CzytelniaKomentarze i inspiracje

Jak doświadczać zwycięskiego życia

JUŻ NIE JA, LECZ CHRYSTUS

Dobrze znamy List do Galacjan 2,20. Dzisiaj będziemy mówić o nim więcej. W ostatnim poselstwie omówiliśmy znaczenie zwycięskiego życia. Wiemy, że zwycięskie życie to Chrystus i wiemy, że zwycięskie życie to Chrystus żyjący w nas. Pytanie brzmi, jak możemy wkroczyć w doświadczanie takiego życia. Chrystus chce być naszym życiem i może uczynić nas zwycięzcami. Jak jednak Chrystus może stać się naszym życiem? Jak może On żyć w nas Swoim życiem? Poznaliśmy ewangelię i wiemy, że Jezus jest Zbawicielem, ale jak możemy przyjąć Go jako naszego Zbawiciela? Znamy zbawienie krzyża, ale jak możemy być w nie włączeni? Pytanie, na które odpowiemy w tym poselstwie, brzmi: jak zostać przyłączonym do Chrystusa oraz jacy powinniśmy być, zanim Chrystus będzie mógł stać się naszym życiem i zanim będzie mógł w nas żyć. Dziś po południu musimy spojrzeć na List do Galacjan 2,20.

Nie będziemy zastanawiać się nad początkiem tego wersetu ani nad jego zakończeniem. Rozpoczniemy od środka. W wersecie tym znajduje się wspaniałe stwierdzenie: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Możemy powiedzieć, że to już nie ja, lecz Chrystus. Co to znaczy „już nie ja, lecz. Chrystus”? Te pięć słów oznacza zwycięstwo. Mówią one o zwycięskim życiu, o którym mówimy od kilku ostatnich dni. Zwycięskie życie to po prostu (1) „już nie ja” i (2) „lecz. Chrystus”. Na tym polega zwycięskie życie. Jak długo jest „już nie ja” i „lecz. Chrystus”, tak długo trwa zwycięstwo. „Już nie ja” plus „lecz. Chrystus” to zwycięstwo i wszystkie problemy zostają rozwiązane.

W ostatnim poselstwie zobaczyliśmy, że znaczenie zwycięskiego życia to – już nie ja, lecz Chrystus. Pozostają jednak pewne pytania. Jak to możliwe, żeby chrześcijanin nie był już samym sobą, lecz Chrystusem? Jak można osiągnąć takie życie? Co ktoś powinien zrobić, zanim nie będzie już samym sobą, ale Chrystusem? Właśnie dlatego musimy uważnie przestudiować List do Galacjan 2,20. Słowa „już nie ja, lecz. Chrystus” znajdują się w jego środku. Przed nimi jest zdanie i po nich następuje kolejne zdanie. Musimy odnaleźć punkt wyjściowy Pawła, moment, od którego doświadczał on stanu „już nie ja, lecz. Chrystus”. Jeśli go odnajdziemy, będziemy mogli podążać tą samą drogą i my również będziemy „już nie ja, lecz. Chrystus”. Musimy zatem przejść przez to, przez co przeszedł Paweł i pójść tą samą drogą, którą on szedł. Jego droga musi stać się również naszą drogą.

JAK NIE BYĆ JUŻ SOBĄ, LECZ CHRYSTUSEM

Przekonajmy się teraz, jak można stać się „już nie ja, lecz. Chrystus”. Musimy zacząć od ostatniego zdania poprzedniego wersetu: „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Jak Paweł doszedł do miejsca, w którym mógł powiedzieć, że było to „już nie ja, lecz. Chrystus”? Są to bardzo dobrze znane słowa: „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję”. Nie ma już „ja”; jest ono na krzyżu. „Ja” przeminęło. Mogę zatem powiedzieć, że to już nie ja. Jednak, bracia i siostry, prawda ukrzyżowania wraz z Chrystusem nie jest wśród nas głoszona po raz pierwszy. Od dawna wiemy, że jesteśmy ukrzyżowani z Chrystusem. Dlaczego doktryna naszego ukrzyżowania wraz z Chrystusem nie zadziałała w naszym przypadku? Bracie Lu, od ilu lat słyszałeś o doktrynie ukrzyżowania z Chrystusem? Słyszałeś o niej od przeszło dziesięciu lat. Czy wydaje ona w tobie owoc? Proszę, bądź z nami szczery. Jak bardzo działa ona w tobie? Niewiele. Zadałbym to samo pytanie bratu Czi. Jak bardzo ta doktryna cię prowadziła? Jak skuteczna jest ona w tobie? Czy posiadasz moc Pawła? Brat Czi powiedział, że odczuł, iż w ciągu ostatnich kilku dni zaczyna mieć więcej mocy. Znamy doktrynę o ukrzyżowaniu wraz z Chrystusem od ponad dziesięciu lat, lecz nie wydała ona w nas owocu. Możemy powiedzieć, że trochę zrobiła, ale było to tak mało, że praktycznie okazuje się niczym. Nie możemy powiedzieć, jak Paweł: „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża” ani dodać „teraz zaś już nie ja żyję”. Wydaje się, jakby ta doktryna nie przyniosła w nas większego efektu. Nie powtarzam dzisiaj na nowo doktryny krzyża; wiemy już aż za dużo. Chcemy zobaczyć stopień, do którego ukrzyżowanie wraz z Chrystusem powinno w nas działać i co powinniśmy zrobić, zanim będziemy mogli powiedzieć, że jesteśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem.

Bracia i siostry, kiedy Pan Jezus został ukrzyżowany, nie my Go uśmierciliśmy ani też nie my uśmierciliśmy samych siebie. Chrystus sam tam umarł, a Bóg włączył nas w Jego śmierć. Wszyscy o tym wiemy. Zadam wam jednak pytanie: chociaż prawdą jest, że Bóg nas ukrzyżował, co powinniśmy zrobić i przez jaki proces powinniśmy przejść zanim naprawdę będziemy mogli powiedzieć, że jesteśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem? W przeszłości zobaczyliśmy, co Bóg zrobił dla nas, ale nie widzieliśmy, na czym polega nasza odpowiedzialność. Zobaczyliśmy, że Bóg nas ukrzyżował, ale nie wiemy, jak powinniśmy postrzegać nasze własne ukrzyżowanie. Dzisiaj chcemy zastanowić się nad odpowiedzialnością, jaką musimy ponieść w naszym ukrzyżowaniu wraz z Chrystusem.

AKCEPTACJA BOŻEJ OCENY

Dlaczego Bóg ukrzyżował Chrystusa? Nie zamierzam dzisiaj wygłaszać poselstwa, lecz pragnę porozmawiać z wami. To coś, co dotyczy nas wszystkich; jest to nie tylko dla mnie. Każdy z nas powinien się nad tym dokładnie zastanowić. Dlaczego Bóg chciał nas ukrzyżować z Panem Jezusem? Mogę to zilustrować pewną historią. Jeden bandyta został przez sędziego uznany winnym. Ponieważ przestępstwo nie było aż tak poważne, skazano go tylko na dziesięć lat więzienia. Inny bandyta również został uznany winnym i sędzia powiedział mu, że zostanie stracony. Dlaczego jeden został stracony, podczas gdy drugi poszedł jedynie do więzienia na dziesięć lat? Dla tego, który miał być uwięziony, nadal istniała nadzieja. Sędzia wciąż miał co do niego nadzieję, podobnie jak społeczeństwo. Wciąż zachodziła możliwość, że człowiek ten stanie się dobrym obywatelem. Po dziesięciu latach więzienia wyszedłby na wolność. Społeczeństwo jednak nie miało żadnej nadziei co do drugiego bandyty; popełnił on zbyt poważne przestępstwo. Społeczeństwo nie potrzebowało już takiego człowieka i jedynym sposobem rozprawienia się z nim było stracenie go. Jakimi widzi nas dzisiaj Bóg? Bóg przybił nas do krzyża. Dlaczego to zrobił? Może nie są to przyjemne słowa, ale taka jest prawda: Bóg nie miał już dłużej względem nas nadziei. Stracił co do nas całą Swoją nadzieję. Bóg uważa nas za beznadziejny i niemożliwy do naprawienia przypadek. Ciało jest zepsute w najwyższym stopniu i nie ma już dla niego innej drogi z wyjątkiem śmierci. Dzieło Pana Jezusa nie zmienia naszego ciała. Boża moc nie może zmienić naszego ciała i Duch Święty również nie jest w stanie tego dokonać. Nie może zmienić naszego ciała czytanie Biblii ani modlitwa. To, co narodziło się z ciała, jest ciałem. Nie ma już żadnej nadziei, a ciało nigdy nie może się zmienić. Bóg uważa śmierć za właściwy los dla ciała. Bóg stracił w nas wszelką nadzieję. Dołączył nas zatem do ukrzyżowania Chrystusa. Nie ma dla nas żadnej nadziei, jedynym wyjściem jest śmierć. W wyniku tego pierwsza rzecz, jakiej Bóg wymaga od chrześcijan po tym, jak zostają zbawieni, to chrzest. Chrzest jest deklaracją, że Bóg stracił względem danej osoby nadzieję i przybił ją do krzyża. Jest to również nasza deklaracja, że zasługujemy na śmierć i prosimy innych, aby usunęli nas z drogi i pogrzebali. Czy widzimy, że chrzest jest Bożą deklaracją i uznaniem przez nas naszej własnej śmierci? To powiedzenie „amen” na to, jak Bóg nas ocenia. Bóg mówi, że zasługujemy na śmierć, a my podejmujemy następny krok, grzebiąc samych siebie. Straciłem w stosunku do siebie wszelką nadzieję. Nie ma już dla mnie zupełnie nadziei. Zasługuję tylko na śmierć i dzisiaj stoję na jej polu.

Wielu chrześcijan zapomniało o tym, co uczynili w czasie chrztu oraz o tym, jak Bóg nas ocenia. Jaka jest Boża ocena? W Jego ocenie powinniśmy umrzeć. Zasługujemy tylko na śmierć. Nie ma innej drogi. Nie ma sensu próbować poprawy. Nie ma żadnej możliwości postępu i nie jesteśmy w stanie się zmienić. Jesteśmy całkowicie bezużyteczni i nie możemy nic, tylko umrzeć. W konsekwencji Bóg włączył nas w śmierć Pana Jezusa. To, że umieścił On nas na krzyżu, mówi o tym, jak nas ocenia. Pamiętajcie, że krzyż jest Bożą wyceną naszej wartości. Bóg pokazał nam, że zasługujemy jedynie na śmierć i że nie ma już dla nas więcej nadziei.

Czy jednak akceptujemy ten fakt? Istoty ludzkie często przeczą same sobie i często miewają sprzeczne myśli. Z jednej strony od lat mówimy, że jesteśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem. Z drugiej jednak, wciąż jesteśmy pełni nadziei co do siebie samych. Z jednej strony czujemy, że nie jesteśmy do niczego zdolni, podczas gdy z drugiej strony mamy nadzieję, że będziemy zdolni. Wciąż potykamy się i upadamy, jednak wciąż mamy nadzieję, że zwyciężymy.

Widziałem raz obraz kobiety, która przez trzydzieści lat trzymała przed swoim domem trumnę zmarłego męża. Nikomu nie pozwalała go pochować. Mówiła, że jej mąż tylko śpi i że ona czeka, aż on zmartwychwstanie. My mamy taką samą nadzieję względem siebie. Z jednej strony wierzymy, że zasługujemy tylko na śmierć i że już jesteśmy martwi w naszych grzechach. Z drugiej strony jednak myślimy, że dopóki tylko jest tchnienie w naszej piersi, wciąż możemy się do czegoś przydać. Myślimy, że ponieśliśmy porażkę, ponieważ nasza determinacja nie była wystarczająco silna i że zwyciężymy, jeśli następnym razem będziemy się bardziej starać. Myślimy, że ponieśliśmy porażkę, ponieważ nie jesteśmy ostrożni i że będziemy w stanie odeprzeć pokusę, jeśli zachowamy ostrożność następnym razem. Uważamy, że ponieśliśmy porażkę, ponieważ nie odparliśmy pokusy i że zwyciężymy, jeśli następnym razem ją odrzucimy. Myślimy, że tym razem ponieśliśmy porażkę dlatego, iż niewystarczająco się modliliśmy i że zwyciężymy, jeśli następnym razem będziemy się więcej modlić. Czy nie widzimy, co robimy? Bóg przybił nas do krzyża i powiedział nam, że jesteśmy martwi. My jednak nie zobaczyliśmy, że jesteśmy martwi; nie przyznaliśmy, że nie żyjemy. Wciąż mamy nadzieję, że płomień, który został zgaszony, rozbłyśnie na nowo, jeśli wystarczająco mocno go rozdmuchamy. Dlatego właśnie cały czas się miotamy.

Co to znaczy być ukrzyżowanym wraz z Chrystusem? Aby doświadczyć tej prawdy, musimy wypełnić ze swojej strony jeden niezbędny warunek. Musimy powiedzieć Bogu: „Straciłeś co do mnie wszelką nadzieję i ja również straciłem nadzieję co do siebie. Uważasz mnie za beznadziejny przypadek i ja również uważam się za beznadziejny przypadek. Myślisz, że zasługuję na śmierć i ja też tak myślę. Uważasz mnie za bezsilnego i ja również uważam się za bezsilnego. Uważasz, że do niczego się nie przydam i ja również uważam, że do niczego się nie przydam”. Musimy przez cały czas stać na tym gruncie. To właśnie znaczy być ukrzyżowanym wraz z Chrystusem. Tego, co uczynił Bóg, nigdy nie da się odwrócić; są to fakty dokonane. Po swojej stronie jednak mamy odpowiedzialność, którą musimy wypełnić, a która polega na zaakceptowaniu Bożej oceny nas. Bóg stracił względem nas nadzieję. My również musimy stracić co do siebie nadzieję. Kiedy stracimy nadzieję w stosunku do nas samych, zobaczymy, że to „już nie ja”.

Kłopot dzisiaj polega na tym, że większość chrześcijan nie chce otworzyć oczu. Nie widzą oni, że Bóg stracił w nich nadzieję i zrezygnował względem nich ze wszelkich wymagań. On uważa nas za zupełnie bezużytecznych. Nie boję się, że obrażę tutaj brata Lu. Mogę powiedzieć to przed wszystkimi: „Brat Lu jest zupełnie bezużyteczną osobą”. To jeszcze grzecznie powiedziane. Mówiąc mniej grzecznie, powiedziałbym: „Bracie Lu, jesteś zepsuty do szpiku kości; jesteś w najwyższym stopniu niegodziwy”. Ale dziękujmy Panu, mogę to powiedzieć nie tylko o bracie Lu, ale również o sobie. Wszyscy jesteśmy zepsuci do szpiku kości. Jesteśmy zupełnie bezużyteczni. Nie nadajemy się na nic, z wyjątkiem śmierci. Jedynym wyjściem dla nas jest śmierć. Nigdy nie będziemy mogli się zmienić i nie ma dla nas nadziei. Jesteśmy niegodziwi w najwyższym stopniu i zasługujemy tylko na śmierć. Taka jest Boża ocena i my nie powinniśmy przed Bogiem oceniać samych siebie w żaden inny sposób.

