CzytelniaKościół

Materialne zabezpieczenie Kościoła

„I rzekł do nich: Gdy was posyłałem bez trzosa, bez torby, bez sandałów, czy brakowało wam czegoś? A oni na to: Niczego” (Łuk. 22:35).

Kościół Jezusa Chrystusa doświadczany jest materialnymi potrzebami. Obarczony jest finansowymi problemami: utrzymanie pracowników Kościoła — poświęcających siebie sprawie Bożej, oddających tej sprawie cały swój czas; najem pomieszczeń dla odbywających się zebrań zborowych, oświetlenie, opał, sprzątanie, remont, podatek i inne bieżące wydatki.

W jaki sposób i kto powinien zdobywać środki, zabezpieczające nie tylko bieżące potrzeby zborowe, ale też zgromadzić w kasie Domu Bożego te sumy, którymi rozporządzając zbór mógłby w rzeczywisty sposób uczestniczyć „w potrzebach świętych”: potrzebujących członków społeczności, w utrzymywaniu misjonarzy, kościelnych instytucji i pomocy tym, którzy są w potrzebie?

O wszystkie potrzeby Kościoła powinien modlić się i troszczyć sam Kościół. Praca Kościoła — praca Boża — powinna być wspierana środkami dzieci Bożych. Pieniądze, którymi zabezpieczone są wydatki zborowe, mogą być tylko „czystymi” pieniędzmi. Kościół Chrystusa nie może przyjmować do swej kasy pieniędzy nabytych nieczystą drogą: haniebny wyzysk ubogich, darowizny od łapówkarzy, handlarzy alkoholem, spekulantów i pozostałych nieuczciwych. Tylko pieniądze nienagannych chrześcijan przyniosą korzyść Kościołowi Chrystusowemu. Otrzymywać pieniądze od człowieka niemoralnego lub z podobnych podejrzanych źródeł to tak, jak być na utrzymaniu bezbożników i wyświadczać im różne przysługi. Pierwszy apostolski Kościół stanowczo odrzucał jakąkolwiek materialną pomoc pogan: „Wyruszyli oni bowiem dla imienia jego, nic nie przyjmując od pogan” — pisze w trzecim liście ap. Jan (3 Jan 7).

Nie można przyjąć za normalną i takiej sytuacji, gdy wydatki i potrzeby Kościoła zabezpieczane są ofiarnością tylko niektórych, często nielicznych członków zboru, gdy inni uważają się za „zwolnionych” z tego obowiązku i przestępczo są bierni. Dzieci Boże powinny, raz i na zawsze, uświadomić sobie, że zabezpieczenie potrzeb Kościoła jest nie tylko ogólnym, powszechnym obowiązkiem wszystkich jego członków, ale też wysokim przywilejem każdego z nich. W zborze nie może być ani jednej osoby, która w tej lub w innej mierze nie brałaby udziału w sprawie materialnego wsparcia. Wszyscy członkowie Kościoła są powołani jako pracujące pszczoły. W zborze Bożym nie ma miejsca dla duchowych trutni. Nie przystoi chrześcijaninowi uważać swojego świętego obowiązku za ciężar, nie przyjmować go na siebie lub obojętnie odnosić się do niego.

Nakaz Pański — „Oddawajcie więc, co jest cesarskie, cesarzowi, a co Bożego, Bogu” (Mat. 22:21) — przypominany, powtarzany, mówiony, stosowany jest nieskończoną ilość razy od tej pory, gdy pierwszy raz Jezus Chrystus nakazał go ludziom. Zdumiewające jest jednak to, że nacisk stawia się zawsze na pierwszą część wersetu: „oddawajcie…, co jest cesarskiego, cesarzowi”, a przemyka się obok drugiej jego części, części bardziej ważnej — „oddawajcie…, co Bożego, Bogu”. Nikt nie zaprzeczy, że oddanie całej należności Bogu jest ważniejsze od tego, co należy się cesarzowi.

