[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 9

ZNACZENIE I WARTOŚĆ 7-GO ROZDZIAŁU LISTU DO RZYMIAN

Teraz musimy powrócić do naszego studium Listu do Rzymian. Przerwaliśmy je przy końcu rozdziału szóstego w celu rozważenia dwóch pokrewnych tematów, a mianowicie wiecznego celu Bożego, który jest pobudką do chodzenia z Panem i podstawą naszego chodzenia z Nim, oraz zagadnienia Ducha Świętego, z którego czerpiemy moc i który doprowadza nas do tego celu. Obecnie przechodzimy do siódmego rozdziału, który dla wielu wydawał się niemal zbyteczny. Może istotnie by tak było, gdyby chrześcijanie naprawdę to wiedzieli, że stare stworzenie zostało usunięte przez Krzyż Chrystusa, a dokonane zostało całkowicie nowe stworzenie dzięki Jego zmartwychwstaniu. Gdybyśmy doszli więc do tego punktu w naszym doświadczeniu duchowym, aby naprawdę "uświadomić sobie" to, "przyjąć to wiarą", a następnie "ofiarować się zupełnie Bogu" na tej podstawie - może nie byłoby potrzeby siódmego rozdziału Listu do Rzymian.

Inni znowu uważali, że rozdział ten jest umieszczony na niewłaściwym miejscu. Woleliby, aby się znajdował między 5-tym i 6-tym rozdziałem. Po rozdziale 6-tym wszystko już jest tak doskonałe, takie jasne; a potem przychodzi załamanie i ów bolesny okrzyk, "Nędznyż ja człowiek!" Czyż mogłoby coś być większym kontrastem? Stąd więc niektórzy twierdzą, że Paweł mówi tutaj o swoich przeżyciach z okresu przed swoim nawróceniem. Musimy co prawda przyznać, że niektóre z rzeczy opisanych tutaj nie są dosłownie chrześcijańskimi doświadczeniami, niemniej wielu chrześcijan je przeżywa. Czego więc uczy nas ten rozdział?

Szósty rozdział Listu do Rzymian omawia wolność od grzechu. Siódmy natomiast omawia wolność od Zakonu. W rozdziale 6-tym Paweł nam powiedział w jaki sposób możemy zostać uwolnieni od grzechu, po czym nam się zdawało, iż jest to wszystko, czego nam potrzeba. Ale rozdział 7-my uczy nas, że wyzwolenie ad grzechu jeszcze nie wystarczy, ponieważ musimy także doznać wyzwolenia spod Zakonu. Jeśli bowiem nie dożyjemy zupełnego uwolnienia od Zakonu, nie będziemy nigdy prawdziwie wolni od grzechu. Ale na czym polega różnica pomiędzy uwolnieniem od grzechu, a uwolnieniem spod Zakonu? Wszyscy zdajemy sobie sprawę ze znaczenia tej pierwszej rzeczy, ale skąd potrzeba tej drugiej? Otóż, aby móc zdać sobie sprawę z tego, wpierw musimy zrozumieć czym jest Zakon i co czyni.

CIAŁO, A ZAŁAMANIE SIĘ CZŁOWIEKA

Siódmy rozdział Listu do Rzymian uczy nas czegoś nowego. Nowość ta polega na dokonaniu odkrycia, że jestem "w ciele" (Rzym. 7,5), oraz że "nie mieszka we mnie (to jest w ciele moim) dobre" (7,18). To idzie dalej aniżeli problem grzechu, albowiem odnosi się do sprawy podobania się Bogu. Tutaj jest mowa nie o grzechu, w jego rozmaitych postaciach, ale o człowieku będącym w stanie cielesności. Stan ten powoduje wprawdzie i grzeszenie, ale myśl ta prowadzi nas o krok dalej, ponieważ prowadzi nas do odkrycia, że i w tej dziedzinie jesteśmy zupełnie bezradni, i że ci, "którzy ...są w ciele, Bogu podobać się nie mogą" (Rzym. 8,8). W jaki sposób robimy jednak to odkrycie? Robimy je przy pomocy Zakonu.

A teraz spójrzmy wstecz na nasze życie i starajmy się opisać coś, co niewątpliwie było udziałem wielu z nas. Jest bowiem wielu takich chrześcijan, którzy są prawdziwie nawróceni, a jednak związani są grzechem. Nie oznacza to, że żyją ustawicznie w grzechu, ale że są pewne grzechy, które ustawicznie im niejako podkładają nogę, tak że wpadają w nie wciąż na nowo. Aż pewnego dnia taki chrześcijanin słyszy słowa pełnej Ewangelii, zwiastujące mu, że Pan Jezus nie tylko umarł, aby oczyścić nas z grzechów naszych, ale że umierając, i nas, grzeszników, objął Swoją śmiercią, tak że nie tylko naszym grzechom, ale i naszemu "ja" został sprawiony koniec. Oczy takiego człowieka się otwierają i uświadamia sobie, że został ukrzyżowany z Chrystusem. Dwie rzeczy są następstwem tego objawienia: przede wszystkim zaczyna uważać się za umarłego i zmartwychwstałego wraz z Panem, a następnie, uświadomiwszy sobie, iż Pan nabył w stosunku do niego praw własności - oddaje Mu się, jako z umarłych żywy. Widzi, że odtąd nie ma prawa do siebie i to jest początkiem pięknego życia chrześcijańskiego, pełnego chwały dla Pana.

