CzytelniaPostacie chrześcijaństwa

Smith Wigglesworth

Spragniony Boga

Był człowiekiem wiary, modlitwy i posłuszeństwa. Zawsze gotowy zrobić to, co Bóg mu polecił, nie dbał o ludzkie opinie, sympatie, czy krytykę. Ufał swojemu Panu bezgranicznie i pragnął czynić tylko Jego dzieła.

Z zawodu hydraulik, stał się jednym z największych mężów Bożych naszego stulecia. Płonął pragnieniem pozyskiwania dusz dla Jezusa; czasami sama jego obecność sprawiała, że ludzie czuli się grzeszni i zaczynali pokutować.

Życie Smitha Wiggleswortha obrosło już legendą. Opowiada się czyny, których dokonywał i cytuje zdania, które zwykł był wygłaszać. Służba jaką otrzymał od Pana była niezwykła. Ważne jest jednak, abyśmy widzieli nie człowieka, ale fakt, że działał przez niego Duch Święty.

Możemy wiele nauczyć się z życiorysów ludzi, przez których przejawiała się Boża moc. Nie chodzi o to, aby się kimś wzorować, ale by odkryć przyczynę jego powodzenia. Bóg nie ma względu na osobę, lecz szuka tych, którzy są Mu poddani. Mottem dla życia Smitha Wiggleswortha były słowa z psalmu: „Dusza moja przylgnęła do ciebie, prawica twoja podtrzymuje mnie” (Ps. 63:9). Prowadzony i podtrzymywany przez Boga będzie każdy, kto w podobny sposób przylgnie sercem do Jezusa.

Urodził się w Anglii, w małej miejscowości Menston w hrabstwie Yorkshire. Był tok 1859 — znany jako rok irlandzkiego odrodzenia duchowego. Rodzina, w której przyszedł na świat, należała do najuboższych; ojciec pracował bardzo ciężko, by wyżywić żonę i czwórkę dzieci.

Wspominając te lata, Smith Wigglesworth mówił nieraz o swej tęsknocie za Bogiem, która — jak pamiętał — zawsze mu towarzyszyła. Potrzebując Pana klękał i prosił Go o pomoc w swoich dziecięcych problemach. Jako miłośnik i hodowca ptaków najczęściej prosił o wskazanie mu miejsca ptasich gniazd. Pewnego razu wołał o pomoc i ochronę w czasie burzy, a po modlitwie wierzył, że jest pod Bożą opieką.

Pracowitość musiała być cechą każdego członka rodziny Wiggleswortów. Smith, już jako sześcioletni chłopiec, spędzał dni na polu — przy zbiorze buraków. Rok później został zatrudniony w przędzalni wełny. Rodziców nie było stać na kształcenie dzieci. Ich dzieciństwo wypełniała praca, trwająca po 12 godzin dziennie.

Uczęszczał do kościoła anglikańskiego, ale babka należąca do metodystów zabierała Smitha także na swoje zgromadzenia. Właśnie tam, mając 8 lat, przeżył osobiste objawienie na temat ofiary Baranka i oddał Bogu swoje życie.

Prosty, szczery i bardzo uczuciowy często borykał się z trudnościami wyrażenia swoich uczuć i myśli. Modlitwa w połączeniu z praktyką poprawiały tę zdolność, w rzeczywistości jednak musiał ją doskonalić przez całe życie. Nie należał na pewno do kaznodziejów „intelektualnych”. Gorące poselstwa wygłaszał w namaszczeniu Ducha, nie zawsze pamiętając później co powiedział.

Miał gorliwość i powołanie ewangelisty; pierwszą pozyskaną przez niego osobą dla Chrystusa, była — ku jego wielkiej radości — matka.

Konfirmowany w kościele anglikańskim, wspominał to wydarzenie bardzo pozytywnie. Dla niego, niespełna dziesięcioletniego chłopca, było to spotkanie z żywym Bogiem; dla wielu jego kolegów religijna tradycja.

W 1872 roku rodzina Wigglesworthów przeprowadziła się do Bradfordu. W ciągu siedmiu kolejnych lat spędzonych w tym mieście młody sługa Boży uczęszcza do kościoła metodystów, stawia pierwsze kroki jako kaznodzieja, a gdy Armia Zbawienia rozpoczyna w Bradfordzie swoją pracę — w jej szeregach pości i modli się o zgubione dusze. Chrzest wodny przyjmuje mając 17 lat.