Każdy mądry chrześcijanin umie ustosunkować się do nakazu Pana, unikając niewłaściwej, w danym przypadku, jednostronności. Kościół, okazuje się, jest poddanym dwóch królestw: niebieskiego i ziemskiego. Pan według Swojej Bożej sprawiedliwości mówi, że żaden członek Kościoła nie może być dłużnikiem ani pierwszego, ani drugiego: „Oddawajcie każdemu to, co mu się należy…; Nikomu nic winni nie bądźcie…” (Rzym. 13:7-8). Oddając dokładnie „co jest cesarskie, cesarzowi”, często pod przymusem podporządkowując się żądaniom „cesarza”, Kościół lekceważy „Boże” i lekceważy z „lekkim sercem”, a tylko dlatego, że Bóg nie „przymusza”, ale oczekuje od Kościoła, cierpliwie i bez zazdrości, prawidłowego zrozumienia potrzeb Jego Sprawy. Kto ośmieliłby się pomyśleć, że Bóg zacznie posługiwać się metodą „cesarza” — drogą surowego egzekwowania, środkami przymusu, bezlitośnie i skutecznie? Tym niemniej, takie fałszywe spojrzenie na pozyskiwanie środków finansowych przez Kościół stało się przyczyną jego materialnego zubożenia, zadłużenia, „nieładu i mizerności”. Kościół utracił poczucie odpowiedzialności za materialne wsparcie Bożego dzieła. Jest obojętny na swoje potrzeby, nie mówiąc już, że niekiedy zapomina o całym szeregu osób, instytucji i stowarzyszeń, które mają pełne prawo, aby oczekiwać od Kościoła skutecznej pomocy, ofiarności i utrzymania. Współczesny nam Kościół, w dziele materialnego służenia Bogu, znacznie zszedł z drogi, którą szedł Kościół apostolski, kierowany przez samego Boga.

„Gdyż mój lud popełnił dwojakie zło” — mówi Pan, zwracając się do starotestamentowych odstępców — „Mnie, źródło wód żywych, opuścili, a wykopali sobie cysterny, cysterny dziurawe, które wody zatrzymać nie mogą” (Jer. 2:13). Takiemu samemu dwojakiemu złu uległ też dzisiejszy Kościół w dziedzinie pozyskiwania środków na swoje potrzeby. Nakazy, proste przykazania Boże — pozostawione, zlekceważone, a zamiast „źródła”, wyciekające „dziurawe cysterny”. Wyszukuje się nowe i coraz to nowsze drogi „ściągania” pieniędzy, niekiedy bardzo poniżające i niezgodne z Duchem Chrystusowym. Dlatego też dostatecznie marne są rezultaty tych sposobów. Kościół będąc w potrzebie często nie wie, w jaki sposób wyjść ze wszystkich swych materialnych zobowiązań. Podobnie jest, gdy zbłądzimy w lesie. Aby wyjść z niego, trzeba wrócić na tę drogę, po której szło się śmiało i z przekonaniem uprzednio, dobrze wiedząc, że idzie się tam właśnie, dokąd się powinno iść. Tak też, zbłądziwszy w swoich duchowych odstępstwach, Kościół powinien powrócić z powrotem… „Przystańcie na rogach — mówi Pan — i patrzcie, pytajcie się o odwieczne ścieżki, która to jest droga do dobrego i chodźcie nią” (Jer. 6:16). W problemie służby materialnymi środkami jako droga „odwieczna i dobra” jawi się nam ta sama, lekceważona droga: „oddawajcie… co Bożego, Bogu”.