Mamy na swój temat wiele koncepcji. Jesteśmy pełni nadziei co do siebie samych. W tym poselstwie musimy więc zobaczyć, jak możemy wykorzystać realność faktu, że zostaliśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem. Bóg stracił co do nas nadzieję, a co my powinniśmy robić? Powinniśmy powiedzieć Bogu, że również straciliśmy nadzieję względem siebie samych i musimy pójść o krok dalej. Na chwilę odłożymy drugi rozdział Listu do Galacjan. Popatrzmy teraz na Ewangelię Łukasza 18,18-27.

ZASADA NIEUSTANNEGO BRAKU JEDNEJ RZECZY

Osobiście bardzo cenię ten fragment Słowa. Pokazuje on nam pierwszy warunek zwycięstwa. Mam nadzieję, że wysłuchacie mnie i zastanowicie się, o czym ten fragment naprawdę mówi. Pewien dostojnik przyszedł do Jezusa i zapytał o życie wieczne – Boże życie. To życie wieczne obejmuje zbawienie, a także zwycięstwo. W poniższych wersetach jest zatem mowa zarówno o zbawieniu, jak i o wejściu do Bożego królestwa. Widzimy, że sfera ta obejmuje zarówno zbawienie, jak i zwycięstwo.

Dostojnik przyszedł do Pana Jezusa i zapytał, co powinien robić, aby osiągnąć życie wieczne. Pan wymienił pięć bardzo ostrych warunków: „Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij swego ojca i matkę”. Żaden młody dostojnik nie był w stanie przestrzegać tych przykazań. Dla młodego dostojnika byłoby to niemożliwe, aby nie popełniać cudzołóstwa, nie zabijać, nie kraść, nie zeznawać fałszywie i czcić swoich rodziców. Żaden młody dostojnik nie mógł wypełnić tych pięciu warunków. Jednak ten młody człowiek odpowiedział Jezusowi zaskakująco: „Od młodości przestrzegałem tego wszystkiego”. Nie złamał choćby jeden raz żadnego z tych przykazań. To tak, jakby mówił: „Mistrzu, czy są jeszcze jakieś inne warunki? Jeśli nie, to powinienem osiągnąć życie wieczne. Jestem godzien otrzymać życie wieczne”. Pan Jezus jednak powiedział, że wciąż brakuje mu jednej rzeczy. „Jednego ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź za Mną”. Czy zdajecie sobie sprawę, że wciąż brakuje wam jednej rzeczy? Co to znaczy, że brakuje komuś jednej rzeczy? Pan Jezus powiedział, że temu młodemu człowiekowi wciąż brakowało jednej rzeczy i że nie mógł się bez niej obejść. Czy to znaczy, że każdy, kto przychodzi do Pana, musi sprzedać wszystko, co ma i że każdy, kto wierzy w Pana Jezusa, musi wszystko oddać? Otóż nie; przyznajemy przecież, że wielu bogatych ludzi może otrzymać życie wieczne. Dlaczego jednak nie widzimy ich zbyt wielu? Dlaczego są tak nieliczni? Niektórzy powiedzieli: „Nie mogę sprzedać wszystkiego, co mam”. Werset 26 wskazuje, że niektórzy usłyszawszy te słowa, szemrali: „Któż więc może być zbawiony?” Jednak w wersecie 27 Pan Jezus powiedział: „Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga”. Pan udowadniał młodemu dostojnikowi, że zbawienie nie jest możliwe u człowieka, ale on nie chciał przyznać, że tak jest. Myślał, że może powstrzymać się od cudzołóstwa, morderstwa, kradzieży i składania fałszywego świadectwa i że może czcić swoich rodziców. Celem słów Pana było udowodnić mu, że zbawienie i zwycięstwo nie są możliwe u człowieka. Zbawienie jest niemożliwe u człowieka, podobnie jak zwycięstwo. Młody dostojnik jednak myślał, że to możliwe. Pan więc postawił przed nim jeszcze jeden warunek. Mówił w rzeczywistości: „Skoro twierdzisz, że możesz wypełnić te pięć warunków, postawię przed tobą jeszcze jedną rzecz. Mogę nawet dodać następną rzecz i jeszcze jedną, żeby zobaczyć, czy będziesz mógł spełnić je wszystkie”. Kiedy młody dostojnik zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie wypełnić warunków Pana, zasmucił się i odszedł.

Jeśli będziesz próbował sam osiągnąć zbawienie albo jeśli będziesz próbował zwyciężać, Bóg często postawi przed tobą „jedną rzecz”. Nieraz wydaje nam się, że poradziliśmy sobie całkiem dobrze. Mieliśmy wybuchowy charakter, ale teraz potrafimy nad nim zapanować. Byliśmy dumni, teraz jednak umiemy się ukorzyć. Zazdrościliśmy innym, ale teraz nie jesteśmy już tak zazdrośni. Byliśmy gadatliwi, lecz już nie jesteśmy tak gadatliwi. Myślimy, że nie jesteśmy daleko od zwycięstwa i że sporo rzeczy już zwyciężyliśmy. Choć nawet możemy nie być niecierpliwi, pyszni, zazdrośni czy gadatliwi, wciąż mamy jedną rzecz, jedną wadę. Wydaje się, że o wszystko inne już się zatroszczyliśmy, ale wciąż brakuje nam jednej rzeczy. Może to być bardzo mała rzecz. Może to być umiłowanie jedzenia albo to, że nie potrafimy rano wstać przed ósmą albo przed dziewiątą. Wydaje się tak dziwne, że umiemy przezwyciężyć tyle innych grzechów, ale nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć tego jednego. Jesteśmy w tej sprawie bezradni. Cały nasz wysiłek poświęcamy na to, by go przezwyciężyć. Możemy prosić innych, aby nas obudzili albo możemy nastawić budzik, ale wciąż nie udaje się nam wstać. Nie potrafimy tego wyjaśnić. Umiemy przezwyciężyć wiele innych rzeczy, ale nie potrafimy pokonać tej jednej. Taka jest zasada osiemnastego rozdziału Ewangelii Łukasza, zasada nieustannego braku jednej rzeczy. Bóg udowadnia nam, że nie jesteśmy do tego zdolni. W końcu będziemy musieli przyznać, że nie jesteśmy do tego zdolni. Pan może pozwoli nam być zdolnymi uczynić pewne rzeczy, ale pokaże nam, że wciąż brakuje nam jednej. Musi nam pokazać, że jest przynajmniej jedna rzecz, której nie jesteśmy zdolni uczynić. Aby Bóg mógł nas wprowadzić w zwycięstwo, musi nam najpierw pokazać, że nie jesteśmy do niego zdolni. Zwycięstwo jest darem od Chrystusa; nie możemy zwyciężyć o własnych siłach. W konsekwencji Bóg pozostawia jedną lub dwie rzeczy, których przezwyciężenie jest dla nas niemożliwe. Próbuje nam przez to pokazać, że „jednego jeszcze nam brak”.

PIERWSZY KROK DO ZWYCIĘSTWA: UŚWIADOMIENIE SOBIE, ŻE NIE JESTEŚMY DO NIEGO ZDOLNI

Młody dostojnik mógł być w stanie spełnić pięć, pięćdziesiąt czy nawet pięćset warunków, ale Bóg postawił przed nim jedną rzecz, aby mu pokazać, że nie jest do tego zdolny. Przyjaciele, pierwszym krokiem do zwycięstwa jest uświadomienie sobie, że nie jesteśmy do niego zdolni. Kiedy zdamy sobie sprawę, że nie jesteśmy do tego zdolni, wykonaliśmy pierwszy krok. Każdy obecny tutaj ma jedną rzecz, której nie jest zdolny uczynić. To tak dziwne, że zawsze ponosimy porażkę w tej jednej rzeczy. Dla niektórych jest to ich charakter, nieczyste myśli, gadatliwość, niemożność wstawania wcześnie rano, skłonność do przesady, zazdrość albo pycha. Nie wiemy dlaczego, ale zawsze jest jedna rzecz, której dana osoba nie może przezwyciężyć. Każdy, kto zamierza zwyciężyć, musi dowiedzieć się od Boga o tej jednej rzeczy, której mu brak. Każdy ma swoją szczególną „jedną rzecz”. Ma przynajmniej „jedną rzecz”. Czasami jest ich więcej. Kiedy przyjdziemy do Boga, On pokaże nam, że nie jesteśmy zdolni.

Pewna siostra bardzo pragnęła zwyciężać. Uporządkowała przed Bogiem wiele spraw. Codziennie pisała do innych listy, przepraszając za swoje występki i udawała się na górę, aby się modlić. Za każdym razem, kiedy wracała, pytałem ją, czy zwyciężyła swoje przeszkody. Odpowiadała mi wtedy, że wykopała na górze kolejny grób i znowu coś pochowała. Kiedy pytałem ją nazajutrz, odpowiadała mi, że znalazła jeszcze trochę grzechów i rozprawiła się z nimi. Przez ponad dwadzieścia dni rozprawiała się ze swoimi grzechami. Na koniec zapytałem ją: „Czy już prawie skończyłaś?” Odpowiedziała: „Po tylu staraniach myślę, że prawie zwyciężyłam”. Powiedziałem wtedy na osobności siostrze, która ze mną pracowała: „Tylko poczekaj, a zobaczysz”. Pewnego dnia poszedłem do jej domu i zastałem ją bardzo smutną. Nie pytałem o powód. Zawsze to dobrze być smutnym i nie zawsze dobrze jest powstrzymywać kogoś przed smutkiem. Nic nie powiedziałem. Trwało to sześć dni. Codziennie wyglądała na niezmiernie smutną.

Po sześciu dniach jeden z braci zaprosił wszystkich na posiłek. Zaproszenie to dotyczyło również tej siostry. Przyszła na posiłek, ale prawie nic nie jadła. Siedziała naprzeciwko mnie i uśmiechała się, ale w rzeczywistości była wewnątrz bardzo smutna. Tego dnia było tam ponad dwudziestu braci i tylko trzy siostry. Napisałem nową pieśń i po posiłku poprosiłem ją, aby zagrała ją na pianinie. Gdy zagrała dwa takty, z oczu zaczęły jej płynąć łzy. Pozwoliłem jej płakać i nic nie mówiłem. Po dłuższej chwili zapytałem: „Co się stało?” Odparła: „To beznadziejne! Nie mogę zwyciężyć jednej rzeczy, bez względu na to, jak bardzo się staram”. Była to nieśmiała siostra, ale płakała tam przed ponad dwudziestoma braćmi. Nie mogła się powstrzymać i nadal płakała. Zapytałem ją, czego nie potrafi przezwyciężyć. Powiedziała, że od tygodnia walczy z jedną sprawą, ale wciąż nie umie jej pokonać. Powiedziała: „Bracie Nee, w ciągu kilku ostatnich tygodni codziennie walczyłam ze swoimi grzechami. Rozprawiłam się ze wszystkimi”. Mogłem zaświadczyć, że naprawdę rozprawiła się ze swoimi grzechami. Mówiła dalej: „Ale pomimo tego wszystkiego, co zrobiłam w zeszłym tygodniu, nie byłam w stanie poradzić sobie z tym jednym grzechem”. Pomyślałem, że musiał to być bardzo poważny grzech. Zapytałem, czego nie mogła przezwyciężyć. „To bardzo mała rzecz – powiedziała – ale nie mogę sobie z tym poradzić. Mam ten nawyk od młodości. Lubię coś jeść. Po śniadaniu lubię coś od czasu do czasu przekąsić. Przed obiadem znowu chcę coś przekąsić. Po obiedzie też czegoś chcę i zanim położę się wieczorem spać, znowu szukam czegoś do jedzenia. W ciągu ostatnich kilku dni czułam, że muszę zająć się tą sprawą. Nie powinnam bez przerwy jeść. Zaczęłam z tym walczyć. Próbowałam przez sześć dni, jednak każdego dnia ponosiłam porażkę. Jestem gorsza niż trójka moich dzieci. Jak tylko widzę coś do jedzenia, wkładam to do ust. Nie mogę przestać jeść”. Podczas gdy to mówiła, płakała. Ale kiedy to usłyszałem, zacząłem się bardzo cieszyć. Śmiałem się. Byłem bardzo szczęśliwy. Gdy ona płakała, niektórzy bracia odeszli, a siostry próbowały na to nie patrzeć. Ona gorzko płakała, ale ja śmiałem się z całego serca. Zapytała mnie, z czego się tak cieszę. Odpowiedziałem: „Jestem bardzo szczęśliwy. Moje serce tańczy z radości. Czy masz pewność, że tego nie potrafisz? Czy po tych dwudziestu lub więcej dniach zdałaś sobie sprawę ze swojej niezdolności? Dzięki Bogu, że wreszcie zrozumiałaś, iż nie jesteś zdolna nic zrobić. Pozwól, że ci coś powiem: kiedy ty już nie jesteś zdolna, On staje się zdolny. Na tym polega zasada zwycięstwa”. Godzinę później w jej życiu nastąpił przełom i w pełni wkroczyła w doświadczenie zwycięstwa.

Drogą do zwycięstwa jest brak jednej rzeczy. Możesz uważać, że jesteś w porządku w tej czy innej sprawie. Możesz uważać, że potrafisz coś uczynić albo że jesteś w stanie coś zrobić, ale Bóg musi ci udowodnić, że nie możesz zrobić nic. Bracia i siostry, każdy, kto chce zwyciężać, musi najpierw odnaleźć tę jedną rzecz, której nie jest zdolny uczynić. Swoją niezdolność może odkryć wyłącznie dzięki tej jednej rzeczy. Czy macie jakiś szczególny grzech? Czy macie grzech, którego nie umiecie pokonać? Ci, którzy są zbyt niedokładni, nigdy nie mogą przejść przez bramę zwycięstwa. Musicie znać dokładnie swoje szczególne słabości. Będzie to dla was dowodem, że potrzebujecie zwyciężyć. Dla niektórych jest to duma. Dla innych zazdrość. Jeszcze dla innych łatwowierność – najmniejsza rzecz ma na nich wpływ. Dla niektórych są to nieczyste myśli. Dla innych gadatliwość. Jeszcze dla innych wybrzydzanie. Niektórzy ludzie lubią mówić coś za plecami innych i roznosić plotki. Inni nie są zdolni zapanować nad swoim ciałem. Zawsze istnieje jedna rzecz, której dana osoba nie potrafi przezwyciężyć. Mam nadzieję, że po dzisiejszym spotkaniu pójdziecie do domu i zapiszecie w swojej Biblii słowa: „Jednego ci jeszcze brak”. Musicie się dowiedzieć, co jest tą rzeczą.

