[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 4

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU:

II. PRZYJMOWANIE WIARĄ BOŻYCH FAKTÓW

Przechodzimy teraz do zagadnienia, co do którego pomiędzy dziećmi Bożymi zaistniało w pewnej mierze pomieszanie pojęć. Dotyczy ono następstw uświadomienia sobie prawdy. Najpierw zwróćmy raz jeszcze baczną uwagę na pierwsze sława Rzym. 6,6: “Wiedząc to, że nasz stary człowiek razem z Nim ukrzyżowany został”. Czas przeszły, w którym użyty jest tutaj czasownik, rzuca na tę sprawę ogromnie cenne światło, udowadniając, że wydarzenie to miało miejsce w przeszłości, a ma to decydujące znaczenie: zdarzenie to miało miejsce, fakt ten jest niezaprzeczony i nic go zmienić nie może. Nasz stary człowiek zastał raz na zawsze ukrzyżowany i nic nie ma mocy zdjąć go z krzyża. Oto o czym musimy pamiętać.

A jakie następstwa pociąga za sobą świadomość tego faktu? Spójrz znowu na nasz odcinek Słowa Bożego. Następny rozkaz znajdujemy w wierszu 11-tym: “Tak też i wy uważajcie siebie za umarłych grzechowi”. To niewątpliwie jest naturalną konsekwencją wiersza 6-go. Przeczytajmy je jako jedną całość: “Wiedząc to, że nasz stary człowiek razem z Nim ukrzyżowany został... uważajcie siebie za umarłych”. Taki należy zachować porządek. Gdy wiemy, że nasz stary człowiek został ukrzyżowany z Chrystusem, następnym krokiem jest, aby się za takiego (ukrzyżowanego umarłego) uważać.

Niestety, gdy głosi się prawdę o naszym połączeniu z Chrystusem, zbyt często główny nacisk kładzie się na tę drugą sprawę uważania siebie za umarłych, tak jak gdyby to było punktem wyjścia, podczas kiedy nacisk winien być położony raczej na tej pierwszej że wiemy o tym, żeśmy umarli. Słowo Boże jasno nas uczy, że świadomość tego faktu musi poprzedzać uważanie się za umarłych. “Wiedząc to... uważajcie się..” Taka kolejność jest ogromnie ważna. To, za co my się uważany, musi być oparte na znajomości faktu objawionego nam przez Boga, w przeciwnym bowiem razie wiara nie miałaby fundamentu, na którym by mogła spocząć. Gdy o czymś wiemy, to się z tym liczymy w sposób zupełnie naturalny.

Gdy więc usługujemy innym ludziom naświetlaniem tego zagadnienia, powinniśmy uważać, aby nie kłaść zbyt wielkiego nacisku na uważanie się za umarłych. Ludzie zawsze mają skłonność uważać się za umarłych, bez świadomości, iż już z Chrystusem umarli. Czyniąc tak, zanim Duch Święty im ten fakt w pełni objawi, popadają w najrozmaitsze trudności. Gdy przychodzi pokusa, zaczynają gwałtownie wołać: “ja nie żyję, ja nie żyję, ja nie żyję!” W trakcie tego uważania się za umarłych wpadają jednak w gniew, a potem powiadają; “To nie skutkuje. Rzymian 6,11 nie zda się na nic.” Rzeczywiście trzeba przyznać, iż wiersz 11-ty na nic się nie zda bez wiersza 6-go. Przychodzimy więc do wniosku, że dopóki na pierwszym miejscu nie uświadomimy sobie faktu, żeśmy z Chrystusem umarli, uważanie się za umarłych będzie stawało się tylko coraz to cięższą walką, a rezultatem będzie niewątpliwie klęska.

Przez długie lata, począwszy od chwili mego nawrócenia, uczono mnie, abym uważał się według Rzym. 6,11 - za umarłego. Usiłowałem czynić tak począwszy od roku 1920 do 1927. Ale im więcej uważałem się za umarłego dla grzechu, tym bardziej było widoczne, że jestem żywy ku popełnianiu go. Po prostu nie umiałem uwierzyć w to, iż jestem umarły dla grzechu, ani też nie umiałem sam spowodować tego stanu śmierci. Ilekroć szukałem pomocy u innych, zalecano mi czytać Rzym. 6.11, a im więcej czytałem Rzym. 6.11 i usiłowałem uważać się za umarłego, tym dalej ode mnie znajdowała się śmierć - nie mogłem jej osiągnąć. Wiedziałem, że uważanie się za umarłego dla grzechu jest rzeczą konieczną, ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego nic z tego nie wychodzi. Muszę się przyznać, że przez długie miesiące byłem bardzo strapiony. Wreszcie rzekłem Panu: “Jeśli to mi jest niejasne, jeśli nikt nie potrafi doprowadzić mnie do zrozumienia tej sprawy, która jest przecież jedną z podstaw wiary, to przestanę robić cokolwiek, przestanę głosić Słowo Boże i nie pójdę usługiwać w Twojej winnicy, pragnę przede wszystkim otrzymać światło w tej sprawie.” Przez kilka miesięcy szukałem prawdy, niekiedy nawet pościłem, lecz nie mogłem przebrnąć przez te trudności. Aż wreszcie, pewnego poranka - a był to dla mnie prawdziwy poranek, którego nigdy w życiu nie zapomnę - siedziałem w moim pokoju przy biurku, czytając Słowo Boże i modląc się prosiłem: “Panie, otwórz oczy moje!” A wtedy prawda błysnęła mi przed oczyma jakby w świetle błyskawicy. Zobaczyłem moją jedność z Chrystusem. Zobaczyłem siebie w Nim i zrozumiałem, że gdy On umarł, to i ja umarłem. Uświadomiłem sobie, że sprawa mojej śmierci jest rzeczą przeszłości, a nie przyszłości i że umarłem równie prawdziwie jak i On, a to dlatego, że byłem w Nim, gdy On umierał. Prawda ta wzeszła w mojej duszy jakby brzask jutrzenki, rozpraszający ciemności mego serca. To wielkie odkrycie napełniło mnie taką radością, że zerwałem się z krzesła i zacząłem skakać po pokoju wykrzykując, “Chwała Panu, umarłem!” Po chwili zbiegłem po schodach na parter (mój pokój znajdował się na piętrze), a spotkawszy tam jednego z braci pomagających w kuchni, objąłem go i rzekłem, “Bracie, czy ty wiesz, że ja umarłem?” Muszę przyznać, że miał mocno zdumioną minę. “Co brat ma na myśli?” zapytał, a wtenczas mówiłem dalej: “Czyż nie wiesz, że Chrystus umarł? Czyż nie wiesz, że ja umarłem razem z Nim? Czyż nie wiesz, że moja śmierć jest niemniej pewnym faktem jak i Jego śmierć?” Ach, to stało mi się tak prawdziwym! Miałem pragnienie rozgłaszać po wszystkich ulicach naszego miasta wiadomość o dokonanym przeze mnie odkryciu. Począwszy od tego dnia, aż do dziś, nigdy nawet na jedną chwilę nie wątpiłem już, że słowa: “Z Chrystusem jestem ukrzyżowany” - są czymś całkowicie pewnym.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma potrzeby, abyśmy rzecz tę musieli rozpracować. Owszem, istnieje konieczność rozpracowania tej śmierci, o czym za chwilę będzie mowa, ale fundamentem jest fakt, że zostałem z Chrystusem ukrzyżowany - to już się stało.

