sobie spowiednika, który ma moc, ilekroć by się ostatnia godzina zbliżać zdała udzielić takiemu człowiekowi zupełnego odpuszczenia wszystkich grzechów, nawet i za takie zbrodnie, których odpuszczenie stolica rzymska sobie zastrzegła. Druga obietnica zapewniała udział we wszystkich duchowych dobrach, uczynkach i zasługach kościoła rzymskiego, tudzież w jego postach, modlitwach i pielgrzymkach; trzecia obietnica zapewniała wybawienie dusz z czyśćca.

By pierwszej dostąpić łaski, potrzeba było skruchy serca i ustnego spowiadania się; lub przynajmniej należało się mieć choćby cichy tylko zamiar uczynić to.

Te drugie znowu łaski nabywał każdy bez skruchy serca i bez pokuty, kto tylko pieniądze złożył. Już Kolumbos, chcąc oznaczyć wartość pieniędzy, powiedział z zupełnym przekonaniem, że kto takowe posiada, i duszę wprowadzić może do raju. A oto, teraz umiał kardynał arcybiskup Moguncji i komisarze jego z zdania tego wysunąć i postanowić istotny układ pojedynczych nauk. „Kto chce dusze z czyśćca wybawić” – powiadali ci panowie – „i zjednać im odpuszczenie wszystkich grzechów ich, ten niechaj tylko rzuci pieniądze w skrzynkę. Nie potrzeba też, aby w sercu był skruszony, ani żeby grzechy swe wyznał spowiednikowi. Tylko niech pieniądze od razu przyniesie! To bowiem jest uczynek, którym duszom umarłych i budowaniu kościoła świętego Piotra niemało się przysługuje. Większych dóbr już istotnie nie było można sprzedawać jeszcze taniej.

Po ukończeniu spowiedzi, która krótko bardzo trwała, pospieszali wierzący do handlarza. Interes ten pełnił jeden mężczyzna, znajdujący się w pobliżu papieskiego krzyża. Miał ona nader baczne oko na wszystkich, którzy do niego szli; badał wyraz ich twarzy, ich postawę, ich ubiór i wymienił potem sumę, którą uważał odpowiadającą stosunkom osoby. Królowie, królewny, książęta, arcybiskupi, biskupi, mieli za zwyczajny odpust według przepisu zapłacić 25 dukatów. Opatowie, hrabiowie, baroni po 10, inna pomniejsza szlachta, tudzież rektorowie i wszyscy inni, których dochody wynosiły przynajmniej 500 złr. płacili po 6 dukatów; po jednym dukacie kupowali odpusty tacy ludzie, którzy mieli tylko 200 złr. rocznego dochodu. Od innych żądano tylko pół dukata. Do tego gdzie nie było można trzymać się ściśle przepisów taksy, upełnomocniony był komisarz apostolski, aby postąpił sobie we wszystkim „według zdania zdrowego rozumu, według swej godności i szczodrobliwości”. Na osobliwsze grzechy osobną miał Tecel taksę. Za grzech wielożeństwa płacono 6 dukatów, za świętokradztwo popełnione w kościele, tudzież za fałszywą przysięgę po 9, za zabójstwo 8, za czarowanie po 2 dukaty. Simson, który w Szwajcarii podobnym trudził się handlem, odmienną nieco miał taksę; za stracenie dziecka żądał on 4 liwry, za zamordowanie brata lub rodziców 1 dukata.

Komisarze apostolscy natrafiali tu i ówdzie na niektóre trudności. W niektórych miastach i wsiach nie chcieli mężczyźni pozwolić swoim żonom, aby wynosiły z domu pieniądze i wydawały takowe na zakupienie odpustów. Cóż tu, biedne nabożne kobiety mają począć? „Czy nie macie własnego posagu, nie macie pieniędzy, którymi same rozporządzacie?” pytali się handlarze. „W takim razie wolno wam i wbrew woli męża obrócić takowe na tak wzniosły i święty cel!”