O jakim naszym udziale, naszej materialnej daninie Pismo mówi, gdy nakazuje oddawać, co Boże — Bogu? Tylko o tej części naszych materialnych środków, których nie można nazwać, że są osobiste — „nasze”, ani „cesarskie”, lecz są prawdziwie „Boże”. W Starym Testamencie taką częścią, która należała jedynie do Boga, była tak zwana dziesięcina lub dziesiąta część ze wszystkich dochodów wierzącego. Zgodnie ze starotestamentowym postanowieniem: „Wszelka dziesięcina z płodów ziemi, czy to z płodów polnych, czy z owoców drzew, należy do Pana. Jest ona poświęcona Panu… Wszelka dziesięcina z bydła i z trzody, wszystko…” (3 Mojż. 27:30,32).

Zauważmy, że ustanowienie dziesięciny nie można w żadnym wypadku łączyć z Prawem, które ustanowił Mojżesz, chociaż była ona potwierdzona w Prawie, danym na górze Synaj. Już Abraham, żyjący 700 lat przed Prawem Mojżesza, po zwycięstwie nad Kedorlaomerem, przy spotkaniu z Melchisedekiem, kapłanem Boga Najwyższego, królem Salemu, który przyniósł Abrahamowi chleb i wino, „dał mu dziesięcinę ze wszystkiego”. Widzimy też w Piśmie Świętym, jak Jakub, 500 lat przed Prawem, obiecał dziesięcinę Bogu, mówiąc: „Jeżeli Bóg będzie ze mną i będzie mnie strzegł w drodze, w którą się udaję, i da mi chleb na pokarm i szatę na odzienie, i powrócę w pokoju do domu ojca mego, to Pan będzie Bogiem moim, a kamień, który postawiłem jako pomnik, będzie domem Bożym i ze wszystkiego, co mi dasz, będę ci dawał dokładnie dziesięcinę” (1 Mojż. 28:20-22).

Możliwe, że dziesięcina była związana ze składaniem ofiar Bogu, początek których odnosi się do czasów Adama, Kaina i Abla. Jednakże, nie ulega żadnej wątpliwości, że dla wierzącego, żyjącego w czasie zakonu, służenie materialnymi środkami Bogu i oddawanie Mu chwały, wynikało z bezwarunkowego, starotestamentowego nakazu. Jedna siódma część czasu i jedna dziesiąta część jego własności — należała do Pana. To, co „Boże” powinno być oddane Bogu.

W ciągu wieków i tysiącleci, problem „dziesięciny” uwidaczniał się bardziej ostro lub tracił na swej ostrości. Niekiedy nawet, zwyczajnie, był lekceważony i zapominany. Od czasu do czasu Pan musiał przypominać o dziesięcinie, surowo napominać odstępców, a nawet karać tych, którzy nie wykonywali tego nakazu. Bóg mówi przez proroka Malachiasza do izraelskiego ludu: „Czy człowiek może oszukiwać Boga? Bo wy mnie oszukujecie! Lecz wy pytacie: W czym cię oszukaliśmy? W dziesięcinach i daninach. Jesteście obłożeni klątwą, ponieważ mnie oszukujecie, wy, cały naród. Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, i w ten sposób wystawcie mnie na próbę — mówi Pan Zastępów — czy wam nie otworzę okien niebieskich i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę” (Mal. 3:8-10). Taki jest wyrok Boży: zatrzymując dziesięcinę sobie, wierzący przywłaszcza to, co do niego nie należy — „oszukuje Boga”. Nie oddanie tego, co Boże, Bogu, jest przestępstwem, którego skutkiem jest klątwa samego Boga.

Dziesięcinę w Starym Testamencie musiał oddawać każdy. Nawet kapłani nie byli zwolnieni od tego obowiązku. Plemię Lewiego (lewici), utrzymujący się z dziesięcin, które przynosił do świątyni lud izraelski, też musieli oddawać swoją dziesięcinę Panu: „Gdy będziecie pobierać od synów izraelskich dziesięcinę, którą dałem wam od nich jako wasze dziedzictwo, odłóżcie od niej jako dar ofiarny dla Pana dziesięcinę z tej dziesięciny” (4 Mojż. 18:26).