Młodemu człowiekowi w osiemnastym rozdziale Ewangelii Łukasza brakowało sprzedania wszystkiego, co miał. Obawiam się, że niektórzy spośród nas również nie są zdolni wyzbyć się swoich pieniędzy. Dla niektórych ludzi problemem mogą nie być pieniądze, ale wciąż będzie im brakowało jednej rzeczy. Jeśli dla ciebie nie są to pieniądze, to co to jest? Musicie zapisać grzechy, których pokonanie jest dla was niemożliwe. Jeśli będziecie wiedzieć, na czym polega wasza choroba, będziecie konkretni przed Bogiem w przezwyciężaniu tego grzechu. Każdy musi wiedzieć, na czym polega jego szczególna choroba. Każdy ma swoją szczególną słabość i musi poprosić Boga, aby go oświecił i pokazał mu tę słabość. Każdy ma przynajmniej jedną rzecz, której nie jest w stanie przezwyciężyć. Dla niektórych ludzi może to być więcej niż jedna rzecz. Musicie odnaleźć właśnie tę rzecz, której nie jesteście zdolni pokonać. Kiedy już zrozumiecie, że nie jesteście do tego zdolni, pojmiecie, że Bóg jest zdolny. Jeśli nie zobaczycie swoich własnych słabości, nie ujrzycie mocy Chrystusa.

Bracia i siostry, dlaczego Bóg pozostawił w naszym życiu jedną lub dwie nie rozwiązane rzeczy? Po to, by pokazać nam, że nie jesteśmy zdolni nic uczynić o własnych siłach. Jest to ogólna zasada biblijna; jest to również najważniejsza zasada. Kiedy głosimy, że Pan Jezus został za nas ukrzyżowany, bardzo łatwo jest zapomnieć, że działa w tym samym czasie dokładnie ta sama zasada. Bóg wie, że jesteście bezsilni i Bóg wie, że ja jestem bezsilny. On wie, że z ciała nie pochodzi nic dobrego. On wiedział o tym dawno temu, ale my o tym nie wiemy. My nie wiemy, że z ciała nie pochodzi nic dobrego. W rezultacie wciąż mamy nadzieję i ze wszystkich sił staramy się podobać Bogu.

Bóg wie, że nasze ciało jest bezużyteczne. My jednak o tym nie wiemy. Dlatego dał On nam prawo. Celem prawa jest udowodnienie nam, że człowiek jest grzeszny i bezsilny. Prawo nie zostało dane, abyśmy go przestrzegali; Bóg wie, że nie jesteśmy w stanie przestrzegać prawa. Celem prawa wobec nas było, abyśmy je złamali. Nie zostało ono dane człowiekowi, aby go przestrzegał, lecz aby je złamał. Bóg wie, że złamiemy prawo, ale my tego nie wiemy. Dlatego dał nam prawo i pozwolił nam je złamać. W ten sposób dowiemy się tego, co Bóg już wie, i uświadomimy sobie naszą bezsilność. Jako chrześcijanie twierdzimy że jesteśmy poza prawem. Myślimy, że Dziesięć Przykazań to prawo. Ale zapominamy, że wszystkie przykazania Nowego Testamentu również są prawem. Przez te przykazania Bóg pokazuje nam, że nie zdołamy sobie poradzić. Bóg musi doprowadzić nas do miejsca, gdzie wyznamy, że nie możemy sobie poradzić. Tylko wtedy uznamy mądrość Bożą w przybiciu nas do krzyża. Dopiero wtedy zdamy sobie sprawę, że jesteśmy bezużyteczni i dopiero wtedy uświadomimy sobie, że jedynym sposobem, w jaki należy z nami postąpić, jest śmierć. W innym przypadku uważalibyśmy, że Bóg popełnił błąd krzyżując nas, ponieważ wciąż sądzilibyśmy, że jesteśmy w stanie coś zrobić.

To dlatego tak cenny jest siódmy rozdział Listu do Rzymian. Człowiek w siódmym rozdziale Listu do Rzymian nieustannie się zmagał. Dlaczego? Ponieważ wciąż był pełen nadziei co do siebie samego, pomimo że Bóg stracił względem niego nadzieję. Próbował podobać się Bogu i przestrzegać prawa. Rezultatem tego była jednak absolutna porażka. W końcu musiał on uznać Bożą mądrość, okazaną w przybiciu go do krzyża. Bóg postąpił właściwie krzyżując go. Bóg powiedział, że powinien on umrzeć, a on przyznał, że powinien umrzeć.

Wielu chrześcijan nie zwycięża, ponieważ nie ponieśli jeszcze wystarczająco wielkiej porażki. Wielu chrześcijan nie popełniło jeszcze wystarczająco wielu grzechów. Dlatego nie zwyciężyli. Gdyby popełnili więcej grzechów, łatwiej byłoby im zwyciężyć. Gdyby zobaczyli zepsucie ciała, łatwiej byłoby im zwyciężać. Człowiek w siódmym rozdziale Listu do Rzymian był tak zrozpaczony, że w końcu westchnął i powiedział: „Któż mnie wyzwoli z ciała tej śmierci?” Zobaczył, że sobie nie poradzi i zapytał, czy jest ktokolwiek, kto może wyzwolić go z ciała tej śmierci. Kiedy tylko zdał sobie sprawę, że tu chodzi o „kogoś”, znalazł się na drodze do zwycięstwa. Kiedy tylko zobaczył, że jest „ktoś”, ten ktoś mógł natychmiast przyjść mu na ratunek. Bracia i siostry, pierwsza zatem rzecz, którą musimy zobaczyć dziś po południu, to że według Boga jesteśmy przed Nim zupełnie bezużyteczni. Bóg widzi nas jako zupełnie nieużytecznych. My również musimy zobaczyć siebie takimi. Jeśli nie zrozumiemy naszej kompletnej bezużyteczności, nigdy nie zaakceptujemy oceny krzyża i nigdy nie będziemy w stanie powiedzieć, że jesteśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem i że to już nie my żyjemy. Jeśli wciąż jest w nas nadzieja, znaczy to, że myślimy, iż wciąż jesteśmy użyteczni i nie powiemy, że to już nie ja.

NIEZDOLNI I NIE ZAMIERZAJĄCY BYĆ ZDOLNYMI

Myślę, że musimy wykonać kolejny krok i jeszcze nad czymś się zastanowić. Wiele braci i sióstr wie już, że nie są zdolni cokolwiek uczynić. Być może i wy wiecie, że nie jesteście zdolni nic uczynić. Muszę jednak jeszcze raz zapytać: jesteście zdolni, czy też nie? Bracia, czy umarła w was wszelka nadzieja co do siebie samych? Czy nadal myślicie, że możecie zwyciężyć? Wczoraj ujrzeliśmy obiektywne fakty. Dzisiaj po raz pierwszy widzimy coś subiektywnego. Nie ma wątpliwości, że Chrystus zwycięży za was, ale z Jego zwycięstwem za was wiąże się warunek: nie możecie się uważać za zdolnych do niego. Czy jesteście zdolni, czy nie? W przeszłości Bóg wiele razy pozwolił, byście ponieśli porażkę, ale wasze serce wciąż nie jest martwe. Czy jesteście zdolni, czy też nie? Wszystko zależy od tego podstawowego pytania. Od niego zależy, czy w przyszłości zrobicie postępy. Jeśli nadal będziecie mówić w swoim sercu, że jesteście zdolni i możecie sobie sami poradzić, Chrystus nie może żyć za was. Chrystus może żyć jedynie za tych, którzy są zupełnie niezdolni do czegokolwiek. Zwycięstwo oczekuje jedynie tych, którzy ponieśli zupełną porażkę. Tylko ci, którzy doznali całkowitej porażki, mogą zwyciężyć. Jeśli ktoś nie poniósł jeszcze zupełnej porażki, Bóg nie zwycięży za niego. Taki jest pierwszy warunek. Polega on na wyznaniu, że nie jesteśmy zdolni.

Jedną rzeczą jest powiedzieć, że nie zdołamy sobie poradzić, a inną zrezygnować z prób poradzenia sobie. Czy widzimy, że są to dwie różne rzeczy? Nie zdołamy sobie poradzić i nie powinniśmy próbować sobie poradzić. Nieraz wiemy, że nie możemy sobie poradzić, wciąż jednak próbujemy to zrobić. Pierwszym warunkiem zwycięstwa jest uświadomienie sobie, że nie możemy sobie poradzić, a drugim zrezygnowanie z prób poradzenia sobie. Jeśli przyznamy, że nie możemy sobie poradzić i przestaniemy próbować sobie poradzić, wtedy zwyciężymy. Problem polega na tym, że chociaż wiemy, iż nie możemy sobie poradzić, ze wszystkich sił staramy się to zrobić. Chcemy użyć naszych własnych wysiłków i mocy. Myślimy, że jeśli będziemy się więcej modlić, to sobie poradzimy albo jeśli podejmiemy więcej postanowień, to w nich wytrwamy. Mimo że nie możemy sobie poradzić, próbujemy to zrobić.

Przypuśćmy, że mamy przedmiot, który waży trzysta katii [chińska jednostka wagi]. Przypuśćmy dalej, że wiecie, iż możecie podnieść tylko dwieście katii. W żaden sposób nie poradzicie sobie z ciężarem trzystu katii. Wiele osób jednak próbuje podnieść ciężar, o którym wiedzą, że nie są w stanie go udźwignąć. Mówią: „Wiem, że nie mogę tego zrobić, ale dlaczego nie mam spróbować?” Nie potrafią tego uczynić, a mimo to chcą próbować. To, że ktoś nie jest zdolny sobie poradzić, to jedno; czym innym natomiast jest to, czy zrezygnuje z prób poradzenia sobie. Ponieważ nie potrafimy sobie poradzić, równie dobrze możemy nawet nie próbować tego zrobić. „Panie, nie mogę sobie poradzić i nawet nie zamierzam próbować sobie poradzić. Nie będę już więcej próbował”. Musicie zupełnie opuścić swoje ręce. Opuszczenie rąk to ważna rzecz. Ponieważ wiecie, że nie możecie sobie poradzić, powinniście pozostać w tej pozycji i nawet nie próbować. Ostatnio spotkałem wielu braci, którzy wciąż na nowo popełniali pewne grzechy. Wyznali, że nie potrafią zwyciężyć. Ja jednak zapytałem, czy wciąż próbują zwyciężyć. W końcu przyznali to i powiedzieli: „Cóż więcej możemy zrobić? Poddajemy się”. Bóg przybił was do krzyża i wyzbył się nadziei co do was. Wy jednak również musicie przyznać, że nie możecie sobie poradzić. Wy także musicie to uznać.

Niestety, nadal próbujemy poradzić sobie o własnych siłach. Co to znaczy próbować sobie poradzić? Pozwólcie, że wezmę za przykład wybuchowy charakter. Przypuśćmy, że jesteście ludźmi o wybuchowym charakterze i nie umiecie nad nim zapanować. Im bardziej się staracie, tym większą ponosicie porażkę. Przyznajecie, że nie możecie nic zrobić ze swoim charakterem. A dlaczego mielibyście coś robić? Wiecie z całą pewnością, że nie jesteście w stanie zapanować nad swoim charakterem, jednak nadal próbujecie to czynić. I co wtedy robicie? Próbujecie bardziej uważać, kiedy rozmawiacie z innymi. Staracie się unikać tych, z którymi nie układa się wam najlepiej i rozmawiać z tymi, z którymi układa się wam dobrze. Unikacie społeczności z tymi, którzy was denerwują i uciekacie im sprzed oczu. Za każdym razem, kiedy jesteście bliscy wybuchu, ze wszystkich sił próbujecie go powstrzymać. Staracie się go powstrzymać większą ilością modlitwy. Cóż to jest? To niezdolność przy jednoczesnym usiłowaniu, by być zdolnym. Nie możecie sobie poradzić, lecz w tym samym czasie próbujecie sobie poradzić. Nie możecie sobie poradzić, a jednak czynicie pewne wysiłki próbując to zrobić. Ktoś taki nigdy nie zwycięży. Nigdy nie będzie w stanie powiedzieć: „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża”.

Bracia i siostry, pamiętajcie, że warunkiem zwycięstwa jest przyznanie, iż nie jesteśmy do niego zdolni, a największą przeszkodą dla zwycięstwa jest próbowanie być zdolnym. Zwycięstwo pochodzi od Chrystusa; to Chrystus, który żyje za nas. Zwycięskie życie wymaga, żebyśmy stanęli i oświadczyli: „Nie mogę sobie poradzić i nie zamierzam sobie poradzić. Proszę, uczyń to za mnie. Nie będę udawał swojego własnego zwycięstwa”. Jeśli to zrobimy, zwyciężymy. Bóg nie może zajmować się ludźmi, którzy zawsze próbują sobie poradzić. Nie może nic dla nich zrobić. Jeśli będziemy próbowali sobie poradzić i jeśli postanowimy sobie poradzić, Bóg zatrzyma się, gdy tylko my zaczniemy. Chrystus żyje w nas po to, aby wyrazić przez nas Swoje życie. Problem polega na tym, że staramy się zachować spójność naszych własnych wysiłków. Musimy zupełnie wyprzeć się swoich starań, zanim Chrystus będzie mógł wyrazić przez nas Swoje życie. Jeśli będziemy próbowali choć trochę Mu pomóc i wnieść w to ludzki wysiłek, Boża łaska odejdzie. Jeśli Chrystus za nas nie zwycięża, to niezależnie od tego, jakie osiągniemy zwycięstwo, będzie ono naszym własnym zwycięstwem. Moc Chrystusa nie ma uzupełniać tego, czego nam brakuje. Życie Chrystusa nie jest po to, by zatykać dziury w naszym własnym życiu. On chce żyć zamiast nas. Jeśli pragniemy, by Chrystus żył zamiast nas, my sami nie możemy już żyć. Musimy najpierw wiedzieć, że sobie nie poradzimy, zanim Bóg będzie mógł zrobić to na Swój sposób. Nie próbujcie nadal walczyć. W chwili, kiedy podejmiemy walkę, przegramy. Mamy nadzieję sobie poradzić i myślimy, że byłoby cudownie, gdybyśmy mogli sobie poradzić. Jednak podczas gdy my się zmagamy, Chrystus nie żyje w nas.

