Najbardziej rewolucyjna idea dotycząca człowieka

Nowe życie to nie jest przemiana, która dotyka jedynie naszej relacji z Bogiem lub zmienia nasz stosunek do Prawdy, ale jest tym, co Bóg czyni w nas. Jest to życie, które pulsuje, rozwija się, rośnie, a nie taki lub inny zespół przekonań 

Zgodnie z zasadą, że Kościół swoich czasów jest odbiciem świata swoich czasów, ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami, tym, co nam towarzyszy na co dzień – i tu i tam – jest powierzchowność. Są takie dziedziny życia duchowego, gdzie jest ona jedynie denerwująca (np. uwielbienie), ale są też takie, gdzie powierzchowność w nauczaniu i absorbowaniu poznania, jest wręcz druzgocąca. Należy do niej cała dziedzina życia duchowego związana z nauką o zbawieniu i jego skutkach w życiu człowieka. To tak jak z kardiologią w dziedzinie medycyny – tu każdy przypadek grozi śmiercią. I to, w tym przypadku, wieczną. Mniej poważne konsekwencje też mają dalekosiężne skutki, bo dotyczą całości naszego życia po nawróceniu.

Problem jest poważny, bo większość wierzących ludzi, myśli, że o czym, jak o czym, ale o zbawieniu wiedzą wszystko, co trzeba. A przecież wiadomo, że chrześcijanie lubią się różnić między sobą – także w tej dziedzinie.

Zapomniana rewolucja

Nie podejmując się opisywania całej soteriologii, czyli nauki o zbawieniu, co jest zajęciem nazbyt karkołomnym, chciałbym skupić się na jednym tylko jej aspekcie – kluczowym dla praktyki życia chrześcijańskiego: nowym narodzeniu, zwanym też odrodzeniem.

Z samym pojęciem jesteśmy dobrze obeznani, a to za sprawą oczywiście 3. rozdziału Ewangelii Jana, a szczególnie jego pierwszej części, tak chętnie eksploatowanej przez ewangelistów i kaznodziejów (sam George Whitefield, wielki XVIII-wieczny angielski ewangelista głosił na podstawie J 3:7: „Musicie się na nowo narodzić” ponad tysiąc razy). Ale z dogłębnym zrozumieniem tego pojęcia jest już w zborach znacznie gorzej, co wywołuje rozliczne problemy.

W Nowym Testamencie, poza Jezusem, który to pojęcie wprowadził w trakcie rozmowy z Nikodemem (J 3), najobszerniej ideę tę opisał apostoł Paweł. Do Galacjan napisał: „Albowiem ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, lecz nowe stworzenie” (Ga 6:15). Ostatnie dwa słowa tego wiersza to po grecku kaine ktisis, pierwsze z nich jest odmianą wyrazu kainos, co znaczy „nowy, wcześniej nie istniejący”. Nieco inaczej o tym samym Paweł napisał do Rzymian, których zachęcał:

„A nie upodabniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe” (Rz 12:2).

Dosłownie fraza „przemieńcie się” brzmi „dajcie się przekształcać” (metamorfuste). Poddanie się przemianie znaczy więc doświadczenie metamorfozy.

My patrzymy dziś na te słowa, jak na pewną techniczną czynność do zrobienia w życiu chrześcijańskim. Jak na coś w rodzaju mycia zębów. Tymczasem tu chodzi o coś gigantycznego, takiego, z czym nigdy dotąd ludzkość się nie zetknęła. Moc nowego narodzenia, moc zmartwychwstania. Ale wróćmy do początków. Kościół pierwotny niemający w tym czasie większego znaczenia w skali globalnej, poddając się słowom Pawła, nie tylko oparł się ogromnej presji ówczesnego świata, ale na długi czas zyskał nad nim przewagę. A to dzięki temu, że spostrzegł moc Bożej przemiany człowieka. Całkowitej przemiany, dalece wykraczającej poza odpuszczenie grzechów i ratunek od potępienia. Ci, którzy uwierzyli Chrystusowi nie tylko odnośnie tego, że wyrwał ich z piekła, by zabrać do nieba, ale też tego, że umarli z Nim, by wraz z Nim zmartwychwstać do nowego, w pełni przemienionego życia (takiego, które nie ma nic wspólnego z religijnym „musisz”, „staraj się”, „nie oczekuj zbyt wiele”), oni właśnie przez wieki dokonali największej przemiany, jakiej świat dotąd zaznał.