W tym samym czasie zdobywa zawód blacharza i trzy lata później, w 1879 roku przeprowadza się do Liverpoolu.

Jego pragnienie pomagania ludziom było ogromne. Zarabiał dobrze, lecz wszystkie pieniądze przeznaczał na potrzeby biednych. Serce miał wypełnione współczuciem dla młodzieży — dla bezdomnych i głodnych nastolatków bez celu wałęsających się po ulicach. Pomagał im i wielu przyprowadził do Pana. Były to czasy przebudzenia duchowego w Anglii.

Podczas spotkań, które organizowała Armia Zbawienia, Smith Wigglesworth usługiwał jako kaznodzieja. Przejęty losem ludzi, którzy nie narodzili się na nowo, z płaczem wzywał ich by przyszli do Jezusa. Żniwo tych ewangelizacji było bardzo duże. Mając 23 lata, Wigglesworth powrócił do Bradfordu; ożenił się, otworzył warsztat blacharski i kontynuował swą pracę dla Królestwa Bożego.

„Idąc drogą zawsze rozglądałem się za kimś, z kim mógłbym mówić o Panu.” Starał się być świadkiem Jezusa wszędzie i o każdej porze. Gotów zwiastować ewangelię gdy tylko nadarzy się sposobność, zbierał czasem zdumiewające owoce. Posłuszny Bogu i poddany Jego prowadzeniu, umiał wybierać ludzi szczególnie potrzebujących. Czy odwiedzał domy jako blacharz, czy jechał na wycieczkę rowerową — ani na moment nie przestawał być ewangelistą.

Podczas podróży, jakich wiele odbył w swoich późniejszych latach, rozmawiał z ludźmi o potrzebie zbawienia gdziekolwiek, w pociągach czy też na statkach znajdował na to zawsze dość czasu. Żył w gotowości i do takiego życia nawoływał. „Inaczej — zwykł mawiać — gdy nadarzy się sposobność będziesz już spóźniony”.

Jego żona — Mary Jane Feathersone, zwana Polly — również gorąco służyła Bogu. Była też dla Smitha oparciem w jego duchowych rozterkach. Razem prowadzili pracę misyjną w Bradfordzie, dzieląc pomiędzy siebie obowiązki według talentów, jakich Bóg im udzielił. Piątka dzieci, jakie urodziły się w tym małżeństwie została otoczona modlitwą i miłością.

Służba Smitha i Polly rozwijała się świetnie. Wkrótce lokal ich misji okazał się za mały. Po kilku przeprowadzkach wybrali na siedzibę budynek przy Bowland Street. Ogromna flaga umieszczona na wysokim maszcie przed wejściem, ogłaszała dwie biblijne prawdy. „Chrystus umarł za nasze grzechy” — można było czytać po jednej stronie flagi, a po drugiej: „Ja, Pan, twój lekarz”.

Z Bożym uzdrowieniem Smith Wigglesworth zetknął się w Leeds, gdzie często jeździł na nabożeństwa. Chorzy, których zaczął zabierać ze sobą, wracali zdrowi i radośni. Ale po co jeździć daleko, by otrzymać coś, co jest dostępne także w twoim mieście? Już wkrótce Bóg zaczął uzdrawiać chorych w Bredford i wyjazdy przestały być niezbędne.

Praca Pańska rozwijała się przy Bowland Street nadal. Oczywiście nie ma wzrostu wiary bez doświadczenia. „Jeżeli wierzysz w cudowne uzdrowienie — powiedział kiedyś Smith Wigglesworth — z pewnością będziesz doświadczony w tym względzie. Dojście do bliskości z Bogiem jest poprzedzone próbami”. Te słowa odnoszą się do każdego. Ale wielki mąż Boży musi przejść wielką próbę. Dla Wiggleswortha było nią zapalenie wyrostka robaczkowego. Bliski śmierci i pozbawiony nadziei przez lekarza, zdecydował się zaufać swemu Bogu. Po modlitwie został całkowicie uzdrowiony. Od tamtej pory modlił się o ludzi chorych na wiele chorób, w tym także na zapalenie wyrostka. Swym darem uzdrawiania służył niemal całej kuli ziemskiej. Spisane świadectwa mówią, że wskutek tej usługi ustępowały choroby nieuleczalne takie jak: padaczka, nowotwory, paraliże, ślepota, uszkodzenie bębenka słuchowego i inne. Głusi słyszeli, ślepi widzieli, a chromi i sparaliżowani chodzili. Jeszcze przed wygłoszeniem kazania, ten pełen Bożego ognia kaznodzieja z Bradford wzywał chorych by przyszli po modlitwę. Jego sukcesy do tego stopnia poruszały lekarzy, że wskutek ich interwencji u władz, w niektórych krajach Wigglesworthowi zabroniono kłaść ręce na chorych.