Ta sama ręka, która list odpustowy wydała, nieśmiała równocześnie odbierać pieniędzy. Było to surowo zakazane, a zaiste nie bez powodu; owszem istniały powody, które za rzetelnością ręki tej nie bardzo przemawiały. Kupujący odpust powinien był własną swą ręką wrzucić pieniądze w skrzynie. Tych zaś, którzy nie okazywali ochoty otwierać pugilaresu, surowym mierzono wzrokiem.

Jeżeli między spowiadającymi się znajdował się człowiek, który publicznie jaką popełnił zbrodnię, nie doznawszy za to zasłużonej kary, to ten musiał najpierw publiczną odbywać pokutę. Wprowadzono go do kaplicy lub zakrystii rozebrano aż do koszuli i zdjęto mu z nóg obuwie. Założywszy ręce na piersiach wziął odbywający pokutę do jednej ręki światło a do drugiej świecę woskową i w tym stroju musiał postępować na czele procesji do zatkniętego czerwonego krzyża. Koło tego ukląkłszy na kolana pozostawał on w tej postawie aż do odśpiewania psalmu i kolekty. Potem zanucił komisarz psalm: „Misere mei” (Ps. 51). Spowiednicy przystąpili do pokutującego i wiedli go z ukosa przez plac, na którym stanowisko swe zajmowali, do komisarza. Ten podjąwszy laską swą uderzył go po trzykroć z lekka po grzbiecie w te odzywając się słowa: „Niech zmiłuje się nad tobą Bóg i odpuści tobie grzechy twe”. Potem zanucił on: „Kyrie eleison”. Odprowadzono pokutującego do krzyża, spowiednik wyrzekł nad nim słowa absolucji apostolskiej i ogłosił go przyjętym znowu do grona wierzących. Była to po prostu komedia, który zgrywano; a używanie słów świętych, którymi zakończono takową, nie było niczym innym, jedno istnym bluźnierstwem.

Podajemy na tym miejscu treść takiego listu odpustowego; nie jest bowiem od rzeczy zaznajomić się z treścią tych pisemnych dokumentów, które stały się powodem reformacji.

„Pan nasz Jezus Chrystus niechaj zmiłuje się nad tobą, i niechaj odpuści ci mocą przenajświętrzej swej męki grzechy twoje. Ja uwalniam ciebie mocą powierzonej mi władzy apostolskiej ze wszystkich duchownych censur, wyroków sądu i ze wszelkiej kary, na którą zasłużyłeś; oprócz tego zwalniam cię ze wszystkich przez ciebie popełnionych występków, grzechów i zbrodni, chociażby takowe największe i najsromotniejsze były, a czynię to bez względu na sprawę i rzecz, o którą się rozchodziło, tudzież i od takich grzechów, których rozwiązanie najświętszy Ojciec nasz, papież i stolica apostolska sobie zastrzegli. Gładzę wszelkie plamy, które człowieka czynią niesposobnym do życia wiecznego i wszelkie znamiona bezecności, którymi może życie twoje jest napiętnowane. Przebaczam ci także i te kary, które cię właściwie dopiero w czyśćcu czekają. Pozwalam ci brać znowu udział w sakramentach kościoła. Przydzielam cię znowu do społeczności świętych i przywracam ci stan niewinności i czystości, w jakim była dusza twoja w godzinie chrztu twego. A zatem zawarta będzie dla ciebie w godzinie śmierci twej ona brama, którą wchodzą na miejsce męki i kaźni, a natomiast stanie ci otworem ona brama, która do rozkosznego wiedzie nas raju. W razie, jeżeli byś prędko nie umarł, łaska ta pozostanie ci niezachwianą aż do końca życia twego. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Braciszek Jan Tecel, komisarz; własnoręczny podpis”.

Jakże sztucznie widzimy tu bezwstydne i kłamliwe słowa przeplecione naodmian z świętymi i chrześcijańskimi wyrokami Pisma!

Wszyscy wierzący zobowiązani byli spowiadać się tam, gdzie stał zatknięty czerwony krzyż; na wyjątek zezwolono tylko co do osób chorujących, starców i niewiast brzemiennych. Jeżeli jednak byłby gdzieś w pobliżu na zamku swym jakiś szlachecki pan, lub wysoka jakaś mieszkała w pałacu swym osoba, to wolno było i względem takich zrobić wyjątek, ponieważ niegodną byłoby dla takowych mieszać się pomiędzy pospolity lud, a jednak pieniądze, które oni zapłacić mogli, warte były trudu odszukania ich w domu.

