[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 12

KRZYŻ A ŻYCIE DUSZEWNE

Bóg przygotował wszystko, co było potrzebne dla odkupienia naszego w Krzyżu Chrystusa, ale nie poprzestał na tym. W tymże Krzyżu zapewnił On - i to tak niezmiennie, jak tylko Bóg może uczynić - wykonanie Swego wiecznego planu, o którym mówi Paweł jako o tajemnicy "zakrytej od wieków w Bogu, który wszystko stworzył". Plan ten został obecnie objawiony w tym celu, aby "teraz przez zbór wiadomą była władcom i zwierzchnościom na niebiosach nader rozliczna mądrość Boża, według postanowienia wiecznego, które uczynił w Chrystusie Jezusie, Panu naszym" (Efez.3,9-11).

Powiedzieliśmy już, że dzieło Krzyża ma dwa następstwa mające bezpośredni wpływ na zrealizowanie tego celu w nas. Z jednej strony sprawił, że objawiło się Jego życie, które może znaleźć wyraz dzięki mieszkającemu w nas Duchowi Świętemu, a z drugiej strony Krzyż sprawił, że stało się możliwe to, co nazwiemy 'noszeniem krzyża', a co jest naszą współpracą w codziennym działaniu wewnątrz nas Jego śmierci, dzięki czemu umożliwione jest objawienie się w nas nowego życia. To z kolei sprawia, że nasz 'naturalny człowiek' stopniowo zostaje wdrażany do zajmowania właściwego dlań miejsca, czyli do posłuszeństwa w stosunku do Ducha Świętego. Obie te rzeczy są oczywiście - jedna stroną negatywną, druga zaś pozytywną - tego samego zjawiska. Równie jasną jest rzeczą, że obecnie w szczególny sposób będziemy mieli do czynienia w naszych rozważaniach z zagadnieniem postępów w życiu, które przynosi chwałę Bogu. Do tej chwili w naszych rozważaniach życia chrześcijańskiego kładliśmy główny nacisk na moment przełomu, kryzysu, dzięki któremu każdy z nas staje się uczestnikiem danego przeżycia. Teraz natomiast będziemy szczególnie interesować się sprawą naszego codziennego życia, jako uczniów Pańskich, a zwłaszcza wewnętrznym ćwiczeniem, które mogłoby nas przygotować do Jego służby. Wszak o takich mówił nasz Pan: "I ktokolwiek nie niesie krzyża swego i nie idzie za Mną, nie może być uczniem Moim" (Łuk.14,27).

Będziemy więc rozważać zagadnienie 'naturalnego człowieka' i 'noszenia krzyża'. Aby to zrozumieć, musimy - choćby ktoś może zarzucił nam, że jesteśmy zbyt drobnostkowi - raz jeszcze wrócić do 1 Mojżeszowej, aby rozważyć, czego Bóg życzył sobie w człowieku na samym początku i w jaki sposób cel Tego został zniweczony. W ten sposób będziemy mogli pojąć zasady, dzięki którym nasze życie będzie mogło z powrotem odpowiadać celowi Bożemu.

ISTOTA UPADKU CZŁOWIEKA

Jeśli posiadamy choć odrobinę objawienia planu Bożego, to będziemy zawsze wymawiali słowo 'człowiek' z wielkim szacunkiem. Powtórzymy wówczas za Psalmistą, "Cóż jest człowiek, iż nań pamiętasz?" Biblia wyraźnie uczy, że Bóg nade wszystko pragnie człowieka - i to takiego człowieka, który by był według serca Jego.

Bóg stworzył więc człowieka. W 1Mojż.2,7 czytamy, że człowiek został stworzony jako dusza żywiąca, posiadająca ducha w sobie, przy pomocy którego mógł mieć społeczność z Bogiem, i zewnętrzne ciało, poprzez które miał łączność z światem zewnętrznym. (Takie wersety z Nowego Testamentu jak np. 1Tes.5,23 i Żyd.4,12 potwierdzają to, że istotnie człowiek składa się z tych trzech elementów). Poprzez swego ducha, Adam pozostawał w kontakcie z duchowym światem Bożym; poprzez ciało z światem materialnym. Te dwie części twórczego aktu Boga zebrał on w sobie i stał się osobowością, pewnego rodzaju całością żyjącą w tym świecie, poruszającą się samodzielnie i posiadającą swobodę wolnego wyboru. Gdy więc patrzymy nań w ten sposób, stwierdzamy, że był on istotą świadomą swego istnienia, mającą moc wyrażania się - był "duszą żywiącą".

Poprzednio już stwierdziliśmy, że Adam został stworzony doskonałym. Mówiąc to, mamy na myśli, że był on doskonałym w sensie nie posiadania w sobie niczego niedoskonałego, jako że wyszedł z ręki Boga; nie był on jednakowoż istotą pod względem rozwojowym skończoną. Potrzeba mu jeszcze było jednego dotknięcia - aby się mógł stać dziełem całkowicie dokończonym. Bóg miał coś więcej na myśli stwarzając go - ale to pozostawało chwilowo nieobjawione. Bóg zmierzał jednak do wypełnienia Swego celu w stworzeniu człowieka, a cel ten sięgał daleko poza samego człowieka, chodziło Mu bowiem o to, aby przy pomocy człowieka zabezpieczyć Sobie wszystkie prawa w wszechświecie. A w jaki sposób miał człowiek spełnić takie zadanie? Tylko dzięki współpracy, która miała wypływać z żywotnego połączenia z Bogiem. Pragnął On bowiem nie tylko mieć na ziemi pokolenie ludzi, którzy by mieli jedną krew w żyłach, ale takie pokolenie, które by miało w dodatku również Jego życie przenikające ich członki. Takie właśnie pokolenie spowoduje ostateczny upadek szatana, i sprawi wypełnienie tego wszystkiego, czego pragnie serce Boga. Taki cel miał na oku Bóg stwarzając człowieka.

