CzytelniaKomentarze i inspiracje

Po czym poznamy?

O uczuciach i ich związku z praktycznym chrześcijaństwem

Co stanowi istotę przeżycia nowego narodzenia? Co czyni naszą duchowość czymś autentycznym? Jaką rolę odgrywają w tym uczucia, jakich doświadczamy w związku z faktem, że Chrystus umarł za grzeszników i że sami zaliczamy siebie do tych grzeszników, choć ułaskawionych?

Jonathan Edwards, osiemnastowieczny amerykański teolog i ewangelista przeprowadza w swej książce “Istotne doznanie” bardzo wnikliwą analizę. Zastanówmy się wraz z nim nad tym, jak mamy “sprawować nasze zbawienie”, które się dokonało dwadzieścia wieków temu i w momencie, gdy zdecydowaliśmy się przyjąć dar i odpowiedzieć miłością i posłuszeństwem na miłość Darczyńcy.

Naprawdę wartościowe rzeczy (szlachetne kamienie, klejnoty, czy, współcześnie, renomowanej marki sportowe obuwie np.) z reguły mają swoje imitacje, podróbki. Dotyczy to także sfery niematerialnej. Istnieje wszak świętość i świętoszkowatość. Ale tak naprawdę nie jesteśmy w stanie absolutnie niezawodnie rozpoznać rodzaju duchowości innych ludzi. Oczywiście, w Piśmie jest wiele zasad, które mają nas powstrzymać przed błędnym postępowaniem i które także pomagają duszpasterzom w pracy doradzania ludziom, gdy chodzi o ich duchowy stan. “Jednakże – pisze J.E. – Bóg nie obdarzył nas nieomylnością w dzieleniu wyznawców Chrystusa na owce i kozły”. Dlatego do miary, którą prezentuje nam Edwards i która zawarta jest w Bożym Słowie, musimy przede wszystkim przyłożyć samych siebie.

“Szósty zmysł” – nie mylić z wyobraźnią

Pierwszą i podstawową sprawą w prawdziwym nawróceniu jest fakt otrzymania dzięki Duchowi Świętemu szczególnego uzdolnienia rozumienia rzeczy duchowych. Jest to zdolność dana “z góry”, nadprzyrodzona. Człowiek nie jest w stanie dojść do tego dzięki naturalnemu ludzkiemu swojego wysiłkowi rozumu. Nowo narodzony chrześcijanin może widzieć i odczuwać w sposób zupełnie różny od wszystkiego, czego doświadczył przed nawróceniem. Jest to jakby nowy zmysł, duchowy, różniący się od zmysłów naturalnych, tak jak i smak różni się od wzroku, słuchu, powonienia czy dotyku. Nowy Testament nazywa ludzi pozbawionych tego duchowego uzdolnienia “zmysłowymi”, “cielesnymi”. Postępują oni według naturalnych swoich zdolności rozumienia rzeczy. Duch Boży może oddziaływać i wpływać na takich naturalnych, nieduchowych w sensie biblijnym ludzi, jest to jednak wpływ z zewnątrz, bo nie mają oni źródła duchowego życia wewnątrz siebie.

Edwards przestrzega jednak, by nie mylić tego duchowego, w sposób nadprzyrodzony udzielonego zmysłu, z wyobraźnią, która jest właściwa całemu ludzkiemu rodzajowi. Niektórzy ludzie widzą i słyszą w swej wyobraźni głosy, postaci, światło, krzyż itp. “Twory wyobraźni – pisze J.E. – mogą wypływać z duchowych uczuć, ale duchowe uczucia nie mogą wypływać z tworów wyobraźni. Duchowe uczucia mogą wypływać tylko z duchowego poznania, zmysłu serca, który zdolny jest dostrzegać piękno świętości. A jeśli twory wyobraźni towarzyszą prawdziwie duchowemu uczuciu, to nie są jego zasadniczą częścią, ale przypadkowym efektem towarzyszącym”. Tymczasem ludzie ekscytują się nieraz tym, co mylnie biorą za Boże objawienie, gdy przecież napisano, że i szatan przybiera postać anioła światłości, żeby zwieść.