Gdyby znalazły się klasztory, których przełożeni, w pewnym oburzeniu na handel Tecla, nie pozwoliliby mnichom takich zwiedzać miejscowości, w których się sprzedaż odpustów odbywała, to i na taki wypadek przewidziano środki zaradcze. Klasztorom takim przysyłano spowiedników, którzy z pogwałceniem reguł zakonu i wbrew woli przełożonych mieli moc dać mnichom rozgrzeszenie. W szybie społeczeństwa chrześcijańskiego nie miała pozostać ani jedna warstwa, której by należycie nie wyzyskano.

Nareszcie przechodzono do właściwego, ostatecznego celu i końca całego przedsiębiorstwa, a mianowicie do obliczania pieniędzy. Dla większego bezpieczeństwa sporządzono trzy klucze, którymi zamykała się skrzynia na pieniądze. Jeden znajdował się w ręku Tecla, drugi oddano pełnomocnikowi, zastępującemu firmę Fuggera z Augsburga, któremu całe to przedsiębiorstwo poruczono; władza świecka zaś była w posiadaniu trzeciego. W odpowiednich odstępach czasu otwierano powyższą skrzynię w obecności cesarskiego notariusza i przeliczano i zapisywano zebrane pieniądze.

Czyż nie miał powstać Chrystus i bezecnych tych handlarzy wypędzić z kościoła?

Po ukończeniu zadania swego wypoczęli sobie kramarze z poniesionych trudów. Odwiedzanie gospód i domów nierządu było im wprawdzie instrukcją generalnego komisarza zabronione, lecz o zakaz ten nie dbał zgoła nikt. Kto z grzechami ludzkimi robił tak świetne interesy, czyż miałby istotnie sam niepokoić się o grzech? „Ci kramarze handlujący odpustami” powiada pewien rzymskokatolicki dziejopis „wiedli najwyuzdańsze życie; roztrwaniali po karczmach, domach gry i innych podejrzanych miejscach, co sobie lud z największym ograniczeniem potrzeb swych zaoszczędził”. Co więcej, utrzymują nawet, że zdarzało się nieraz, iż siedząc w karczmie za stołem wpadali oni w razie braku pieniędzy na szalony pomysł grania w kości o zbawienie dusz ludzkich.

II

Sprzedawanie odpuszczenia grzechów stało się powodem niejednego szczególniejszego zajścia. Przytaczamy tu kilka takich zdarzeń, ponieważ uważamy je za znamiona tamtych czasów i ponieważ mężowie, których przygody opowiemy, sami takowe opisali.

W Magdeburgu nie chciał Tecel wydać listu odpustowego pewnej bogatej pani, póki by z góry nie zapłaciła mu sumy 100 złr. Ta zaś zasięgnęła naprzód rady swego zwyczajnego spowiednika, pewnego księdza Frańciszkanina, który jej rzekł, że „Bóg udziela odpuszczenia grzechów za darmo, i nie sprzedaje takowego”; ale wyraził przy tym życzenie, aby rada, której jej udzielił, nie doszła uszu Tecla. Handlarz jednak dowiedziawszy się jednak o zdaniu tak mało sprzyjającym sprawie jego, podniósł krzyk w niebogłosy, że taki rajca sumienia godzien chyba, aby go wypędzono lub spalono.