Powiedzieliśmy również, że Adam został stworzony istotą neutralną. Miał ducha umożliwiającego mu obcowanie z Bogiem; jako człowiek nie był on jednakowoż, że tak powiem, ostatecznie zorientowany; miał możność wyboru, i mógł, gdyby chciał, odwrócić się w innym kierunku. Celem Bożym było uczynienie z ludzi Swoich 'synów', czyli innymi słowy okazanie Swego życia w istotach ludzkich. To Boże życie przedstawione było w Ogrodzie w postaci drzewa żywota, które przynosiło owoc zdatny do przyjęcia i do spożycia. Gdyby Adam, który został stworzony neutralnym, był dobrowolnie się zwrócił w innym kierunku i wybrał zależność od Boga, spożywając owoc drzewa żywota (przedstawiający własne życie Boga), Bóg byłby dzielił to życie w żywotnym związku z człowiekiem; byłby wówczas zrealizował 'synostwo'. Adam zwrócił się natomiast do drzewa znajomości dobrego i złego, stał się 'wolnym', aby rozwinąć własną osobowość samodzielnie - ale w odosobnieniu od Boga. Ponieważ jednak ten drugi wybór sprawił równocześnie wmieszanie się do jego życia szatana, Adam w ten sposób utracił możność osiągnięcia Bożego celu, dla którego Bóg go przeznaczył.

KORZENIEM WSZYSTKIEGO: DUSZA LUDZKA

Wiemy jaki kierunek obrał Adam. Stojąc pomiędzy dwoma drzewami poddał się szatanowi i wziął owoc drzewa wiadomości dobrego i złego. To zadecydowało o jego przyszłym rozwoju. Od tej chwili miał do swojej dyspozycji wiedzę; on 'wiedział'. Ale niestety - i tutaj dochodzimy do naszej głównej myśli - spożycie owocu drzewa znajomości dobrego i złego sprawiła, że człowiek rozwinął się, jeśli chodzi o jego duszę, ponad miarę. Jego uczucia zostały poruszone, gdyż owoc ten był 'wdzięczny na wejrzeniu', co spowodowało, że zaczął 'pożądać'; umysł wraz z potencjałem rozumowania został rozwinięty, ponieważ nabył on 'umiejętność'; również i wola jego zastała wzmocniona, tak że w przyszłości mógł on już zawsze podejmować decyzje, którędy się udać. Owoc ten posłużył więc duszy Adama w całej pełni do nabrania ekspansywnej mocy i do pełnego rozwoju, tak, że odtąd człowiek nie tylko już był duszą żywiącą, ale zaczął żyć życiem duszy, czyli posługując się pewnego rodzaju neologizmem - zaczął żyć życiem duszewnym. Od tej chwili człowiek przestaje być istotą, która li tylko ma duszę jako siedzibę niezależności i wolnego wyboru, ale staje się ona odtąd, zamiast ducha, główną sprężyną życia człowieka.

Musimy jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Nie jest to sprzeczne z intencją Bożą, a raczej zgodne z nią, aby człowiek posiadał duszę, taką jaką posiadał Adam. Bóg postawił sobie za cel jednakowoż, aby coś w naszym życiu odwrócić. Jest bowiem w życiu obecnego człowieka coś więcej aniżeli posiadanie duszy: jest to życie duszą, prowadzenie duszewnego życia. To właśnie udało się osiągnąć szatanowi dzięki upadkowi człowieka w grzech. Usidłał on człowieka i sprawił, że poszedł on w myśl jego intencji - w kierunku swej duszy w tak ogromnym zasięgu, że w końcu stała się ona inspiratorem wszelkich poczynań w jego życiu.

Musimy jednak być ostrożni. Aby temu zapobiec nie wolno nam przekreślić duszy zupełnie. Tego nie można zrobić. Jeśli dziś naprawdę działa w nas Krzyż, nie znaczy to, że się stajemy bezwładni, bez czucia, bez charakteru. Nie, duszę posiadamy nadal, a cokolwiek otrzymujemy ad Boga, otrzymujemy tylko przy współudziale duszy jako narzędzia, jako czynnego w nas potencjału - w prawdziwym poddaństwie Jemu. Chodzi jednak o to: czy pozostajemy w ramach zakreślonych nam przez Boga zakreślonych jeszcze tam, w Ogrodzie, na samym początku w odniesieniu do naszej duszy, czy też je przekraczamy?

W chwili obecnej Bóg dokonuje pracy winiarza. W duszy naszej znajdują się niekontrolowane pędy rozwojowe, wymagające odcięcia nożem tegoż winiarza. Są więc przed nami dwie sprawy, które musimy zrozumieć. Z jednej strony Bóg stara się nas doprowadzić do tego miejsca, w którym życie Jego Syna mogłoby znaleźć się w nas, a z drugiej strony Bóg sprawuje bezpośrednie dzieło w naszych sercach, aby usunąć zło, które wkradło się dzięki owocowi wiadomości, w wyniku czego czerpiemy życie z niewłaściwego źródła. Każdego dnia uczymy się tych dwóch lekcji: że wzrastać musi życie płynące z Pana, a te pędy, które rosną z życia duszewnego, muszą zostać oddane do wycięcia, na śmierć. Te dwa procesy ciągną się nieustannie, gdyż Bóg, aby móc się objawić, stara się o pełnię życia Swego Syna w nas, i w tym również celu doprowadza nas - jeśli chodzi o duszę - do punktu wyjścia, w którym znajdował się Adam na samym początku. Tak więc Paweł mówi: "Zawsze bowiem my, którzy żyjemy, bywamy wydawani na śmierć dla Jezusa, aby też życie Jezusa było jawne w śmiertelnym ciele naszym" (2Kor.4,11).