Będziesz miłował Boga

Zachęca się nieraz ludzi, by przyjęli Chrystusa, mówiąc o tym, jak wiele dzięki niemu zyskujemy. W wieku dwudziestym powstał nawet pewien nurt, w którym podkreśla się, jak bardzo chrześcijanin – dzięki wierze – może być człowiekiem sukcesu, również w materialnej sferze życia. “Nie chodzi mi o to – pisze jakby w odpowiedzi na te nauki Edwards – żeby z duchowych uczuć wykluczyć wszelkie nasze korzyści, ale o to, że zajmują one miejsce drugorzędne”. Przestrzega nas przed taką miłością do Boga, której paliwem jest miłość własna. Przed fałszywymi radościami człowieka, który bardziej skupia się na sobie samym i na swoich przeżyciach i satysfakcjach niż na Bogu. Prawdziwy chrześcijanin, twierdzi Edwards, kiedy czuje się duchowo ożywiony, z upodobaniem mówi o Chrystusie, o prawdach ewangelii. Nie jest dobrze, gdy wiele mówimy o sobie, o swoich przeżyciach, o tym, że Bóg nas kocha, że my na pewno pójdziemy do nieba, że dzięki naszej wierze odnieśliśmy taki czy inny sukces. Prawdziwie duchowe uczucia to takie, które wypływają z naszego umiłowania Bożej doskonałości, świętości i piękna dla nich samych, z rozkoszowania się tym, jaki jest Bóg. “Ludzie, których miłość do Boga jest oparta na tym, na ile Bóg jest dla nich użyteczny, zaczynają od niewłaściwego końca”. Możemy sprawdzić siebie i naszą tęsknotę za niebem – pisze Edwards. Czy chcemy się tam znaleźć ze względu na święte piękno Boga, który tam jaśnieje, czy też nasze pragnienie nieba wynika jedynie z pragnienia własnego szczęścia.

Smak miodu

Skąd biorą się w nas prawdziwe duchowe uczucia? Otóż budzą się one w wyniku duchowego oświecenia. Prawdziwy chrześcijanin czuje, bo widzi i rozumie z rzeczy duchowych coś więcej niż dotychczas. Otrzymuje świeże poznanie Bożych spraw, albo na nowo odkrywa coś, co już było jego udziałem, ale co utracił. Trzeba jednak podkreślić, że istnieje wielka różnica między wiedzą doktrynalną i poznaniem duchowym. Można nauczyć się katechizmu, można wiele wiedzieć o doktrynach, znać je na sposób intelektualny, ale nigdy nie zakosztować piękna ich świętości. Człowiek posiadający doktrynalną wiedzę jest jak ktoś, kto tylko widział miód, ewentualnie go dotknął, gdy poznanie duchowe można porównać do kogoś, kto poczuł jego smak w ustach i dlatego wie o nim o wiele więcej. “Wynika z tego – pisze Edwards – że duchowe poznanie Biblii nie oznacza zrozumienia jej przypowieści, symboli i alegorii. Można wiedzieć jak to wszystko interpretować, nie mając w duszy ani promienia duchowego światła”.

Bez wątpliwości

Prawdziwe duchowe uczucia wiążą się z faktem, że jesteśmy absolutnie przekonani o tym, iż ewangelia to nie jakaś idea, czyjś wymysł, lecz najprawdziwsza, choć niewidzialna rzeczywistość. Tajemnicze, duchowe prawdy ewangelii to dla prawdziwego chrześcijanina coś, z czym się naprawdę w życiu liczy. Jego umysł uznaje prawdę ewangelii za rzecz pewną i bezsporną. Nie ma tych cech wiara, którą żywi ktoś jedynie ze względu na religijne wychowanie, jakie otrzymał, kraj lub rodzinę, w jakich się narodził, środowisko w jakim się znajduje. A co w przypadku gdy konkretna osoba wierzy, bo została przekonana na sposób intelektualny? Można mieć intelektualne przekonanie co do prawdziwości chrześcijaństwa – mówi Edwards – a jednak nie być zbawionym. Tak było np. z Szymonem czarnoksiężnikiem. Wierzył swoim umysłem, ale “był pogrążony w gorzkiej żółci i więzach nieprawości” (Dz. 8,23). Intelektualna wiara może być źródłem uczuć, skoro nawet demony “wierzą i drżą”, ale te uczucia nie mają duchowego charakteru. Człowiek tylko wtedy może zobaczyć i odczuć rozpaczliwe zepsucie swego serca i zapragnąć Bożej świętości, kiedy Duch Święty uzdalnia go do tego, by ją dostrzegł i zasmakował jej słodyczy, a zarazem odczuł gorzkość grzechu. Może to się stać udziałem każdego, niezależnie od jego poziomu intelektualnego, inteligencji, zasobów wiedzy, bo sam Bóg, gdy szczerze go o to prosimy, otwiera nasz “duchowy zmysł”.