Można podziwiać mądrość i sprawiedliwą równość w świadczeniu materialnym wobec Boga. Każdy wierzący, biedny czy bogaty, dobrze wiedział, że powinien oddzielić ze swego część, należącą do Boga. To, co oddzielił, było dziesiątą częścią wszystkich jego dochodów. Najbiedniejszy nie mógł dać mniejszej części, jaką ustanowił Bóg, a najbogatszy nie był zobowiązany do dawania większej części. Takie postanowienie miało miejsce w Starym Testamencie. Starotestamentowy Kościół utrzymywał się z dziesięciny, którą Bóg nakazał jako obowiązujące prawo. Zaniedbanie dziesięciny było złamaniem prawa i karane było tak samo, jak naruszenie wszystkich innych przykazań, danych na górze Synaj.

Pielęgnowanie i wykonywanie przykazania Bożego o dziesięcinie, zauważamy podczas ziemskiej służby Jezusa Chrystusa, gdy szereg innych postanowień było już przez Izraelitów niewykonywanych i zapomnianych. Te ich uchybienia potępia Pan: „…dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru, i z kminku, a zaniedbaliście tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności; te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać” (Mat. 23:23). W istocie, nawet dziwnie byłoby mówić o wyższości służby środkami materialnymi nad służbą duchową, lecz takie przedkładanie materialnego formalizmu zauważamy w czasach Chrystusa. Jest to też zauważalne niekiedy i obecnie. Nie można ograniczać się w służbie Bogu jakąś ograniczoną jednostronnością. Służenie środkami materialnymi nie może wyprzedzić służby duchowej i zająć jej miejsce, będąc jedyną czynnością. Gdy dzieło Boże ograniczone jest tylko do materialnych potrzeb — lekceważenie takiego stanu jest grzechem: „te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać”.

Przypominając o starotestamentowych metodach uzyskiwania środków na dzieło Boże trzeba dodać, że wykonując nakaz Boży o dziesięcinie, Kościół starotestamentowy pokrywał wszystkie swoje wydatki, dając radę ze wszystkimi swymi potrzebami i nigdy w niczym nie miał niedostatku. Sposób zbierania materialnych środków był nakazany przez Boga. Stosowany przez wieki, całkowicie dowiódł swojej życiodajnej mocy. Nowotestamentowy Kościół, otrzymawszy polecenie „pójścia na cały świat i głoszenia ewangelii wszystkiemu stworzeniu”, potrzebował materialnych środków jeszcze bardziej niż Kościół starotestamentowy.

Jak Bóg rozwiązuje ten problem? Czy wskazał On inne źródło pozyskiwania tych środków? Odpowiedzią na te pytania jest Boża odpowiedź: „oddawajcie… co Boże, Bogu”. Oddawajcie, nie jak pod zakonem, ale jako będący w łasce. Przypatrując się praktycznej działalności Kościoła, nie można nie zauważyć w niej niektórych niebezpiecznych skrajności. Kościół, lekceważąc starotestamentowe prawo o dziesięcinie, uznał je za przestarzałe, prymitywne, mało dochodowe, jako uciążliwy zakon i zaczął wypracowywać różne systemy oraz sposoby zdobywania materialnych środków na swoje potrzeby głoszonej w świecie ewangelii. Stąd w miejsce dziesięciny pojawiły się: skarbonki, składki tygodniowe i miesięczne, dobrowolne ofiary, składki członkowskie, licytacje, imienne koperty, płatne miejsca w kaplicach, ogłoszenia w prasie o pomoc, wezwania i zwracanie się na piśmie…