W ludzkich przedsięwzięciach zawsze zachodzi możliwość, że coś będzie się na siebie nakładać. Mam w domu służącego. Kiedy odchodzi on z pracy, muszę zatrudnić nowego, ale najpierw proszę starego służącego, aby został jeszcze przez dwa tygodnie i aby, zanim odejdzie, nauczył nowego służącego wszystkich obowiązków. W przypadku ludzi zawsze istnieje konieczność nakładania się na siebie różnych spraw. Zanim stary służący będzie mógł odejść, nowy służący musi przyjść na dwa tygodnie przed jego odejściem. Chrystus jednak tak nie postąpi. Jeśli my ze swojej strony nie odejdziemy, On nigdy nie uczyni żadnego kroku ze Swej strony. Kiedy my przestaniemy, On zacznie. Jeśli myślimy, że On coś uczyni, podczas gdy my sami wciąż coś robimy, to się nigdy nie wydarzy. Kiedy zupełnie zaprzestaniemy swoich wysiłków, Chrystus zacznie Swoje dzieło. Kiedy my wciąż coś robimy, Chrystus nie ruszy się ani o cal. Wczoraj zobaczyliśmy, że to „już nie ja, lecz. Chrystus”. Kiedy jednak nastąpi „lecz. Chrystus”? Stanie się to dopiero wtedy, kiedy będzie „już nie ja”. Jeśli mamy nadzieję, że przez jakiś czas życie Chrystusa i nasze nałożą się na siebie, to się nigdy nie stanie. Nie możemy sobie poradzić i nie możemy próbować sobie poradzić. Nasze ręce muszą opaść zupełnie. Wszystko musi znaleźć się w rękach Pana, musimy Mu wszystko oddać. Nie jesteśmy w stanie sobie poradzić i nie powinniśmy próbować sobie poradzić. Jeśli to zrobimy, zwyciężymy.

To jednak nie wystarczy. Wielu ludzi zdaje sobie sprawę, że nie mogą sobie poradzić; płaczą oni i wołają. Oczywiście, dobrze jest płakać. Niejednokrotnie nasze grzechy może obmyć tylko płacz; mogą one zostać obmyte tylko przez łzy. Często wylewaliśmy przed Panem za mało łez. Powinniśmy jednak uświadomić sobie również, że wielu chrześcijan postępuje podobnie, jak ów młody dostojnik: odchodzą w smutku, kiedy próbują zwyciężyć, ponieważ widzą tylko swoje problemy i to, że brakuje im jednej rzeczy. Ponieważ nie mogą sobie poradzić, myślą, że Bóg również nie może tego uczynić. Myślą, że nie ma już zatem dla nich nadziei, ponieważ nie mogą rozdać wszystkich swoich majętności ubogim. Tymczasem wciąż jest nadzieja.

Często wydaje mi się to bardzo znaczące, że po 18 rozdziale Ewangelii Łukasza następuje rozdział 19. Czy wiecie, o czym mówi ten rozdział? Rozdział 19 Ewangelii Łukasza to historia o Zacheuszu. Kim był Zacheusz? Starszym człowiekiem. Dostojnik w rozdziale osiemnastym był młodzieńcem. Ten młody człowiek był bogaty i Zacheusz również był bogaty. Po ludzku mówiąc, młody człowiek powinien być bardziej hojny, podczas gdy starszy – bardziej skąpy. Kiedy jednak Zacheusz zszedł z drzewa, niesamowite było to, że zaproponował, iż poczwórnie odda tym, którym cokolwiek odebrał fałszywie ich oskarżając, a także że odda połowę swojego majątku ubogim, chociaż Pan nie kazał mu rozdać swoich pieniędzy. On jednak natychmiast je rozdał. Pan Jezus kazał młodemu człowiekowi rozdać swoje pieniądze, a on nie mógł tego zrobić. Natomiast ten starszy człowiek nigdy nie został poproszony przez Pana o rozdanie swoich pieniędzy, a mimo to sam to zrobił. Skąd wzięła się ta różnica? To dlatego, że rzeczy, które nie są możliwe u ludzi, są możliwe u Boga. Co jest możliwe u Boga? Pan Jezus powiedział, że Zacheusz również jest synem Abrahama i że zbawienie stało się udziałem jego domu. Oznacza to, że Bóg go zbawił. Młody człowiek wiedział, że u niego było to niemożliwe. Nie poprosił jednak o Boże zbawienie. U ludzi jest to niemożliwe, ale u Boga to jest możliwe.

Co robi chrześcijanin, kiedy uświadamia sobie swój wybuchowy charakter, nieczyste myśli albo cielesny bądź duchowy grzech? Oczekuje na dzień, kiedy zostanie uwolniony od tych problemów. Spotkałem kilka sióstr, które powiedziały mi: „Bracie Nee, wspaniale by było, gdyby mój charakter mógł się choć trochę poprawić”. Zawsze im powtarzam: „Musicie dziękować Bogu za swój wybuchowy charakter. To wspaniałe, że dane jest wam zobaczyć, iż nie możecie sobie same poradzić. Powinnyście cieszyć się z tego, że nie umiecie sobie poradzić”.

CHLUBIENIE SIĘ SWOIMI SŁABOŚCIAMI

Drugi List do Koryntian 12,9 mówi: ” Lecz [Pan] mi powiedział: Wystarczy ci Mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. Z przyjemnością więc będę się chlubił w moich słabościach, aby zamieszkała nade mną jak przybytek moc Chrystusa” (gr.). Czy widzicie? Słabość nie jest czymś, nad czym powinno się płakać czy lamentować. Słabość to coś, czym należy się chlubić. Może powiedzieliście: „Chwała Panu, bo On sprawił, że zwyciężyłem”, ale czy powiedzieliście kiedyś: „Chwała Panu, bo On sprawił, że poniosłem straszliwą porażkę”? Dziękujecie Panu i chwalicie Go za to, że dał wam cierpliwość, ale czy kiedykolwiek dziękowaliście Mu za swój charakter nie do zniesienia? Czy dziękowaliście Mu za swoją pychę? Czy dziękowaliście Mu za swoją zazdrość? Za swoją wewnętrzną nieczystość i za swój grzech? Jeśli macie takie problemy, powinniście dziękować za nie Panu. Pierwsza rzecz, którą musicie uczynić, to uświadomić sobie, że nie możecie sobie poradzić. Druga rzecz, którą powinniście zrobić, to przestać próbować sobie poradzić. Trzecia rzecz, którą powinniście zrobić, to podziękować Bogu, że nie możecie sobie poradzić. Alleluja! Nie mogę sobie poradzić. Alleluja, nie mogę sobie poradzić!

Dlaczego Paweł powiedział: „Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości”? Słowo „chlubić” w języku oryginalnym znaczy „chwalić”. Paweł powiedział, że uważa swoje słabości za powód do chwały. To dlatego, że jego słabości dały Chrystusowi możliwość zamanifestowania Swojej mocy i sprawienia, żeby ta moc jak przybytek zamieszkała nad nim. Moc Chrystusa nie może zamieszkać jak przybytek nad tymi, którzy nie mają żadnych słabości. Tylko ci, którzy mają słabości, mogą doświadczyć zamieszkiwania mocy Chrystusa. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, ponieważ moje słabości dają Panu możliwość działania we mnie. Dają one Panu możność zamanifestowania Swojej mocy i uczynienia czegoś we mnie.

Bracia i siostry, czy jest w waszym życiu grzech, którego nie jesteście nawet w stanie wyznać? Czy jest w waszym życiu coś, czego nie możecie oddać Bogu? Czy jest w was jakaś przeszkoda, której nie potraficie usunąć? Czy jest jakaś łaska, na którą zamykacie się przed Panem? Co zamierzacie uczynić? Czy macie zamiar się smucić? Jeśli tak, to jesteście przyjaciółmi owego młodego człowieka. On się smucił i wy również się smucicie. W końcu pójdziecie tą samą drogą, którą on poszedł. On odszedł w smutku i wy również odejdziecie w smutku. A przecież nie musicie się smucić. Błąd młodego człowieka nie polegał na tym, że nie uświadomił sobie niemożności uczynienia czegokolwiek, ale na tym, że nie zdał sobie sprawy, iż może to Bóg. Błąd młodego człowieka nie polegał na jego własnej niezdolności, ale na tym, że nie skorzystał ze zdolności Bożej. Nie jest grzechem odkryć swoją własną słabość, ale grzechem jest nie wierzyć w Bożą moc. Nie jest grzechem nie być zdolnym rozdać swoich pieniędzy, ale grzechem jest nie wierzyć, że Bóg może uczynić człowieka zdolnym do rozdania swoich pieniędzy. Nie jest grzechem mieć wybuchowy charakter, ale grzechem jest nie wierzyć, że Bóg może stać się czyjąś cierpliwością. Nie jest grzechem posiadać grzech zbyt wielki, by go pokonać, ale grzechem jest nie wierzyć, że Bóg może pokonać ten grzech za taką osobę.

To chwalebne, jeśli człowiek zda sobie sprawę, że jest bezsilny. Celem Pana było pokazać młodemu człowiekowi jego bezsilność. On jednak po powrocie do domu nie był szczęśliwy, lecz smutny. Kiedy Pan pokaże wam, że nie możecie sobie poradzić, natychmiast też pokaże wam, że Bóg może to uczynić. Pan nie pokazuje wam waszej niezdolności, aby was zniechęcić. Czyni to, abyście uwierzyli, że On ma wspaniałą okazję, aby w was działać. Powinniście mówić: „Panie, nie mogę sobie poradzić i nie chcę nawet próbować sobie poradzić. Dziękuję Ci, że nie mogę sobie poradzić”. Kiedy zobaczycie, że nie możecie sobie poradzić i że zupełnie nie jesteście zdolni cokolwiek uczynić, a także gdy ujrzycie, że tylko Pan może to zrobić, będziecie Go chwalić i dziękować Mu. Uświadomicie sobie, że dziękowanie i chwalenie Pana jest bardzo naturalne. W przeszłości mogliście być smutni z powodu swoich słabości i płakać nad swoimi grzechami. Dzisiaj jednak możecie się chlubić i chwalić Go. Możecie powiedzieć: „Panie, dziękuję Ci, ponieważ nie mogę sobie poradzić. Dziękuję Ci, ponieważ nie ma sposobu, abym zwyciężył. Nie jestem w stanie. Cieszę się, ponieważ nie jestem do tego zdolny. Cieszę się, ponieważ nie mogę uczynić czegokolwiek. Tylko Ty możesz uczynić wszystko”. Jeśli to zrobicie, zwyciężycie.

PAN JEZUS ZAJMUJE SIĘ TYLKO BEZNADZIEJNYMI PRZYPADKAMI

Spotkałem kiedyś w Czefou brata, który wkraczał w doświadczenie zwycięstwa. Brat ten pochodził z Mandżurii i przez ponad dziesięć lat był lekarzem wojskowym. Pewni bracia przyprowadzili go do Pana, kiedy był w Mandżurii. Gdy uwierzył w Pana, przeprowadził się do Czefou, gdzie praktykował przez ponad rok. Kiedy byłem w Czefou na tygodniowej konferencji, on również tam był. W czasie tej konferencji mówiłem na temat zwyciężania. Pewnego dnia, zrozpaczony, podszedł do mnie i zapytał, czy mógłby się ze mną spotkać nazajutrz rano. Powiedziałem mu, że będę wtedy zajęty i że lepiej by było, gdyby przyszedł do mnie tego wieczoru. Odpowiedział, że to coś ważnego i że wieczorem nie wystarczy czasu; potrzebował dużo czasu, aby porozmawiać o swoim problemie. Ostatecznie umówił się ze mną na następny dzień. Przypomniał mi, że przyjdzie rano o dziewiątej i że nie powinienem nic innego planować na ten poranek, żebym mógł mu go w całości poświęcić, ponieważ jego problem jest poważny. Z wyglądu bardzo przypominał wojskowego; był wysoki, silny i barczysty. Umówiliśmy się na spotkanie w domu brata Lee. Przyszedłem tam przed dziewiątą i okazało się, że on już na mnie czekał. Kiedy tylko usiedliśmy, natychmiast powiedział: „Bracie Nee, mam ci dużo do opowiedzenia!” Mówił o swoim pobycie w wojsku, o tym, jak poznał Pana i jak przeprowadził się do Czefou. Powiedział mi, że zwyciężył wiele grzechów i że zaprzestał wszystkich grzechów, które popełniał, kiedy był w wojsku. Była jednak jedna rzecz, której nie był zdolny zwyciężyć. Kiedy to usłyszałem, znowu wypełniła mnie radość. Znowu była ta „jedna rzecz”. Zawsze jest jakaś jedna rzecz. Nikt nie może powiedzieć, że nie ma takiej jednej rzeczy. Zapytałem: „Czym jest ta jedna rzecz?” Pokazał mi swoje ręce i powiedział, że to papierosy. Powiedział, że pokonał każdy rodzaj poważnych i odrażających grzechów. Nie mógł jednak przezwyciężyć tego jednego. Palił od dziesięciu lat, a chrześcijaninem był od trzech lub czterech. Przyjechał do Czefou przed ponad rokiem. Przez te trzy lub cztery lata, siedem lub osiem razy w roku próbował rzucić palenie, ale nie był w stanie tego uczynić. Uskarżał się, mówiąc: „Palenie tutaj przynosi mi wiele cierpienia. Czefou to taka mała miejscowość i jest tu wiele braci i sióstr. Byłoby tragiczne, gdyby odkryli, że palę. Dlatego mogę palić jedynie po kryjomu. Nie mogę palić w domu, bo moja żona jest również siostrą w Panu i ciągle mnie obserwuje. Jeśli palę poza domem, boję się, że zobaczą mnie bracia i siostry. Nie mogę palić otwarcie i muszę chować papierosa do kieszeni. Kiedy jestem w szpitalu, gdzie pracuję, mogę palić w swoim biurze. Nie mogę jednak palić otwarcie; mogę to robić tylko stojąc przy drzwiach. Kiedy ktoś przychodzi, próbuję po kryjomu zgasić papierosa. Boję się, że dowiedzą się o tym pielęgniarki w szpitalu i powiedzą o tym braciom i siostrom. Jeśli moja żona zobaczy, że palę, będą kłopoty. Palenie to dla mnie wielkie cierpienie. Bracia i siostry są bardzo życzliwi i zawsze nas odwiedzają. Jeśli przychodzą, kiedy właśnie palę, muszę wkładać do ust ziołowe pastylki, żeby nie wyczuli w moim oddechu zapachu papierosów. W ciągu tego ostatniego roku w Czefou wiele wycierpiałem z powodu papierosów. Nie lubię palić, ale nie mogę przestać, bez względu na to, jak bardzo się staram”. Siedział naprzeciw mnie, jego wielka, barczysta sylwetka doskonale obrazowała żołnierza. Kiedy jednak mówił, płakał jak mały chłopiec.