Na czym więc polega tajemnica uważania się za umarłego? Można to ująć jednym słowem: na objawieniu. Rzecz tę musi nam objawić Sam Bóg (Mat.16,17; Efez.1,17.18). Oczy nasze muszą otworzyć się na fakt naszego połączenia się z Chrystusem, a to jest coś więcej aniżeli znajomość jakiejś doktryny. Objawienie takie nie jest jakimś niewyraźnym, nieokreślonym przeżyciem.

Większość z nas pamięta ów dzień, w którym mogliśmy sobie wreszcie jasno uświadomić, iż Chrystus umarł za nas i tak sama winno nam się to stać jasnym i powinniśmy zapamiętać dzień, w którym uświadomiliśmy sobie, iż umarliśmy z Chrystusem. Nie może co do tego być żadnej niejasności, gdyż tylko wówczas, gdy co do tej prawdy będziemy mieć jasne światło i gdy na prawdzie tej oprzemy się jako na pewnym fundamencie, będziemy mogli pójść naprzód. Tak więc, już nie to będzie miarodajne, że usiłuję uważać się za umarłego, ale to, że istotnie umarłem - ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, co ze mną uczynił Bóg w Chrystusie - i dlatego uważam się za umarłego. Taki jest właściwy porządek rzeczy. Punktem wyjścia nie jest uważanie się za umarłego, lecz fakt śmierci.

DRUGI KROK: “TAK TEŻ I WY UWAŻAJCIE SIEBIE...”

Co oznaczają właściwie te słowa? W języku greckim słowo przetłumaczone tutaj określeniem “uważać siebie” oznacza właściwie rachować, księgować. A to jest właśnie jedyną czynnością, którą my, ludzie, potrafimy robić dokładnie. Gdy artysta malarz maluje pejzaż - czy może on to robić z doskonałą precyzją? Czy historyk może ręczyć za stuprocentową wierność jakiegokolwiek historycznego dowodu? A autor jakiejś mapy - za jej absolutną dokładność? W najlepszym razie dzieła ich są tylko w wysokim stopniu zbliżone do ideału. Nawet wtedy, gdy w codziennej rozmowie usiłujemy opisać jakiś wypadek, którego byliśmy świadkami, to przy najlepszej chęci, aby być szczerym i przedstawić sprawę wiernie - nie jesteśmy w stanie mówić z doskonałą precyzją. Zawsze zachodzi albo trochę przesady, albo trochę niedoceniania sytuacji. Cóż więc potrafi zrobić człowiek w sposób całkowicie dokładny? Rachować! Tu nie ma miejsca dla pomyłek. Jedno krzesło plus jedno krzesło to są dwa krzesła. To obowiązuje w Londynie, a także w Cape Town. Choćbyś pojechał na zachód aż do Nowego Jorku, albo też na wschód aż do Singapore rachunek ten będzie taki sam. Na całym świecie i po wsze czasy jeden dodać jeden równa się dwa - i w niebie i na ziemi i w piekle.

Dlaczego więc Bóg rozkazuje nam, abyśmy uważali się (liczyli się) za umarłych? Ponieważ myśmy już umarli. Pozostańmy przy naszej analogii, tj. przy liczeniu. Przypuśćmy, że mam w kieszeni piętnaście złotych. Co w takim razie zapiszę w mojej książeczce kasowej? Czy mogę zapisać zł 14.50 lub 15.50? Nie. Muszę zapisać to, co istotnie się w moim posiadaniu znajduje. Księgowanie polega bowiem na zapisywaniu faktów, a nie jakichś widzimisię. Zupełnie tak samo dlatego właśnie, że rzeczywiście umarłem, Bóg każe mi to wziąć w rachubę. Bóg nie mógłby rozkazać mi zapisać coś w mojej książce kasowej, co byłoby nieprawdą. Nie mógłby rozkazać mi, abym uważał się za umarłego, gdybym nadal był żywym. Dla tego rodzaju gimnastyki umysłowej słowa “uważajcie się” albo inaczej “liczcie się” byłyby wielce nieodpowiednie; należałoby raczej mówić o “przeliczeniu się!” ,

Liczenie nie polega na sugerowaniu komuś czegoś. Nie oznacza ono nigdy, że mając tylko dwanaście złotych, a zapisując w książeczce kasowej piętnaście, takie “liczenie się” w jakiś sposób wyrówna istniejący brak. Nigdy nie wyrówna. Jeśli posiadam tylko dwanaście złotych, a usiłuję wmówić w siebie: “ja mam piętnaście złotych, mam piętnaście złotych, mam piętnaście złotych”, czyż taka maja gimnastyka umysłu i wysiłek z tym związany w jakikolwiek sposób wpłynie na ilość pieniędzy, które posiadam? Ani trochę! Tego rodzaju “liczenie” w żaden sposób nie zmieni kwoty dwunastu złotych na kwotę piętnastu złotych, ani też nie zrobi z nieprawdy prawdę. Jeśli natomiast naprawdę posiadam piętnaście złotych, wówczas mogę z całym spokojem wpisać tę kwotę do mojej książeczki kasowej. Bóg każe nam uważać się za umarłych nie po to, abyśmy w trakcie czynienia tego stali się umarłymi, ale ponieważ umarliśmy. On nigdy nie kazał nam się liczyć z czymś, co nie było faktem.

Choć więc powiedzieliśmy, że objawienie sprawia w nas spontanicznie to liczenie się z daną rzeczą jako z faktem, to jednak nie wolno nam zapomnieć, iż Słowo Boże nakazuje nam tutaj, abyśmy “uważali się za umarłych”. Jest więc rzeczą konieczną, aby w stosunku do tego zagadnienia zająć zdecydowane stanowisko. Bóg żąda od nas, abyśmy zrobili rachunek; abyśmy zapisali “ja umarłem”, a potem przy tym pozostali. A dlaczego mamy tak zrobić? Ponieważ jest to faktem. Gdy Pan Jezus był na krzyżu, ja byłem tam w Nim. Dlatego też liczę się z tym jako z prawdą i oświadczam, że w Nim umarłem. Paweł powiedział, “uważajcie siebie za umarłych grzechowi, a za żyjących Bogu”.