Potem jednak zaczyna rozumować w następujący sposób: 'Umarłem z Chrystusem i zmartwychwstałem z Nim, a także oddałem Mu się na zawsze; teraz muszę więc coś czynić dla Niego, skoro On uczynił tak wiele dla mnie. Chciałbym Mu się podobać i czynić Jego wolę.' Uczyniwszy zatem krok poświęcenia się Bogu, stara się stwierdzić, jaka jest wola Boża i zaczyna usiłować okazać Mu posłuszeństwo. Ale wtedy robi dziwne odkrycie. Zdawało mu się, że jest w stanie wykonywać wolę Bożą i że wykonywać będzie z największą radością, ale stopniowo się przekonuje, że wola Boża nie zawsze mu jest miłą. Chwilami wprost czuje wyraźną odrazę w stosunku do niej, wreszcie często usiłując ją wykonać stwierdza, że nie jest w stanie tego zrobić. Wówczas zaczyna kwestionować prawdziwość swego przeżycia i pytać samego siebie: 'Czy rzeczywiście uświadomiłem sobie prawdę? Oczywiście! Czy rzeczywiście wiarą przyjąłem Boże fakty? Tak! Czy rzeczywiście oddałem Mu się? Tak! Czy cofnąłem moje oddanie się Bogu? Nie! Cóż się więc teraz dzieje?' Im więcej człowiek ten usiłuje czynić wolę Bożą, tym więcej zawodzi. Wreszcie dochodzi do wniosku, że nigdy naprawdę nie miłował woli Bożej, zaczyna więc modlić się o to, aby mu zostało dane pragnienie i moc do jej wykonania. Wyznaje swoje nieposłuszeństwo i obiecuje nigdy go już więcej nie popełnić. Ale jeszcze nie powstał dobrze z kolan, gdy znów upadł. Zanim osiągnął zwycięstwo, znowu świadomy jest klęski. Mówi więc sam do siebie: 'Może moje ostatnie postanowienie nie było dostatecznie stanowcze. Tym razem będę bezwzględnie stanowczy.' Używa więc całej swojej siły woli, ale tylko po to, aby stwierdzić, że gdy przychodzi mu uczynić jakiś wybór następnym razem, oczekuje go jeszcze większa klęska niż kiedykolwiek przedtem. Tak więc w końcu powtarza za Pawłem: "Gdyż ja wiem, że nie mieszka we mnie (to jest w ciele moim) dobre; albowiem chęć leży we mnie, ale wykonania tego, co dobre, nie znajduję. Bo nie czynię dobrego, które chcę; ale zło, którego nie chcę, to czynię" (Rzym. 7,18.19).

CZEGO UCZY ZAKON

Wielu chrześcijan zostaje nagle pogrążonych w doświadczeniu opisanym w siódmym rozdziale Listu do Rzymian, i nie wiedzą dlaczego. Im się wydaje, że szósty rozdział zupełnie wystarczy. Zrozumiawszy go uważają bowiem, że nie ma już mowy o jakimś upadku, aż wreszcie, ku ich ogromnemu zdumieniu, sami wpadają w doświadczenia siódmego rozdziału Listu do Rzymian. Jak to wyjaśnić?

Przede wszystkim raz jeszcze podkreślmy, że opisana w rozdziale 6-tym śmierć Chrystusa ma moc w zupełności zaspokoić wszystkie nasze potrzeby. Nie zostało jednakowoż dokończone w tym rozdziale wyjaśnienie tej śmierci wraz ze wszystkim, co z niej wynika. Pozostajemy bowiem wciąż jeszcze w nieświadomości prawdy zawartej w rozdziale 7-mym, w którym zostaje dopiero wyjaśnione stwierdzenie podane już w rozdziale 6-tym, wierszu 14-tym, a mianowicie, że "grzech nad wami panować nie będzie; boście nie pod Zakonem, ale pod łaską." Trudność nasza polega więc na tym, że nie znamy jeszcze wyzwolenia spod Zakonu. A jakie ma znaczenie Zakon?

Łaska oznacza, że Bóg czyni coś dla mnie; Zakon oznacza, że ja czynię coś dla Boga. Są pewne święte i sprawiedliwe wymagania, które Bóg ma w stosunku do mnie: to jest Zakon.. Skoro więc Zakon oznacza, że Bóg żąda wykonania czegoś przeze mnie, to uwolnienie spod Zakonu oznacza; że On nie żąda już więcej tych rzeczy ode mnie, lecz że Sam się o nie postarał. Podczas więc gdy Zakon oznacza, iż Bóg żąda wykonania czegoś przeze mnie, to wyzwolenie spod Zakonu oznacza, że ja zostaję od wykonania tych powinności zwolniony, i że dzięki łasce On Sam je wykonuje. Ja (przy czym pomyślane jest tutaj to 'cielesne' "ja" z rozdziału 7,14) nie potrzebuję niczego czynić dla Boga: oto na czym polega wyzwolenie spod Zakonu. Całą trudność w rozdziale 7-mym powodowało to, że człowiek cielesny usiłował uczynić coś dla Boga. Z chwilą, gdy spróbujesz Bogu się podobać w ten sposób, stawiasz sam siebie pod Zakonem, a równocześnie doświadczenie 7-go rozdziału Listu do Rzymian staje się twoją cząstką.

Gdy będziemy starali się zrozumieć tę prawdę, powinniśmy jednak na pierwszym miejscu pamiętać, że nie ponosi tutaj winy sam Zakon. Paweł powiada, że "Zakon jest święty, i przykazanie jest święte i sprawiedliwe i dobre" (Rzym. 7,12). Nie, z Zakonem jest wszystko w porządku, lecz ze mną coś jest wyraźnie nie w porządku. Wymogi Zakonu są sprawiedliwe, ale osoba, do której one są skierowane, jest niesprawiedliwa. Nie w tym więc leży trudność, że wymogi Zakonu są niesprawiedliwe, lecz w tym, że ja nie jestem w stanie im sprostać.

Jestem człowiekiem "zaprzedanym grzechowi" (Rzym. 7,14). Grzech nade mną panuje. Jak długo mnie zastawiacie w spokoju, wydaję się być nawet bardzo dobrym osobnikiem, ale z chwilą, gdy każecie mi coś robić - wtedy wychodzi na jaw moja grzeszność.

Jeśli masz bardzo niezdarną pomoc domową, to jej niezdarność nie okaże się tak długo, dopóki siedzi cicho i nic nie robi. Jeśli siedzi bezczynnie przez cały dzień, to oczywiście jest dla ciebie mało pożyteczna, ale przynajmniej nie robi szkody. Ale spróbuj jej tylko powiedzieć: 'No, wstańże nareszcie, nie marnotraw czasu, zabierz się do roboty!' - a natychmiast rozpocznie się kłopot. Wstając przewróci krzesło, na którym siedziała, zrobiwszy kilka kroków potknie się o taboret, po chwili rozbije kilka kosztownych naczyń, gdy je tylko weźmie do ręki itd. Jeśli nie będziesz niczego od niej wymagał, jej niezdarność nie zastanie nigdy zauważona, ale w chwili, gdy każesz jej coś zrobić - niezdarność natychmiast się uwidacznia. Żądania były całkowicie słuszne, lecz człowiek był nieodpowiedni. Kobieta była niezdarna także wtedy, gdy siedziała na krześle, ale dopiero gdy na twoje żądanie zaczęła pracować, niezdarność, która była przez cały czas jednym z elementów tworzących jej charakter - stała się widoczna, choć istniała ona niezależnie od tego, czy kobieta ta coś robiła, czy też nie robiła nic.