Nieczęsto natrafiał Tecel na mężów tak oświeconych, którzy by stawiali mu opór, raczej jeszcze na takich, którzy by się na podobny opór odważyli. W całości miał on z zabobonnym pospólstwem nietrudną sprawę. Przyszedłszy do miasta Zwickau zatknął tak czerwony krzyż. Poczciwe obywatelstwo garnęło się zewsząd do skrzyni, rzucając w nią pieniądze, które dusze jego zbawić miały. Tecel obfity zrobił połów. Przed odjazdem prosili go kapłani i pomocnicy jego o urządzenie wesołego wieczorka na pożegnanie. Przeciwko takiemu żądaniu nie dało się nic powiedzieć, lecz jakże takowe wypełnić, kiedy pieniądze były już przeliczone i obwarowane pieczęcią? Następnego poranka kazał Tecel zadzwonić wielkim dzwonem; kto żyw, pobiegł do kościoła. Ponieważ już skończył się odpust, przypuszczał każdy, iż musiało zajść coś nadzwyczajnego. „Miałem zamiar” odezwał się Tecel do zgromadzonych „dziś rano opuścić wasze miasto, lecz w nocy słyszałem jęki, które mnie ze snu obudziły. Słucham, aż przekonałem się, że pochodzą z cmentarza. Ach! Biedna jakaś dusza wołała na mnie, zaklinając mnie, abym ją z okropnych wybawił katuszy! Pozostanę tedy tutaj o jeden dzień dłużej; może uda mi się w sercach chrześcijan wzbudzić współczucie dla tej biednej duszy. Ja pierwszy składam dla nie od siebie pewien dar; kto w ślady moje nie pójdzie, godzien jest potępienia. Czyjeż serce miało na takie wezwanie zostać obojętne? Któż mógł wiedzieć, co to za dusza, która tak na cmentarzu jęczała. Sypnięto tedy niemało pieniędzy, a Tecel, kapłani i pomocnicy jego wyprawili sobie sutą biesiadę, której koszta opłacono pieniędzmi, zebranymi za zbawienie wyżej wymienionej duszy.

W miasteczku Hagenau rozpoczęto 1517 roku targ odpustów. Żona pewnego szewca, korzystając z pozwolenia, które instrukcją generalnego komisarza było ogłoszone, kupiła sobie wbrew woli swego męża za jeden złoty reński list odpustowy. Wkrótce potem umarła. Ponieważ wdowiec nie zamawiał czytania mszy za duszę umarłej, dlatego proboszcz zaniósł na niego skargę o pogardę religii. Sędzia zawezwał szewca do sądu. Ten przyszedł, zabrawszy z sobą do kieszeni list odpustowy zmarłej swej żony. „Czy żona wasza umarła?” zapytał go sędzia. „Tak jest”. „Cóż uczyniliście dla niej?” „Pogrzebałem jej ciało, a duszę poruczyłem Panu Bogu”. „Czy daliście na czytanie mszy za duszę umarłej?” „Nie, tego nie było potrzeba; ona wprost po śmierci dostała się do nieba”. Skądże o tym wiecie?” „Oto jest dowód!” Wtem wyjąwszy z kieszeni list odpustowy podał go szewc sędziemu, który w obecności proboszcza czytał głośno, co tam było napisane, że w chwili śmierci dusza jej nie pójdzie do czyśćca, ale wprost do nieba. „Jeśli proboszcz utrzymuje” odezwał się szewc „że tutaj czytanie mszy jeszcze jest potrzebne, to najświętszy Ojciec, papież oszukał mą żonę; jeśli zaś mszy już nie potrzeba, to proboszcz mnie chce oszukać”. Przeciwko temu nie dało się nic powiedzieć; oskarżonego szewca musiał sędzia uwolnić. Zdrowy rozsądek ludu potępił to nabożne oszustwo.

Pewnego razu kazał Tecel w Lipsku, zaprawiając mowę swoją podobnymi bredniami, jakieśmy wyżej wykazali. Z powodu tego opuścili dwaj studenci z wielkim oburzeniem kościół, tłumacząc publicznie, że niepodobna słuchać bajek i niedorzeczności, które ten mnich gada. Jednym z nich miał to być młodzieniec imieniem Camerarius, późniejszy przyjaciel i biograf Melanchtona.