Powiedziałem mu, że jest to coś, z czego należy się cieszyć i że powinien za to dziękować Panu. Odpowiedział: „Ty nie rozumiesz. Inni potrafią rzucić palenie, ale ja nie umiem. Gdybyś widział, jak bardzo się starałem, uświadomiłbyś sobie moje cierpienie. Kiedyś udało mi się to przez trzy dni. Nie paliłem i przez ten czas nie miałem przy sobie żadnych papierosów. Gdziekolwiek jednak poszedłem, moje myśli były wypełnione papierosami. W końcu się poddałem i znowu zapaliłem. Nienawidzę siebie, ale nie mogę nic na to poradzić”. Powiedziałem: „To się dobrze składa. To coś, z czego warto się cieszyć”. Zapytał mnie, co przez to rozumiem. Odpowiedziałem: „Doktorze Szi, jesteś lekarzem i zasłużyłeś sobie na wielkie poważanie w swoim zawodzie. Jednak nie masz nic do mnie, ponieważ ja jestem zdrowy. Jesteś najlepszym lekarzem w Czefou, a ja jestem najzdrowszym człowiekiem w Czefou. Nie potrzebuję ciebie, a ty nie potrzebujesz mnie. Gdybyś był w stanie rzucić dzisiaj palenie, byłbyś dla Pana takim, jak ja jestem dla ciebie; nie potrzebowałbyś Pana. Gdybym jednak zachorował i osłabł i żaden lekarz nie mógłby mnie wyleczyć, a ty byłbyś sławnym lekarzem i ja przyszedłbym do ciebie, miałbyś okazję i szansę zademonstrować swoje umiejętności. Doktorze Szi, czy odważyłbyś się powiesić na swojej klinice znak ,Tylko choroby śmiertelne’?” Odpowiedział: „Oczywiście, że nie. Co by było, gdybym nie zdołał sobie z nimi poradzić?” Powiedziałem wtedy: „Jednak Pan Jezus nie zajmie się nikim, jeśli nie jest to choroba śmiertelna. Pan Jezus leczy tylko przypadki beznadziejne. Czy jesteś dzisiaj beznadziejnym przypadkiem? Dla ciebie rzucenie palenia jest rzeczą niemożliwą”. Przyznał, że jest to rzecz niemożliwa: „Od czterech lat co roku siedem lub osiem razy próbowałem przestać lecz mi się nie udawało. Czym to jest, jeśli nie beznadziejnym przypadkiem?” „Bardzo dobrze – odpowiedziałem – w takim razie Pan może cię uleczyć. Czy nie jest to coś, z czego należy się cieszyć? Powinieneś dziękować Panu, ponieważ nadajesz się, aby być Jego pacjentem. Twój przypadek jest beznadziejny. Musisz powiedzieć Panu Jezusowi: ,Panie, nie potrafię rzucić palenia. Nie ma sposobu, abym je rzucił. Panie Jezu, oddaję się Tobie.’ Pan Jezus przyjmie takiego pacjenta. To dlatego powinieneś się cieszyć”. Odpowiedział mi: „Bracie Nee, nie naśmiewaj się ze mnie, musisz sobie uświadomić, że jestem zupełnie bezsilny”. W tym momencie znowu wybuchnął płaczem.

Wtedy otworzyłem i przeczytałem mu 2 List do Koryntian 12,9. Zapytałem: „Co powinieneś zrobić ze swoją słabością? Czy powinieneś płakać? Nie ma potrzeby płakać. Co powinieneś zrobić? Powinieneś się cieszyć ze swojej słabości. Powinieneś się chlubić swoją słabością. Powinieneś się cieszyć i chlubić swoją słabością, bo gdy ty będziesz słaby, zamieszka jak przybytek nad tobą moc Chrystusa”. Później postawiłem przed nim wyzwanie: „Czy możesz przyjść dzisiaj do Pana Jezusa i powiedzieć: 'Panie Jezu, palę od ponad dziesięciu lat. Dziękuję Ci, że nie mogę rzucić palenia. Panie Jezu, od czterech lat próbowałem przestać palić i poniosłem absolutną porażkę. Chwalę Cię i dziękuję, ponieważ zeszłego roku bez powodzenia próbowałem przestać palić siedem lub osiem razy. Dziękuję Ci, ponieważ nie jestem w stanie czegokolwiek uczynić. Dziękuję Ci, ponieważ jestem słaby. Dziękuję Ci, bo nie mogę sobie poradzić. Panie Jezu, dziękuję Ci, bo palę. Odtąd nie mogę już przestać palić i nie zamierzam przestać. Modlę się, abyś Ty przestał palić za mnie. Jeśli Ty nie przestaniesz za mnie, ja o własnych siłach nie zdołam przestać. Już więcej nie będę sięgał po własne siły, aby rzucić palenie. Po prostu pozwolę, byś Ty zrobił to za mnie. Chwalę Cię i dziękuję Ci, ponieważ Twoja moc doskonali się w mojej słabości.’ A gdybyśmy uklękli i pomodlili się już teraz?”

Zgodził się i powiedział: „Dobrze, pomódlmy się”. Zachował się jak przystało na żołnierza i gwałtownie padł na kolana. Najpierw pomodliłem się ja: „Panie, dziękuję Ci, ponieważ jest to dla Ciebie kolejna okazja do tego, by zamanifestować Swoją moc na śmiertelnie chorym pacjencie. Oto bezsilny człowiek i chcemy zobaczyć, jak dokonujesz na nim cudu”. On pomodlił się po mnie. Jego modlitwa była doskonała. Powiedział: „Chwalę Cię, bo palę i nie mogę przestać. To dlatego przychodzę do Ciebie. Panie, odtąd nie będę już próbował rzucić palenia. Ty rzuć je za mnie. Nie będę już więcej próbował przestać. Wszystko oddaję w Twoje ręce. Chwalę Cię i dziękuję Ci. Ty jesteś w stanie to uczynić”. Kiedy już się pomodliliśmy, był bardzo szczęśliwy. Wstał, podniósł swój kapelusz i już miał wychodzić. „Poczekaj chwilę – powiedziałem – chcę ci coś jeszcze powiedzieć. Czy teraz dalej będziesz palił?” Dał mi bardzo dobrą odpowiedź: „Będę. Oczywiście, że będę palił. Ja, Tsai-lin Szi, będę palił. Ale Pan Jezus rzuci to za mnie”. Z tymi słowami wyszedł.

Następnego wieczoru znowu przyszedł na spotkanie. Złożył świadectwo, że powiedział swojej żonie: „Od przeszło roku narzekałaś i mówiłaś mi, ż e palenie jest złe. Ja jednak nie mogłem przestać. Wczoraj rano przyszedłem do Boga i w ciągu pół godziny rzuciłem palenie. Nie musisz już narzekać. Wszystko, czego mi było potrzeba, to udać się na pół godziny do Boga”. Zapytałem, czy będzie nadal palił. Odpowiedział: „Oczywiście, że będę”. Wtedy zapytałem, co zamierza zrobić. Odpowiedział: „Zawszę będę palił. Ja, Tsai-lin Szi, zawszę będę palił, nawet za pięć czy dziesięć lat. To Pan Jezus rzuci palenie za mnie”. Uspokoiłem się, kiedy to usłyszałem. Wiedziałem, że sprawa została rozwiązana. Ten człowiek znał samego siebie i znał Boga. Wiedział, że zmiana nie pochodzi od niego, ale od Pana Jezusa. Dwa miesiące po tym, jak wyjechałem z Czefou dowiedziałem się, że nie zapalił już ani razu. Wszyscy bracia świadczyli, że wzrastał i czynił bardzo szybkie postępy.

MY NIE MOŻEMY SOBIE PORADZIĆ, ALE BÓG MOŻE

Muszę powiedzieć, że Bóg może to uczynić. Jeśli chcemy uświadomić sobie, że jesteśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem, musimy zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie sobie poradzić i nie możemy nawet próbować sobie poradzić. Na koniec powinniśmy chwalić Pana i dziękować Mu, że nie możemy sobie poradzić. Nie powstrzyma nas nasza słabość, nie powstrzymają nas nasze porażki, nie powstrzymają nas nasze myśli, nie powstrzymają nas nasze nawyki i nie powstrzyma nas nasz wybuchowy charakter. Pan Jezus jest zdolny to uczynić; powtarzam: On jest zdolny. Dzisiaj Pan Jezus uczyni cud dla każdego, kto przyzna, że nie może sobie poradzić. Musimy zrozumieć, że nie możemy sobie poradzić i musimy stać na gruncie, na którym postawił nas Bóg. Bóg pokazał nam, że sobie nie poradzimy. W Bożych oczach zasługujemy jedynie na śmierć. Powinniśmy powiedzieć: „Panie, zasługuję jedynie na śmierć. Nie zamierzam się sam zmienić ani poprawić. Przychodzę do Ciebie taki, jaki jestem, z moimi słabościami. Dziękuję Ci, bo nie mogę sobie sam poradzić”.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy szatan wielokrotnie przychodził i przemawiał do mnie. On nigdy się nie poddaje. Zawsze pyta: „Czy zwyciężyłeś? Widzę, że wciąż jesteś taki sam”. Odpowiadam mu słowami: „Martwiłbym się, gdyby to zależało ode mnie. Ale to Pan jest moim zwycięstwem”. Diabeł mówi mi, że nie jestem dobry w tej czy w tamtej sprawie, ale ja mówię tylko: „Chwała Panu, nie jestem dobry”. Mówi mi, że jestem słaby, lecz ja mówię tylko: „To wspaniale, teraz Chrystus ma okazję zamanifestować Swoją moc”. Tutaj widzimy wielką wartość słabości. Co za radość być słabym! Nie boimy się i nasze serca wypełnione są dziękczynieniem i chwałą, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że o własnych siłach nie jesteśmy do niczego zdolni.

Bracia i siostry, nasza niezdolność nie jest przeszkodą, lecz pomocą. Im bardziej nie możemy sobie poradzić, tym większą okazję będzie miał Chrystus, aby zamanifestować Swoją moc. On specjalizuje się w zajmowaniu się naszą niezdolnością i słabościami. Im więcej rzeczy jesteśmy pozbawieni, im większą ponosimy porażkę, im słabsi się stajemy i im bardziej nie możemy sobie poradzić, tym większą jest to dla Pana okazją do zamanifestowania w nas Swojej mocy. Alleluja! Jezus jest Zbawicielem! Alleluja! On jest naszym Panem. Alleluja! On jest naszym życiem. Alleluja, pełnia Jego mocy jest przeznaczona na to, aby doskonalić się w naszych słabościach. Nasze oczy powinny widzieć nie nas samych, ale Jego.

W ciągu ostatnich kilku dni ujrzeliśmy, jakim życiem żyjemy i jakiego życia wymaga od nas Bóg. Zobaczyliśmy ludzki sposób na zwycięstwo i Boży sposób zwyciężania. Zobaczyliśmy, czym jest zwycięskie życie i jakie są jego cechy. Dzisiaj będziemy mówić o tym, jak doświadczać takiego życia. Najpierw zastanowimy się nad bardzo ważnym pytaniem: jak możemy wkroczyć w doświadczanie takiego życia i jak możemy zyskiwać Chrystusa?

Werset, który czytamy dziś wieczorem, pokazuje nam drogę do doświadczania tego życia. „Teraz zaś już nie ja żyję…” Tak wygląda życie, którego powinniśmy doświadczać. Teraz zaś już nie ja żyję. W sensie negatywnym mogę powiedzieć, że teraz już nie ja żyję. W sensie pozytywnym, że zwycięskie życie to „Chrystus, który żyje we mnie”. Mówiliśmy o tym przez ostatnie kilka dni. List Pawła do Galacjan pokazuje nam, że on osiągnął, doświadczył i wkroczył w doświadczanie tego życia. Przestudiujmy sposób, w jaki się to stało. Droga, którą szedł Paweł, jest tą samą drogą, którą my powinniśmy pójść. Paweł wkroczył w takie życie na podstawie dwóch stwierdzeń. Pierwsze stwierdzenie poprzedza werset 19, który mówi: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”, a drugie stwierdzenie następuje po tej części. Pierwsze stwierdzenie brzmi: „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża”. To pierwszy warunek do wkroczenia w doświadczanie tego życia. Drugie stwierdzenie brzmi: „Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego”. To drugi warunek do wkroczenia w doświadczanie takiego życia. Dzięki spełnieniu tych dwu warunków Paweł zyskał Chrystusa jako swoją sprawiedliwość, uświęcenie i zwycięstwo. Przyjrzyjmy się tym dwóm rzeczom szczegółowo.

PODDANIE SIĘ – „RAZEM Z CHRYSTUSEM ZOSTAŁEM PRZYBITY DO KRZYŻA”

Pierwszy warunek brzmi: „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża”. Co to znaczy? Dlaczego musimy być ukrzyżowani wraz z Chrystusem, zanim będziemy mogli prowadzić zwycięskie życie? Bracia i siostry, ile osób żyje w nas dzisiaj? Wiemy, że kiedy tylko uwierzymy, żyje w nas Pan. Drugi List do Koryntian 13,5 mówi: „Czyż nie wiecie o samych sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Chyba żeście nieuznani” (gr.). My, którzy uwierzyliśmy w Pana, wiemy, że nie jesteśmy nieuznani. Jest niepodważalnym faktem, że Pan jest w nas. Niestety, Pan nie jest jedyną osobą, jaka w nas żyje; my sami również tam żyjemy. Aby doświadczyć Pana jako nasze zwycięskie życie, musimy opuścić to miejsce. Musimy je opuścić, co znaczy, że musimy zrezygnować. Jeśli je opuścimy, doświadczymy zwycięskiego życia.

Wczoraj pewna siostra zapytała mnie, jak może mieć zwycięskie życie. Udzieliłem jej odpowiedzi, że musi się wyprowadzić. Jeśli w jednym domu mieszkają dwie rodziny i stosunki między nimi nie są dobre, potrzeba po prostu, żeby jedna rodzina się wyprowadziła. Tu nie chodzi o to, czy mamy w sobie Chrystusa, czy też nie, ponieważ w chwili, kiedy uwierzyliśmy, Chrystus zaczął w nas żyć. Nie chodzi tu o to, czy On jest w nas, lecz o to, czy my się wyprowadziliśmy. Jako współlokatorzy jesteśmy bardzo nieczyści; popełniliśmy wszystkie rodzaje grzechów. Gdy tylko się wyprowadzimy, wszystko będzie w porządku. Pierwszym warunkiem jest zatem, abyśmy opuścili to miejsce; musimy się wyprowadzić.