Jak to jest możliwe? “W Chrystusie Jezusie”. Nigdy nie zapomnij o tym, że jest to zawsze prawdą - ale wyłącznie w Chrystusie. Gdy będziesz patrzał na siebie, to pomyślisz, że śmierci nie ma, ale jest to sprawa wiary - nie w siebie, lecz w Niego. Patrzysz więc na Pana, a wtedy wiesz, co On uczynił. “Panie, ufam Tobie, liczę się z tym faktem, jako mających miejsce w Tobie.” Na tym stanowisku winieneś stać cały dzień.

LICZENIE SIĘ WE WIERZE

W pierwszych czterech i pół rozdziałach Listu do Rzymian w ciąż na nowo powtarza się słowo wiara. Jesteśmy usprawiedliwieni przez wiarę w Niego (Rzym. 3,28; 5,1). Sprawiedliwość, odpuszczenie naszych grzechów i pokój z Bogiem - stają się naszą własnością przez wiarę, a bez wiary w skończone dzieło Jezusa Chrystusa nikt ich nie może dostąpić. Natomiast w drugiej części Listu do Rzymian nie znajdujemy już tego słowa tak często, co mogłoby robić wrażenie, że tutaj nacisk został położony na coś innego. W istocie jednak tak nie jest, gdyż tam, gdzie wypadają słowa “wiara” i “wierzyć”, miejsce ich zajmują słowa “uważajcie się” czyli “liczcie się”. To liczenie się i wiara mają tutaj, praktycznie biorąc, to samo znaczenie.

Czym jest wiara? Jest ona przyjęciem przeze mnie Bożych faktów. Ma ona zawsze swoje podłoże w czymś, co miało miejsce przeszłości. Do rzeczy przyszłych odnosi się nie tyle wiara, co nadzieja, chociaż celem, do którego dąży wiara, częsta jest coś, co będzie miało miejsce w przyszłości; jak widzimy to w Liście do Żydów 11. Może dla tej właśnie przyczyny zostały tutaj użyte słowa “uważajcie się”, “liczcie się”. Te słowa wyłącznie mają zastosowanie do spraw, które miały miejsce w przeszłości - na które patrzymy wstecz, nie odnoszą się więc do czegoś, co się dopiero ma stać się w przyszłości. Opis tego rodzaju wiary znajdujemy w Marka 11,24: “O cokolwiekbyście, modląc się, prosili, wierzcie, że już otrzymaliście, a stanie się wam”. (Tłum. popr. według nowej rewizji). Dane nam jest tutaj stwierdzenie faktu, że kto uwierzy, iż już otrzymał to, o co prosi (to jest oczywiście w Chrystusie), temu się to stanie. Wierzyć, że może się coś dostanie, albo iż zachodzi możliwość, że się daną rzecz otrzyma, albo nawet, że się ją na pewno otrzyma w przyszłości, to nie jest ta wiara, o której jest mowa w przytoczonym cytacie. Tutaj jest mowa o takiej wierze, która przyjmuje za fakt, iż daną rzecz już otrzymałeś. Tylko to, co odnosi się do przeszłości, jest wiarą w tym sensie. Ci, którzy mówią, iż “Bóg jest w stanie” alba “Bóg może” albo “Bóg musi” czy “Bóg uczyni”, dają wyraz temu, że niekoniecznie w ogóle posiadają wiarę, bowiem wiara zawsze mówi, “Bóg to uczynił”.

Kiedy. wobec tego mam wiarę odnośnie do mojego ukrzyżowania? Nie wtedy, gdy powiadam, iż Bóg może, albo zechce, albo musi mnie ukrzyżować, ale wtedy, gdy z radością stwierdzam, “Chwała Bogu, w Chrystusie jestem ukrzyżowany!”

Trzeci rozdział Listu do Rzymian przedstawia Pana Jezusa jako naszego Zastępcę, który poniósł nasze grzechy i umarł za nas po to, abyśmy mogli otrzymać przebaczenie grzechów. W rozdziale 6-tym widzimy samych siebie włączonych w tę śmierć, dzięki czemu Pan zapewnił nam nasze wyzwolenie z tyranii grzechu. Gdy objawiony nam zastał ten pierwszy fakt, uwierzyliśmy Weń dla naszego usprawiedliwienia. Bóg rozkazuje nam liczyć się z tym drugim faktem dla naszego wyzwolenia. Tak więc dla celów praktycznego życia “wiara” części pierwszej ustępuje miejsca “uważaniu się” części drugiej. Ale znaczenie obu tych słów jest jednakowe. Tak więc normalne życie chrześcijańskie przebiega na podstawie tego samego Bożego faktu, dzięki któremu zostało ono rozpoczęte: na podstawie wiary w Chrystusa i Jego Krzyż.

UPADEK W POKUSZENIU - WYZWANIEM DLA NASZEJ WIARY

Dla nas zatem najważniejsze w całej historii są dwa fakty: to, że z naszymi grzechami rozprawiła się Krew, oraz to, że z nami samymi rozprawił się Krzyż.

Ale co wtedy, gdy przyjdzie pokusa? Co mamy czynić, jeśli po przyjęciu przez nas wiarą tych faktów, odkryjemy, że stare pragnienia znów podnoszą głowę? A co gorsze jeszcze, jeśli znów wpadniemy w świadomy grzech? Co wtedy, kiedy znów wybuchniemy gniewem, lub popełnimy coś jeszcze gorszego? Czy w takim razie to wszystko, co udowadnialiśmy poprzednio, miałoby być nieprawdą?

Ale pamiętajcie, że jednym z głównych celów diabła jest to, aby wzbudzić w nas wątpliwości odnośnie do Bożych faktów. (Porównaj 1Mojż.3,4). Gdy dzięki objawieniu Bożemu uświadomiliśmy sobie, iż rzeczywiście umarliśmy z Chrystusem i zaczęliśmy uważać się za takich, wówczas on przychodzi i mówi tak: “Tam, w środku, u ciebie coś się rusza. Co ty na to? Czy możesz nazywać to śmiercią?” Gdy coś podobnego nastąpi, jaką winna być nasza odpowiedź? Na tym polega właśnie zasadnicza próba. Czemu będziesz wierzył - namacalnym faktom fizycznego świata, które są wyraźnie widzialne twymi oczami, czy też tym niewidocznym faktom duchowego świata, których ani dojrzeć, ani naukowo udowodnić nie można?