Nie chcemy „twardej mowy”

Później wrócono do tradycyjnego sposobu życia i myślenia. Na całe długie stulecia zarzucono rewolucyjną naukę o nowym narodzeniu. Wszystko poszło w stronę formalnej religii. Dopiero na przełomie XVI i XVII w. angielscy purytanie na nowo zaczęli podkreślać naukę o konieczności nawrócenia się człowieka. Nie przyjmowali do Kościoła ludzi, którzy nie złożyli przed zborem świadectwa o swojej duchowej przemianie. Od tego zaczęła się nowa rewolucja duchowa w świecie chrześcijańskim, której wynikiem jest powstanie ewangelikalizmu. Nie rozwiązano w ten sposób wszystkich problemów, jednak pokazano na sposób, który wiele z nich usuwa.

Niestety nasze czasy, charakteryzujące się powierzchownością w podejściu do różnych dziedzin życia, nie pozostały łaskawe także dla nauczania kościelnego. W miejsce „twardej mowy” nauczania Biblii wybraliśmy „wyjście naprzeciw potrzebom człowieka”.

Wprawdzie nie odrzuciliśmy idei nawrócenia i nowego narodzenia, ale się do niej zbyt mocno przyzwyczailiśmy, przestając zwracać uwagę na pierwotne znaczenie tej prawdy, przy okazji stępiając jej ostrze. Pozbawiając ją zębów rewolucyjnego przesłania. Racjonalizując. Sprowadzając do bezpiecznych rozmiarów. Ułatwiliśmy człowiekowi drogę do nawrócenia, a jednocześnie utrudniliśmy ją do nowego narodzenia. Pewny zysk krótkoterminowy zastąpił szansę na znaczniejszy zysk długoterminowy.

Na nowo powinniśmy szukać głębokiej prawdy o nowym narodzeniu i nowym stworzeniu w Chrystusie. Jednak aby dokładnie wiedzieć, za czym mamy się rozglądać, przyjrzyjmy się temu, na czym polega to zjawisko.

Boża przemiana w odpowiedzi na w pełni nawrócone serce

Harold Rawling, baptystyczny teolog, pisze o nowym narodzeniu, że „jest Bożym działaniem, w czasie którego wierzącego w Jezusa Chrystusa obdarza On duchowym życiem. Jest to boska strona tej zmiany serca, natomiast ze strony ludzkiej nazywamy ją nawróceniem. Jako taka dokonuje się ona równocześnie z innymi aspektami tego religijnego doświadczenia, jak usprawiedliwienie, odkupienie, adopcja i uświęcenie”. Natomiast Martyn Lloyd-Jones, wielki angielski kaznodzieja, pisze o nim, że jest to

„wszczepienie nowego życia w duszę (…) jest to akt Boga, przez który reguła nowego życia, gdy zostaje wszczepiona w człowieka, to poprzez sprawowanie kontroli nad skłonnościami duszy, czyni ją świętą”.

Już ze cytowanych wcześniej słów Jezusa dowiadujemy się, że za sprawą nowego narodzenia i tylko w ten, a nie w żaden inny sposób stajemy się częścią Bożej rodziny, wchodzimy do Królestwa Bożego. Dlaczego w żaden inny? Wymaga tego grzeszna sytuacja ludzi. Odkupienie uwalnia nas od kary za grzech, ale nie usuwa naszej grzesznej natury, nie wyzwala nas z niewoli grzechu.