Wszyscy z natury jesteśmy grzesznikami. Gdy Bóg niczego od nas nie żąda, wszystko wydaje się być w porządku. Z chwilą jednak, gdy czegoś od nas zażąda, nadarzy się sposobność, aby nasza grzeszność okazała się w całej pełni. Zakon (przykazania Boże) objawia naszą słabość. Jak długo siedzę cicho, wszystko jest dobrze, ale gdy mi każecie cokolwiek zrobić, na pewno mi się to nie uda, a gdy mi zaufacie w czymś innym, z pewnością i to zepsuję. Gdy święty Zakon zostanie powierzony grzesznemu człowiekowi, to jego grzeszność okaże się wówczas w całej rozciągłości.

Bóg wie kim jestem; On wie o tym, że od stóp do głów jestem pełen grzechu; On wie, iż jestem wcieleniem słabości, że nie potrafię zrobić niczego. Nieszczęście polega jednak na tym, że ja tego nie wiem. Przyznaję wprawdzie, że ludzie są grzesznikami, i że ja też zapewne jestem grzesznikiem; niemniej mnie się wydaje, że nie jestem całkiem tak beznadziejnym grzesznikiem jak wielu innych... Bóg musi nas wszystkich przywieść da poznania jacy rzeczywiście jesteśmy: bezsilni i bezradni. Choć sami o sobie to nieraz mówimy, jednak w głębi duszy w to nie wierzymy, tak że Bóg musi zrobić coś w celu przekonania nas o tym fakcie. I gdyby nie Zakon właśnie, nigdy byśmy nie uświadomili sobie, jak bardzo jesteśmy słabi. Paweł doszedł do takiej konkluzji również tylko dzięki Zakonowi. Dowodzi tego jasna jego wypowiedź w Rzym.7,7: "Lecz nie inaczej poznałem grzech, jak przez Zakon; albowiem i o pożądliwości nie wiedziałbym, gdyby Zakon nie rzekł: Nie pożądaj". Nie mówiąc już o pozostałych przykazaniach - ale samo to dziesiąte wystarczyła, aby go zdemaskować jako grzesznika. A tak zmuszony został spojrzeć swojej całkowitej niezdolności i swemu upadkowi prosto w twarz!

Im bardziej usiłujemy zachowywać Zakon, tym bardziej okazuje się nasza słabość i tym głębiej wpadamy w doświadczenie opisane w Rzymian 7, aż wreszcie stanie się całkowicie jasne, iż jesteśmy beznadziejnie słabymi. Bóg wiedział o tym od samego początku, ale myśmy o tym nie wiedzieli i dla tej przyczyny Bóg musiał przeprowadzić nas przez tak bolesne doświadczenia, abyśmy mogli dowiedzieć się o tym fakcie również. Jest rzeczą konieczną, aby słabość nasza została nam udowodniona, tak aby co do tego nie było najmniejszej wątpliwości. Oto dlaczego Bóg dał nam Zakon.

Możemy zatem powiedzieć, z czcią, a jednak z całą stanowczością, że dając nam Zakon, Bóg nigdy nie miał na myśli tego, byśmy go przestrzegali; On nam go dał po to, abyśmy go złamali! Bóg dobrze wiedział, że nie byliśmy w stanie Zakonu wypełnić. Zna On nas jako słabe ulepienie i wie, że jesteśmy tak zepsuci, że od nas nie może wymagać niczego, ani też nie możemy Mu się w żadnych uczynkach przez nas wykonanych podobać. Żadnemu człowiekowi nie udało się dotąd stać się Bogu przyjemnym poprzez zachowywanie Zakonu. Nigdzie w Nowym Testamencie nie znajdujemy wzmianki, aby Bóg kazał ludziom zachować Zakon; czytamy natomiast, że Zakon zastał dany po to, aby okazał się grzech, czyli przestępowanie przykazań. "Ale Zakon przy tym nastąpił, aby się grzech rozmnożył" (Rzym.5.20). Zakon dany nam został po to, abyśmy sobie uświadomili, że jesteśmy przestępcami! Choć jestem niewątpliwie grzesznikiem w Adamie, "lecz nie inaczej poznałem grzech, jak przez Zakon... albowiem bez Zakonu grzech jest martwy... lecz gdy przyszło przykazanie, grzech ożył, a jam umarł" (Rzym. 7, 7-10). Zakon zatem jest tym czynnikiem, który objawia naszą prawdziwą naturę. Tylko dlatego, że jesteśmy tak zarozumiali i że uważamy się za tak silnych, musiał Bóg dać nam coś, co by nas doświadczyło i udowodniło nam, jak bardzo jesteśmy słabi. Wreszcie widzimy to i wyznajemy: jestem na wylot grzeszny i nie mogę sam przez się uczynić niczego, co by się Bogu mogło podobać.

Nie, Zakon nie został dany w nadziei, że ludzie go będą zachowywać. Został on dany w pełni świadomości, że go złamiemy. A gdy złamaliśmy go tak całkowicie, że wreszcie przekonani jesteśmy o naszej ogromnej potrzebie ratunku, wówczas wypełnił on swoje zadanie. Wówczas stał się on naszym nauczycielem, pedagogiem, przewodnikiem, prowadzącym nas do Chrystusa, tak aby On Sam mógł go wypełnić w nas (Gal. 3, 24).

CHRYSTUS JEST KOŃCEM ZAKONU

W rozdziale 6-tym Listu do Rzymian widzieliśmy, jak Bóg wyzwolił nas od grzechu; w rozdziale 7-mym widzimy, jak On nas wyzwala od Zakonu. W rozdziale 6-tym sposób w jaki zostajemy uwolnieni od grzechu został nam zilustrowany przy pomocy przykładu o panu i jego niewolniku; w rozdziale 7-dym droga wyzwolenia spod Zakonu pokazana jest na przykładzie dwóch mężów i żony. W pierwszym przykładzie stosunek grzechu do grzesznika zobrazowany jest stosunkiem pana do niewolnika; w drugim, stosunek Zakonu do grzesznika zobrazowany jest stosunkiem męża do żony.

Proszę zwrócić uwagę przede wszystkim na to, że w przykładzie podanym w Rzym. 7,1-4, w którym Paweł uzmysławia nam drogę wyswobodzenia spod Zakonu, jest mowa o jednej tylko niewieście, podczas gdy jest tam dwóch mężów. Niewiasta jest w bardzo trudnym położeniu, gdyż może ona być żoną tylko jednego z nich, a jest niestety poślubiona mniej pożądanemu. Nie popełnijmy tutaj pomyłki - mąż, któremu jest poślubiona, jest dobrym mężem; cały kłopot polega jednak na tym, że ta para się dla siebie nie nadaje. On jest mężem ogromnie akuratnym, drobnostkowym wprost do ostateczności, ona natomiast jest zdecydowanie tego przeciwieństwem. U niego wszystko jest ustalone i wykonywane z precyzją, u niej zaś wszystko jest nieokreślone. On żąda, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik, podczas gdy u niej wszystko jest dziełem przypadku. Jak mogłoby w takim domu być szczęście?