Teraz więc musimy być bardzo ostrożni. Jest sprawą ogromnej wagi, abyśmy sobie raz jeszcze przypomnieli, które fakty są stwierdzone w Słowie Bożym, (których wolno nam się uchwycić wiarą), a które - nie. Jakimi słowami stwierdza Bóg, że miało miejsce wyzwolenie z tyranii grzechu? Przede wszystkim nie jest powiedziane, że grzech, jako istniejący w nas potencjał, zostaje z nas wykorzeniony lub usunięty. Kto by się z taką rzeczą liczył -przeliczy się zupełnie tak samo, jak człowiek, który mając w kieszeni dwanaście złotych usiłował wmówić w siebie, że ma piętnaście złotych, i w ten sposób iluzorycznie by księgował w swojej książce kasowej. Nie, grzech nie zostaje wykorzeniony. Fakt jego istnienia jest niestety aż zanadto oczywisty, a gdy tylko mu damy sposobność, natychmiast nas przemoże i spowoduje, iż popełnimy znowu grzechy, bądź to świadomie, bądź to nieświadomie. Dla tej przyczyny właśnie będziemy potrzebowali zawsze doświadczać mocy zbawiennej Krwi.

Ale podczas gdy, jak wiemy, Bóg posługuje się w rozprawianiu się z popełnionymi przez nas grzechami metodą bezpośrednią, wymazując je z pamięci przez Krew, to w odniesieniu do potencjału grzechu, który tkwi w nas, możemy zauważyć, iż metoda, której używa Bóg, aby nas od niego wyzwolić, jest pośrednia. Nie usuwa On grzechu, lecz grzesznika. Nasz stary człowiek został ukrzyżowany z Chrystusem, i dlatego ciało, które przedtem było narzędziem grzechu, staje się (dla grzechu) nieużyteczne - bezrobotne. Czasownik grecki katargeo, użyty w Rzym. 6,6, a przetłumaczony na język polski słowem: “zniszczone”, posiada właściwie inne znaczenie, a mianowicie “wyłączone z akcji”, albo “uczynione bezwładnym”. Pochodzi on z greckiego słowa argos tj. “nieczynny”, “bezrobotny”, “niepożyteczny”. Tego właśnie słowa użył Ewangelista Mateusz w rozdz. 20,3.6 - gdy pisze o próżnujących robotnikach stojących na rynku. Grzech, 6w dawny pan, wciąż jeszcze się kręci wokoło, ale niewolnik, który mu służył, został zabity, a tak już jest poza zasięgiem swego byłego pana, gdyż członki jego są już dla niego niepożyteczne. Ręka karciarza bezrobotna, język przeklętnika - nieużyteczny, a członki te, są natomiast użyteczne jako “oręż sprawiedliwości Bogu” (Rzym.6,13).

Możemy więc powiedzieć, że określenie “wyzwolenie z tyranii grzechu” jest bardziej biblijne, aniżeli “zwycięstwo nad grzechem”. Dlatego też słowa “uwolniony jest od grzechu” i “umarłych grzechowi” w Rzym. 6,9 i 11 oznaczają wyswobodzenie spod mocy potęgi, która jednak w dalszym ciągu istnieje - a nie uwolnienie od czegoś, co przestało istnieć. Grzech istnieje nadal, lecz my w coraz to większej mierze, od dnia do dnia, doświadczamy wyzwolenia z jego przemocy.

Wyswobodzenie to jest czymś tak prawdziwym, że Jan mógł z odwagą napisać: “Wszelki, który się narodził z Boga, grzechu nie czyni ...nie może grzeszyć” (1 Jan 3,9, choć jest to stwierdzenie, które zrozumiane niewłaściwie, mogłoby nas łatwo doprowadzić do niewłaściwych wniosków. W wersecie tym Jan nie mówi nam, że grzech przestał już istnieć w historii naszego życia, ani też, że już nigdy nie popełnimy grzechu. On stwierdza natomiast, że popełnianie grzechu nie leży już więcej w naturze tego, który urodził się z Boga. Dzięki drugiemu urodzeniu się zostało zaszczepione w nas życie Chrystusa, a popełnianie grzechu nie jest właściwe temu życiu. Zachodzi jednak wielka różnica pomiędzy naturą a historią jakiejś rzeczy. Zachodzi też wielka różnica pomiędzy naturą tego życia, które znalazło się w nas, a naszą historią. Może dla przykładu stwierdzimy (choć przykład ten nie jest całkiem dokładnie odpowiadający rzeczywistości), że drzewo “nie może” zatonąć, ponieważ nie leży to w jego naturze. Niemniej historia jego może być taka, że jednak utonie, np. jeśli je jakaś ręka będzie trzymać pod powierzchnią wody. Zarówno więc historia, jak i grzechy w historii naszego życia są faktami; z drugiej jednak strony posiadana przez nas natura jest faktem, jak również jest nim i ta nowa natura, którą otrzymaliśmy w Chrystusie. To co jest “w Chrystusie” nie może grzeszyć; to co jest w Adamie może grzeszyć i będzie czynić tak tylekroć, ilekroć szatanowi dana będzie sposobność do wywierania swojej mocy.

Chodzi więc tutaj o to, jaki uczynimy wybór - z którymi faktami będziemy się liczyć i na których faktach będziemy się opierali w naszym życiu: czy na namacalnych faktach naszego codziennego doświadczenia, czy też na tym znacznie potężniejszym fakcie, że obecnie jesteśmy “w Chrystusie”. Po naszej stronie jest moc Jego zmartwychwstania, a także cała moc Boża czynna jest w naszym zbawieniu (Rzym.1,16), a jednak wszystko zależy od naszego postanowienia, aby uczynić rzeczywistością w historii naszego życia to, co już jest prawdą - jako Boży fakt.

“A wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, dowodem rzeczy niewidzialnych” (Żyd.11,1), i “rzeczy widzialne są doczesne, a niewidzialne wieczne” (2 Kor. 4,18). Przypuszczam, że wszyscy wiemy o tym, że ten wiersz Żyd. 11,1 jest jedyną definicją wiary w Nowym Testamencie, a właściwie w całym Piśmie Świętym. Jest więc niezmiernie ważną rzeczą, aby definicję tę dobrze zrozumieć. Użyte tu słowo: “wiara jest pewnością”, nie oddaje w pełni znaczenia greckiego słowa użytego w oryginale. Posiada ono bowiem znaczenie czynne. W języku polskim należałoby cytat ten podać w takim brzmieniu: “Wiara jest urzeczywistnianiem rzeczy; których się spodziewamy”. Chodzi tu o urzeczywistnianie tych rzeczy w naszym osobistym doświadczeniu.