Co to znaczy? Że nie zrobię niczego bez Boga. Nie będę uważał się za samowystarczalnego. Nie uczynię żadnego kroku tylko dlatego, że mam moc tak uczynić. Chociaż posiadam w sobie tę moc prawem dziedzictwa, to jednak jej nie użyję; nie będę polegał tylko na sobie. Pożywając ten owoc, Adam stał się uczestnikiem mocy samodzielnego działania, ale niestety zachowywał się tak, że miał z tego pożytek tylko szatan. Gdy poznajesz Pana, tracisz tę moc. Pan ją odcina, i stwierdzasz, że już więcej nie możesz działać wyłącznie z własnej inicjatywy. W tobie przejawiać się musi życie, Innego; musisz otrzymywać wszystko od Niego.

O, drodzy przyjaciele, zdaje mi się, że my siebie po części wszyscy znamy, ale wiele razy powinniśmy prawdziwie drżeć przed samym sobą. Może niekiedy z uprzejmości dla Pana mówimy: 'Jeśli Pan sobie tego nie życzy, to ja tego nie mogę zrobić', ale w gruncie rzeczy w podświadomości naszej tkwi myśl, że potrafilibyśmy daną rzecz zrobić zupełnie dobrze samemu, nawet jeśliby Bóg nas nie poprosił o jej zrobienie, ani też nie dał nam mocy do jej wykonania. Aż nazbyt często daliśmy się spowodować do czynienia czegoś, do myślenia, do decydowania, do okazywania siły - bez Niego. Wielu spośród nas chrześcijan w dobie dzisiejszej jest ludźmi o nadmiernie rozwiniętej duszy: Wybujaliśmy zbyt wysoko sami w sobie. Staliśmy się istotami o 'wielkiej duszy'. Ale gdy znajdujemy się w takim położeniu, życie Syna Bożego w nas jest ograniczone i niemal pozbawione wpływu na bieg wypadków.

NATURALNA ENERGIA W PRACY BOŻEJ

Siłę i energię duszy posiadamy wszyscy. Ci, których pouczył Pan, odrzekają się tej energii jako podstawy życia; nie chcą się nią powodować. Nie chcą pozwolić na to, aby stała się ona ich życiem, ani też sprężyną pracy Bożej. Ci natomiast, którzy Panu nie dali się pouczyć - zostają przy niej, używają jej; myślą, że ona jest właśnie potrzebną im mocą.

Posłużmy się przykładem, który sprawę tę całkowicie wyjaśni. Bardzo wielu z nas rozumowało w przeszłości w następujący sposób: 'Oto przemiły z natury człowiek, posiadający jasny umysł, wielkie zdolności organizacyjne i trzeźwy sąd. Ach, gdyby tylko ten człowiek był chrześcijaninem, jakiż byłyby to zysk dla Kościoła! Gdyby tylko był on własnością Pana, jak wiele by to znaczyło dla Jego sprawy!'

Ale zastanów się na chwilę. Skąd pochodzi dobra natura tego człowieka? Skąd pochodzą te zdolności organizacyjne i trzeźwy sąd? Nie z nowego urodzenia, gdyż człowiek ten jeszcze się na nowo nie narodził. Wiemy, żeśmy się wszyscy narodzili z ciała i dlatego potrzebujemy nowego narodzenia się. Pan Jezus miał jednak coś do powiedzenia na ten temat w Jana 3,6: "Co się narodziło z ciała, ciałem jest". Wszystko, co nie pochodzi z nowego urodzenia, a pochodzi z naturalnego urodzenia, przynosi chwałę tylko człowiekowi, a nie Bogu. To stwierdzenie może nie jest bardzo łatwe do przyjęcia - ale jest prawdziwe.

Mówiliśmy o energii duszewnej i o energii naturalnej. Czym jest ta energia naturalna? Jest nią po prostu to, co ja mogę zrobić, czym ja jestem sam w sobie, co ja odziedziczyłem z naturalnych darów i możliwości. Nikt z nas nie jest pozbawiony tego potencjału duszewnego, i dlatego naszą pierwszą potrzebą jest uświadomienie sobie, czym on jest.

Weźmy na przykład umysł ludzki. Mogę mieć z natury bystry umysł. Przed moim powtórnym urodzeniem się posiadałem go w sposób naturalny - rozwinął się on z mego naturalnego urodzenia. Ale teraz przychodzi trudność. Nawróciłem się i urodziłem się po raz drugi, w duchu moim zostało dokonane wielkie dzieło, żywotny związek połączył mnie z Ojcem naszych duchów. Od tej chwili są we mnie dwie rzeczy: mam obecnie związek z Bogiem, który utwierdzony zastał w moim duchu, ale równocześnie ze starego życia wnoszę do nowego coś, co pochodzi z mego naturalnego uradzenia się. Co mam z tym zrobić?

Naturalna tendencja jest taka: Poprzednio używałem mego umysłu do rozwiązywania problemów historycznych, mających związek z moją pracą zawodową, z chemią, literaturą, czy poezją. Starałem się używać mego bystrego umysłu do wyciągnięcia jak największej korzyści z tych wszystkich studiów. Teraz jednakowoż moje pragnienia uległy zmianie, a więc odtąd będę używał tegoż umysłu dla spraw Bożych. Zmieniłem więc sferę moich zainteresowań, lecz nie zmieniłem metody pracy. Na tym polega cała sprawa. Moje zainteresowania uległy zupełnej zmianie, (dzięki Bogu za to!) lecz teraz używam tej samej energii do studiowania Listu do Koryntów, czy do Efezów, której dawniej używałem do studiowania historii czy geografii. Ale ta moc nie jest od Boga; Bóg też się na to nie zgodzi. Kłopot z tak wielu spośród nas polega na tym, że zmieniliśmy tor, na który skierowaliśmy naszą energię, ale nie zmieniliśmy źródła, z którego ona płynie.