A przy tym mąż jej jest taki wymagający! Ustawicznie się czegoś ad swej żony domaga. I nie można mu tego brać za złe, ponieważ jako mąż ma on prawo spodziewać się czegoś od swej żony, a przy tym wymagania jego są najzupełniej uzasadnione. Nie można temu mężowi niczego zarzucić, nie ma też niczego złego w jego wymaganiach; cały kłopot polega na tym, że ona jest nieodpowiednim typem żony - nie jest w stanie ich wykonać. Dlatego też tych dwoje nie może harmonizować; ich natury są tego rodzaju, że ich się absolutnie nie da pogodzić. Stąd też biedna niewiasta jest w wielkiej rozterce. Zdaje sobie ona w pełni sprawę z tego, że robi mnóstwo błędów, ale we współżyciu z takim mężem wydaje się, że wszystko, cokolwiek by nie zrobiła, czy nie powiedziała, jest złe! Czy jest jeszcze dla niej jakaś nadzieja? Ach, gdyby tylko mogła poślubić tego drugiego Męża, wszystko byłoby dobrze. Tamten nie jest wprawdzie ani trochę mniej wymagający od jej męża, ale On tak bardzo Sam pomaga! Całym sercem pragnęłaby choćby i już za Niego wyjść za mąż, cóż z tego jednak, skoro jej mąż jeszcze żyje. Cóż jej pozostaje do zrobienia? Jest ona "związana z nim zakonem" i dopóki nie umrze, nie może stać się prawnie żoną tego drugiego Męża.

Tego obrazu nie nakreśliłem ja, lecz apostoł Paweł. Pierwszym mężem jest Zakon; drugim mężem jest Chrystus; ty zaś jesteś ową niewiastą. Zakon wymaga wiele, ale nie ofiarowuje żadnej pomocy do wykonania swoich żądań. Pan Jezus żąda też tych rzeczy, ba nawet więcej (Mat. 5, 21-48); ale gdy On ich żąda od nas, to je też i Sam wykonuje w nas. Zakon stawia wymagania, a potem pozostawia nas bezradnych i bezsilnych, abyśmy je wykonali; Chrystus wymagania również stawia, ale On Sam wypełnia w nas to wszystko, czego od nas żąda. Nic dziwnego więc, że ta niewiasta pragnie zostać uwolnioną od pierwszego męża. Jej jedyną nadzieją wszakże byłaby śmierć jej męża, wtedy bowiem mogłaby poślubić tego drugiego - a tymczasem on cieszy się jak najlepszym zdrowiem, i nie ma najmniejszej nadziei, że umrze. "Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, jedna jota albo kreska nie przeminie z Zakonu, aż się wszystko stanie" (Mat. 5, 18).

Zakon będzie trwał przez całą wieczność. A jeśli Zakon nigdy nie przeminie, to kiedy ja będę się mógł połączyć z Chrystusem? W jaki sposób będę mógł połączyć się z drugim Mężem, skoro mój pierwszy mąż ani rusz nie chce umrzeć? Jest tylko jedna droga wyjścia. Jeśli on nie chce umrzeć, to ja muszę umrzeć, a gdy umrę, to wówczas ten związek małżeński zostanie rozwiązany. Taka właśnie jest Boża droga w wyswobodzeniu nas spod Zakonu. Najważniejszym miejscem, na które winniśmy zwrócić uwagę w tym urywku Rzymian 7, to przejście z 3-go do 4-go wiersza. W wierszach 1-3 jest mowa o tym, że mąż powinien umrzeć, ale w wierszu 4-tym widzimy, że w istocie umiera niewiasta. Zakon nie przemija, ale ja przemijam, i przez śmierć zostaję uwolniony od Zakonu. Musimy bowiem zdać sobie jasno sprawę z tego, że Zakon nie może nigdy przeminąć. Sprawiedliwe żądania Boże stać będą na wieki, i tak długo, jak długo żyję, muszę je spełniać; ale gdy umieram, Zakon traci do mnie prawo. Nie może egzekwować swoich wymogów poza grób.

W naszym wyswobodzeniu spod Zakonu obowiązuje więc ta sama zasada, co i w wyswobodzeniu spod tyranii grzechu. Mój dawny pan - grzech - żyje nadal, lecz ja umarłem, a jego władza nade mną, jako nad jego niewolnikiem, sięga tylko aż po grób, a nie dalej. Mógł rozkazać mi, abym zrobił sto rozmaitych rzeczy póki żyłem, ale z chwilą kiedy umarłem, już mnie wała nadaremnie. Na zawsze już jestem uwolniony spod jego tyranii. I zupełnie tak samo jest w odniesieniu do Zakonu. Jak długo owa kobieta żyje, jest ze swoim mężem, ale z chwilą jej śmierci związek ten jest rozwiązany, i "ona uwolniona jest od zakonu mężowego". Zakon może w dalszym ciągu stawiać wymagania, ale moc jego do egzekwowania ich w stosunku do mnie się skończyła.

Teraz zachodzi jednak najistotniejsze pytanie: 'W jaki sposób mogę umrzeć?' I tutaj znowu okazuje się doskonałość dzieła naszego Pana: "A tak, bracia moi, i wy jesteście umarli Zakonowi przez ciało Chrystusowe" (Rzym.7,4). Gdy Chrystus umarł ciało Jego zostało złamane, a ponieważ Bóg umieścił mnie w Nim 1 Kor.1,30), to i ja zostałem złamany. Gdy On został ukrzyżowany, to i ja wraz z Nim zostałem ukrzyżowany.