Wszystkie te i podobne metody zdobywania środków finansowych są przypadkowe, nieskrępowane, podyktowane jedynie dążeniem — „wyrwać”, gdzie i kiedy się da, jak najwięcej. Bez wątpienia, podrywają one prestiż Kościoła i jego pracowników. Są one czysto ludzkie i dlatego nieuzasadnione, więcej nawet, grzeszne. Lecz, zawiódłszy się na wszystkich wykopanych przez siebie „cysternach dziurawych, które wody zatrzymać nie mogą” i starając się znaleźć jakieś wyjście ze swego trudnego materialnego położenia, Kościół niekiedy popada w inną skrajność. Ślepo i potulnie wraca do starotestamentowego sposobu poboru dziesięciny, stopniowo oddając się w niewolę zakonu, od przekleństwa którego wykupił go Chrystus. Słowo Boże wzywa wszystkich lekceważących te skłonności, aby nie zadawalali się półprawdą, nie stawali w pół drogi, lecz szukali, znaleźli i „trzymali się zdrowej nauki”. Cały sposób i sens zdrowej służby środkami materialnymi, uzyskiwanie środków pieniężnych przez nowotestamentowy Kościół, możemy prześledzić na stronicach Nowego Testamentu.

Nowotestamentowy nakaz o materialnej służbie wierzącego

Apostoł Paweł w swoim pierwszym liście do zboru w Koryncie podaje dokładne wskazówki, według których Kościół Chrystusowy powinien pozyskiwać środki do zabezpieczenia swoich potrzeb: „Pierwszego dnia w tygodniu niech każdy z was odkłada u siebie i przechowuje to, co może zaoszczędzi慔 (1 Kor. 16:2). Zgodnie z tym nakazem nasza służba środkami materialnymi jest:

  • systematyczna — „niech każdy z was odkłada u siebie i przechowuje”
  • powszechna — „każdy z was”
  • proporcjonalna — „co może zaoszczędzić.

W przytoczonym fragmencie Pisma Świętego należy zauważyć, że Kościół apostolski nie zrywał ze starotestamentową dziesięciną, lecz nadał jej duchowy sens. Służba dziesięciną, związana ze srogimi normami Prawa Mojżeszowego, otrzymała charakter służby dobrowolnej. Taka służba jest w pełni do przyjęcia, „gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje” (2 Kor. 8:7).
Chrześcijański Kościół zrywa ze starotestamentowym zakonem nie dlatego, aby odrzucić i naruszyć zakon, lecz zawsze licząc się z nim, Kościół ciągle żyje „według Ducha” — ponad każdym zakonem. Wierzącemu, który posiada zaczątek Ducha Bożego, nie ma potrzeby zakazywać lub nakazywać: „nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż…” — w duchu i w sercu swoim nie jest on zdolny do takiego postępowania.

Łaska Boża stawia członka Kościoła ponad ustanowione moralne nakazy Prawa — stawia też chrześcijanina ponad literą zakonu w jego materialnej służbie Bogu. Jeśli w Nowym Testamencie Kościół Chrystusowy nie znajduje nakazu względem soboty, siódmego dnia tygodnia, to takie milczenie należy wyjaśnić tym, iż nowotestamentowa służba „w duchu i prawdzie” nie może ograniczać siebie tylko do siódmego dnia. Służba Nowego Testamentu obejmuje wszystkie dni tygodnia, każdą godzinę, minutę, każdy moment życia wierzącego człowieka. Kościół nie jest pod zakonem: „Albowiem końcem zakonu jest Chrystus, aby był usprawiedliwiony każdy, kto wierzy” (Rzym. 10:4), jednakże „nie unieważniamy zakonu przez wiarę, lecz zakon utwierdzamy” (Rzym. 3:31). „Cóż tedy? Czy mamy grzeszyć, dlatego że nie jesteśmy pod zakonem, lecz pod łaską?” — zapytuje apostoł Paweł i odpowiada: „Przenigdy!” (Rzym. 6:15).