Ten sam, ale inny

Kiedy się nawracamy, nadal posiadamy swój naturalny temperament, nawrócenie nie niweluje go, nie usuwa. Różne skłonności które mieliśmy dotychczas, nadal w nas są, choć korygowane przez nawrócenie, bo “ mimo że Boża łaska nie niszczy słabości usposobienia, to jednak może je korygować”. (…) Szczere upamiętanie sprawi, że dana osoba szczególnie będzie nienawidziła i lękała się grzechów, których się wcześniej najbardziej dopuszczała”. Tak więc prawdziwe nawrócenie zawsze pociąga za sobą zmianę natury człowieka. Choć często z pewnych rzeczy rezygnujemy natychmiast (pijak przestaje pić), generalnie jest to proces. Musi w nas ciągle następować trwała przemiana naszego charakteru, która jest wyznacznikiem naszego chrześcijaństwa. Inaczej wszelkie przeżycia, jakich doświadczyliśmy, choćby najwspanialsze, i uczucia jakich doznaliśmy, choćby nie wiem jak dojmujące, nie będą miały wartości.

Ja, najmniejszy pośród was

Naprawdę duchowe uczucia to te, które idą w parze z duchowym uniżeniem się przed Bogiem, na które składa się: rezygnacja ze swoich świeckich skłonności i grzesznych przyjemności ze względu na Boga oraz (bardzo ważne!) rezygnacja ze swojej naturalnej tendencji do samousprawiedliwiania się, egocentryzmu. To drugie – pisze Edwards – jest trudniejsze. Niektórzy “odrzucili przyjemności fizyczne, by nadal cieszyć się diabelską przyjemnością pychy. (…) Duchowa pycha może być bardzo subtelna, może się podawać za pokorę”. W odróżnieniu od fałszywie pokornych, człowiek naprawdę pokorny chętniej słucha niż mówi (Jk 1,19), a kiedy już mówi, nie odzywa się śmiało i z tupetem, ale z drżeniem. Nie znajduje też przyjemności w rządzeniu innymi. Inną oznaką duchowej pychy jest to, że “człowiek pyszny ma zwykle wysokie zdanie na temat własnej pokory, podczas gdy ten prawdziwie pokorny uważa siebie za bardzo pysznego”. Pokorny nigdy nie ma wrażenia, że wystarczająco już uniżył się przed Bogiem. Jednak może się zdarzyć, że uznając siebie za bardziej grzesznych niż wszyscy inni, wpadamy w pułapkę duchowej pychy, bo, paradoksalnie jakby, to nasze przyznanie się powoduje, że sądzimy, iż jesteśmy od tych innych lepsi, bo bardziej się jakoby uniżamy. A więc uwaga!

Przebaczenie i symetria

Naprawdę duchowe uczucia to takie, które sprawiają, że rozwija się w nas Chrystusowy duch pokory, miłości, pokoju, przebaczenia i współczucia. Czynią nasze serca wrażliwymi, miłosiernymi i jeszcze bardziej pragnącymi Boga i jego świętości. Ponadto duchowe uczucia charakteryzuje wspaniała symetria i zrównoważenie. Oczywiście, tu na ziemi nie jesteśmy w stanie osiągnąć absolutnie doskonałej symetrii chrześcijańskich cnót. Jest ona niedoskonała z braku dobrego nauczania, błędnego osądu, mocy naszej cielesnej natury i wielu innych czynników. “Mimo to prawdziwi chrześcijanie nigdy nie przejawiają groteskowego braku równowagi charakteryzującego hipokrytów. (…) W prawdziwej duchowości radość zbawienia łączy się ze świętym smutkiem z powodu grzechu. Z drugiej strony, wielu hipokrytów raduje się bez drżenia”. Wydaje mi się, że dziś szczególnie musimy być świadomi takiego niebezpieczeństwa. Zbyt wielu tych, którzy mówią, że są nowo narodzonymi chrześcijanami, swoim życiem się tego zapiera, poddają się światowemu trendowi, który prowadzi ludzkość w kierunku dbania przede wszystkim o własne jakoby dobro. Mam tu na myśli np. sferę życia seksualnego, małżeńskiego, a także inne sprawy, w których człowiek unika zapierania się samego siebie. Zbyt daleko zapędzamy się w swojej ucieczce od tzw. legalizmu. Bardziej hołdujemy temu, że “wszystko mi wolno”, niż przejmujemy się tym, co jest pożyteczne. A oto inne przykłady braku zrównoważenia w duchowym życiu. Prawdziwy chrześcijanin bardziej przejmuje się swoimi grzechami, niż winami innych. Oczywiście smuci go, jeśli jego bracia lub siostry grzeszą, ale zawsze szybciej odkryje i potępi własne winy (belka i źdźbło!). Są ludzie pałający chęcią przewodzenia innym, ale nie idzie z tym w parze ich zapał modlitewny. Z kolei u innych ich duchowe uczucia rozgrzewają się do wysokiej temperatury głównie wtedy, gdy są z innymi, ale gdy zostają sami – zaraz stygną.