Może wyjaśni to lepiej jeszcze jeden starotestamentowy przykład. Przegrodą oddzielającą Miejsce Święte od Miejsca Najświętszego w świątyni była kosztowna haftowana zasłona (2Mojż.26,31; 2Kron.3,14), a twarze Cherubinów na niej haftowane, podobnie jak te, o których czytamy w Ezechielą 1,10 i 10,14, miały również podobieństwo twarzy ludzkiej, przedstawiającej stanowisko człowieka jako stojącego na, czele wszystkiego stworzenia (Ps.8,4-8). W czasach Starego Testamentu Bóg mieszkał wewnątrz zasłony, a człowiek na zewnątrz. Człowiekowi wolno było patrzeć na zasłonę, ale nie wolno mu było zajrzeć poza nią. Zasłona ta symbolizowała ciało Pana naszego (Żyd.10,20). Podobnie w Ewangeliach, ludziom dane było patrzeć tylko na zewnętrzną postać naszego Pana, nie było im dane, chyba przez objawienie (Mat.16,16.17), widzieć Boga, który mieszkał wewnątrz. Ale gdy Pan Jezus umarł, zasłona świątyni rozerwała się na dwoje od góry aż do dołu (Mat.27,51), co było uczynione ręką Bożą, tak aby człowiek mógł spojrzeć w głąb samego Najświętszego Miejsca. Tak więc od czasu śmierci Pana Jezusa, Bóg nie pozostaje więcej za zasłoną, ale pragnie się nam objawić przez Ducha Swego (1Kor. 2, 7-10).

Ale co się stało z tymi Cherubinami wyhaftowanymi na zasłonie, gdy ta została rozerwana? Bóg co prawda rozerwał tylko zasłonę, ale Cheruby były na tej zasłonie wyhaftowane i stanowiły z nią jedną całość. Byłoby to niemożliwością rozerwać zasłonę, a hafty zachować nienaruszone. Tak więc, gdy rozerwana została zasłona, rozerwane wraz z nią zostały postacie Cherubów. Podobnie i cała ludzkość umarła w oczach Bożych, gdy umarł Pan Jezus.

"A tak, bracia moi, i wy jesteście umarli Zakonowi przez ciało Chrystusowe." Mąż tej żony może cieszyć się jak najlepszym zdrowiem, ale gdy ona umrze, to może wysuwać w stosunku do niej ile tylko chce wymagań; nie będzie to miało najmniejszego znaczenia. Śmierć uwolniła ją od wymogów jej męża. Myśmy się znajdowali w Panu Jezusie, gdy On umierał, a wszystko obejmująca śmierć Jego uwolniła nas na zawsze od Zakonu. Ale Pan nasz nie pozostał w grobie. Trzeciego dnia zmartwychwstał; a ponieważ nadal pozostajemy w Nim, więc i my zmartwychwstaliśmy. Ciało Pana Jezusa nie tylko nam mówi o śmierci, ale mówi nam też i o zmartwychwstaniu, jako że zmartwychwstał On w ciele. A zatem “przez ciało Chrystusowe” nie tylko jesteśmy umarłymi Zakonowi, ale jesteśmy też żywymi Bogu.

Bóg łącząc nas z Chrystusem miał nie tylko negatywny cel na uwadze; celem Jego było pełne chwały przyłączenie nas “do innego” (Rzym.7,4). Śmierć rozwiązała dawny związek małżeński, tak że owa niewiasta, która ongiś doprowadzona była do rozpaczy ustawicznymi wymaganiami jej byłego męża, który nawet palcem nie tknął się niczego, aby jej pomóc - obecnie może stać się żoną tego drugiego Męża, który za każdym razem, gdy jej coś każe zrobić, staje się równocześnie mocą w niej, dla wykonania tego zadania.

A jaki jest owoc tego nowego związku? “Abyśmy owoc przynosili Bogu” (Rzym.7,4). Przez ciało Chrystusa owa niezdarna, grzeszna niewiasta umarła, ale będąc złączona z Nim w śmierci, złączona jest z Nim również i w zmartwychwstaniu, i w mocy zmartwychwstałego życia przynosi owoce Bogu. Życie zmartwychwstałego Pana w niej, daje jej moc do wykonania tego wszystkiego, czego Boża świętość od niej wymaga. Zakon Boży nie został anulowany; został on doskonale wypełniony, gdyż teraz zmartwychwstały Pan Swoim życiem żyje w niej, a Jego życie zawsze się Bogu Ojcu podoba.

Jakie są następstwa zamążpójścia? Niewiasta od tej chwili nie nosi już swego nazwiska, lecz nazwisko swego męża, a dzieli ona z nim nie tylko nazwisko, lecz i wszelkie jego majętności. Zupełnie tak samo dzieje się, gdy zostajemy połączeni z Chrystusem. Odkąd należymy do Niego, wszystko to, co do Niego należy staje się i naszą własnością, a mając do dyspozycji Jego nieskończone zasoby, jesteśmy całkowicie w stanie zadość uczynić Jego wszystkim rozkazom.

GDY NASZE “JA” SIĘ KOŃCZY, BÓG MOŻE ROZPOCZĄĆ SWOJE DZIEŁO.

Skorośmy już rozważyli dogmatyczną stronę tego zagadnienia, musimy przejść do strony praktycznej, przy czym na nieco dłuższą chwilę zatrzymamy się przy roztrząsaniu jego negatywnego aspektu, pozostawiając rozważanie pozytywnego aspektu do następnego rozdziału. Co to znaczy w codziennym życiu, że ktoś jest uwolniony od Zakonu? Oznacza to, że od tej chwili nie będzie absolutnie niczego robił dla Boga; nie będzie już nigdy usiłował Go zadowolić. “Co za doktryna!” wykrzykniesz. “Co za herezja! Nie możesz mieć absolutnie na myśli czegoś takiego!”

Ale pamiętaj, że jeżeli będziemy usiłować podobać się Bogu “w ciele”, to natychmiast stawiamy się sami pod Zakon. “Ja” złamałem Zakon; z tej racji Zakon wydał na mnie wyrok śmierci; wyrok został wykonany, i teraz to “ja”, to cielesne “ja” (Rzym.7,14) - zostało uwolnione od wszystkich jego wymogów. Zakon Boży, Boże prawo nadal istnieje, właściwie dochodzi teraz jeszcze do tego “nowe przykazanie”, które jest jeszcze nieskończenie bardziej wymagające od starego, ale chwała Bogu, wymaganiom tym mogę uczynić zadość, ponieważ Chrystus wypełnia je we mnie; Chrystus sprawuje we mnie teraz to, co się Bogu podoba. “Przyszedłem... wypełnić (Zakon)” powiedział Pan Jezus (Mat.5,17). Dlatego też, Paweł stojąc na gruncie zmartwychwstania, może powiedzieć: “Z bojaźnią i ze drżeniem sprawujcie zbawienie swoje: Albowiem Bóg sprawuje w was i chęć i wykonanie według upodobania” (Filip.2,12.13).