Jeśli pomyślimy o służbie materialnymi środkami, czyż nie powtórzymy słów apostoła Pawła: „Cóż tedy, czyż mamy zaprzestać służby środkami materialnymi, dlatego tylko że nie jesteśmy pod zakonem, dlatego że nakazana przez Boga dziesięcina jest starotestamentowym nakazem?” — O, nie! Cała objętość, cała głębokość duszy wierzącego człowieka przyjmuje w siebie wyraźne poczucie długu. Świadomość „dziesięciny”, „siódmego dnia”, „wierności i przynależności do Boga”, powinna być na tyle duża, żeby o wierzących można było śmiało powiedzieć słowami Pisma Świętego: „Przeciwko takim nie ma zakonu” (Gal. 5:23), bo ich szczerość i gorliwość w służbie Bogu przewyższyła wszystkie zakony, wszystkie zadania Boże. I jeszcze: „Jeśli sprawiedliwość wasza — mówi Chrystus do wierzących Żydów — nie będzie obfitsza niż sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mat. 5:20). Czy nie należy odnieść tych słów do naszej służby środkami materialnymi? Jeśli gorliwość twoja w materialnej ofiarności nie przewyższy gorliwości i obfitości uczonych i faryzeuszów, wtedy nie jesteś uwolniony od zakonu i naruszając go nie unikniesz sądu.

Nasza gorliwość? Czy przewyższyliśmy swoją chrześcijańską ofiarnością i gorliwością uczonych i faryzeuszów? Czym uzasadnia się nasza chrześcijańska gorliwość? W czym jest wyższość naszej chrześcijańskiej gorliwości? W czym zawiera się moc przejawiającej się żarliwości? Jak duża jest obfitość Ducha, jak znacząca jest Jego przewaga nad literą zakonu? Faryzeusze surowo przestrzegali przykazań Zakonu Mojżeszowego, fanatycznie wykonując wszystkie starotestamentowe rytuały. Byli oni pobożni, chodzili do świątyni, niekiedy przejawiali zadziwiającą hojność, korzystali z zasłużonego szacunku, którym byli obdarzeni przez swych rodaków. Lecz ich bogobojność była spowodowana i podtrzymywana strachem przed karą Bożą za naruszenie i łamanie Jego prawa. Taki strach nie może mieć miejsca w sercu chrześcijanina.

Chrystus, wykupiwszy Swój Kościół, dał mu nowe, bardziej globalne i nieporównanie większe poznanie oraz odczucie Boga. W związku z tym, nowe duchowe pobudzenie w służbie dla Niego. W Starym Testamencie wszystkie motywacje miały u swej podstawy świadomość bezwzględnego długu i kary. W Nowym Testamencie pochodzą z jednego uczucia — miłości. W tamtych czasach ludzie dawali Bogu to, co wymagało od nich Prawo — wszelkimi sposobami ograniczali swoje dawanie. Przeciwnie jest w Nowym Testamencie. Swój dar ofiarowuje się z nieograniczoną, duchową gorliwością. Z głęboką, serdeczną przyjaźnią. Tam — sługa, niewolnik zakonu, bez najmniejszego wyrzutu sumienia uważający siebie za „posiadacza” wszystkiego, co otrzymał od Boga. Tu — syn, „dziecko Boże”, „spadkobierca błogosławionego życia” — wezwany do nieograniczonego gospodarowania jako wierny zarządzający, strażnik i obrońca Ojcowskiej własności.

Starotestamentowy wierzący myślał o tym ile otrzyma od Boga. Chrześcijanin zaś, sam czerpie z bogactwa Bożego na swoje osobiste potrzeby. Faryzeusz ofiarował z przymusu. Chrześcijanin — dobrowolnie, ze szczerego serca. Pierwszy — z konieczności. Drugi — z uczuciem wdzięczności. Przedtem ludzie służyli Bogu dziesięciną. Wykonywali gorliwie wszystkie religijne nakazy, chcąc w ten sposób osiągnąć zbawienie. Obecna służba Bogu jest chwałą, czystą radością i głęboką wdzięcznością za dokonane już zbawienie. Wtedy służba była powszechna, niewolnicza, według zakonu. Obecnie — osobistą, z wiary, nieprzymuszoną, wzbogaconą świadomością synostwa Bożego i duchowego pokrewieństwa. Faryzeusz chlubił się wypełnianiem zakonu i dlatego liczył, że jest „rozliczony z Bogiem”. Chrześcijanin zaś ma świadomość, że czyni to, co jest jego powinnością, bo Chrystus „umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, lecz dla tego, który za nich umarł i został wzbudzony” (2 Kor. 5:15).