Nawrócenie jest jedynie pragnieniem odwrócenia się od grzechu. Nie jesteśmy w stanie tego uczynić sami, jedynie na podstawie dobrych chęci.Ale jest coś jeszcze. „Dążcie do pokoju ze wszystkimi i do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana” pisze autor Listu do Hebrajczyków (12:14). Boża świętość słusznie domaga się naszej odpowiedzi. Mówimy – w skrócie – że ofiara Chrystusa obmywa nas z grzechów i daje przystęp do świętego Boga. Jednak w istocie dzieje się tak, ponieważ przez odrodzenie otrzymujemy nową naturę, która daje nam zdolność do prowadzenia uświęconego życia. Nie możemy się uświęcać bez posiadania nowej natury, nowego życia w sobie. W przeciwnym wypadku będziemy w stanie wykonywać jedynie uczynki na rzecz uświęcenia, w oparciu o własne wysiłki. Niejako imitować uświęcenie. Prawdziwe uświęcenie jest natomiast efektem radykalnej przemiany naszego życia – powstania w nas nowego życia.

W J 3:6 Jezus mówi, że jeśli coś się narodziło z ciała, takim pozostanie – można to nieznacznie poprawić, ale to wszystko. Natomiast jeśli coś narodziło się z Ducha – otrzyma nowe życie z Ducha. Te dwa rodzaje życia są całkowicie różne od siebie. W obu przypadkach życie otrzymujemy, nie dajemy go sami sobie.

Czym odrodzenie nie jest

Odrodzenie nie jest poprawą życia, której ktoś żmudnie dokonuje, starając się krok po kroku stać się lepszym człowiekiem. To gwałtowna, radykalna zmiana przychodząca z zewnątrz. Nowe narodzenie nie dokonuje zmiany w naszej fizycznej substancji – ono nie działa na zasadzie sterydów anabolicznych, dających nadzieję: będziesz silniejszy, wytrzymalszy, odporniejszy na ból itd. Nasza fizyczność pozostaje taka sama, zmiana dokonuje się w sferze duchowej. Także nasze zdolności intelektualne i walory naszej duszy, do których należą: umysł, pamięć, uczucia, wola i sumienie nie ulegną wyraźniej zmianie. Nie dzieje się tak, że muzyk po nowym narodzeniu zaczyna tworzyć genialną muzykę, malarz – malować, a pisarz pisać na zupełnie innym poziomie. Jeśli dokonuje się zmiana jakościowa w naszym potencjale twórczym czy zachowaniach moralnych, to dzieje się tak nie za sprawą otrzymania nadnaturalnych zdolności, ale jest efektem niezwykłości związku z Chrystusem, który inspiruje nas poprzez Ducha Świętego, największego artystę wszechświata.

Nie jest to również kompletna przemiana całej ludzkiej natury, aby stać się kimś boskim. Dalej jesteśmy „ludzcy”. Kiedy Piotr pisze

 „abyście przez nie [obietnice] stali się uczestnikami boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobą pożądliwość” (2 P 1:4)