To Bóg działa w was. Uwolnienie spod Zakonu nie oznacza, że jesteśmy wolni od wykonywania woli Bożej. Nie oznacza ono w żadnym wypadku, jako byśmy mieli żyć w anarchii. Wręcz przeciwnie! Oznacza ono natomiast, że jesteśmy wolni od czynienia czegokolwiek jako z samych siebie. Zdając sobie w pełni sprawę z tego, że jest to rzeczą niemożliwą podobać się Bogu przy pomocy uczynków w sile starego człowieka, nie próbujmy już więcej tego robić. Gdy już całkiem zwątpiliśmy o sobie, tak że już nawet nie próbujemy więcej - wtedy ufność naszą pokładamy w Panu, wierząc, iż On objawi Swój zmartwychwstały żywot w nas.

Pozwólcie, że przytoczę przykład z życia pracowników fizycznych w Chinach. Otóż są tam niektórzy tragarze, którzy potrafią unieść ładunek soli ważący 120 kg, a niektórzy potrafią unieść aż 250 kg. Przychodzi jeden taki tragarz, który może unieść tylko 120 kg, a oto jest do podjęcia ładunek 250 kg. Wie on doskonale, że nie jest w stanie go unieść, i gdyby był mądry, to by powiedział: “tego ładunku ja nie dotknę!” Ale leży to już w ludzkiej naturze, aby poddać się pokusie spróbowania, tak więc, choć nie jest w stanie ciężaru tego unieść, jednak próbuje. Takich próbujących jest, czasem aż dziesięciu, a nawet dwudziestu, choć każdy z nich doskonale sobie zdaje sprawę z tego, że nie jest w stanie tego ciężaru unieść, i wreszcie musi zrezygnować i ustąpić miejsca temu, który go może unieść.

Im prędzej przestaniemy próbować, tym lepiej. Gdy się bowiem uprzemy, aby dane zadanie wykonać samemu, wówczas nie będzie miejsca dla Ducha Świętego. Jeśli powiemy natomiast: “Ja tego robić nie będę; zaufam Tobie, Panie, że Ty to wykonasz za mnie”, wówczas stwierdzimy, że moc potężniejsza od nas przeprowadzi nas zwycięsko.

W roku 1923 poznałem pewnego słynnego kanadyjskiego ewangelistę. W jednym z moich przemówień usługiwałem na ten właśnie temat, a gdy wracaliśmy razem do domu, powiedział mi co następuje: “Rzadko kiedy słyszy się, aby ktoś uderzał w strunę Rzymian 7 w naszych czasach. Bardzo się cieszę, że ją usłyszałem znowu. Dzień, w którym zostałem uwolniony spod Zakonu, był dla mnie prawdziwym objawieniem się Nieba na ziemi. Byłem już bowiem chrześcijaninem od szeregu lat i usiłowałem podobać się Bogu, ale im więcej usiłowałem tak czynić, tym mniej mi się to udawało. Uważałem Boga za najbardziej wymagającą Istotę w całym wszechświecie, a równocześnie stwierdziłem, że jestem całkowicie bezsilny, aby Jego żądaniom sprostać. Naraz pewnego dnia, gdy czytałem Rzymian 7 - wzeszło mi światło i zrozumiałem, że zostałem nie tylko uwolniony od grzechu, lecz także i od Zakonu. W wielkim zdumieniu aż podskoczyłem z radości i rzekłem: “Panie, a więc Ty naprawdę już niczego więcej ode mnie nie żądasz? A więc nie potrzebuję już więcej niczego robić dla Ciebie!”'

Boże wymagania nie uległy zmianie, ale nie nasze “ja” jest powołane do tego, by im sprostać. Chwała Bogu! On jest Prawodawcą na tronie, ale jest On też tym, który prawa tego przestrzega w moim sercu. Ten, który jest Autorem Zakonu, Sam go wykonuje. On stawia wymagania, ale i On je wypełnia. Nic dziwnego, że mój przyjaciel o mało nie krzyczał z radości, gdy zrobił to odkrycie, że już nie musi niczego robić, a wszyscy inni, którzy zrobią to samo odkrycie, zapewne będą się cieszyć podobnie. Jak długo bowiem my sami staramy się czynić cokolwiek - On nie może czynić niczego. I tylko dlatego, że wciąż na nowo próbujemy - wciąż na nowo zawodzimy. Bóg chce nam pokazać, że nie możemy uczynić niczego, a dopóki tego nie zrozumiemy w całej pełni, wciąż na nowo spotykać nas będą zawód i zmagania.

Pewien wierzący człowiek, który usiłował zmagać się aż do zwycięstwa, pewnego razu powiedział mi tak: “Nie wiem dlaczego jestem taki słaby.” “Twoja trudność” – odpowiedziałem mu na to – “polega na tym, że jesteś na tyle słaby, aby nie czynić woli Bożej, ale nie jesteś dostatecznie słaby, aby wstrzymać się od robienia czegokolwiek w ogóle. Jeszcze jesteś za silny. Gdy staniesz się zupełnie słaby, tak że będziesz przekonany, że niczego uczynić nie możesz, wówczas Bóg zrobi wszystko.” Nam wszystkim potrzeba dojść do takiego punktu, w którym byśmy mogli powiedzieć: “Panie, nie jestem w stanie uczynić niczego dla Ciebie, ale ufam, że Ty wykonasz wszystko we mnie.”

Przed kilku laty przebywałem wraz z dwudziestoma braćmi na pewnego rodzaju kolonii w małej miejscowości nad rzeką. Ponieważ korzystanie z łazienki w tym domu, w którym mieszkaliśmy, przedstawiało dużą trudność w związku z dużą liczbą osób, chodziliśmy codziennie myć się do rzeki. Pewnego dnia jednego z braci w czasie kąpieli chwycił skurcz w nogę i naraz spostrzegłem, że zaczyna tonąć. Czym prędzej skinąłem na innego brata, który był znakomitym pływakiem, aby pośpieszył tonącemu na ratunek. Ale ku mojemu zdumieniu ten ani drgnął. Wówczas z rozpaczą w głosie zawołałem: “Czy nie widzisz, że ten człowiek tonie?” Przyłączyli się do mnie i inni bracia, wszyscy głośno krzycząc i gestykulując w wielkim podnieceniu. Ale nasz pływak w dalszym ciągu nie ruszał się. Spokojny i skupiony pozostał na miejscu, widocznie odkładając niemiłą funkcję na później. Tymczasem głos naszego biednego tonącego brata stawał się coraz cichszy, a jego wysiłki coraz słabsze. W sercu moim powstała wówczas myśl: “Ja tego człowieka wprost nienawidzę! Pomyśleć tylko: pozwala na to, aby nasz brat tonął na jego oczach i nie śpieszy mu na ratunek!”