Dlatego też: „Jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy… Pańscy jesteśmy” (Rzym. 14:8). Wszystko to, co było nieosiągalne dla zakonu, okazało się łatwo dostępne w miłości. Miłość do Boga rodziła i rodzi męczenników, bohaterów wiary — pełnych poświęcenia, nieustraszonych obrońców prawdy — służących Chrystusowi. Podobnych ludzi, oddanych Prawdzie, mało było w czasach starotestamentowego zakonu. „Nowe stworzenie” jest zdolne do tego, do czego nie jest zdolna grzeszna natura „starego Adama”. A wszystko to dlatego, że życie „nowego stworzenia” nie jest kierowane zakonem z zewnątrz, lecz Duchem Bożym z wewnątrz. „A jeśli Duch was prowadzi, nie jesteście pod zakonem” (Gal. 5:18). „Przeciwko takim nie ma zakonu” (Gal. 5:23). Ich gorliwość, we wszystkich możliwych służbach Bogu, zostawia daleko za sobą wszystkie wymagania zakonu. Zakon nie ma na nich wpływu. Po prostu nie potrzebują go, tak jak niewidomy, który odzyskał wzrok, nie potrzebuje alfabetu dla niewidomych.

Wyższość łaski nad zakonem i służby Ducha nad służbą literze zakonu, wyrażała się w apostolskim Kościele nie tylko w duchowym życiu, lecz i w służeniu swoimi materialnymi środkami. „Nadzwyczajne bogactwo ich ofiarności (zborów macedońskich)… w miarę możności — mogą to zaświadczyć — owszem, ponad możność, samorzutnie” (2 Kor. 8:2-3). Służenie swymi środkami materialnymi apostoł Paweł uważał jako jedną z chrześcijańskich cnót. Był przekonany o jej wzroście i błogosławionym wpływie. Tak samo, jak pokładał nadzieję i był przekonany o zwycięstwie wielu innych cnót: „A we wszystkim się wyróżniacie, w wierze, w słowie, i w poznaniu, i we wszelkiej gorliwości oraz w miłości, którą w was wzbudziliśmy, tak i w tej działalności dobroczynnej się wyróżniacie. Nie mówię tego, jakobym wydawał rozkaz, ale pragnę na tle gorliwości innych wypróbować też szczerość waszej miłości… Każdy tak jak sobie postanowił w sercu, nie z żalem albo z przymusu…; zapowiedziany dar, tak aby on był wyrazem hojności, a nie skąpstwa” (2 Kor. 8:7-8, (9:7, 9:5). „Bo sprawowanie tej służby nie tylko wypełnia braki u świętych, lecz wydaje też obfity plon w licznych dziękczynieniach, składanych Bogu. Doznawszy dobrodziejstwa tej służby, chwalić będą Boga za to, że podporządkowujecie się wyznawanej przez siebie ewangelii Chrystusowej” (2 Kor. 9:12-13).

W nieustannej walce z judaizującymi chrześcijanami, którzy nawróconym z pogan nakazywali święcić sabat, obrzezywać się, wypełniać zakon, apostoł Paweł zachowywał ewangeliczną swobodę nie tylko w zagadnieniach wiary, lecz także w materialnych problemach Kościoła, zawsze dążąc do tego, „aby twój dobry uczynek nie był jakoby wymuszony, lecz był z dobrej woli” (Filem. 14). Ówczesny Kościół nie musiał zmuszać się, był on przepełniony spontaniczną i rozgrzewającą pierwszą miłością do Pana. Z całą wrażliwością, uwagą, ofiarnością, Kościół był zwrócony na zabezpieczenie „wszystkich swych” potrzeb i potrzeb „swych wszystkich” członków. Płonął on gorliwością w służbie Bogu. Późniejszy Kościół też jeszcze nie zatracił daru ofiarności. W pismach Orygenesa, Hieronima, Jana Złotoustego i innych, można łatwo zauważyć, że Kościół tamtych czasów podtrzymywał służbę materialnymi środkami, która przynosiła większe korzyści niż znane wtedy przypadki pobierania dziesięciny, która była chlubą uczonych w Piśmie i faryzeuszów.