Można więc stwierdzić, że wiele jest takich rzeczy, które ze starego życia przenosimy do służby Bożej. Weźmy na przykład zagadnienie krasomówstwa. Są ludzie, którzy są urodzonymi mówcami; umieją oni przedstawić dane zagadnienie w nader przekonywujący sposób. A potem, gdy się nawrócą, nie pytając o to, z jakiego źródła płynie ich talent, ani też o to, jaki jest ich stosunek do zagadnień duchowych - robimy z nich kaznodziei. Zachęcamy ich do używania swoich naturalnych zdolności do opowiadania Słowa Bożego, a w takim wypadku zachodzi znowu zmiana tematu - ale pozostaje ta sama energia. Zapominamy, że jeśli chodzi o nasze możliwości usługiwania w sprawach Bożych, nie chodzi o ich wartość względną, lecz o ich pochodzenie - co jest ich źródłem. Nie tyle chodzi o to, co robimy, jak o to, jakich sił używamy dla naszych poczynań. Myślimy za dużo o celu, do którego nasze wysiłki wiodą, a za mało o źródle energii, której używamy, zapominając, że u Boga cel nigdy nie uświęca środków.

Dla stwierdzenia prawdziwości naszej argumentacji załóżmy, że zachodzi następująca okoliczność: Pan A. jest bardzo dobrym mówcą - umie on mówić bardzo płynnie i przekonywująco na każdy temat, natomiast jest bardzo kiepskim organizatorem. Pan B. natomiast jest nader biednym mówcą. Nie potrafi wyrażać się jasno i wyraźnie, lecz zawsze jakby błądzi wokół czegoś, nie potrafiąc dojść do właściwej konkluzji; z drugiej strony jednak ma znakomity talent organizacyjny i świetnie sobie radzi w wszelkich sprawach interesu. Obaj ci panowie się nawracają i stają gorliwymi chrześcijanami. Przypuśćmy, że zwrócę się do obu z nich, aby podjęli się przemawiania na jakimś zjeździe, i że obaj takie zaproszenie przyjmą.

Co się wówczas stanie? Poprosiłem obu o tę samą pracę, ale jak myślicie, który z nich będzie się modlił o pomoc Bożą w wykonaniu swego zadania goręcej? Niewątpliwie pan B. Dlaczego? Ponieważ nie jest mówcą. Nie posiada on żadnych własnych zasobów w tym kierunku, z których mógłby czerpać, będzie się więc modlił tak: 'Panie, jeśli Ty mi nie dasz mocy do wywiązania się z tego zadania, to nie będę w stanie się z niego wywiązać'. Oczywiście pan A. również się będzie modlił, ale może nie całkiem tak żarliwie jak pan B., ponieważ on posiada coś z naturalnych zasobów, na które może liczyć.

Weźmy teraz odwrotną sytuację - zamiast prosić ich obu o usługę w Słowie, poproszę o zajęcie się organizacyjną stroną zjazdu. Co wówczas się stanie? Teraz z kolei pan A. będzie się modlił bardzo gorliwie, gdyż doskonale sobie z tego zdaje sprawę, że nie posiada zdolności organizatorskich, a pan B. również się będzie modlił, tylko że tym razem może nie tak gorliwie jak poprzednio, gdyż jakkolwiek zdaje sobie sprawę z tego, że potrzebuje pomocy Bożej, to jednak w sprawach organizacyjnych konieczności otrzymania pomocy nie odczuwa tak silnie, jak pan A.

Czy widzicie na podstawie tego przykładu na czym polega różnica pomiędzy naturalnymi i duchowymi darami? Wszystko to, co jesteśmy w stanie zrobić bez modlitwy i poczucia całkowitej zależności od Boga, musi pochodzić z tego naturalnego źródła życia, i z punktu przydatności w życiu duchowym jest podejrzane. Z tego musimy sobie jasno zdawać sprawę. Nie znaczy to oczywiście, że do danej rzeczy nadają się tylko ci, którzy nie posiadają w danym kierunku uzdolnienia. Chodzi natomiast o to, że każdy z nas, niezależnie od tego, czy ma zdolności naturalne w danym kierunku, czy też nie, musi doznać dotknięcia Krzyża i śmierci w tych wszystkich rzeczach, które są pochodzenia naturalnego i musi poznać, jak konieczną jest rzeczą w zupełności zaufać Bogu zmartwychwstania. Jakże często skłonni jesteśmy zazdrościć komuś z bliźnich posiadania jakiegoś wybitnego naturalnego daru, a nie zdajemy sobie sprawy z tego, że posiadanie takiego daru przez nas - bez działania Krzyża - mogłoby z łatwością stać się wprost przeszkodą w objawieniu się w nas tego, co Bóg w nas pragnie objawić.

W niedługim czasie po moim nawróceniu, udałem się do pobliskich wiosek, aby tam głosić Ewangelię. Posiadałem wykształcenie i byłem dobrze obeznany w Piśmie Świętym, uważałem więc siebie za najzupełniej predestynowanego do nauczania wieśniaków, pomiędzy którymi było wielu niewykształconych. Po kilku odwiedzinach spostrzegłem jednak, że pomimo braku wykształcenia, ci prości ludzie mieli bardzo głęboką znajomość samego Pana!.. Okazało się, że ja znam Księgę, którą oni z trudem umieli czytać; oni jednakowoż znali Tego, o którym ta Księga mówiła. Ja miałem dużo według ciała - ale oni mieli dużo według Ducha!.. Jak wielu chrześcijańskich nauczycieli i dzisiaj uczy swoich słuchaczy podobnie. jak to wówczas czyniłem - w sile swego cielesnego ekwipunku!