Zakaz ten został jednak wykorzystany ku Bożej chwale. Pewnego dnia w parku miejskim w Sztokholmie narodziła się metoda „zbiorowego uzdrawiania”. Wiedząc, że jest pod obserwacją szwedzkich władz, Smith Wigglesworth zwrócił się do 20-tysięcznego tłumu: „Jeśli ktoś z was jest chory, niech położy rękę na chorym miejscu swego ciała, a ja będę się modlił”. Skutek był wspaniały: oszczędność czasu i setki uzdrowień. Bóg nie jest ograniczony faktem położenia rąk. I nie muszą to być ręce kaznodziei. Bóg odpowiada jedynie na modlitwę i respektuje wiarę modlących się.

W Bradford, w swej misji z wielką flagą przed wejściem, Polly i Smith głosili więc dwa biblijne fakty: uświęcenie życia i uzdrowienie ciała.

Smith usługiwał też Słowem Bożym na ulicach. Jak sam wyraził się o sobie — jego pragnienie Boga było ogromne. W ten sposób minęło 25 lat. Owoce pracy Wigglesworthów przedstawiały się pokaźnie. Nie było to jednak wszystko, co Bóg dla nich przygotował.

W roku 1907 do Bradfordu zaczęły napływać wieści o ludziach, którzy są ochrzczeni Duchem Świętym i mówią obcymi językami. Wieści te, bardzo poruszające, wymagały sprawdzenia. Smith wybrał się więc do miasta Sunderland, gdzie miały miejsce spotkania przebudzeniowe. Chciał koniecznie znaleźć się między zielonoświątkowcami. Pomimo ostrzeżeń tych, którzy nazywali języki „sprawą szatana”, spędzał teraz na zebraniach zielonoświątkowych wiele godzin. W Sunderland Smith Wigglesworth otrzymał upragniony chrzest w Duchu i wrócił do rodzinnego miasta odmieniony.

Wielkie wylanie Ducha zaczęło się teraz w Bradford, a wkrótce pokorny sługa Boży wyruszył do wszystkich części świata z poselstwem zielonoświątkowym. Nie wykonywał już zawodu blacharza. Zmuszony był zamknąć swoje przedsiębiorstwo, gdyż wybrał całkowite poświęcenie się pracy Bożej. Spotkaniom, ewangelizacjom, konferencjom nie było końca. Brały w nich udział tłumy, a zebranie przerastało oczekiwania. Uzdrowienia, cuda i znaki – potwierdzały Ewangelię, przyciągając kolejne rzesze do Chrystusa. Wigglesworth jeździł po całej Anglii, odwiedzał kraje Europy, Indie, Cejlon, Australię, Nową Zelandię, Izrael i Egipt. Był w USA i w Afryce Południowej. „Gdy wierzymy w Boga — mawiał — wszystkie sprawy są łatwe”. Sam wierzył Bogu całkowicie. Oczekiwania, jakie miał wobec Bożej mocy — zwykle spełniały się. Widział wskrzeszenia z martwych, uzdrowienia z gruźlicy, suchot i chorób serca. Widział też uwolnienia od złych mocy.

Ścigany nieraz przez policję za leczenie ludzi bez zezwolenia, pewnego dnia trafił w Szwajcarii do aresztu. Kiedy wreszcie chciano go stamtąd zwolnić, odpowiedział: „Nie opuszczę więzienia, chyba że jego pracownicy uklękną i będę mógł modlić się o nich”.