Na nikogo jednak między ówczesnymi młodzieńcami nie wywarł Tecel większego wrażenia, niż na Mykoniusza, który później zasłynął jako reformator i dziejopis reformacji. Odebrał on chrześcijańskie wychowanie. Ojciec jego, mąż mający dobre imię pomiędzy współobywatelami swymi w ziemi Franków, odzywał się do niego nieraz tymi słowy: „Synu mój, módl się pilnie, albowiem jedynie Bóg daje nam wszystko za darmo. Krew Chrystusowa, to jedyny okup za grzechy wszystkich ludzi. Choćby przez krew Chrystusową tylko trzej ludzie zbawieni zostali, to jednak ufaj i wierz mocno, że jednym z nich jesteś ty. Byłoby to bowiem bluźnierstwem dla krwi Chrystusowej, gdybyśmy o zbawiającej mocy jej powątpiewali”. Dalej ostrzegał on syna przed handlem odpustów, który prawie naonczas w Niemczech pojawiać się zaczął, dodając, że „odpust rzymski jest tylko siecią do łowienia pieniędzy i oszukiwania dobrodusznego ludu. Grzechów odpuszczenia bowiem i żywota wiecznego za pieniądze nie kupi nikt”.

W trzynastym roku życia jego wyprawili go rodzice do szkoły do miasta Annaberg. Niedługo potem przybył do Annaberg Tecel i został tam przez dwa lata. Kazania jego żywe budziły zajęcie. „Nie ma środka” krzyczał Tecel piorunującym głosem „do zjednania sobie zbawienia wiecznego, wyjąwszy zadośćuczynienie przez dobre uczynki. Lecz zadośćuczynienia takiego nie jest człowiek w stanie dopełnić, a zatem musi go sobie za pieniądze kupić od rzymskiego papieża”.

Mając stąd odjeżdżać z większym jeszcze kazał on naciskiem. „Wnet” wołał Tecel, grożąc słuchaczom „wnet już poniosę krzyż i zamknę bramy nieba; zgaszę światłość słońca łaski, które teraz jeszcze przed obliczem waszym jaśnieje’. Potem znowu uprzejmymi napominając ich słowami powiedział tak: „Dziś jest dzień zbawienia, oto teraz czas przyjemny”. I znowu podnosząc głos wołał jako istny krzykacz papieski do mieszkańców okolicy, żyjących przeważnie z górnictwa, te mówiąc słowa: „Przynoście, wy obywatele Annabergu dużo pieniędzy na zakupienie odpustów, a górnicze zakłady wasze dadzą wam wielką obfitość szczerego srebra”. Na końcu, było to około Zielonych Świątek, oświadczył Tecel, iż Bogu na chwałę zechce biednym ludziom dać listy odpustowe za darmo.

Młody Mykoniusz, który między słuchaczami Tecla się znajdował, uczuł nieprzezwyciężoną chęć korzystania z tej obietnicy. Przystąpiwszy tedy do komisarza rzekł do niego po łacinie: „Ja jestem grzesznikiem i ubogim; ja potrzebuję odpuszczenia za darmo”. „Tylko tacy ludzie, którzy dla kościoła mają rękę pomocną, to znaczy, którzy pieniądze dadzą, stają się uczestnikami zasługi Chrystusowej” odpowiedział komisarz. „Cóż mają tedy znaczyć te wasze obietnice darowania odpustów za darmo, które na drzwiach i ścianach kościoła stoją ogłoszone?” „Dajcie choćby jeden grosz” rzekli do niego ludzie należący do otoczenia Tecla, gdy widzieli, że wstawiennictwo ich u komisarza za młodym studentem nie odniosło skutku! „Nie mogę”. „To przynajmniej sześć szelągów”. „Nie mam ich”. Dominikanie zaniepokoili się, że rozchodzi się tu może o wypłatanie jakiegoś figla. „Słuchaj” rzekli do niego – „my podarujemy ci tych sześć szelągów”. Na to zawołał młodzieniec z oburzeniem: „Ja nie chcę kupionego odpustu, bo na to nie potrzebowałbym niczego więcej, jak tylko sprzedać książkę do nauki. Lecz ja chcę odpustu za darmo, dla woli Bożej. Wy kiedyś odpowiecie za to przed Bogiem, żeście dla sześciu szelągów duszy człowieka na wieki zginąć pozwolili”. „Któż posłał cię do nas, abyś wobec nas użył podstępu?” pytali go handlarze. „Tylko życzenie dostąpienia łaski Bożej przywiodło mnie przed tak wielkich panów” odpowiedział Mykoniusz i odszedł.