Gdy jednak brat nasz już faktycznie tonął, pływak skoczył do wody, po kilku ruchach swych silnych ramion znalazł się obok tonącego i po chwili obaj znajdowali się już bezpieczni na brzegu. Gdy potem nadarzyła się sposobność, dałem upust moim uczuciom i zwróciłem się do ratownika tymi słowy: “Jeszcze nie widziałem takiego chrześcijanina, który by tak bardzo miłował swój żywot jak ty. Pomyśl tylko ile bólu byłbyś zaoszczędził naszemu tonącemu bratu, gdybyś był miał nieco więcej względu na niego, a mniej na siebie!” Ale nasz pływak znał się na rzeczy lepiej ode mnie. “Gdybym był wskoczył do wody wcześniej” – odpowiedział – “byłby się mnie chwycił tak kurczowo, że obaj bylibyśmy poszli na dno. Tonącego człowieka nie można uratować wcześniej, dopóki nie jest całkowicie wyczerpany i nie robi już najmniejszego wysiłku, aby się wyratować.”

Czy rozumiecie to? Gdy my zrezygnujemy, wówczas Bóg podejmuje się tej sprawy. On czeka, aż się znajdziemy u końca naszych własnych sił i niczego już więcej uczynić nie jesteśmy w stanie. Bóg potępił wszystko, co jest ze starego stworzenia, i skazał na śmierć krzyżową. Ciało nic nie pomaga! Jeśli usiłujemy cokolwiek robić w ciele, to tym samym mamy niejako za nic Krzyż Chrystusa. Bóg oświadczył, że nie nadajemy się na nic innego jak na śmierć. Jeśli temu prawdziwie wierzymy, to poświadczamy Boży wyrok tym, że rezygnujemy z wszelkich cielesnych prób podobania się Jemu. Każdy nasz wysiłek, aby wykonywać Jego wolę, jest zaprzeczeniem tego, co Bóg oznajmił przez Krzyż, że jesteśmy całkowicie niegodni. Wszelkie nasze dalsze wysiłki są po prostu nieporozumieniem, zarówno odnośnie do wymagań Bożych, jak źródła siły potrzebnej do ich wykonania.

Patrzymy na Zakon i myślimy, że musimy zadość uczynić jego wymogom, ale musimy pamiętać również i o tym, że jakkolwiek Zakon jako taki jest w porządku, to jednak będzie to całkiem nie w porządku, jeśli go zastosujemy do niewłaściwej osoby. Ów “nędzny człowiek" z Rzymian 7 usiłował sam zadość uczynić wymaganiom Bożym i to właśnie było przyczyną jego nieszczęścia. Kluczem do zrozumienia niepowodzenia tego człowieka jest często powtarzające się maleńkie słówko “ja”. “Złe, którego nie chcę, to czynię” (Rzym.7,19). W umyśle tego człowieka znajdowało się zupełnie mylne zrozumienie podstaw prawdy. Jemu się zdawało, że Bóg żądał od niego zachowania przykazań Zakonu, a więc starał się oczywiście je zachować. Ale Bóg niczego takiego od niego nie żądał. I co było rezultatem? Ani mowy nie było o podobaniu się Bogu; wręcz przeciwnie - stwierdził, że wszystko co robił, Bogu było niemiłe. A tak te wysiłki, które miały na celu wykonanie woli Bożej, sprawiały w efekcie wykonanie rzeczy Jego woli wręcz przeciwnych.

DZIĘKUJ, BOGU!

Rzymian 6 wyjaśnia nam sprawę “ciała grzechu”, zaś Rzymian 7 sprawę “ciała śmierci” (6,6; 7,24). W rozdziale 6-tym problemem postawionym przed nami jest sprawa grzechu; w rozdziale 7-mym problemem jest kwestia śmierci. Na czym polega różnica pomiędzy ciałem grzechu, a ciałem śmierci? W odniesieniu do grzechu (to jest do tych rzeczy, które Bogu się nie podobają) posiadam ciało grzechu, to jest takie ciało, które aktywnie zaangażowane jest w grzechu. Ale w stosunku do Zakonu Bożego (to jest do objawionej woli Bożej) mam ciało śmierci. Moje grzeszne czyny powodują, że moje ciało jest ciałem grzechu; moje niedopisanie w wykonaniu woli Bożej sprawia, że moje ciało jest ciałem śmierci. Wobec tego wszystkiego więc, co jest w tym świecie złego i szatańskiego, jestem z natury całkowicie pozytywnie nastawiony; natomiast w stosunku do wszystkiego, co dotyczy świętości, Nieba i Boga - całkowicie negatywnie.

Czy doświadczyłeś prawdziwości tego w swoim życiu? Nie wystarczy odkryć to tylko w Liście do Rzymian, w 6-tym i 7-myrn rozdziale. Czyś to już spostrzegł, że w stosunku do spraw Bożych i wykonywania Jego woli, twoje ciało zdradza symptomy martwoty? Nie masz żadnej trudności w mówieniu na tematy świeckie, ale gdy usiłujesz mówić o Panu, to masz wrażenie, że język twój jest przywiązany; gdy się modlisz, to się robisz śpiący; jak usiłujesz coś robić dla Pana, to czujesz się chory. Możesz robić wszystko, tylko nie to, co ma do czynienia z wolą Bożą. .Jest coś w tym ciele, co nie harmonizuje z wolą Bożą.

Cóż to oznacza? Możemy posłużyć się przykładem z dobrze znanego wiersza w pierwszym Liście do Koryntian: “Dlatego między wami wielu jest słabych i chorych, i nie mało zasnęło” (1Kor.11,30). Śmierć jest ostatecznym stadium słabości, stopniowanie idzie bowiem w tym kierunku - słabość, choroba, śmierć. Śmierć oznacza więc ostateczną słabość; oznacza, że jesteś do tego stopnia osłabiony, że już nie możesz być słabszym. To, że mam w stosunku do woli Bożej ciało śmierci oznacza, że jestem w odniesieniu do służby Bożej bardzo słaby i jednocześnie całkiem bezradny. “Nędznyż ja człowiek! któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?” zawołał Paweł, i dobrą jest rzeczą, jeśli zawoła tak i wielu innych. Okrzyk ten brzmi w uszach Pańskich jak najpiękniejsza muzyka. Jest to najbardziej duchowy okrzyk i najbardziej Słowu Bożemu odpowiadający, jaki się może wyrwać z piersi człowieka. Człowiek woła tak bowiem tylko wtedy, gdy wie, że niczego uczynić nie może i gdy rezygnuje z robienia jakichś dalszych postanowień. Aż do tego momentu, ilekroć zawiódł, tylekroć robił nowe postanowienia, podwajał i potrajał wysiłki swej woli. Aż wreszcie dochodzi do wniosku, że nie ma sensu robić więcej postanowień i w rozpaczy woła: “Nędznyż ja człowiek!” To tak, jak gdyby nagle obudził się i uświadomił sobie, że znajduje się w płonącym budynku i woła o pomoc, gdyż zdał sobie sprawę z tego, że sam jest zupełnie bezradny i skazany na zgubę.