W jaki sposób “urzeczywistniamy” jakąś rzecz? Przykładów możemy zaczerpnąć całe mnóstwo z codziennego życia. Nie możemy żyć na świecie bez czynienia tego. Ale czy wiecie na czym polega różnica pomiędzy “rzeczywistością” a “urzeczywistnianiem?” Rzeczywistość jest jakimś przedmiotem, który znajduje się przede mną. “Urzeczywistnianie” oznacza, że posiadam pewną moc, albo umiejętność, dzięki której ta rzeczywistość staje się moim osobistym udziałem. Posłużmy się prostym przykładem. Wszelkie otaczające nas zjawiska dochodzą do naszej świadomości dzięki naszym zmysłom. Na przykład słuch i wzrok są zmysłami, dzięki którym urzeczywistniam sobie świat dźwięku i barwy. Mamy rozmaite kolory: czerwony, żółty, zielony, niebieski, fioletowy, a wszystkie te kolory są rzeczywistością. Jeśli jednak zamknę oczy, to dla mnie kolor przestaje być rzeczywistością; jest on wprost niczym - dla mnie. Ale przy pomocy zmysłu wzroku mam możność “urzeczywistniać” i dzięki temu zmysłowi kolor żółty staje się żółtym dla mnie. Nie tylko więc kolor ten abstrakcyjnie istnieje, lecz mam możność go sobie “urzeczywistnić”. Mam możność uczynić tę barwę czymś rzeczywistym dla mnie, w mojej świadomości. Oto znaczenie “urzeczywistniania”.

Jeśli jestem niewidomy, nie mogę rozróżniać kolorów, a jeśli jestem głuchy, nie mogę cieszyć się muzyką. Niemniej zarówno barwa jak i dźwięk są rzeczywistością, i nie ma na to wpływu, czy jestem, czy też nie jestem w stanie nimi się cieszyć. W tej chwili rozważania nasze dotyczą spraw, które choć niewidoczne, niemniej są wieczne i rzeczywiste. Rzecz jasna, że nie możemy urzeczywistniać Bożych rzeczy przy pomocy któregokolwiek z naszych naturalnych zmysłów; jest jednakże możliwość, aby urzeczywistniać “to, czego się spodziewamy”, rzeczy Chrystusowe - możemy to czynić wiarą. Wiarą możemy uczynić Bożą rzeczywistość czymś prawdziwym w osobistym doświadczeniu. Wiarą “urzeczywistniam” dla siebie rzeczy Chrystusowe. Setki tysięcy ludzi czyta słowa zapisane w Rzym. 6,6: “Stary nasz człowiek razem z Nim ukrzyżowany został.” Dla wierzącego jest to prawdą; dla wątpiącego lub też dla człowieka, który przyjmuje to tylko swoim umysłem, nie posiadając równocześnie odnośnie do tego zagadnienia duchowego światła - jest to nieprawdą.

Należy pamiętać, że tutaj mamy do czynienia z faktami, a nie z obietnicami. Obietnice Boże są nam objawione przez .Ducha Świętego w tym celu, abyśmy mogli się ich uchwycić; ale fakty pozostają faktami, niezależnie od tego, czy w nie wierzymy, czy też nie. Jeśli nie wierzymy w fakty dotyczące Krzyża, to one pomimo tego pozostają niezmiennie prawdziwe, choć dla nas nie przedstawiają wartości. Aby rzeczy te uczynić rzeczywistością, bynajmniej nie potrzeba naszej wiary, natomiast wiara może rzeczy te “urzeczywistnić” w naszym osobistym doświadczeniu, w naszym życiu.

To, co zaprzecza prawdziwości Słowa Bożego, powinniśmy uważać za kłamstwo pochodzące od diabła nie dlatego, że to co on mówi może nie jest najzupełniej prawdziwe, widzialne nawet naszymi oczami, ale ponieważ Bóg oświadczył, iż istnieje jeszcze większy fakt, przed którym tamten będzie musiał ustąpić. Miałem pewnego razu przeżycie, które choć nie we wszystkich szczegółach odpowiada omawianemu zagadnieniu, to jednak stanowi dobry przykład. Przed kilku laty leżałem chory. Przez sześć nocy miałem wysoką gorączkę i nie mogłem spać. Wreszcie Bóg dał mi przez Swoje Słowo zapewnienie o darowaniu mi uzdrowienia, wobec czego spodziewałem się, że wszystkie symptomy choroby natychmiast znikną. Zamiast tego, ani oka zmrużyć nie mogłem i nie tylko nie mogłem zasnąć, lecz byłem jeszcze bardziej niespokojny niż dotąd. Gorączka się podniosła, bicie pulsu się przyśpieszyło, a głowa bolała mnie mocniej niż poprzednia. Wróg wówczas zapytał mnie: “Gdzież jest obietnica Boża? Gdzie jest twoja wiara? Co z twoimi modlitwami?” Kusiło mnie, aby tę całą sprawę raz jeszcze niejako wymłócić w modlitwie, ale mnie skarciło Słowo, które właśnie mi przyszło na myśl: “Słowo Twoje prawdą jest” (Jan 17,17). Pomyślałem więc tak: “Jeśli Słowo Boże jest prawdą, to co mogą oznaczać wszystkie te symptomy? Muszą być po prostu kłamstwem!” Wówczas zwróciłem się do wroga tymi słowy: “Ta bezsenność jest kłamstwem, ten ból głowy jest kłamstwem, tą gorączka jest kłamstwem, ten szybki puls jest kłamstwem. W obliczu tego, co mi Bóg powiedział, wszystkie te symptomy choroby są po prostu twoimi kłamstwami, a prawdą dla mnie jest Słowo Boże.” Za pięć minut już słodko spałem, a następnego dnia obudziłem się zupełnie zdrów.

W sprawie tak osobistej jak ta, którą powyżej opisałem, istniała oczywiście możliwość niewłaściwego zrozumienia tego, co Bóg istotnie powiedział, ale nigdy nie może być mowy o jakimś oszukaniu się odnośnie do faktu Krzyża. Musimy wierzyć Bogu, bez względu na to, jak bardzo przekonywujące wydają się być argumenty szatana.

Wytrawny kłamca kłamie nie tylko sławami, lecz również gestami i czynami; umie on równie dobrze wepchnąć komuś fałszywą monetę, jak i powiedzieć nieprawdę. Diabeł jest wytrawnym kłamcą, nie powinniśmy więc spodziewać się, że w kłamstwach swoich ograniczy się tylko do słów. Będzie się on uciekał również do kłamliwych znaków, uczuć, przeżyć - czyniąc wszystko, aby zachwiać w nas wiarę w Słowo Boże. Niech mi będzie wolno raz jeszcze podkreślić, że nie zaprzeczam faktu istnienia “ciała”. Wręcz przeciwnie, jak o tym obszernie jeszcze będzie mowa w naszych dalszych rozważaniach. Ale tutaj mówię o tym, że wróg będzie usiłował odprowadzić nas ze stanowiska zajętego dzięki objawieniu Bożemu “w Chrystusie” i gdy tylko przyjmiemy naszą śmierć z Chrystusem jako fakt, szatan będzie usiłował udowodnić nam przy pomocy doświadczeń codziennego życia, że bynajmniej nie umarliśmy, lecz że w całej pełni żyjemy. Musimy więc dokonać wyboru. Czy będziemy wierzyć kłamstwu szatana, czy też Bożej prawdzie? Czy damy się kierować tym, co się dzieje w sferze materialnej, czy też tym, co mówi Bóg?