Boże Słowo mówi: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża”. Czyż nie jest jednak prawdą, że chociaż wiele razy próbowaliśmy, nie udało się nam wyprowadzić? Nieraz udawaliśmy, że umarliśmy, tymczasem wciąż żyjemy. Nieraz usiłowaliśmy siebie samych uśmiercić, lecz się to nam nie udawało. Czasami wydaje się, że już umarliśmy, jednak wciąż żyjemy. Często sami próbowaliśmy się ukrzyżować, ale wciąż nie jesteśmy martwi. W czym tkwi problem? Dzisiaj wieczorem musimy przyjrzeć się dokładniej tej sprawie.

Niemożność poradzenia sobie o własnych siłach

Wszyscy siedzący tu bracia i siostry ujrzeli dzisiaj wieczorem fakt krzyża. Wiemy, że kiedy Pan został ukrzyżowany, nie tylko usunął nasze grzechy, ale również ukrzyżował naszą osobę. Znamy już nauczanie 6 rozdziału Listu do Rzymian. Wiemy, że kiedy Pan umarł na krzyżu, to nie tylko poniósł nasze grzechy, ale również ukrzyżował razem ze sobą naszego starego człowieka. Wiemy, że sprawa grzechu została już rozwiązana i że my sami zostaliśmy ukrzyżowani wraz z Nim. Od wielu lat zwracamy na tę prawdę baczną uwagę. Prawdą jest, że zostaliśmy ukrzyżowani z Chrystusem, ale dlaczego ta prawda nie przyniosła w nas efektu? Prawdą jest, że Pan został przybity do krzyża, ale dlaczego my nie jesteśmy jeszcze martwi? Pan przyprowadził mnie do krzyża, jednak ja to wciąż ja. Wciąż jestem związany, wciąż jestem słaby. Stale ponoszę porażki i stale jestem bezsilny. Biblia mówi, że zostałem ukrzyżowany z Chrystusem, lecz dlaczego wciąż jestem tak bezsilny? Wielu zbawionych chrześcijan nieustannie stara się i zmaga, mając nadzieję, że w końcu zwyciężą. Jednak zwycięstwo zawsze wydaje się daleko od nich.

Bracia i siostry, musimy sobie uświadomić, że jedną rzeczą jest zbawienie, którego Pan dokonał, a drugą, czy my to zbawienie przyjmiemy. Przygotowanie posiłku to jedno, natomiast jego zjedzenie to co innego. To, że Jezus czegoś dla nas dokonał, to jedna rzecz. Inną sprawą jest to, czy my przyjmujemy to, czego dokonał Pan. Paweł pokazał nam, jak powinniśmy przyjąć śmierć Pańską. Szósty rozdział Listu do Rzymian pokazuje nam, że każdy z nas jest martwy. Alleluja! Każdy z nas jest martwy! Siódmy rozdział Listu do Rzymian pokazuje nam jednak, że chociaż każdy chrześcijanin powinien być umarły, w rzeczywistości wciąż jesteśmy żywi. Skoro powinniśmy już być martwi, dlaczego wciąż żyjemy? Szósty rozdział Listu do Rzymian pokazuje nam obiektywną prawdę, podczas gdy 7 rozdział Listu do Rzymian ukazuje subiektywne doświadczenie. Rozdział 6 przedstawia fakt, natomiast rozdział 7 – doświadczenie. Dzisiaj wielu chrześcijan dobrze zna 6 rozdział Listu do Rzymian, który mówi nam, że nasz stary człowiek został wraz z Nim ukrzyżowany. Wiedzą oni, że nie powinniśmy już być niewolnikami grzechu, że jesteśmy wyzwoleni z niewoli prawa i że każdego dnia powinniśmy uważać się za martwych dla grzechu. Wszystko to wiedzą, jednak na nic się im to nie przydaje. Nauczanie pozostaje nauczaniem, a oni są wciąż tacy sami. Nauczanie mówi nam, że jesteśmy ukrzyżowani wraz z Chrystusem, my zaś mówimy, że wciąż żyjemy. Nauczanie mówi nam, że jesteśmy wyzwoleni z niewoli prawa, a my mówimy, że wciąż jesteśmy pod prawem. W czym tkwi problem?

Siódmy rozdział Listu do Rzymian mówi nam o wielkim fakcie – człowiek nie zgadza się z tym, co uczynił Bóg. Człowiek nie chce przyjąć Bożego osądu. Bracia i siostry, dlaczego Bóg przybił nas do krzyża? On przybił nas do krzyża, ponieważ wie, że nie możemy nic uczynić i że jesteśmy całkowicie bezużyteczni. Nie ma sposobu, aby nas ulepszyć, poprawić, abyśmy osiągnęli jakiś postęp. Jesteśmy zupełnie bezużyteczni. Nie ma dla nas żadnej nadziei z wyjątkiem ukrzyżowania. Poklepałem kiedyś brata Tsong-jie Hsu i powiedziałem: „Tsong-jie Hsu jest całkowicie zepsuty. Kompletnie zepsuty. Gdyby ukaranie go dawało jakąś nadzieję, moglibyśmy go jeszcze ukarać. Gdyby była jakakolwiek nadzieja, że zmieni się po wtrąceniu go do więzienia, moglibyśmy go tam zamknąć. Ale karanie go czy wtrącenie go do więzienia byłoby bezużyteczne. Nie ma dla niego nadziei. Wszystko, co można z nim zrobić, to stracić go. Jedyną radą jest go ukrzyżować”. Ja i wy jesteśmy tak samo zepsuci jak Tsong-jie Hsu. Dlatego zasługujemy jedynie na przybicie nas do krzyża.

Krzyż to nic innego niż wycena naszej wartości! Krzyż ocenia nas i postanawia, że zasługujemy jedynie na śmierć. Bóg ocenia nas, że zasługujemy wyłącznie na śmierć. Boża ocena mojej osoby brzmi, że muszę umrzeć. Jeśli uświadomimy sobie, że krzyż jest rezultatem oceny naszej wartości, jeśli będziemy wiedzieć, że jesteśmy całkowicie bezużyteczni i że nie jesteśmy nawet zdolni do właściwego myślenia, zgodzimy się, że zasługujemy jedynie na śmierć. Bóg mówi, że zasługujemy wyłącznie na śmierć i że jesteśmy całkowicie bezużyteczni. Czy my jednak wciąż chcemy uczynić coś dobrego sami z siebie?

Ostatnio rząd chiński wydał nowe prawo zabraniające używania opium. Każdy, kto przejdzie przez obowiązkową kurację i wciąż będzie zażywał opium, zostanie stracony. Przypuśćmy, że pewien człowiek zażywa opium już od dłuższego czasu. Przeszedł obowiązkową kurację, ale znów powrócił do opium. Kiedy władze to odkryją, zostanie stracony. Jak myślicie, co zrobi ten człowiek? Skoro mają go stracić, czy będzie szukał jakiegoś lekarza z Szanghaju, który dałby mu kilka zastrzyków, aby powstrzymać jego nałóg, mimo że ma umrzeć już następnego dnia? Byłoby to z jego strony pozbawione sensu. Kryminalista, którego skazano na śmierć, nie myśli już o poprawie. Nie myśli w ogóle o dokonywaniu postępów. Czeka jedynie na śmierć. Bóg mówi, że zasługujemy wyłącznie na śmierć i że nie ma sposobu, aby nas ulepszyć czy poprawić. Nie możemy uczynić żadnego postępu. Boży ostateczny wyrok brzmi, że powinniśmy umrzeć; zasługujemy jedynie na śmierć.

Myślimy, że kiedy jeszcze nie byliśmy zbawieni, nie mogliśmy się poprawić ani poczynić żadnych postępów w swoim życiu, więc powinniśmy zapomnieć o naszej przeszłości. Teraz, kiedy jesteśmy zbawieni, myślimy, że aby podobać się Bogu, powinniśmy próbować się poprawić i poczynić jakieś postępy w swoim życiu. Bracia i siostry, ile razy postanawialiśmy sobie, że będziemy dobrzy? Ile razy się nam to udało? Złożyliśmy Bogu wiele duchowych obietnic. Powiedzieliśmy Mu, że będziemy posłuszni Jego Słowu w tej czy innej sprawie. Obiecaliśmy, że będziemy wstawać wcześnie rano i że będziemy od jutra gorliwi. Jednak mimo wszystkich naszych obietnic, ile udało się nam osiągnąć? Jedna siostra z Zachodu powiedziała, że obiecała Bogu ponad trzydzieści rzeczy, lecz nie wypełniła żadnej z tych obietnic. Nie zaakceptowaliśmy Bożej oceny naszej wartości. Nie przyjęliśmy Bożego osądu. Zostaliśmy już skazani na stracenie, ale wciąż próbujemy znaleźć lekarza.

Czym jest krzyż? Krzyż oznacza Bożą rozpacz nad człowiekiem. Krzyż mówi nam, że Bóg stracił co do człowieka nadzieję! Czym jest krzyż? Krzyż mówi nam, że Bóg ogłasza: „Nie mogę ulepszyć człowieka; nie mogę go poprawić. Nie mogę w nim uczynić żadnego postępu. Mogę go jedynie przybić do krzyża”. To dziwne, że my już znamy ten fakt. Wiemy już, że Bóg uważa nas za pozbawionych wszelkiej nadziei i że zasługujemy jedynie na ukrzyżowanie. Równocześnie jednak wciąż myślimy, że nie jesteśmy tacy źli. Dlatego codziennie podejmujemy postanowienia. Mówimy: „Boże, obiecuję Ci, że będę robił to i to. Odtąd już nigdy nie stracę panowania nad sobą”. Żadna z tych obietnic jednak się nie sprawdza. Czasami myślimy, że nasze postanowienia nie są wystarczająco mocne i następnym razem próbujemy bardziej się starać. Podejmujemy więcej postanowień i po tym, jak stracimy nad sobą panowanie, przyrzekamy, że następnym razem go nie stracimy. Tymczasem okazuje się, że wciąż je tracimy i czynimy kolejne postanowienie. W taki właśnie sposób żył Paweł: „Bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie” (Rz 7,18). On zawsze czynił postanowienia i upadał, czynił postanowienia i upadał, wciąż na nowo. Tak wyglądało nie tylko życie Pawła, ale często doświadczenie wielu spośród nas w dzisiejszych czasach. Bracia i siostry, czy przestaliśmy już podejmować postanowienia? Bóg mówi, że zasługujemy jedynie na śmierć i że jesteśmy całkowicie bezużyteczni. Mówi, że nie ma już dla nas nadziei.

Co to znaczy być ukrzyżowanym z Chrystusem? Oznacza to, że Bóg stracił co do nas wszelką nadzieję i że my sami straciliśmy nadzieję względem siebie samych. Kiedy Bóg przybija nas z Chrystusem do krzyża, znaczy to, że nie ma On już w stosunku do nas nadziei. Kiedy mówimy: „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża”, to znaczy, że my również nie mamy co do siebie nadziei. Bóg widzi dokładnie, jacy jesteśmy; wie, że jesteśmy całkowicie bezużyteczni i że nie ma już dla nas nadziei. Co to znaczy być ukrzyżowanym z Chrystusem? Oznacza to, że wyzbyliśmy się wszelkiej nadziei. Przyznajemy, że nigdy nie zdołamy spodobać się Bogu. Bóg nie może uczynić niczego z wyjątkiem uśmiercenia nas. Nie ma nadziei dla cielesnego człowieka. Jedyną rzeczą, jaka nam pozostała, to umrzeć. Zasługujemy jedynie na śmierć.

Bracia i siostry, czy jest w waszym domu ktoś chory? Byłem w pięciu lub sześciu domach, w których mąż, żona lub dzieci chorowali. Kiedy rodzina straciła już nadzieję względem chorej osoby, mówili: „Panie Nee, mamy nadzieję, jeśli taka będzie wola Boża, że on lub ona szybko odejdą”. Dlaczego coś takiego mówili? Ponieważ nie mieli już nadziei. Kiedy utracili wszelką nadzieję, pragnęli, aby ta chora osoba wkrótce umarła. Bóg mówi wam, że nie ma już dla was żadnej nadziei; może was jedynie ukrzyżować. Dobrze byłoby, gdybyście również i wy uznali, że nie ma już dla was żadnej nadziei i że jedynym wyjściem jest zostać ukrzyżowanym.

Nasz problem polega na tym, że bardzo dobrze znamy 6 rozdział Listu do Rzymian, ale wciąż czynimy postanowienia, jak osoba w rozdziale 7. Wciąż składamy Bogu obietnice i myślimy, że jesteśmy w jakiś sposób użyteczni. Chociaż bardzo dobrze rozumiemy 6 rozdział Listu do Rzymian, zachowujemy się w sposób, przedstawiony w rozdziale 7. W 6 rozdziale Listu do Rzymian Bóg powiedział Pawłowi, że jest on bezużyteczny. W rozdziale 7 Paweł powiedział sobie, że jest bezużyteczny. Bracia i siostry, Bóg nas dobrze zna. Stracił w stosunku do nas nadzieję już dawno temu. Według Bożej oceny nie jesteśmy nic warci. On już nam powiedział, że jesteśmy bezużyteczni. Pytanie brzmi, jak my sami się oceniamy. Jeśli również stracimy co do siebie nadzieję i powiemy, że jesteśmy bezużyteczni, natychmiast doświadczymy wybawienia. Bóg pozwala nam tracić nad sobą panowanie, być dumnymi, zazdrosnymi i nieuczciwymi. Pozwala, aby grzechy postawiły nas na głowie. To Jego sposób, by powiedzieć nam, że sobie nie poradzimy. Jak jednak my reagujemy? Myślimy, że nasze pierwsze postanowienie nie było wystarczająco mocne i że musimy podjąć silniejsze postanowienie. Uważamy, że może uda się nam za drugim razem. Wciąż jednak się nie udaje. Oto doświadczenie 7 rozdziału Listu do Rzymian. Szósty rozdział Listu do Rzymian jest zaledwie nauczaniem, podczas gdy 7 rozdział Listu do Rzymian wprowadza nas w rzeczywistość rozdziału 6.