Niebezpieczeństwo fałszywych uczuć

“Wygląda na to, że fałszywe uczucia na jakiś czas wzruszają serce, ale w ostatecznym rozrachunku zatwardzają je. Będąc pod wpływem fałszywych uczuć ludzie zaczynają w końcu mniej przejmować się swoimi grzechami – przeszłymi, obecnymi i przyszłymi. Mniej zwracają uwagę na ostrzeżenie Bożego Słowa i karanie, które zsyła Opatrzność. Z większą beztroską podchodzą do stanu swojej duszy i sposobu zachowania. Trudniej im odróżnić to, co grzeszne, mniej się obawiają zła przejawiającego się w tym, co robią i mówią. Dlaczego? Ponieważ mają o sobie tak wysokie mniemanie. Doświadczyli różnych duchowych przeżyć, więc myślą, że są bezpieczni. Kiedy trwali w przekonaniu o swojej grzeszności i w strachu przed piekłem, mogli być bardzo sumienni w wypełnianiu obowiązków wobec religii i moralności. Jednakże teraz, gdy myślą, że piekło im już nie grozi, zaczynają odstępować od zapierania się samego siebie i pozwalać sobie na pobłażliwość wobec swoich różnych żądz. Tacy ludzie nie przyjmują Chrystusa jako tego, który ich zbawia od grzechu. Ufają mu jako Zbawcy swoich grzechów”.

Konkluzja zatem jest jedna: prawdziwie duchowe uczucia to są te, które owocują praktycznym chrześcijaństwem przejawiającym się w życiu chrześcijanina poddawaniem każdej jego dziedziny życia zasadom Bożego Słowa. Nie oznacza to jedynie rezygnacji z grzesznych praktyk, ale zakłada również działanie pozytywne. To za mało nie być kłamcą, bluźniercą, złodziejem, plotkarzem, człowiekiem aroganckim, okrutnym czy gwałtownym. Trzeba też przebaczać, być pokornym, łagodnym, spokojnym, kochającym, miłosiernym. Kto nie ma tych pozytywnych cech, nie naśladuje Chrystusa. Prawdziwi chrześcijanie nie tylko pełnią dobre uczynki, ale są w tym gorliwi i to również jest oznaką prawdziwości ich chrześcijaństwa. Następną zaś stanowi zdolność dokonania właściwego wyboru w obliczu trudności lub szczególnie nęcącej pokusy. Prawdziwy chrześcijanin zrezygnuje z intratnej posady, gdy w związku z nią zagrożone będzie jego trwanie przy zasadach ewangelii, a także wytrwale będzie się trzymał Chrystusa pomimo problemów (zwykłych trosk, ale i prześladowań).

Jest to bardzo skrótowe i, z konieczności, raczej schematyczne przedstawienie myśli na temat tego, co charakteryzuje człowieka prawdziwie podążającego wąską ścieżką naśladowania Chrystusa. Człowieka, który doświadcza wielu wspaniałych przeżyć, bo chrześcijaństwo to fascynacja świętością, mądrością i miłością Boga, dlatego nie sposób nie być tym do głębi poruszonym, nie doświadczać różnego rodzaju emocji. Równolegle jednak z naszymi uczuciami musi w nas istnieć i przejawiać się w naszych czynach i nastawieniu do Boga, ludzi i rzeczy praktyczne chrześcijaństwo, i to jedynie stanowi, na ile nasze uczucia mają naprawdę duchowy charakter.

Ludmiła Sosulska