– nie ma na myśli tego, że sami staniemy się boscy, ale zyskamy boską naturę Chrystusa w nas. Z drugiej zaś strony odrodzenie naszej natury nie sprawia, że wszyscy stajemy się tacy sami. Nowe narodzenie nas nie unifikuje. Bóg nie wrzuca nas do formy, z której wychodzą identyczne figurki – tego właśnie próbuje dokonać religia. Otrzymać człowieka, który mechanicznie powtarza gesty, naśladuje emocje, którym można dowolnie sterować. Nowy człowiek nie staje się swoistym golemem, wykonującym polecenia, ale pozbawionym wolnej woli. Doskonałość nowego stworzenia polega na tym, że wybiera całkowite poddanie się Bogu, za każdym razem samodzielnie o tym decydując. W końcu odrodzenie nie sprawia, że zmiana ma swoje skutki jedynie wówczas, gdy „trwamy w Chrystusie”. Tu nie ma miejsca „reguła pogrzebacza” (jest on gorący, dopóki trzymamy go w ogniu, po wyjęciu z niego staje się zimny). Gdy jesteśmy odrodzeni, mamy życie w sobie, wewnątrz, a nie na zewnątrz. Gdy „nie trwamy”, to nie wracamy do poprzedniego stanu, sprzed odrodzenia; jedynie słabniemy, tracimy duchową wrażliwość, a nie kończy się to dla nas duchową śmiercią. Nie oznacza to, że trwanie w Chrystusie staje się bezwartościowe. Trwam w Nim, bo tego pragnę i chcę, a nie, gdyż tego niezbędnie potrzebuję, traktując jedynie jak stację akumulatorową.

Czym więc jest nowe życie?

Jak pamiętamy Martyn Lloyd-Jones pisał, że jest to „wszczepienie reguły nowego duchowego życia”, dodając jeszcze, że jest to „radykalna przemiana w zarządzaniu usposobieniem – dyspozycją duszy”. Weźmy dwóch ludzi o podobnych zdolnościach i umiejętnościach. Jeden staje się przestępcą, drugi go ściga. Dlaczego jeden żyje dobrym, a drugi złym życiem? Ten drugi ma dobre usposobienie, które pcha go ku dobrym postanowieniom, działaniom, celom. Drugi – odwrotnie. Nowe narodzenie z Ducha sprawia, że zmienia się nasze usposobienie: szukamy tego, co dobre, myślimy o tym, co dobre, pragniemy tego, co dobre i co najważniejsze – robimy to, co dobre. Bardzo dobrym przykładem tej zmiany jest porównanie Saula z Tarsu i Pawła z Tarsu. Ten sam intelekt, osobowość, charakter, temperament, a zupełnie inne życie. Człowiek odrodzony pozostaje sobą, ze swymi charakterystycznymi cechami. A jednocześnie nowe życie wydobywa z niego wszystko to, co najlepsze, pozwalając mu panować nad tym, co szkodliwe i uciążliwe. Bóg tego nie usunie, ale da zdolność rozbrojenia tej bomby. Człowiek odrodzony otrzymuje nowy umysł, nie w znaczeniu nowego intelektu, ale nowych pragnień, dążeń, popieranych wartości, uczuć i emocji. Nie jestem bardziej inteligentny, bystry, nie otrzymuję zastrzyku nowej wiedzy. A jednak przez to, że moje dążenia, wartości, cele zostają przemienione, mój umysł staje się jakby nowy.

A za tym idą też konkretne zmiany zewnętrzne. W wyniku przebudzenia, jakie przetoczyło się w latach 20. i 30. XX w. przez Kresy Wschodnie, widać było, jak zmieniało się podejście do życia nawróconych ludzi: zmieniały się ich domy, gospodarstwa, wygląd, zachowanie itp.

Odrodzenie dokonuje się momentalnie (bo życie wszczepione jest w jednym momencie), ale jego skutki możemy widzieć jako proces. Łatwiej jest nam więc zobaczyć, że to się stało, niż kiedy się to stało. I nie chodzi mi o nawrócenie – to jest z reguły wiadome. Narodzenie na nowo jest duchową tajemnicą, dziejącą się poza naszą świadomością. Dzieje się tak, ponieważ ono przychodzi do nas z zewnątrz.

Nowe życie to nie jest przemiana, która dotyka jedynie naszej relacji z Bogiem lub zmienia nasz stosunek do Prawdy, ale jest tym, co Bóg czyni w nas. Jest to życie, które pulsuje, rozwija się, rośnie, a nie taki lub inny zespół przekonań. Apostoł Paweł próbuje nam to przybliżyć, kiedy pisze:

 „My wszyscy tedy, z odsłoniętym obliczem, oglądając jak w zwierciadle chwałę Pana, zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z chwały w chwałę, jak to sprawia Pan, który jest Duchem” (2 Kor 3:18).