„W głębi duszy” – pisze Mykoniusz – „bolałem nad tym, iż mnie tak niemiłosiernie odprawiono. Lecz w sercu mym uczułem głos pocieszyciela, który mówił do mnie, że jest w niebie Bóg, co bez pieniędzy i za darmo dla Syna Swego Jezusa Chrystusa pokutującym grzesznikom grzechy ich odpuszcza. Gdy od ludzi tych się odwracałem, poruszył Duch Święty serce moje. Rozpłakałem się żałośnie i obficie wylewając zły modliłem się do Pana: O Boże mój, ci ludzie odmówili mi odpuszczenia grzechów dlatego, że nie mam pieniędzy; lecz ty Panie, zlituj się nade mną i odpuść mi grzechy me z łaski Twojej. Powróciwszy do mego pokoju, zdjąłem tam z biurka mego krzyż, a postawiwszy go na krześle ukląkłem przed nim. Uczuć moich nie jestem w stanie opisać. Prosiłem Boga, aby mi był Ojcem i prowadził kroki moje według upodobanie Swego. W tej chwili uczułem pewną odmianę i przeobrażenie wewnętrznej natury mojej. Co mnie przedtem napełniało radością, to stało mi się odtąd wstrętnym. Z Bogiem żyć, Jemu się podobać, to najszczerszym było mym życzeniem”.

Tym sposobem sam Tecel przygotował reformację. Przez haniebne nadużycia torował on drogę dla czystszej nauki i napawał serca szlachetnych młodzieńców oburzeniem, które czasu swego gwałtownie miało wybuchnąć na zewnątrz. Następujące zdarzenie jest tego dowodem.

Pewien saski szlachcic, który w Lipsku słuchał kazań Tecla, nie mało się nad kłamstwami jego oburzył. Przystąpiwszy tedy do niego zapytał się go, czy jest także w stanie odpuścić takie grzechy, które człowiek dopiero w przyszłości popełnić zamierza? „Tak jest” odrzekł Tecel „i do tego jestem przez papieża upełnomocniony”. „Jeżeli się tak rzecz ma, to chciałbym na pewnym nieprzyjacielu wykonać niewielką zemstę, nie narażając jednak życia jego na niebezpieczeństwo. Oto dam wam dziesięć talarów, jeżeli mi przygotujecie list odpustowy, którym bym się zupełnie zdołał usprawiedliwić”. Tecel podnosił trudności, na końcu zgodzili się na 30 talarów. Niedługo potem opuścił mnich miasto Lipsk. W lesie miedzy miastami Jüterbogk i Trebbin położonym zajął szlachcic stanowisko wraz ze swą służbą, czekając na Tecla. Skoro się mnich zjawił, uderzyła nań drużyna i wymłóciwszy mu należycie skórę, odebrali skrzynie pełną pieniędzy, którą z sobą wiózł inkwizytor. Tecel podniósł krzyk o wyrządzenie mu gwałtu i podał sprawę do sądu. Wtem przedłożył szlachcic swój list odpustowy, zwalniający go z góry od wszelkiej kary i własną ręką Tecla wygotowany. Książę Jerzy bardzo się z początku rozgniewał, lecz ujrzawszy list ten odpustowy, rozkazał oskarżonego wypuścić na wolność.

Sprawa handlu tego wszędzie zajmowała umysły i była przedmiotem rozmowy po zamkach, salach uniwersyteckich, po domach mieszczan, po gospodach, słowem wszędzie, gdzie schodził się lud. Różne objawiały się zdania; jedni wierzyli w prawdę całej tej sprawy, drudzy oburzali się na nią. Większa część ludu idąc za wskazówkami zdrowego rozsądku, potępiała z oburzeniem sprawę odpustów. Nauka ta była Pismu Świętemu i prostym zasadom obyczajowości do tego do tego stopnia przeciwną, iż uznał to w sercu swoim każdy, kto choć trochę znał Pismo Święte lub zdrowy miał rozum. Każdy wyczekiwał tylko chwili sposobnej, w której by przeciwko nauce tej wystąpił. Szyderczym umysłom nie brakło zaprawdę powodu do uszczypliwych uwag. Lud czujący już od lat nienawiść do duchownych z powodu rozpustnego ich życia, jedynie jeszcze przez obawę piekielnych kar okazywał im na zewnątrz pewne poszanowanie; teraz i ta przeszkoda upadła. Wszędzie dawały się słyszeć skargi i gorzkie szyderstwa o chciwości pieniędzy, jaką odznaczało się duchowieństwo.