Ja jestem panem Nee. Wiem o tym, że jestem p.Nee. Jest to fakt, na którym mogę spokojnie polegać. Zachodzi jednak możliwość, że mogę stracić pamięć i zapomnieć o tym, że jestem panem Nee, albo też może mi się śnić, że jestem kimś innym. Ale czy czuję się nim lub nie, pozostaję panem Nee na jawie i we śnie, i wtedy, gdy o tym pamiętam, ale i wtedy, gdy o tym zapominam.

Gdybym natomiast udawał, iż jestem jakąś inną osobą, to oczywiście sytuacja byłaby znacznie trudniejsza. Gdybym usiłował pretendować, iż jestem panną K., musiałbym cały czas powtarzać sam do siebie, “ty jesteś panną K.; pamiętaj, że jesteś panną K.,” ale pomimo tego wszystkiego zachodzi prawdopodobieństwo, że gdyby ktoś niespodziewanie zawołał, “Panie Nee” to sprawa by się wydała, gdyż obróciłbym się, przyznając się do mego własnego nazwiska. Fakt zatriumfowałby nad fikcją, a całe moje wyrachowanie załamałoby się w krytycznym momencie. Ponieważ jednak jestem panem Nee, nie mam więc najmniejszej trudności w uważaniu się za pana Nee. Jest to fakt, którego nie zmieni nic, fakt niezależny od takich czy innych moich przeżyć.

W ten sam sposób, bez względu na to, czy to odczuwam, czy też nie, Bożym faktem jest, iż umarłem z Chrystusem. W jaki sposób mogę tego być pewny? Ponieważ Chrystus umarł; a “jeśli jeden za wszystkich umarł, to wszyscy umarli” (2 Kor. 5,14). Bez względu na to, czy moje doświadczenia to poświadczają, albo wydają się temu zaprzeczać - wydarzenie to pozostaje nadal nieporuszonym faktem. Jak długo wiarą opieram się na tym fakcie, szatan nie może mnie przemóc. Pamiętajcie, że on zawsze atakuje przede wszystkim naszą pewność, że Słowo Boże jest prawdziwe. Gdy tylko mu się uda w sercach naszych wzbudzić co do tego jakąś wątpliwość, wówczas cel jego został osiągnięty i w tej samej chwili znajdujemy się w jego mocy. Jeśli natomiast pozostajemy nieporuszeni w naszej ufności odnośnie do faktów, które Bóg nam objawił w Swoim Słowie, i wierzymy, że nie narazi Swego dzieła, ani Swego Słowa na pohańbienie, wówczas jakich by szatan nie używał forteli, aby nas zwieść, będziemy mogli wprost śmiać się z niego, podobnie jak uczyniłbym to w stosunku do każdego, który usiłowałby przekonać mnie, że nie jestem panem Nee.

“Chodzimy wiarą, a nie widzeniem” (2Kor.5,7). Może już znacie tę opowieść o Fakcie, Wierze i Doświadczeniu idących po murze. Fakt szedł stale naprzód, nie obracając się ani na lewo, ani na prawo, ani też za siebie. Za nim szła Wiara i wszystko było w porządku tak długo, jak długo oczy jej utkwione były w Fakcie, ale w momencie, gdy zaczęła się troszczyć o Doświadczenie i obejrzała się, aby zobaczyć jak jemu się powodzi, straciła równowagę i zleciała z muru, a biedne stare Doświadczenie spadło w ślad za nią.

Wszelka pokusa polega na skłonności, aby spojrzeć w siebie; aby wzrok skierować na zjawiska życia, zamiast utkwić go w Panu. Wiara zawsze napotyka na całą górę dowodów, które wydają się zaprzeczać Słowu Bożemu, na górę pozornych przeciwności, które znajdujemy w królestwie namacalnych faktów - takich jak upadki, jak również w uczuciach i przypuszczeniach, a wówczas następuje walka i jedno musi zniknąć - albo wiara, albo też góra. Obie te rzeczy nie mogą się ostać. Na nieszczęście, niejednokrotnie pozostaje góra, a wiara znika. Tak być nie powinno. Jeśli w celu poznania prawdy będziemy się posługiwali naszymi zmysłami, to stwierdzimy, że kłamstwa szatana zbyt często potwierdzają się w naszym doświadczeniu. Jeśli natomiast stanowczo sprzeciwimy się przyjęciu czegokolwiek, co sprzeciwia się Słowu Bożemu i pozostaniemy na stanowisku wiary i zaufania w stosunku do Boga, stanie się inaczej - kłamstwa szatana zaczną się rozpływać w nicość, a nasze doświadczenie zacznie stopniowo pokrywać się ze Słowem Bożym.

Wyniki te osiągamy jednak tylko wtedy, jeśli naszą uwagę skupiamy na Chrystusie, gdyż wtedy staje się nam On stopniowo coraz bardziej prawdziwy i doświadczamy tego w konkretnych sprawach. W danej sytuacji widzimy Go więc jako prawdziwą sprawiedliwość, prawdziwą świętobliwość, prawdziwe życie zmartwychwstałe - dla nas. To, co do pewnego czasu widzieliśmy w Nim tylko obiektywnie, zaczyna działać w nas subiektywnie ale w gruncie rzeczy Sam Pan nasz objawia się w nas w danej sytuacji. To jest oznaką dojrzałości. To właśnie miał na myśli Paweł pisząc do Galatów: “Dziatki moje, które znowu z boleścią rodzę, dopóki Chrystus nie będzie wykształtowany w was!” (Gal.4,19). Wiara jest “urzeczywistnianiem” Bożych faktów; a przy tym wiara “urzeczywistnia” zawsze jakiś odwieczny fakt - coś, co na całą wieczność pozostanie prawdą.

POZOSTAWANIE W NIM

Chociaż sprawę tę omawialiśmy już dosyć obszernie, jest jeszcze pewien aspekt, którego omówienie może nam ją jeszcze lepiej wyjaśnić. Słowo Boże oświadcza wprawdzie, że jesteśmy “prawdziwie umarłymi”, nigdzie natomiast nie mówi jakobyśmy byli umarłymi sami w sobie. Nadaremnie szukalibyśmy śmierci wewnątrz siebie; tam właśnie jej nigdy znaleźć nie można. Nie jesteśmy umarłymi w sobie, lecz w Chrystusie. Zostaliśmy ukrzyżowani z Nim, ponieważ byliśmy w Nim.