Pewnego razu poznałem młodego brata - to jest młodego wiekiem, ale duchowo już dosyć zaawansowanego dzięki temu, że Pan go przeprowadził przez wiele doświadczeń. W czasie rozmowy z nim zapytałem: 'Bracie, czego naprawdę uczył cię Pan w tych dniach?' Na to odpowiedział, 'Tylko jednej rzeczy: że nie jestem w stanie uczynić niczego bez Niego.' 'Czy naprawdę uważa Brat,' rzekłem, 'że Brat niczego nie potrafi zrobić?' 'Ależ nie!' odpowiedział, 'potrafię zrobić wiele rzeczy! To właściwie stanowiło moją trudność. Czy Brat wie, jak bardzo byłem dotąd dufny w siebie? Wiem o tym, że umiem zrobić wiele rzeczy.' Zapytałem go więc, 'Co Brat ma zatem na myśli mówiąc, że nie może zrobić niczego bez Niego?' Na to on odpowiedział, 'Pan mi pokazał, że jakkolwiek umiem tak wiele zrobić, to jednak On powiedział, "beze Mnie nic uczynić nie możecie". Z tego wynika, że wszystko, co umiem robić albo mogę robić bez Niego jest niczym!'

Musimy nauczyć się w ten sposób oceniać nasze poczynania. Nie mam więc na myśli, że nie umiemy robić mnóstwa rzeczy, gdyż faktycznie umiemy. Możemy prowadzić nabożeństwa i budować kaplice, możemy udawać się na 'koniec świata i zakładać stacje misyjne, możemy się nawet wydawać być owocnymi; ale wspomnijcie na słowa Pana Jezusa: "wszelki szczep, którego nie sadził Ojciec Mój niebieski, wykorzeniony będzie" (Mat.15,13). Bóg jest jedynym prawowitym Organizatorem wszechświata (1.Mojż.1,1). Cokolwiek więc ty planujesz, albo budujesz, a co ma swój początek w ciele, nigdy nie osiągnie królestwa Ducha, choćbyś nie wiedzieć jak gorliwie się modlił o Boże błogosławieństwo w takiej sprawie. Może to nawet trwać przez całe lata, i możesz myśleć, że trzeba będzie coś poprawić w tym lub tamtym, albo też podnieść daną usługę na wyższy poziom, ale tego nie da się zrobić.

Pochodzenie decyduje o przeznaczeniu, i to, co wywodzi się z ciała, nigdy nie stanie się czymś duchowym, pomimo wielkiego nakładu pracy w dokonaniu rozmaitych 'poprawek'. To co urodziło się z ciała ciałem jest i nigdy nie będzie niczym innym. Wszystko w czymkolwiek jesteśmy więc samowystarczalnymi jest 'niczym' przed oczyma Bożymi, a nam nie pozostaje nic innego, jak przyjąć tę ocenę i zaksięgować ją u siebie jako zero. Ciało nic nie pomaga" (Jan 6,63). Tylko to co pochodzi z góry będzie trwało na wieki.

Tej prawdy nie nauczymy się tylko dzięki temu, że nam ktoś to powie. Sam Bóg musi położyć na czymś Swój palec i powiedzieć: 'To jest pochodzenia naturalnego; to ma swe źródła w starym stworzeniu; to się nie ostoi.' Zanim On tego nie uczyni, możemy się zasadniczo zgadzać z tego rodzaju poglądami, ale nie potrafimy tego naprawdę zobaczyć. Możemy się zgadzać z tą nauką i możemy nawet cieszyć się z wykładów na ten temat ale nigdy nie będziemy prawdziwie brzydzić się sobą.

Ale przyjdzie dzień, w którym Bóg otworzy nasze oczy. Stojąc wobec jakiegoś zagadnienia będziemy się czuli zmuszeni powiedzieć: 'To jest nieczyste, to jest skalane; Panie, ja to widzę!' Słowo 'czystość' jest bardzo błogosławionym słowem. W moim sercu zawsze kojarzy się ono ze słowem Duch. Czystość oznacza coś, co pochodzi całkowicie od Ducha. Nieczystość oznacza mieszaninę. Z chwilą, gdy Bóg otworzy nasze oczy na prawdę dotyczącą naszego naturalnego życia - że jest ono czymś, czego On nigdy nie będzie mógł użyć w Swojej pracy, stwierdzimy, że już więcej tej nauki nie wyznajemy z satysfakcją. Można by wtedy powiedzieć, że czujemy obrzydzenie do samych siebie z racji tej nieczystości, która jest w nas; ale gdy dojdziemy do tego punktu, Bóg rozpoczyna Swoje dzieło wyzwolenia. Za chwilę przyglądniemy się temu, co Bóg przygotował w tym celu, ale wpierw musimy zatrzymać się jeszcze chwilę przy tej sprawie, którą omawiamy obecnie, to jest przy sprawie objawienia Bożego.

ŚWIATŁO BOŻE A ŚWIADOMOŚĆ

Rzecz jasna, że jeśli ktoś całym sercem nie pragnie służyć Panu, to nie będzie odczuwał potrzeby światła. Tylko wtedy, gdy Bóg stanie na czyjejś drodze życia, i gdy człowiek ten pragnie iść dalej naprzód z Nim, światło okazuje się rzeczą konieczną. W celu poznania serca Bożego i Jego myśli, koniecznie potrzebujemy światła. Wtedy tylko możemy rozróżnić, co jest z Ducha a co z duszy: co jest Boże, a co tylko z człowieka; wtedy tylko możemy rozróżnić jaka jest różnica pomiędzy rzeczami prawdziwie niebiańskimi - duchowymi, a rzeczami ziemskimi - cielesnymi; wtedy możemy dopiero wiedzieć z całą pewnością, czy w danej rzeczy naprawdę prowadzi nas Bóg, czy też kierują nami nasze uczucia, zmysły i wyobraźnia. Dopiero wtedy, gdy doszliśmy do takiego punktu w naszym życiu, że chcielibyśmy całkowicie pójść Bożą drogą, odczuwamy prawdziwie, jak bardzo ważne w życiu chrześcijańskim jest światło - ba! że jest ono najważniejsze!