Dosłownie pada tam sformułowanie jesteśmy przemieniani – jest to czas teraźniejszy niedokonany – aż znajdziemy się w niebie. To dzieło cały czas trwa, dokonuje się w nas, nie jesteśmy więc dłużej tacy sami. I nie cofamy się do stanu „przed”.

Choroba rozwijająca się w szpitalu?

Skoro jednak jest tak dobrze, to dlaczego często wygląda to tak fatalne? – zapyta sceptyk, mając na myśli praktykę życia w kościołach nauczających prawdy o nawróceniu i nowym narodzeniu. I faktycznie, trudno nie dostrzec pewnej racji w takim stawianiu sprawy. Ludzie się rozwodzą, prowadzą nieuczciwe interesy, obmawiają się, pałają złością do siebie nawzajem, krzywdzą jedni drugich, a czasem wręcz trafiają do więzienia! Nie jest to powszechne, ale dla postronnego obserwatora różnica pomiędzy „Kościołem” a „światem” nie jest aż tak radykalna, jaką powinna być, zważywszy na wszystko, co przeczytał powyżej. Wyjaśniając to pokrótce w kontekście nauki o odrodzeniu, należy wziąć pod uwagę fakt, że w zborach nauczających o nowym narodzeniu, mamy do czynienia z trzema grupami ludzi uchodzących za wierzących (bo są tam przecież również ci, którzy jedynie „bywają”, słuchacze, dawniej tak zwani sympatycy). To są ci, którzy narodzili się na nowo i wiedzą o tym; ci dostąpili pełnej przemiany i życia, które się w nich rozwija. Drugą grupę stanowią tacy, którzy narodzili się na nowo, ale nie rozumieją w pełni tej nauki, więc też nie umieją korzystać z tego, co otrzymali. Dla przedstawiciela drugiej grupy decydujące jest więc doświadczenie Prawdy, a nie mocy, wiara w Prawdę, a nie w emocje i doświadczenie.

I w końcu mamy też takich, którzy nie narodzili się na nowo, choć uważają się lub uważani są za wierzących. Przychodzą do kościoła, nawet od lat, może też zaakceptowali prawdę o zbawieniu, ale po odrzuceniu pewnej „bezbożnej” zewnętrzności, nie poddali się Bożej przemianie ich wnętrza. A to tam rodzą się problemy. „Albowiem z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, wszeteczeństwa, kradzieże, morderstwa” (Mk 7:21), ale też te mniej szokujące, aczkolwiek nieakceptowalne zachowania. Uważając, że wystarczy „wyznać”, „podjąć decyzję”, „przyjąć do serca”, „zaprosić” (tu nie chodzi o krytykę używanego słownictwa), jednocześnie nie pilotując do końca całego procesu nawrócenia i odrodzenia, robimy komuś krzywdę. Bo on sam do końca nie musi sobie zdawać sprawy z tego, że proces dzieła Ducha Świętego w jego życiu dopiero się rozpoczął, a nie że właśnie się zakończył.

Robimy też krzywdę samym sobie, bo wprowadzając nieodrodzonych ludzi do Kościoła, zupełnie nieświadomie czynimy go miejscem rozwijania się choroby, a nie procesu zdrowienia.

Nowe narodzenie nie jest panaceum na wszystkie problemy Kościoła i człowieka. Część z nich po prostu wynika z faktu, że życie toczy się w upadłym świecie. Jednak Bóg dał nam sposób przetrwania w tym środowisku: życie, które jest w nas, ale pochodzi z czystego, doskonałego źródła.

Włodek Tasak

Artykuł pochodzi z serwisu http://zgory.com