[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 29
WIZJA BLISKIEJ ŚMIERCI FINNEY'A

"Bądź pewien, że Bóg często daje więcej niż tylko odpowiedzi na modlitwę. On nie tylko pozwala osiągnąć to, o co się prosi, lecz łączy jedne błogosławieństwa z drugimi".

Latem 1847 roku opublikowałem drugi tom mojej "Teologii systematycznej". Napisałem ją i opublikowałem uczęszczając do mojego collegu i pełniąc obowiązki pastora. Większość drugiego tomu napisałem z taką szybkością z jaką czytałem moją dzienną lekturę i oddałem ją do druku. Tak więc w jednej lekturze mogłem poprawiać dowody, a drugą napisać i posłać do wydawnictwa tego samego dnia. Jednak wszystkie moje obowiązki pastora i intensywna praca w mojej klasie, wyczerpały moje siły. Kiedy zaczął się wieczór, chwyciła mnie gorączka tyfusu. Przez dwa miesiące byłem bardzo chory i zbliżałem się do śmierci. W tym czasie moja droga żona zachorowała na gruźlicę. Około połowy grudnia ona odeszła. Kiedy umarła, moje siły już nie powróciły. Pozostałem tej zimy w domu, nie wykonując żadnej kaznodziejskiej pracy, ani tu, ani gdzie indziej. Objąłem moje obowiązki pastora i profesora zbyt szybko, abym mógł w pełni powrócić do zdrowia. Przez zimę 1847 -1848 roku, pozostałem więc w domu, nie czując się na siłach, aby wykonywać pracę ewangelisty na świeżym powietrzu.

NOTATKI SPORZĄDZONE PRZEZ ŻONĘ FINNEY'A PODCZAS JEGO CHOROBY W 1847 ROKU.

Środa, 25 lipca. Przemawiał do swojej kończącej rok szkolny klasy. Wrócił do domu całkowicie wyczerpany. Wyszedł jednak wieczorem, aby wziąć udział w zebraniu kuratorów. Kiedy wrócił do domu, usiadł i trochę porozmawiał z panią Blake. Narzekał na wielki ból głowy i niezwyczajne wyczerpanie. Bardzo mało odpoczywał w ciągu nocy.

Dwudziesty szósty lipca. Myślał, że wstanie, lecz stwierdził, że nie jest w stanie się ubrać i wrócił z powrotem do łóżka. Wielki brak odpoczynku w ciągu dnia. Niczego nie wziął do ust, nawet kropli wody.

Dwudziesty siódmy. Noc bez odpoczynku. Dotkliwy ból głowy i pleców trwał w ciągu dnia. Powiedział: Och jak słodko będzie nie być męczonym w grobie. Żadnego bólu, ani tego braku odpoczynku. Ale ja nie mogę umrzeć! Nigdy nie umrę. Rozmawiał ze mną o spełnieniu swojej woli. Powiedział, że czasami myślał o tym, że sprawy wyglądają mniej więcej tak, że to co jest własnością zapisaną na jego imię, to jest jego. Kiedy jednak zachorował, postanowił zbadać sprawę w świetle prawa. Czuł, że może rozporządzać tym, jak mówi prawo. Stosownie do tego napisał po południu list do pana Parish w Sandusky.

Dwudziesty ósmy. Czując się lepiej tego ranka, usiadł na kilka chwil, mimo, że miał kolejną bezsenną noc. Bezsenność nadal dokuczała mu. Nie chcę żyć - powiedział - jestem gotów odejść. I ze słodkim uśmiechem dodał - i ty moja kochana niedługo także odejdziesz.

Dwudziesty dziewiąty - niedziela. Jego urodziny. Minęła straszna noc. Jego umysł był tak aktywny, że nie mógł znaleźć odpoczynku. Jego sen był rodzajem marzeń na jawie. Częściowo o życiu, częściowo o śmierci. Powiedział do doktora: jestem biednym pacjentem dla pana. Jestem całkowicie wyczerpany. Moje siły mnie opuściły. Wszystko mi się wydaje możliwe, ale nie to abym podniósł się znowu. Stwierdził, że myślał w ciągu nocy o wielkiej liczbie książek.

Trzydziesty lipca. Wyraźne pogorszenie. Miał okropnie wyczerpującą noc. Tak jak w ciągu całej tej nocy, wyrażał: słodko jest być w rękach Pana. Powiedział: "nie wiem, czy doktor Jennig ma rację czy nie. Biorąc pod uwagę wszystkie przypadki, nie mam zaufania do jakiejkolwiek teorii. Jest to najlepszy pogląd, jaki mam". Dawał wskazania odnośnie tak wielu rzeczy, co najlepiej powinnam czynić. Mówił o wyznaczeniu opiekuna dla chłopców, a szczególnie dla małego Nortona. Powiedział, że każdy system filozofii moralnej jest od podstaw fałszywy.

Trzydziesty pierwszy lipca. Jego organizm uspokoił się i trochę pospał. Kiedy obudził się, powiedział: cóż za głęboki odpoczynek. Żadne słowa nie opiszą tego słodkiego pokoju. Dzięki Bogu, mój umysł jest spokojny. Nic, żaden ból nie przerwał tego głębokiego odpocznienia. Wkrótce spotkam się z Wiliamem i jeżeli będziemy rozmawiać o wielkich rzeczach to szybko znajdziemy światło.

Odnośnie pewnej sprawy powiedział, że wyraził się niemile i niemądrze o kilku osobach. Ciągle przeglądał fakty i rozważał je tak, jak to czynił kiedyś. Pan jednak umożliwił mu ostatniej zimy oddać to wszystko pod Jego osąd i osiągnąć pokój. Powiedział: "Moja droga, często zasmucałem cię, wiem jednak, że mam twoje przebaczenie i nie martwię się. Jezus wybawił mnie od całego niepokoju".

Kiedy powiedziałam: Karol nie czuje się lepiej, Norton jest bardziej chory, Rebecca jest w stanie usiąść, zagrożona gorączką, powiedział na to: Jak błogosławioną rzeczą jest dla nas umrzeć razem. Wydaje mi się, że już umieram, umówiłem się już na spotkanie ze wszystkimi, z którymi mam zamiar odejść. Chociaż nie myślałem o miejscu dokąd idę. Ale tego ranka miałem wizję, jakie niebo jest jasne. Przypuszczam, że to było wyobrażenie. Cóż jednak za splendor kolumn i palisad, ich szczyty okrywała otoka światła. Nie było tam więcej słońca. Mała migawka nieba przypuszczam, że to wyobrażenie, nie wiem teraz, może jednak nie. Słodki Jezus, słodki Jezus. Chciałem napisać więcej książek, lecz teraz jakże słodkie było to miejsce z Biblii - "zapieczętuj te słowa i nie zapisuj ich".


Pytanie do przemyślenia i modlitwy.

Czy moja społeczność z Bogiem przez Jezusa Chrystusa jest taka, że kiedy zbliżam się do śmierci, to mogę mówić: Słodki Jezu, słodki Jezu?

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]