Gdy rozmawiam z młodszymi braćmi i siostrami, bardzo często spotykam się z następującym pytaniem: 'W jaki sposób mogę być pewny, że chodzę w Duchu? W jaki sposób mogę rozeznać, która pobudka odzywająca się w moim sercu pochodzi od Ducha Świętego, a która ze mnie samego?' Wydaje się, jak gdyby wszyscy pod tym względem byli do siebie podobni. Niektórzy poszli jednak dalej. Usiłują oni poprzez patrzenie do swego serca analizować, odróżniać, rozgraniczać, i w ten sposób wpadają w jeszcze głębszą niewolę. To, należy podkreślić, jest sytuacją dla życia chrześcijańskiego rzeczywiście niebezpieczną, ponieważ wewnętrznej wiedzy nigdy nie osiągniemy na jałowej drodze analizowania swego serca.

Słowo Boże nigdzie nie zaleca nam sprawdzania naszego wewnętrznego stanu. Dwa pozorne wyjątki znajdujemy w 1Kor.11,28.31 oraz w 2Kor.13,5. To pierwsze miejsce napomina nas jednakowoż, abyśmy się upewnili, czy zdajemy sobie sprawę z ciała Pańskiego, i ma to ścisły związek z obchodzeniem Wieczerzy Pańskiej, a nie ze znajomością samego siebie. Stanowczy rozkaz Pawła w drugim cytacie, abyśmy badali samych siebie, czy jesteśmy w wierze, ma do czynienia z stwierdzeniem, czy w nas się znajduje, czy też nie znajduje owa fundamentalna wiara, czyli innymi słowy, czy jesteśmy chrześcijanami, czy też nie. Nie ma to żadnego związku natomiast z naszym codziennym chodzeniem w Duchu, albo ze znajomością samych siebie. Możemy więc powiedzieć, że wszelkie próby analizowania swego serca w sensie przedstawionym poprzednio, mogą prowadzić tylko do niepewności, chwiejności i rozpaczy. Nie oznacza to, abyśmy nie mieli mieć znajomości samych siebie, i mieli nie wiedzieć, co się w nas dzieje. Nie chcemy żyć w jakimś urojonym świecie marzeń; abyśmy zeszedłszy może z drogi Bożej, mieli nie uświadomić sobie, że jesteśmy nie w porządku; abyśmy mając spartańską wolę uważali, że czynimy wolę Bożą. Ale taka znajomość samego siebie nie przychodzi dzięki zwracaniu naszego wzroku do wewnątrz; nie przychodzi dzięki analizowaniu naszych uczuć, pobudek i wszystkiego, co się dzieje wewnątrz, i usiłowaniu potem wyrażenia sądu, czy chodzimy w Duchu, czy w ciele.

W Psalmach znajdujemy kilka miejsc, które rzucają jaskrawe światło na to zagadnienie. Pierwszym z nich to Psalm 36,10: "W światłości Twojej oglądamy światłość". Uważam, że jest to jeden z najlepszych wersetów w całym Starym Testamencie. Jest tutaj mowa o dwóch światłach: mamy światłość Bożą, a potem, gdy znaleźliśmy się w kręgu tej światłości, "oglądamy światłość".

Pomiędzy tymi dwoma światłościami zachodzi różnica. Moglibyśmy powiedzieć, że pierwsza jest obiektywna, a druga subiektywna. Pierwsza światłość należy do Boga i otoczyła nas; druga jest świadomością, którą uzyskaliśmy dzięki tej światłości. "W światłości Twojej oglądamy światłość": będziemy coś wiedzieli; coś nam się stanie jasne; coś zobaczymy. Żadne spoglądanie do wnętrza nas samych, żadna retrospektywna analiza samego siebie nie przywiedzie nas do takiej jasnej wizji. Nie, tylko wtedy możemy zobaczyć, gdy przychodzi światło od Boga.

Wydaje mi się, że jest to bardzo proste. Jeśli chcemy się przekonać, czy nasza twarz jest czysta, co robimy? Czy obmacujemy ją starannie naszymi rękami? Oczywiście, że nie. Szukamy lusterka i idziemy do światła, a wtedy wszystko staje się jasne. Nikt nie otrzymał jeszcze wizji poprzez dotyk, lub analizowanie czegoś. Wizja przychodzi wyłącznie dzięki światłu Bożemu, przenikającemu do wnętrza naszej istoty. A z chwilą, gdy ono się tam znalazło, nie ma więcej potrzeby, aby się pytać, czy dana rzecz jest dobra, czy zła. Wtedy wiemy.

Czy pamiętacie, co pisze Psalmista w Psalmie 139,23? "Wyszpieguj mię, Boże! a poznaj serce moje". Zdajecie sobie chyba sprawę, co oznaczają słowa 'Wyszpieguj mię'? Z całą pewnością nie oznaczają one, że ja mam wyszpiegować samego siebie. 'Wyszpieguj mię' oznacza 'Ty wyszpieguj mię!' W ten tylko sposób przychodzi oświecenie. Bóg przychodzi i szuka, a nie ja sam. Nie będzie to oczywiście nigdy oznaczało, że mam iść ślepo przed siebie, nie zważając na mój istotny stan. Nie o to tu chodzi. Tutaj chodzi raczej o to, że choćby moje egzaminowanie samego siebie wykazało nie wiadomo ile rzeczy, które należy naprawić, to takie egzaminowanie w rzeczywistości nigdy nie sięga głębiej, jak tylko samej powierzchni. Prawdziwa znajomość siebie samego dana mi będzie dopiero wtedy, gdy to "wyszpiegowanie" zostanie dokonane nie przeze mnie, lecz przez Samego Boga.