Lecz z biegiem czasu, kiedy Kościół utracił darowaną mu przez Chrystusa wolność i przeszedł na „służbę państwową”, gdzie miał zabezpieczenie materialne, utracił nie tylko całą czystość duchowego życia, lecz też poczucie odpowiedzialności za swój materialny byt. Kościół zaczął lśnić bogactwem swych nowych władców, a członkowie Kościoła — fałszywą wolnością, uwalniającą ich od troski o materialną służbę. W takim położeniu Kościół nie tylko „wypadł z łaski”, lecz odszedł nawet od zakonu, stając na drodze całkowitego duchowego upadku.

Ani jedno państwo nie mogłoby istnieć, gdyby opierało się na dobrowolnych składkach swoich obywateli. Dlatego państwo nakazuje swoim poddanym oddawać „co cesarskie, cesarzowi”; jest to obowiązek obywateli wobec państwa. Pod względem materialnym Kościół znajduje się w takim samym położeniu. Dla wszystkich jest oczywiste, że Kościół nie może i nie powinien liczyć na to, że jego potrzeby będą pokryte „dobrowolnymi składkami”, które w naszych czasach są warte jedną setną część starotestamentowej dziesięciny. Duchowe zaniedbanie Kościoła doprowadziło go do materialnej nędzy. Gdzie jest wyjście? Tylko wiara przejawiająca się w miłości zdolna jest do wzbogacenia Kościoła niezbędnymi ziemskimi dobrami. Tylko wzbogacając się duchowo Kościół ponownie wzbogaci się materialnie. Drogą ku temu wzbogaceniu nie jest rozporządzenie „cesarza” ani przykazanie Mojżesza, jest nią poświęcenie całego siebie i wszystkiego swego na służbę Bogu.

Tak więc, problem materialnego zabezpieczenia Kościoła całkowicie jest związany z duchowym wzrostem członków Kościoła. Ten, kto kieruje społecznością, powinien wskazać i upewnić każdego członka społeczności o niezmienności i cenności tej prawdy. Z takim samym zaangażowaniem z jakim objawia ludziom inne prawdy Pisma Świętego — zwiększając doświadczenie chrześcijańskiego życia. Pierwszym obowiązkiem prezbitera jest zaznajomienie każdego nowonawróconego, wstępującego do społeczności, o ważności służby środkami materialnymi na rzecz dzieła Bożego. Nowy członek społeczności powinien mieć uczucie osobistej odpowiedzialności za materialny byt zboru. Nie licząc na żadną niespodziewaną zmianę w materialnej sytuacji zboru, każdy jego członek, poznawszy całą głębię i powagę tego problemu, powinien stanąć przed Bogiem jako dobry i wierny strażnik wszystkiego, co powierzył mu Pan świadcząc tym o swoim nowym duchowym doświadczeniu i wzywając każdego wierzącego, aby był pożyteczny w Kościele Chrystusa.

Ani jedna chrześcijańska społeczność nie może twierdzić, że dobrze stoi przed Bogiem — lekceważąc nowotestamentową służbę dobrami materialnymi. Ani jeden prezbiter nie może myśleć, że jest na wystarczającym poziomie swojej służby, zanim członkowie jego społeczności nie nauczą się wszystkiego i nie zaczną przestrzegać wszystkiego, co Pan nakazał.

P. I. Rogozin