Gdyby ktoś powiedział mi tutaj, że jestem beznadziejnie zepsuty, wykrzyknąłbym: „Alleluja! Ja, Watchman Nee, jestem beznadziejnie zepsuty”. Alleluja! Paweł nie mógł nic ze sobą zrobić. Cierpiał przez wiele lat. Zasługiwał jedynie na przybicie do krzyża. Jeśli dzisiaj ogłosisz, że nie jesteś już użyteczny, natychmiast doświadczysz wybawienia. Ci, którzy próbują być dobrymi, nigdy nie zostaną zbawieni. Podobnie chrześcijanie, którzy postanawiają sobie być dobrymi chrześcijanami, nigdy nie zwyciężą. Bracia i siostry, Boży krzyż nie wycenił was błędnie. Każdego dnia pragnę robić jedno – ogłaszać, że byłem bezużyteczny wczoraj, że jestem bezużyteczny dzisiaj, że będę bezużyteczny jutro i że na zawsze będę bezużyteczny.

Bóg chce, abyśmy przyjęli ocenę krzyża, ponieważ akceptując ją, przyjmujemy Pana jako nasze uświęcenie, doskonałość i zwycięstwo. Jeśli wciąż pielęgnujemy jakąś nadzieję i wciąż mamy choćby cień wiary w siebie samych, Bóg będzie musiał kontynuować Swoją pracę nad nami. On nie przestanie w nas działać, dopóki nie stracimy zupełnie nadziei w stosunku do siebie samych. Bóg musi doprowadzić nas do miejsca, gdzie już zupełnie nie będziemy mieli co do siebie żadnej nadziei. Robi to po to, abyśmy zaakceptowali krzyż. Bóg prowadzi nas do tego miejsca, ponieważ chce, abyśmy sobie uświadomili, że nie jesteśmy sami z siebie do niczego zdolni i pragnie, abyśmy to przyznali.

Wielu ludzi zdaje sobie sprawę, że sami z siebie nie mogą nic uczynić. Wciąż jednak jeszcze nie zwyciężyli. Dlaczego? Dzieje się tak, ponieważ Bóg wymaga również, abyśmy wypełnili inny warunek.

Rezygnacja z prób poradzenia sobie

Spotkałem wczoraj siostrę, która przez dwie godziny opowiadała mi historię swojej porażki. Uśmiechałem się, kiedy mówiła. W końcu zapytałem ją: „Czy jesteś już teraz gotowa to przyznać? Czy wciąż masz względem siebie jakąś nadzieję? Czy poniosłaś już wystarczająco wielką porażkę?” Przyznała, że nie może sobie poradzić, ale wciąż brakowało jej jednej rzeczy. Pierwsze, co Bóg nam pokazuje, to że nie możemy sobie poradzić. Musimy stracić nadzieję co do siebie samych. Samo to jednak nie doprowadzi nas do zwycięstwa. To, że przyznamy, iż nie możemy sobie poradzić, to jedno, czym innym natomiast jest, abyśmy nie próbowali sobie poradzić. Powiedziałem jej: „Twoja świadomość, że nie możesz sobie poradzić, jest dobra i właściwa. Nie uświadomiłaś sobie jednak, że wciąż próbujesz sobie poradzić. Czy nie widzisz, że stale próbujesz sobie poradzić? Skoro wiesz, że nie możesz sobie poradzić, powinnaś była zaprzestać własnych wysiłków. Czy nie widzisz, że wciąż próbujesz, pomimo że mówisz, że nie możesz sobie poradzić?” Przyznała, że nie może sobie poradzić i że równocześnie nie dostrzega, iż wciąż się stara i ma nadzieję, że zdoła sobie poradzić. Zapytałem ją kilkakrotnie: „Czy nie zdajesz sobie sprawy, że wciąż się starasz? Czy nie zdajesz sobie sprawy, że wciąż próbujesz zwyciężyć?” Ona zmagała się i próbowała. Dlatego właśnie nie mogła zwyciężyć. Zapytała mnie, co powinna uczynić. Powiedziałem jej, że musi po prostu przyjąć krzyż, przyznać się do swoich słabości oraz przestać próbować i oczekiwać, że sobie poradzi. Powiedziałem jej, że w chwili, kiedy spróbuje cokolwiek uczynić, poniesie porażkę. Zapytała: „Jeśli ponoszę porażkę, mimo że robię to wszystko, czy nie poniosę jeszcze większej porażki, jeśli nie będę nic robić?” Tutaj właśnie kryje się problem wielu osób. Bardzo dobrze wiedzą, że nie mogą nic zrobić i że są zupełnie bezsilne, a jednak wciąż się starają i zmagają. Rezultat jest taki, że wciąż nie ma zwycięstwa i że wciąż nie mogą zwyciężyć.

W doświadczaniu zwycięskiego życia są dwa bardzo ważne warunki poddania się. Po pierwsze, musimy uznać Bożą ocenę, że sami z siebie nie jesteśmy do czegokolwiek zdolni. Po drugie, nie powinniśmy próbować stać się zdolni. Powinniśmy raczej wyzbyć się całkowicie nadziei co do siebie samych. Pewien brat powiedział mi kiedyś, że nie może uwierzyć. Powiedziałem mu, że powinien przestać próbować uwierzyć. Stwierdził: „Co to za nauka?” Odpowiedziałem: „Wszystko, co musisz zrobić, to powiedzieć Bogu, że nie możesz uwierzyć. Bóg czeka, abyś przyznał, że nie potrafisz uwierzyć”.

Co to znaczy być ukrzyżowanym z Chrystusem? Oznacza to, że od tej chwili nie jestem odpowiedzialny za swoje zwycięstwo ani za swoje porażki. Moje sprawy leżą w rękach Chrystusa. Przypuśćmy, że jakaś siostra podaje wam filiżankę herbaty, a kiedy po nią sięgacie, ona nie chce wypuścić jej z rąk. Wy próbujecie napić się herbaty, a ona wciąż trzyma filiżankę. Chociaż mówi, że podaje wam herbatę, nie wypuszcza jej z rąk. Jeśli ona jej nie odda, wy nie będziecie mogli napić się herbaty.

Co to znaczy być ukrzyżowanym z Chrystusem? Pierwsze znaczenie ukrzyżowania z Chrystusem to poddanie się. Drugie to zrezygnowanie z prób przejęcia kontroli. Powinniśmy powiedzieć Bogu: „Od tej chwili oddaję się Tobie. Odtąd zwycięstwo i cierpliwość są Twoją sprawą”.

Kiedyś pewien brat zapytał mnie, co to znaczy być zwycięskim. Powiedziałem mu, że zwycięstwo jest rezygnacją, a rezygnacja to umieranie. Oznacza to, że zwycięstwo nie jest już jego sprawą.

Spotkałem kiedyś jedną siostrę i powiedziałem jej: „Musisz zrobić tylko jedno. Powiedz Bogu, że od tej chwili nie możesz już nic zrobić i że nie jesteś już za nic odpowiedzialna”.

Nie potrafimy przestać tracić nad sobą panowania, nie umiemy się powstrzymać, nie jesteśmy w stanie oddać się Bogu. Od tej chwili powinniśmy się poddać i nie troszczyć się więcej ani nie martwić o cokolwiek. Kiedy przychodzimy przed Boga, często mówimy Mu, że nie możemy sobie poradzić albo że nie potrafimy nic zrobić. Kiedy jednak odchodzimy sprzed Jego oblicza, sami ponownie się za wszystko bierzemy. Bracia i siostry, cokolwiek przynosimy Bogu, kiedy przychodzimy do Niego, musi pozostać przy Nim, kiedy odchodzimy sprzed Jego oblicza. Ci, którzy wiedzą, jak zostawiać Bogu różne rzeczy, doświadczą wyzwolenia.

Kiedyś przyniosłem pewnej siostrze rękopis i poprosiłem, aby przepisała go dla mnie na czysto. Kiedy jednak wychodziłem, zabrałem rękopis z sobą. Chociaż była ona gotowa go dla mnie przepisać, nie mogła tego zrobić. Właśnie tak się modlimy w dzisiejszych czasach. Mówimy naszymi ustami: „Boże, proszę, pomóż mi”. Po modlitwie zaś sami znowu wszystko bierzemy.

Dlatego najważniejszą rzeczą jest poddanie się. Musimy powiedzieć: „Boże, nie mogę zwyciężyć i nie zamierzam zwyciężyć. Nigdy nie będę próbował zwyciężyć”. Na tym polega ukrzyżowanie z Chrystusem. Jakże to wspaniałe! „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża!”

Kiedy budzicie się rano, szatan może wam mówić, że nie jesteście dobrzy, że nie zmieniliście się w tej i tamtej sprawie. Możecie się zasmucić. Co jednak zamierzacie uczynić? Powinniście powiedzieć: „Od dawna wiem, że jestem całkowicie zepsuty. Straciłem już co do siebie wszelką nadzieję. Nie zamierzam już więcej czynić w swoim życiu żadnych postępów”. Jeśli to powiecie, natychmiast poczujecie się lepiej. To niezwykłe! Nie jest to kwestia zmiany, lecz wymiany. Musicie uchwycić się faktów, których dokonał Bóg. Gdybyście byli do czegokolwiek użyteczni, Bóg nie przybiłby was do krzyża. On jednak umieścił was na krzyżu i umieścił was w Chrystusie, ponieważ jesteście całkowicie zepsuci. Powinniście zatem poddać się. Co praktycznie powinniście zrobić? Powinniście powiedzieć: „Boże, nie mogę się poprawić i nie zamierzam się poprawić. Panie, od tej chwili kończę z tym; nie będę już więcej próbował sobie poradzić i już dłużej nie zamierzam sobie radzić”. Bracia i siostry, czy odważycie się poddać?

Wspomniałem historię o lekarzu, który palił papierosy. Miał on przeszło siedemdziesiąt lat i wiele lat zmagał się z nałogiem palenia. Pewnego dnia podczas spotkania zaczął opowiadać o swoich zmaganiach z paleniem. Młody człowiek, który znał Pana, powiedział: „Na twoim miejscu nie zmagałbym się”. Starszy człowiek powiedział: „Jeśli nie mogę przestać nawet wtedy, gdy się zmagam, czyż nie byłoby trudniej przestać, gdybym się nie zmagał?” Młody człowiek odpowiedział: „Nie! Na twoim miejscu powiedziałbym Bogu: 'Nie mogę przestać palić. Ty przestań za mnie'”. Starszy człowiek pomyślał, że w słowach tego młodzieńca jest trochę sensu i postąpił według nich. Powiedział Bogu: „Nie mogę przestać palić. Nie będę się już więcej starał przestać palić. Panie, oddaję tę sprawę Tobie. Nie będę już przejmował kontroli. Proszę, przestań palić za mnie”. Od pięćdziesięciu lat wypalał codziennie od dwunastu do dwudziestu papierosów. Tamtego dnia poddał się i nazajutrz powiedział wszystkim, że po raz pierwszy obudził się i nie pomyślał o zapaleniu papierosa.

Bracia i siostry, jeśli myślicie, że możecie stać się świętymi, z pewnością poniesiecie porażkę. Jeśli myślicie, że możecie stać się doskonali, z pewnością poniesiecie porażkę. Jeśli myślicie, że staniecie się cierpliwi, z pewnością się wam nie uda. Bóg nie widzi dla nas żadnej możliwości poprawy. Czy możecie powiedzieć z Pawłem, że jesteście przybici do krzyża? Jesteście całkowicie zepsuci i bezużyteczni i zasługujecie jedynie na to, aby was przybito do krzyża. To miał na myśli Paweł. Kiedy byłem w Pekinie, zapytałem pewnego brata, czy już przez to przeszedł. Odpowiedział: „Chwała Panu, przeszedłem!” To podstawowy warunek: musimy zobaczyć przed Bogiem, że jesteśmy zupełnie bezużyteczni i że nie ma sposobu, abyśmy mogli się poprawić. Wszystko, co musimy zrobić, to powiedzieć Panu: „Panie, od tej chwili oddaję wszystko Tobie. Ty zrób wszystko za mnie”.

Niektórzy bracia i siostry przyznają, że nie mogą sobie poradzić. Przyznają, że już przez to przeszli i że zostali ukrzyżowani z Chrystusem. Dlaczego jednak jeszcze nie zwyciężyli? Dlaczego wciąż ponoszą porażki? Dlaczego jeszcze nie osiągnęli zwycięstwa? Bracia i siostry, jest jeszcze jedno słowo, o którym nie możemy zapomnieć.

WIARA – „OBECNE ŻYCIE MOJE W CIELE JEST ŻYCIEM WIARY W SYNA BOŻEGO”

Jestem ukrzyżowany z Chrystusem. Koniec ze mną. Bóg mówi, że jestem całkowicie zepsuty i ja również tak mówię. Bóg mówi, że jestem zupełnie bezużyteczny i ja również mówię, że jestem zupełnie bezużyteczny. Bóg mówi, że zasługuję jedynie na śmierć i ja mówię to samo. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. To fakt. Faktem jest, że to już nie ja żyję i faktem też jest, że żyje we mnie teraz Chrystus. Dlaczego jest tak, że ja już nie żyję? Dwa minus jeden daje jeden. Kiedy odejmie się Adama, to zostaje oczywiście tylko Chrystus. Wcześniej obaj żyli razem. Teraz jeden się wyprowadził i Chrystus jest jedynym, który pozostał. Tak wygląda fakt. Jak jednak fakt ten może się przejawić? Szczególnym sposobem na to jest wiara.

Wiara w Boży fakt

Ewangelia Boża pokazuje nam, że Bóg dał nam Swojego Syna. Boży Syn stał się naszą sprawiedliwością, naszym odkupieniem, a także naszą świętością. Nie musimy najpierw przyjmować Go jako nasze życie i dopiero wtedy oczekiwać, że później da nam Swoją doskonałość, cierpliwość i łagodność; On już jest naszym życiem. Biblia pokazuje nam, że Chrystus już jest naszą Głową. Tak jak głowa dba o ciało, jest za nie odpowiedzialna i panuje nad nim, tak Chrystus jest Głową dla nas. Nie musimy prosić Go, aby był naszą Głową ani też prosić, abyśmy mogli być Jego Ciałem. On już jest Głową, a my już jesteśmy Jego członkami. To wymaga z naszej strony wiary. W sensie negatywnym, poddaliśmy Mu się. Czy jednak w sensie pozytywnym wierzymy, że Chrystus jest naszą Głową i że zajmuje w nas właściwe miejsce, ponosząc za nas odpowiedzialność i zamiast nas panując nad wszystkim? Czy wierzymy, że jest On naszą Głową, jak mówi Biblia i że jako Głowa przejmuje On całą odpowiedzialność? Boże Słowo mówi, że Chrystus jest naszą Głową. Czy wierzymy, że On naprawdę jest naszą Głową? Czy wierzymy, że nie spoczywa już na nas żadna odpowiedzialność i że od teraz On będzie za wszystko odpowiedzialny, że jest odpowiedzialny teraz, dokładnie w tym momencie?