Zapytasz może, co to znaczy w praktyce, abyśmy przyszli do światła? W jaki sposób to działa? W jaki sposób w Jego światłości "oglądamy światłość"? I znowu przychodzi nam z pomocą Psalmista. "Początek słów Twoich oświeca i daje rozum prostakom" (Psalm119,130). W sprawach duchowych jesteśmy wszyscy prostakami. Jesteśmy zależni od Boga - On tylko może nam dać zrozumienie, a szczególnie odnosi się to do naszego: 'prawdziwe - nieprawdziwe'. I tutaj właśnie objawia się działanie Słowa Bożego. W Nowym Testamencie najwyraźniej mówi o tym List do Żydów: "Bo żywe jest Słowo Boże i skuteczne i ostrzejsze od wszelkiego miecza obosiecznego, i przenika aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpików, i rozeznaje myśli i zdania serca. I nie masz stworzenia ukrytego przed obliczem Jego; owszem wszystko obnażone i odkryte oczom Tego, przed którym zdamy sprawę" (Żyd.4,12.13). Tak, wszelkie nasze pytania i niepewności rozstrzyga to wszystko przenikające Słowo Prawdy Bożej. Ono daje nam możność rozeznania, czy motywy naszych poczynań są czyste i co pochodzi prawdziwie z Ducha, a co z duszy.

Po tych kilku uwagach dogmatycznej natury, uważam, że możemy przejść teraz do praktycznej strony zagadnienia. Nie wątpię w to, że wielu z nas prowadzi szczere życie przed obliczem Bożym. Robiliśmy postępy i nie uświadamiamy sobie niczego takiego, w czym byśmy byli nie w porządku. Aż pewnego dnia, gdy tak pielgrzymując przeżywamy wypełnienie się tego słowa: "Początek słów Twoich oświeca", Pan użył, któregoś ze Swoich sług, aby nam przedstawić Swoje Słowo i Słowo to przeniknęło do nas. Albo sami trwając w modlitwie otrzymaliśmy od Niego jakieś słowo, które podziałało z mocą na nasze serce, gdy Pan przywiódł nam na pamięć jakiś werset czytany kiedyś dawniej, lub też przemówił do nas bezpośrednio przy czytaniu Swego Słowa. A wtedy odsłania się naszym oczom coś, czego dotąd nigdy nie widzieliśmy. Słowo to nas potępia. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy w błędzie i przychodzimy do Pana wyznając: 'Panie, ja to teraz widzę. We mnie znajduje się nieczystość. Istnieje we mnie mieszanina! Jakżeż byłem ślepy - i pomyśleć tylko, że przez tyle lat byłem wobec Ciebie nie w porządku, a nie zdawałem sobie z tego sprawy!' Światło wchodzi do naszego wnętrza i widzimy wszystko jasno - w światłości. Światło Boże sprawia, że problemy naszego własnego życia stają się nam jasne, i to jest niezmienną zasadą: wszelka znajomość samego siebie przychodzi w ten sposób.

Nie zawsze Bóg działa przez Swoje Słowo. Niektórzy z nas zetknęli się ze służebnikami Pańskimi, którzy znali swego Pana w tak prawdziwy sposób, że gdy się z nimi modliliśmy, albo z nimi rozmawialiśmy, odczuwaliśmy wprost, jak z nich promieniowało światło Boże, a w chwilach takich zobaczyliśmy coś, czego nigdy przedtem nie widzieliśmy. Spotkałem w mym życiu siostrę (teraz jest już u Pana), o której zawsze myślę jako o 'promiennej' chrześcijance. Z chwilą, gdy tylko znalazłem się w jej pokoju, natychmiast odczuwałem obecność Pańską. Byłem wówczas jeszcze bardzo młody, była to zaledwie dwa lata po moim nawróceniu, i miałem wówczas wiele planów i wiele pięknych myśli, chciałem uprosić Pana o zatwierdzenie mnóstwa moich pomysłów, które wydawały mi się wspaniałe, jeśliby tylko udało się je wprowadzić w życie. To wszystko przyszedłem jej powiedzieć, przyszedłem ją przekonać, że należało to, czy tamto wykonać. Ale zanim zdołałem otworzyć usta, ona powiedziała tylko jedno, czy dwa proste słowa - i wzeszło światło! Czułem się po prostu zawstydzony! To całe moje 'czynienie było tak bardzo tchnące starym Adamem, tak pełne mego własnego "ja". Coś się stało. Nagle istota moja napełniła się świadomością, dzięki której mogłem zawołać: "Panie! Mój umysł nastawiony jest wyłącznie na działanie właściwe stworzeniu, ale oto jest ktoś, nie szukający tych rzeczy zupełnie!" Ona bowiem miała tylko jeden cel, jedno pragnienie, a było nim uwielbianie Pana. Na pierwszej stronicy jej Biblii były napisane takie słowa: ‘Panie, ja nie pragnę niczego dla siebie’. Tak, ona żyła wyłącznie dla Boga, a gdy to ma miejsce, to stwierdzamy, że osoba ta skąpana jest wprost w świetle, i że światło to oświeca innych. Na tym polega prawdziwe świadectwo. Odnośnie do światła istnieje jedno prawo: świeci wszędzie tam, gdzie się je wpuści. Więcej nie trzeba czynić niczego. My sami możemy zagrodzić mu drogę, zasłonić się przed nim - ' niczego innego się nie boi. Gdy tylko otworzymy nasze serca Bogu, On nam wszystko objawi. Cała trudność powstaje wtedy, gdy posiadamy w naszych sercach takie miejsca, które zamykamy niejako na klucz, uważając w naszej zarozumiałości, że w tych rzeczach my mamy rację. Nasza porażka polega wtedy nie tylko na tym, że jesteśmy w błędzie, ale i na tym, że nie wiemy o tym, że jesteśmy w błędzie. W danym wypadku zło może mieć swoje źródło w naszej naturalnej sile; nieświadomość tego spowodowana jest brakiem światła. Można tę naturalną siłę dostrzec w niektórych ludziach, ale oni nie są w stanie dostrzec jej w sobie. Ach, jak bardzo nam tego potrzeba, abyśmy byli szczerymi i pokornymi, i otwierali serca nasze przed Bogiem! Ci, którzy otworzyli serca - widzą. Bóg jest światłością, i nie możemy żyć w Jego światłości i pozostawać bez znajomości prawdy. Powiedzmy zatem raz jeszcze z Psalmistą: "Ześlij światłość Twoją i prawdę Twoją; te mię poprowadzą" (Psalm 43,3).