„Te zdarzenia, których byłem świadkiem — powiedział później wspominając swe życie — umocniły mnie w przeświadczeniu, że obietnice Chrystusa dotyczące rzeczy wielkich są prawdziwe.” Obietnice Chrystusa są prawdziwe. W tym tkwi „tajemnica” Smitha Wiggleswortha i w tym znajduje się też fundament dla nas, którzy chcemy dokonywać Bożych dzieł. Obietnice zawarte w Słowie Bożym są „tak i amen”, „wiara zaś — jak mawiał Wigglesworth — przychodzi przez słuchanie Słowa, nie przez czytanie wyjaśnień”. Pan chce jedynie naszego posłuszeństwa. Od swoich sług wymaga aby „ukrzyżowali” ciało i nie starali się spełniać swych egoistycznych pragnień.

Sługa będzie więc musiał stać przez kilka godzin dziennie i mówić do ludzi w upale, w zaduchu, a czasem w zimnie. Często musi iść na spotkanie bezpośrednio po podróży, kiedy jest niewyspany i zmęczony. Sługa nie wybiera czasu ani miejsca, w którym służy. Wygłasza kazania, modli się i pości, pokładając całą ufność w Panu.

Zapał i wizja, które miał od Boga, podtrzymywały Smitha Wiggleswortha w największych trudnościach.

W czasie wyjazdów brał udział w kilku zgromadzeniach dziennie, które na ogół kończyły się późną nocą. W Bradford ogromną część swojej pracy wykonywał za pomocą korespondencji. Tak jak apostoł Paweł (Dz. Ap. 19:11-12), modlił się i dotykał chustek, które następnie wysyłano do chorych. Setki listów otrzymywanych w odpowiedzi świadczyło o cudach: ludzie byli uzdrawiani z chorób i uwalniani z nałogów, odzyskiwali wiarę, a tragedie w ich życiu kończyły się.

„Każdy może być niezwykły, lecz osoba napełniona Duchem Świętym musi być nadzwyczajna”. To głosił i tego był ilustracją. Nie my jesteśmy nadzwyczajni, lecz Duch, który mieszka w nas. „Ludzie wielkiej wiary mają zawsze dobre wieści, a wielka wiara jest następstwem wielkich prób”.

Nie widziano Smitha Wiggleswortha bez Biblii. Zawsze miał ją ze sobą i zawsze był gotów ją studiować. Mówił wszystkim, by byli przesiąknięci Słowem, gdyż tylko wtedy będą naprawdę silni. Jego zięć, James Salter, z którym Smith Wigglesworth często podróżował, tak wspomina swojego teścia: „W czasie gdy inni pasażerowie w pociągu czytali powieści lub gazety, on czytał Biblię. (…). Nigdy nie wyszedł z przyjęcia u przyjaciół, nim nie przeczytał kilku wierszy Słowa Bożego, a objaśnienia, jakich udzielał były zazwyczaj lepsze, niż jakakolwiek z potraw podanych do stołu.”

Zaufanie do Boga i wiara w biblijne obietnice czyniły jego służbę skuteczną.
W 1923 roku przybył do Springfield w USA, gdzie wygłosił cykl kazań na temat wiary. Zostały one spisane i wydane w formie książki zatytułowanej „Zawsze rosnąca wiara”.

Mając 72 lata Smith Wigglesworth poważnie zachorował. Były to kamienie nerkowe, których obecność objawiała się w jego ciele bardzo boleśnie. Odmówił poddania się operacji i jeszcze raz postanowił zaufać Bogu w sprawie uzdrowienia. To wtedy poprosił Pana jeszcze o 15 lat życia. Modlitwa została wysłuchana. Darowanego mu czasu Smith Wigglesworth nie wykorzystał dla siebie. Pracował nadal dla Królestwa Bożego; w tym końcowym okresie odwiedził większość krajów Europy, USA i Południową Afrykę. Kamienie nerkowe wydalał ze swego ciała przez kilka lat. Wydalił wszystkie — aż do ostatniego. Cierpienia, jakie były z tym związane nie zmniejszyły jego gorliwości; służbę powierzoną mu przez Boga pełnił aż do ostatniego dnia życia.

Smith Wigglesworth odszedł do Pana w 1946 roku. Miał 87 lat i również w tym wieku był przykładem człowieka radosnego, miłującego ludzi.

Odszedł pełen wiary, zgodnie z głoszoną przez siebie zasadą, że „lepiej umierać w ufności, niż żyć w zwątpieniu”.

opracowała Hanna Borowska
przedruk z „Chrześcijanina” nr 11-12/93