Znane nam są słowa Pana Jezusa, “Mieszkajcież we Mnie, a Ja w was” (Jan 15,4). Zastanówmy się nad nimi przez chwilę. Po pierwsze przypominają one nam, że nigdy nie powinniśmy usiłować, aby znaleźć się w Chrystusie. Słowo Boże nie rozkazuje nam wchodzić w Niego, ponieważ już w Nim jesteśmy; ale dany nam jest rozkaz, abyśmy pozostali tam, gdzieśmy zostali umieszczeni. Bóg to Sam uczynił, żeśmy się znaleźli w Chrystusie, nam pozostaje tylko mieszkać w Nim.

Wiersz ten w dalszym ciągu objawia również bardzo ważną Bożą zasadę, a mianowicie, że Bóg dzieło Swoje wykonał w Chrystusie, a nie wykonuje go w nas jako poszczególnych jednostkach. Wszystkich ogarniająca śmierć i wszystkich ogarniające zmartwychwstanie Syna Bożego zostało dokonane całkowicie i ostatecznie, ale zostało dokonane bez naszego udziału. Lecz ta właśnie historia Chrystusa winna stać się osobistym doświadczeniem chrześcijanina, a nikt z nas nie może mieć jakiegokolwiek duchowego doświadczenia poza Nim. Słowo Boże mówi, żeśmy zostali ukrzyżowani “z Nim”, że zostaliśmy ożywieni, wzbudzeni i posadzeni w niebiosach pospołu “z Nim”, i że mamy pełność “w Nim” (Rzym.6,6; Efez.2,5; Kol.2,10). Nie są to więc sprawy, które by miały dopiero dokonać się w nas, (chociaż z drugiej strony tak jest istotnie), lecz to wszystko już się dokonało - w połączeniu z Nim.

Czytając Słowo Boże stwierdzamy, że nie istnieje żadne doświadczenie życia chrześcijańskiego - jako coś samoistnego. Bóg natomiast, według pełnego łaski celu z nami, objął nas wszystkich w Chrystusie. To wszystko, co Bóg uczynił z Chrystusem, równocześnie uczynił z chrześcijaninem: to, co przeżywała Głowa, przeżyły i wszystkie członki. Jest więc rzeczą całkowicie niewłaściwą, aby ktokolwiek z nas myślał, iż może doświadczyć czegoś w duchowym życiu wyłącznie w samym sobie, a poza Nim. Nie jest bowiem intencją Bożą, abyśmy doświadczali w naszym życiu czegoś wyłącznie osobistego, ani też w ogóle sobie nie życzy dokonywać czegoś podobnego dla ciebie lub dla mnie. Każde duchowe przeżycie i doświadczenie chrześcijanina już jest prawdziwe w Chrystusie. Było ono już przeżyciem Chrystusa. To co nazywamy “naszym” doświadczeniem, jest tylko duchowym uczestniczeniem w Jego historii i Jego doświadczeniu.

Byłaby to poniekąd dziwne zjawisko, gdyby jedna gałązka winnego krzewu usiłowała urodzić winogrona o czerwonej skórce, inna o zielonej, a jeszcze inna o ciemno niebieskiej - każda z nich usiłując czynić coś niezależnie od krzewu winnego. To oczywiście jest niemożliwe, to jest nie do pomyślenia. Charakter gałązek jest całkowicie uzależniony od krzewu winnego. A jednak niektórzy chrześcijanie szukają doświadczeń jako doświadczeń. Myślą o ukrzyżowaniu jako o jakiejś odrębnej rzeczy, o zmartwychwstaniu jako o czymś innym, o wniebowstąpieniu jako o czymś innym znowu, a nie zastanawiają się nad tym, że to wszystko odnosi się do jednej Osoby. O tak, tylko wtedy, gdy Pan otwiera nasze oczy, aby ujrzeć tę Osobę, zaczynamy się stawać uczestnikami prawdziwych duchowych doświadczeń. Każde takie doświadczenie polega bowiem na odkryciu jakiegoś faktu w Chrystusie i na urzeczywistnieniu faktu tego wiarą w naszym życiu. Wszystko zaś, czego nie otrzymujemy od Niego w ten właśnie sposób, jest doświadczeniem, które bardzo prędko wywietrzeje. “Odkryłem taką a taką cnotę w Chrystusie, a więc chwała Panu! Mam ją! Posiadam ją, Panie, ponieważ jest ona w Tobie”. Ach, jak wielką rzeczą jest posiadanie znajomości Chrystusowych faktów jako fundamentu naszych doświadczeń duchowych!

Tak więc podstawową zasadą Bożą przy wprowadzaniu nas w wszelkiego rodzaju praktyczne poznanie prawdy, nie jest dawanie nam czegoś; lub też przeprowadzanie nas przez cokolwiek w celu uczynienia nas uczestnikami tak zwanego “osobistego doświadczenia”. Bóg nie czyni w nas niczego takiego, abyśmy mogli powiedzieć na przykład, “umarłem z Chrystusem w marcu” albo “zmartwychwstałem 1-go stycznia 1937”, ani nawet, “ubiegłej środy poprosiłem o prawdziwe przeżycie i otrzymałem je”. Nie, nie tędy prowadzi droga. Nie powinienem się domagać i oczekiwać jakichś przeżyć w tym obecnym roku Pańskim. Myślą mają nie śmie kierować w tych sprawach pojęcie czasu.

Cóż więc powiemy o przełomowych momentach, które przeżyło tak wielu Bożych ludzi? - zapyta może ktoś. To prawda. Niektórzy z nas przeżyli prawdziwy kryzys w swoim życiu. Na przykład Jerzy Muller mógł powiedzieć, skłaniając się aż do ziemi: “Był dzień, w którym Jerzy Muller umarł”. Cóż więc powiemy na to? Bynajmniej nie kwestionuję prawdziwości duchowych doświadczeń, przez które przechodzimy, ani też wagi tych kryzysów, przez które Bóg nas przeprowadza w czasie naszej pielgrzymki, odbywanej w Jego towarzystwie; wręcz przeciwnie, już podkreślałem, że każdy z nas powinien dokładnie zdawać sobie sprawę z tego, kiedy i jakie kryzysy przechodził w swoim życiu. Tutaj chodzi natomiast o to, aby podkreślić, że Bóg nie daje jednostkom indywidualnych doświadczeń. Wszystko to, co przeżywają, jest tylko urzeczywistnieniem w ich życiu rzeczy, które Bóg już wykonał. Jest to “konkretyzowaniem” w czasie rzeczy uczynionych. Historia Chrystusa staje się naszym doświadczeniem i naszą duchową historią; my naszej historii, odrębnej od historii Chrystusa nie posiadamy. Całe dzieło dotyczące nas, nie dokonuje się tutaj w nas, lecz zostało już dokonane w Chrystusie. Bóg nie dokonuje poza pracą już dokonaną w Nim odrębnej pracy w poszczególnych jednostkach. Nawet żywot wieczny nie jest damy nam jako jednostkom: żywot jest w Synu, tak że “kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota” (1Jn.5,12). Bóg wszystkiego dokonał w Swoim Synu, a nas włączył w Niego; zostaliśmy uczynieni jednym ciałem z Chrystusem.