Lecz na tym się nie skończyło. Owszem nawet i władza kluczy królestwa niebieskiego i powaga papieża nie uszły szyderczych uwag. „Dlaczego nie wyzwoli papież wszystkich dusz razem z ognia czyśćcowego już dla przenajświętszej miłości i ze względu na największe dusz tych katusze, kiedy dla błahego grosza, ofiarowanego na budowę kościoła świętego Piotra, tak wielką liczbę dusz wybawia z czyśćca? Do czego mają służyć jeszcze te wspaniałe pogrzeby i to odprawianie mszy za umarłych w pewnych porach roku? Dlaczego nie wyda on lepiej lub nie pozwoli zabrać z powrotem legatów lub dotacji przeznaczonych dla probostw, które na intencję zbawienia umarłych ustanowione zostały, jeżeli zbyteczną rzeczą jest modlenie się za tych, co już są zbawieni? Cóż to ma być za nowa świętość Boga i papieża, że za pieniądze pozwala bezbożnikowi i nieprzyjacielowi wybawić bogobojną i Bogu miłą duszę, a nie zechce taką bogobojną i Bogu miłą duszę wybawić za darmo już przez wzgląd na wielką jej nędzę?” (Tezy Lutra 82-84).

Niemało też dałoby się opowiadać o sprośnym i wstydu pozbawionym sposobie życia tych odpustowych kramarzy. Furmanom, gospodzkim i innym ludziom, którzy u nich jakąś służbę pełnili, płacili oni nie pieniędzmi, lecz odpustowymi listami, dając im takowe według potrzeby dla czterech, pięciu, ba i więcej dusz. Tym sposobem znajdowały się listy odpustowe jako u nas banknoty lub pieniądze papierowe w obiegu, a to po karczmach i po targach. „Dawać, dawać! To głowa, brzuch i ogon, słowem to suma ich mów” tak opowiadano sobie między ludem.

Pewien górnik w miasteczku Schneeberg zapytał się jednego z kramarzy, czy też istotnie można wierzyć wszystkim tym opowiadaniom o mocy odpustów i o tak wielkiej potędze papieża, żeby za grosz wrzucony do skrzyni prawdziwie jedna dusza miała być wybawioną z czyśćca? Kramarz potwierdził to zapytanie. „To w takim razie” zauważył górnik „jest ten papież człowiekiem bardzo niemiłosiernym, kiedy dla marnego grosza pozwala duszy człowieczej przez tak długi czas jęczeć w płomieniach. Jeżeli pieniędzy nie ma, to niech każe zebrać naraz sumę 100.000 talarów, a potem niech uwolni wszystkie dusze razem. My biedni ludzie chętnie na to zbierzemy kapitał razem z procentem”.

Tak sprzykrzył się krajom niemieckim do ostateczności haniebny ten handel. „Oszustwa tych rzymskich łotrów” – powiada Luter – „nie były już dłużej do wytrzymania”.

A jednak nie znalazł się ani jeden biskup, ani jeden teolog, który by odważył się wystąpić przeciwko szalbierstwu i oszustwom ich. Umysły niemało były zaniepokojone. Wyglądano niecierpliwie na wszystkie strony, czy nie ześle Pan Bóg skądś człowieka, który by dla wykonania tak koniecznie potrzebnego dzieła w dostateczną uzbrojony był siłę. Ale znikąd nie pojawiał się mąż, na którego przyjście powszechnie czekano.

Wersja HTML Copyright by Czytelnia Chrześcijanina, 2000