Boże Słowo pokazuje nam również, że jest On krzewem winnym, a my jesteśmy latoroślami. Nie czytamy tam, że On będzie naszym krzewem winnym, a my będziemy Jego latoroślami. Nie staniemy się Jego latoroślami ani On nie stanie się naszym krzewem winnym dopiero kiedyś, w najbliższej przyszłości, kiedy nasz duchowy stan będzie bardziej zaawansowany. Powinniśmy przynosić owoc w ten sam sposób, w jaki On przynosi owoc. Powinniśmy być pełni cnót tak samo, jak On jest pełen cnót. On daje nam wszelkie soki, życie i moc do przynoszenia owocu. On jest krzewem winnym, a my już jesteśmy Jego latoroślami. On już teraz dostarcza do naszego wnętrza Swoje życie, świętość, doskonałość i wszystko, czym On sam jest. Bracia, czy w to wierzymy? Czy wierzymy, że On jest teraz naszym krzewem, a my Jego latoroślami? Kiedy uwierzyliśmy w Niego jako Zbawiciela, zostaliśmy całkowicie do Niego przyłączeni. (Oczywiście, była to wciąż mieszanka. Teraz nie ma nawet tej mieszanki.) Czy wierzycie w to? Nie musicie próbować niczego robić, żeby się do Niego przyłączyć, ponieważ Bóg już uczynił was jednym krzewem z Panem. Czy wierzycie, że On będzie was traktował tak samo, jak krzew traktuje latorośle? To nie wy przynosicie owoc dla Niego. To raczej On wydaje owoc przez was.

Bóg pokazał nam również, że więź pomiędzy Panem Jezusem a nami przypomina relację pokarmu wobec naszego ciała. On jest krwią, którą pijemy i ciałem, które spożywamy. Jest Tym, który podtrzymuje nasze życie. Pan Jezus jest dla nas jak pokarm, który zaspokaja wszystkie nasze wewnętrzne potrzeby i od którego odcięci, umieramy.

Bóg pokazuje nam w Swoim Słowie, ze jesteśmy połączeni z Panem Jezusem. On jest naszą Głową, naszym krzewem i naszym pokarmem. Nie musimy prosić Boga, aby dał nam moc żyć, jak żył Jezus. Bóg dał nam Swojego Syna, który jest za nas odpowiedzialny, który żyje za nas i który jest dla nas mocą życia. Bóg dał Go nam, aby cała Jego doskonałość, społeczność, radość i bogactwa mogły wyrażać się przez nas. W przeszłości nie rozumieliśmy tej prawdy i próbowaliśmy sami zbudować naszą świętość, odrzucając tym samym Bożą świętość. W sensie negatywnym, zaprzestaliśmy swoich własnych wysiłków. To jednak nie wystarczy. Boże Słowo mówi, że dał On nam Swoje życie. Musimy uwierzyć, że On jest naszym życiem. On może wyrazić przez nas wszystko, co sam posiada. Da nam wszystko, czego będziemy potrzebować. Powinniśmy uwierzyć, że On już to uczynił.

Tajemnicą zwycięstwa jest uświadomienie sobie, że nie przychodzi ono stopniowo. Przez wiarę wiemy, że Chrystus stał się naszym zwycięstwem. Zwycięstwo to jedynie Chrystus, a wiara poręcza wszystko, czym Chrystus jest w nas. Boża łaska dała nam Pana Jezusa. Wystarczy, że przyjmiemy przez wiarę to, co Bóg nam dał. Kiedy to nastąpi, życie, moc, wolność i świętość Chrystusa będą się w nas przejawiać.

Ten tajemniczy związek został ustanowiony przez Boga. On uczynił naszą własnością niezgłębione bogactwa Chrystusa. Czy w to wierzymy? Czy wierzymy, że wszystko, co należy do Chrystusa, jest teraz naszą własnością? Czy wierzymy, że Bóg dał nam Jego świętość, doskonałość, życie, moc i bogactwa? Bóg połączył nas z Nim i uczynił Go naszą Głową, naszym krzewem i naszym pokarmem. Teraz On jest naszą sprawiedliwością, świętością i odkupieniem i przejawia poprzez nas Swoje życie. Czy wierzymy w to? Bóg zachęca nas i również nam to nakazuje, abyśmy wierzyli, że nasza więź z Chrystusem jest taka sama, jak Jego więź z Bogiem. W takim związku cała Jego cierpliwość, łagodność, czystość i dobroć stają się naszymi. Tak jak uwierzyliśmy, że jest On naszą sprawiedliwością, powinniśmy teraz uwierzyć, że jest On naszą świętością. Bracia i siostry, wiele osób ponosi porażkę właśnie w tej kwestii. Znają oni Boży sposób na zwycięstwo, ale nie mają wiary. Wiedzą, że nie mają mocy, ale nie znają mocy Chrystusowej. Wiedzą o całkowitym zepsuciu swojego ciała, ale nie widzą, że Bóg podarował im bogactwa Chrystusa.

W jaki sposób przyjmujemy dar? Nie musimy nic robić. Wystarczy go przyjąć. Kiedy wierzymy Bożemu Słowu, otrzymujemy Jego łaskę. Na tym polega ewangelia. Kiedy przyjmujemy coś wiarą, Duch Święty sprawia, że nasza wiara staje się początkiem Bożych cudów. Jeśli człowiek nigdy nie doświadczył Bożej mocy, nie będzie mu na niej zależeć. Ci jednak, którzy jej doświadczyli, znają realność takiej wiary. Kiedy uwierzymy, że wszystko, co znajduje się w Chrystusie, należy do nas, Duch Święty sprawi, że wszystko, co jest w Chrystusie, stanie się nasze. Co za wspaniała ewangelia! Wszystko, co należy do Chrystusa, przez wiarę staje się nasze! Przez wiarę doskonałe życie Chrystusa manifestuje się codziennie w naszym śmiertelnym ciele! Przez wiarę nie tylko „już nie ja żyję”, ale również „żyje we mnie Chrystus”! Ponad wszelką wątpliwość, Chrystus żyje w nas i za nas! Może to jednak nastąpić tylko przez wiarę!

Wiara, że się otrzymało

Bracia i siostry, Bóg nie może powiedzieć nam, żebyśmy wierzyli w coś, w co nie da się uwierzyć. Niektórzy bracia i siostry poddadzą się i zrezygnują, jeśli się ich o to poprosi, ale nie potrafią uwierzyć. Mówiąc, że wierzą, mówią jednocześnie, że wolą poczekać kilka dni i przekonać się. To prawda, że poddanie się jest ważnym krokiem. Jeszcze ważniejszym krokiem jednak jest pozwolenie Panu Jezusowi, by przejawiał poprzez nas Swoje zwycięstwo. Kiedy już się poddamy, powinniśmy uwierzyć. Bóg mówi, że jeśli uwierzymy, iż Pan umarł za nas na krzyżu, On da nam życie wieczne, a jeśli uwierzymy, że Pan żyje w nas, On da nam zwycięskie życie.

Wiem, że właśnie tutaj wiele osób poniosło porażkę. Nie mogą uwierzyć, że Pan żyje w nich ani w to, że Pan za nich zwyciężył. Kiedy zapytałem jednej siostry, czy już się poddała, powiedziała, że tak. Kiedy zapytałem, w jaki sposób się poddała, odpowiedziała: „Mówię Bogu, że nie mogę nic zrobić. Nie będę już podejmować za nic odpowiedzialności. Od tej chwili oddaję Mu wszystko, bez względu na to, czy doświadczę zwycięstwa, czy porażki”. Gdybyście jednak zapytali tę siostrę, czy doświadczyła zwycięstwa, odpowiedziałaby, że nie odważyłaby się tak powiedzieć. Dlaczego miałaby się na to nie odważyć? Odpowiedziała, że nie czuje, by zwyciężyła i nie dostrzega rezultatów zwycięstwa. Powiedziałem jej, że jeśli wierzy w Boży fakt oraz w to, że Pan Jezus jest zwycięstwem i że On żyje w niej, powinna natychmiast uwierzyć, że zwyciężyła. Jeśli natomiast będzie oczekiwać rezultatów, nigdy nie doświadczy zwycięstwa.

Bracia i siostry, droga do otrzymania łaski zwyciężania jest taka sama, jak droga do otrzymania łaski przebaczenia. Mówimy grzesznikowi, że Jezus umarł za niego na krzyżu i że kiedy uwierzy, jego grzechy zostaną przebaczone. Jeśli taki człowiek uwierzy, jego grzechy zostaną z pewnością przebaczone. Jeśli zapytacie go, czy uwierzył, czy nie, może odpowiedzieć, że uwierzył. Jeśli jednak zapytacie, czy jego grzechy są przebaczone, może odpowiedzieć, że nie. Dlaczego tak jest? Może odpowiedzieć, mówiąc: „Słyszałem, że kiedy człowiek dostępuje przebaczenia grzechów, ma radość i pokój. Ja nie mam jeszcze radości i pokoju. Muszę uklęknąć i modlić się, aż będę miał radość i pokój. Wtedy będę mógł powiedzieć, że moje grzechy są przebaczone”. Jeśli ktoś powie coś takiego, z pewnością mu odpowiecie: „Nawet gdybyś przez rok klęczał i modlił się o radość i pokój, nie będziesz ich miał. Będziesz miał radość i pokój, kiedy uwierzysz, że do ciebie przyjdą”. W ten sam sposób, jeśli spełnicie warunki, aby Bóg dał wam zwycięstwo, jeśli się poddacie, zrezygnujecie i stracicie co do siebie wszelką nadzieję, możecie natychmiast uwierzyć, że otrzymaliście zwycięskie życie. Syn Boży żyjąc w was, przejawia w was Swoje zwycięstwo. Kiedy uwierzycie w to, przyjdą rezultaty. Jeśli jednak będziecie czekać, aż przyjdą rezultaty, nigdy ich nie ujrzycie, nawet jeśli będziecie się o nie modlić.

Bracia i siostry, jeśli chcecie czekać na rezultaty, zanim odważycie się powiedzieć, że macie zwycięskie życie, to zawierzacie swojemu doświadczeniu, a nie Bożemu Słowu. Bracia i siostry, kiedy uwierzymy w Słowo Pana, pójdą za tym nasze doświadczenie i uczucia, a także zwycięstwo. Paweł nie powiedział, że czuje, iż zwyciężył. Powiedział: „Życie, które teraz wiodę w ciele, to życie w wierze w Syna Bożego”. Chociaż może się wam wydawać, że jesteście zimni i że nie ma powodu do radości, nadal możecie chwalić Pana i dziękować Mu, mówiąc: „Życie, które teraz prowadzę w ciele, to życie w wierze w Syna Bożego”.

Mogę wyglądać na zdrowego i pełnego życia. Tak naprawdę jednak nie ma dnia, kiedy nie czułbym się zmęczony. Moje uczucia mówią mi, że nie ma dnia, który by mnie cieszył. Codziennie, kiedy się budzę, czuję się zimny i obojętny. Przychodzi do mnie szatan i mówi: „Nie doświadczasz żadnego uczucia radości; każdego dnia jesteś taki zimny i obojętny. Czy tak rozumiesz to, że Jezus żyje w tobie? Byłeś zimny i obojętny w przeszłości i jesteś zimny i obojętny teraz. Czy na tym polega doświadczanie zwycięstwa Chrystusa?” Kiedy tak się dzieje, Bóg zawsze daje mi odpowiedź. Mówię szatanowi: „Gdybym cokolwiek czuł, to ja sam byłbym tym, który żyje. Jeśli jednak będę wierzył, będę żył przez wiarę w Syna Bożego. Jeśli będę cokolwiek czuł, to moje ciało będzie to czuło. Jeśli zaś będę wierzył, będę żył przez wiarę w Syna Bożego. To moje ciało czuje, ale ja wierzę Bożemu Słowu”. Jeśli uwierzycie Bożemu Słowu, Pan będzie przejawiał w was Swoje zwycięstwo. Bóg mówi, że dopóki spełniać będziecie ten warunek, Chrystus będzie za was manifestował Swoje zwycięstwo. Możecie zatem powiedzieć: „Boże, chwalę Cię i dziękuję Ci! Nie liczy się, co ja czuję. Moje uczucia są największym kłamstwem na świecie. Uczucia i szatan to najlepsi towarzysze. Boże, dziękuję Ci, ponieważ mogę wierzyć Twojemu Słowu, a nie moim uczuciom”. Tylko Boże Słowo jest prawdziwe; wszystkie uczucia są kłamstwem. Dlatego, bracia i siostry, bez względu na to, jaka spotka was pokusa i niezależnie od tego, jakie macie uczucia, powinniście powiedzieć: „Żyję w wierze w Syna Bożego. Nie spoczywa na mnie żadna odpowiedzialność. Poddaję się”.

Kiedy się poddacie i uwierzycie, zobaczycie, jak Boży Syn toczy za was bój. On zwycięży za was. Boży Syn zabrał wasz wybuchowy charakter. Zabrał wasz upór, pychę i zazdrość. Alleluja, jest tylko jeden Zwycięzca na całym świecie! Alleluja! Wszyscy są słabi! Alleluja, wszyscy ponieśliśmy porażkę i wszyscy jesteśmy bezużyteczni! Alleluja, tylko Pan jest Zwycięzcą! Alleluja, w całej historii jest tylko jeden Zwycięzca! Alleluja, jest powód, dla którego chlubimy się Panem Chrystusem! Bracia i siostry, czyż mamy coś, czego byśmy nie otrzymali? Z czego możemy się chlubić? Czy wytykacie palcem złodziei i prostytutki? Gdyby nie Boża łaska, bylibyśmy tacy sami, jak oni. Alleluja, nie jesteśmy zmienieni, ale wymienieni!

Bracia i siostry, wszystko, co musimy zrobić, to spełnić te warunki. Z jednej strony, nie możemy sobie poradzić i nie powinniśmy próbować sobie poradzić. Z drugiej strony, żyjemy w wierze w Syna Bożego. Na tym polega zwycięstwo. Alleluja, On już wszystkiego dokonał! Musimy prosić Boga, aby pokazał nam, że Jego Syn dokonał wszystkiego i że nie mamy w Jego dziele żadnego udziału. To jest zwycięstwo.

Fragment książki Watchmana Nee „Zwycięskie życie”

Użyto za pozwoleniem Living Stream Ministry.

Dystrybutorem książki jest Fundacja Strumień Życia, ul. Puzonistów 4, 02-876 Warszawa