Czy już zwątpiłeś o sobie, czy też jeszcze masz nadzieję, że jeśli będziesz więcej czytał i więcej się modlił, to będziesz lepszym chrześcijaninem? Czytanie Biblii i modlitwa nie są czymś złym, nie daj tego Boże, abyśmy mieli nawet pomyśleć coś takiego, ale jest rzeczą niewłaściwą, aby nawet w tych rzeczach pokładać nadzieję odniesienia zwycięstwa. Nasza pomoc jest w naszym Panu, który jest tematem naszej Biblii i do którego zwracają się nasze modlitwy. Nasza ufność musi ogniskować się wyłącznie w Chrystusie. Na szczęście ów nędzny człowiek nie tylko opłakuje swoją biedę; on stawia nader ciekawe pytanie, a mianowicie: “Któż mnie wybawi?” “Któż?” Dotąd rozglądał się za jakąś rzeczą; teraz zaczyna nadzieję pokładać w Osobie. Dotąd rozwiązania swego problemu szukał wewnątrz siebie; teraz jednak szuka go poza sobą - w Zbawicielu. Już więcej nie robi wysiłków płynących ze swojego “ja”; jego cała nadzieja jest w kimś Innym.

W jaki sposób otrzymaliśmy przebaczenie grzechów? Czy dzięki czytaniu, modlitwom, jałmużną itd.? Nie. Spojrzeliśmy na Krzyż, wierząc w dzieło Pana Jezusa; w zupełnie ten sam sposób staje się naszym udziałem wyzwolenie z grzechu, a sprawa podobania się Bogu też nie jest oparta na jakiejś innej zasadzie. Tylko gdy w celu otrzymania odpuszczenia grzechów patrzymy na Niego, wiszącego na krzyżu, to w kwestii uwolnienia od grzechu i wypełniania woli Bożej patrzymy na Niego, znajdującego się w naszym sercu. Dla tej pierwszej przyczyny ufamy temu, co On już uczynił, dla tej drugiej zaś temu, co On uczyni w nas; w obu wypadkach jednak zaufać możemy wyłącznie Jemu. On jest tym, który wszystko to czyni.

W czasie, gdy był pisany List do Rzymian, pewien morderca został karany w niezwykły, a równocześnie straszny sposób.

Szczątki zamordowanego zostały przywiązane do ciała mordercy głowa do głowy, ręce do rąk, nogi do nóg, i pozostawiono go tak aż do śmierci. Mógł udać się gdzie chciał, ale musiał wszędzie nosić ze sobą zwłoki zamordowanego przez siebie Człowieka. Czyż mogła istnieć straszniejsza kara? A jednak takiej właśnie ilustracji używa tutaj Paweł. To jest tak, jak gdybyśmy byli przywiązani do trupa i nie mogli się uwolnić. Gdziekolwiek się ruszyć - przeszkadza ten straszny ciężar. Aż nareszcie nie mogę tego więcej znieść i wołam: “Nędznyż ja człowiek, kto mnie wybawi...?” A potem, jakby dzięki nagłemu oświeceniu, krzyk rozpaczy przemienia się w pieśń chwały. Znalazłem odpowiedź na pytanie! “Dziękuję Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego” (Rzym.7,25).

O tym, że usprawiedliwienie darowane nam jest dzięki Panu Jezusowi, i że nie wymaga ono żadnej pracy z naszej strony wiemy, ale wydaje się nam, że poświęcenie uzależnione jest od naszych własnych wysiłków. O tym dobrze wiemy, że odpuszczenie grzechów otrzymujemy wyłącznie dzięki ufności w Panu, a jednak wierzymy, że możemy otrzymać wyzwolenie od grzechu dzięki uczynieniu czegoś samemu. Boimy się, że jeśli nie będziemy nic robić, to nic się nie stanie pożytecznego. Po naszym nawróceniu się, stary zwyczaj “robienia czegoś” znowu zaczyna się zakorzeniać w nas, i rozpoczynamy znowu robić wysiłki w mocy naszego “ja”. A wtedy dotyka się znowu serca naszego Słowo Boże: “Spełniło się” (Jn.19,30). On uczynił wszystko na krzyżu dla wyjednania nam odpuszczenia i On dokona wszystkiego w nas dla naszego wyswobodzenia. W obu wypadkach On jest tym, który wszystko czyni. “Albowiem Bóg sprawuje w was i chęć i wykonanie”.

Pierwsze słowa wyzwolonego człowieka są nader znamienne “Dziękuję Bogu”. Gdy ktoś daje ci szklankę wody, to dziękujesz za to temu, który ci się dał napić, a nie komu innemu. Dlaczego Paweł powiedział “Dziękuję Bogu”? Ponieważ wykonawcą wszystkiego był Bóg. Gdyby to był zrobił Paweł, to byłby powiedział, “Dziękuję Pawłowi”. Ale on wiedział, że Paweł jest “nędznym człowiekiem” i tylko Bóg mógł sprostać jego potrzebie, powiedział więc “Dzięki Bogu”. Bóg pragnie wszystko uczynić, gdyż pragnie też mieć całą chwałę bez reszty. Dlatego też On dokonuje całego dzieła - od początku do końca.

To, co powiedzieliśmy w tym, rozdziale może wydawać się nauką negatywną i niepraktyczną, jeślibyśmy pozostali przy tym, że życie chrześcijańskie miałoby polegać na siedzeniu bezczynnie i czekaniu, aż coś się stanie. Oczywiście, że rzeczywistość jest daleka od tego. Wszyscy ci, którzy prawdziwie przeżywają tę prawdę wiedzą o tym, że chodzi tutaj o bardzo pozytywną i aktywną wiarę w Chrystusa i o całkowicie nową zasadę życia - chodzi o zakon Ducha życia. A teraz przyglądnijmy się skutkom, jakie w nas przynosi ta nowa zasada życia.

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]