Jesteśmy Bogu bardzo wdzięczni za to, że w dobie dzisiejszej dzieci Boże zdają sobie bardziej sprawę z grzechu, niż do tej pory. W wielu miejscowościach oczy wierzących otworzyły się i zrozumieli, jak wielkie znaczenie ma zwycięstwo nad poszczególnymi grzechami w życiu chrześcijańskim, w wyniku czego wielu chodzi w ściślejszej społeczności z Panem, pragnąc wyzwolenia z grzechów i zwycięstwa nad nimi. Chwała Panu za wszelkie poczynania zbliżające ludzi do Pana, za wszystko, co przyczynia się do powrotu do świętobliwości! Ale to nie wystarczy. Jest bowiem jeszcze coś, co musi doznać dotknięcia Bożego, a jest nim samo życie człowieka, a nie tylko jego grzechy. Zagadnienie indywidualności człowieka, jego potencjału duszewnego, jest jądrem tej sprawy. Ten, który uważa, że wszystko będzie załatwione, gdy zostanie załatwiony problem grzechu, znajduje się wciąż jeszcze na powierzchni. Gdy tylko mamy na uwadze grzechy, świętobliwość jest tylko czymś zewnętrznym, powierzchownym. Trzeba nam jeszcze dotrzeć do korzenia zła.

Adam nie wprowadził na świat grzechu poprzez popełnienie morderstwa. To się stało później. Adam wprowadził grzech na świat poprzez dokonanie wyboru, dzięki któremu dusza jego mogła rozwinąć się do tego stopnia, że mógł odtąd żyć samodzielnie, bez Boga. Gdy zatem Bóg przygotowuje Sobie pokolenie ludzi, którzy by mieli służyć ku Jego chwale, którzy by mieli stać się Jego narzędziem do spełnienia Jego celu w wszechświecie, to będzie to pokolenie takich ludzi, których całe życie - ba! każdy oddech będzie zależny od Niego. Dla nich On będzie "drzewem żywota".

Odczuwam potrzebę, i to w coraz większym stopniu, jednego a sądzę, że tego powinny pragnąć wszystkie dzieci Boże - aby Bóg darował mi prawdziwe objawienie mnie samego. Powtarzam, że nie znaczy to, abyśmy nieustannie patrzyli w głąb naszego serca i pytali się: 'Czy to jest z Ducha, czy też z ciała?' To nie zaprowadziłoby nas nigdzie; to jest ciemność. Nie. Słowo Boże wyraźnie wskazuje nam w jaki sposób święci bywali przyprowadzani do poznania samych siebie. Działo się to zawsze dzięki światłu Bożemu, gdyż Bóg Sam jest światłością. Izajasz, Ezechiel, Daniel, Piotr, Paweł, Jan - wszyscy przychodzili do poznania samych siebie, ponieważ Pan oświecił ich jakby światłem błyskawicy, a ten błysk Bożego światła przyniósł im objawienie i świadomość ich prawdziwego stanu. (Izaj.6,5; Ezech.1,28; Dan.10,8; Łuk.22,61.62; Dz.Ap.9,3-5; Obj. 1,17).

Żaden człowiek nie jest w stanie poznać okropności grzechu i okropności swojego "ja", dopóki nie oświeci go ów błysk światła Bożego. Nie mówię tutaj o jakimś uczuciu, ale o objawieniu się Samego Pana przez Jego Słowo. Czyni ono coś, czego poznanie samej doktryny nigdy nie jest w stanie dokonać. Chrystus jest naszym światłem. On jest tym żywym Słowem, a gdy czytamy Pismo Święte, to życie; które znajduje się w Nim, przy nosi objawienie. "Żywot był światłością ludzi" (Jan1,4). Niekiedy światło to wpływa do naszego życia stopniowo, a nie naraz; ale będzie się ono stawało coraz jaśniejsze i będzie objawiało coraz wyraźniej ukryte tajniki naszego serca, aż nareszcie zobaczymy samych siebie w świetle Bożym, i wszelka pewność siebie zniknie. Światło jest bowiem najczystszą rzeczą na świecie. Ono oczyszcza. Ono niejako sterylizuje. Zabija wszelkie takie "bakterie", które nie powinny się w naszych sercach znajdować. W jego blasku owo 'rozdzielanie stawów i szpików' przestaje być tylko jakąś nauką, a staje się faktem w naszym doświadczeniu. Pozna jemy, co to jest bojaźń i drżenie (Filip.2,12), w miarę, gdy uświadamiamy sobie zepsucie ludzkiej natury, jakimi jesteśmy w rzeczywistości, i że prawdziwym niebezpieczeństwem dla pracy Bożej jest nasza własna nieopanowana energia duszewna. Jak nigdy przedtem uświadamiamy sobie wówczas, jak bardzo potrzebne są owe drastyczne 'cięcia' noża naszego niebiańskiego Winiarza, jak wiele musi On z naszego życia usunąć, aby móc nas użyć do Swej służby, i że bez Niego, jako słudzy Boży jesteś my niczym.

Ale i tutaj Krzyż, w swoim najszerszym znaczeniu, przyjdzie nam z pomocą; będziemy więc rozważać ten aspekt jego działania , który ma do czynienia z problemem ludzkiej duszy i daje , jego rozwiązanie. Tylko pełne zrozumienie Krzyża może bowiem przywieść nas do tego stanu zupełnego uzależnienia, który przyjął dobrowolnie i Sam Pan Jezus, czego wyrazem są Jego słowa: “Nie mogę Ja Sam od Siebie nic czynić. Jak słyszę, tak sądzę, a sąd Mój jest sprawiedliwy; bo nie szukam woli Mojej, ale wolę Ojca, który Mię posłał” (Jan5,30).

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]