Mówimy o tym dlatego, że zajęcie właściwego stanowiska w tej sprawie posiada ogromne praktyczne znaczenie. Każdy z nas winien więc stanąć na takim stanowisku wiary, aby móc powiedzieć, “Bóg umieścił mnie w Chrystusie, a zatem wszystko to, co odnosi się do Chrystusa, odnosi się i do mnie. Postanawiam zatem zamieszkać, pozostać w Nim.” Szatan ustawicznie się stara nas z tego stanowiska wytrącić, a potem zatrzymać nas poza Chrystusem, aby boleśnie przekonać nas, poprzez pokusy, upadki cierpienia, że się nie znajdujemy w Chrystusie. Natychmiast bowiem nasuwa się nam myśl, że gdybyśmy byli w Chrystusie; to nie znajdowalibyśmy się w takim stanie, a więc sądząc po uczuciach, które nas obecnie ogarniają, musimy być poza Nim; a wtedy zaczynamy się modlić, “Panie, umieść mnie w Chrystusie”. Nie tak! Rozkaz Boży brzmi “mieszkajcież” w Chrystusie, i na tym polega droga wyzwolenia, ponieważ daje to Bogu możliwość interweniowania w naszym życiu i uczynienia danej rzeczy w nas Samemu. Pozostawanie w Chrystusie robi miejsce dla działania Jego niebiańskiej mocy - mocy zmartwychwstania (Rzym.6,4.9.10) - tak, że fakty Chrystusowe stają się w coraz większej mierze faktami naszego codziennego doświadczenia, i w czym poprzednio “grzech panował” (Rzym. 5,21), czynimy radosne odkrycie, że “już więcej nie służymy grzechowi” (Rzym. 6,6).

W miarę jak niewzruszenie pozostajemy na fundamencie tego, czym jest Chrystus, stwierdzamy, że wszystko to, co jest prawdą o Nim, staje się eksperymentalnie prawdą i w naszym życiu. Jeśli natomiast oparlibyśmy się znowu o to, czym jesteśmy sami w sobie, stwierdzimy, że wszystko to, co prawdą jest o naszej starej naturze - pozostanie prawdą o naszym życiu. Gdy wiarą dostaniemy się tam - mamy wszystko; jeśli wrócimy tutaj - nie znajdujemy niczego. O, jak często udajemy się do niewłaściwego miejsca, aby znaleźć śmierć swego “ja”. Ona jest w Chrystusie! Wystarczy tylko spojrzeć do swego serca, aby stwierdzić, że jesteśmy bardzo ożywieni dla grzechu; gdy jednakowoż spojrzymy tam, ku Panu, Bóg o to się stara, aby “nowość życia” była naszą cząstką, choć i śmierć okazuje swą moc w nas. A wtedy jesteśmy “żyjącymi Bogu” (Rzym. 6,4.11).

“Mieszkajcież we Mnie, a Ja w was” - oto zdanie złożone z dwóch części: jest to rozkaz połączony z obietnicą. Innymi słowy, działanie Boże posiada obiektywną, jak też i subiektywną stronę, a ta subiektywna zależy od obiektywnej. “Ja w was” jest wynikiem naszego mieszkania w Nim. Powinniśmy strzec się przed zbytnim przejmowaniem się subiektywną stroną spraw dotyczących naszego życia duchowego i koncentrowaniem w ten sposób całej uwagi na samych sobie. Naszym zadaniem winno być pilne przestrzeganie tej obiektywnej strony - “mieszkania, przebywania w Nim” - a zdać się na to, że Bóg Sam dopilnuje sprawy naszych subiektywnych przeżyć, On bowiem podjął się tego dokonać.

Za przykład może nam posłużyć tutaj światło elektryczne. Znajdujesz się w pokoju i robi się ciemno. Chciałbyś zapalić światło, aby móc czytać. Obok ciebie na stole znajduje się lampa. Cóż robisz wtedy? Czy zaczynasz wówczas bacznie przyglądać się lampie, oczekując kiedy w niej pojawi się światło? Albo czy bierzesz ściereczkę i zaczynasz przecierać żarówkę? Nie - wstajesz z krzesła, przechodzisz na drugi koniec pokoju, tam, gdzie na ścianie znajduje się wyłącznik i włączasz prąd. Uwagę swą koncentrujesz więc na źródle energii, a z chwilą, gdy wykonałeś konieczną czynność tam, przy wyłączniku, tutaj, w lampie pojawia się światło.

Podobnie ma się rzecz z naszym chodzeniem z Panem: nasza uwaga musi być skupiona na Chrystusie. “Mieszkajcież we Mnie, a Ja w was” oto Boży porządek. Wiara w obiektywne fakty Boże czyni je subiektywnie prawdziwymi. Tak jak to mówi apostoł Paweł, “My wszyscy... na chwałę Pańską... patrzymy, w toż wyobrażenie przemienieni bywamy” (2Kor.3,18). Ta sama zasada obowiązuje również jeśli chodzi o owocność życia: “Kto mieszka we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi wiele owocu”. (Jn.15,5). Nie naszą rzeczą jest usiłować przynosić owoc, lub koncentrować naszą uwagę na przyniesionym owocu. Naszym zadaniem jest patrzenie na Niego, a w miarę, gdy to czynimy, On wypełnia Swe Słowo w nas.

A w jaki sposób dzieje się to, że “mieszkamy w Nim?” “Z Boga wy jesteście w Chrystusie Jezusie”. Bożym dziełem było to, że się w Nim znaleźliśmy, teraz więc - pozostańmy tam! Nie dajmy się przenieść z powrotem na teren swego własnego “ja”. Nigdy nie patrzcie na siebie z myślą, jakobyście nie byli w Chrystusie, ale patrzcie na Chrystusa i oglądajcie samych siebie w Nim. Mieszkajecież w Nim. Niechaj dusza wasza odpoczywa w fakcie, iż Bóg was umieścił w Swoim Synu, a na każdy czas oczekiwaniem waszym niechaj będzie to, że On dzieła Swego dokona w was. Wszak On z pewnością zechce wypełnić ową pełną chwały obietnicę: “grzech nad wami panować nie będzie” (Rzym.8,14).

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]