[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 13

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU:

V. NOSZENIE KRZYŻA

W naszym poprzednim rozdziale wspominaliśmy kilkakrotnie o służbie Bożej. Ponieważ mamy omawiać obecnie Boże metody zwalczania trudności wynikających z duszewnego życia człowieka, pomoże nam wielce, jeśli najpierw zastanowimy się nad tym, jakie są zasady, na których wszelka służba Boża polega. Bóg Sam ustalił te zasady, stanowią one podstawę sprawowania wszelkiej Jego służby i od nich żaden z tych; którzy pragną cokolwiek dla Niego zrobić, nie śmie się odchylać. Podstawą naszego zbawienia jest, jak wiemy, fakt śmierci i zmartwychwstania naszego Pana; jest to coś bardzo konkretnego - a warunki sprawowania naszej służby są nie mniej konkretnej natury. Zupełnie tak samo, jak fakt śmierci i zmartwychwstania Pana jest podstawą naszego przyjęcia przez Boga, tak zasada śmierci i zmartwychwstania jest podstawą naszego życia i służby dla Niego.

PODSTAWA WSZELKIEGO PRAWDZIWEGO USŁUGIWANIA

Nikt nie może być prawdziwym sługą Bożym, jeśli nie zna zasady śmierci i zasady zmartwychwstania. Nawet sam Pan Jezus usługiwał na tej podstawie. Z trzeciego rozdziału Mateusza dowiadujemy się, że zanim Pan Jezus rozpoczął Swe publiczne nauczanie, najpierw przeszedł przez wody chrztu. Nie został On ochrzczony z powodu popełnienia jakichś grzechów, lub potrzeby oczyszczenia się z czegokolwiek. Nie, znamy już znaczenie chrztu: jest on obrazem śmierci i zmartwychwstania. Pan Jezus nie rozpoczął działalności, dopóki nie stanął na tym fundamencie. Gdy więc zastał ochrzczony i dobrowolnie stanął na gruncie śmierci i zmartwychwstania, Duch Święty zstąpił na Niego, i potem zaczął działalność nauczycielską.

Jaka wynika stąd nauka dla nas? Nasz Pan był człowiekiem bezgrzesznym. Nikt poza Nim nie chodził po tym świecie nie znając grzechu. A jednak jako człowiek posiadał On indywidualność odrębną od Swego Ojca. Tylko gdy jest mowa o naszym Panu, musimy być bardzo ostrożni; przypomnijmy sobie Jego słowa: "Nie szukam woli Mojej, ale wolę Ojca, który Mię posłał" (Jan5,30). Co to oznacza? Oczywiście nie oznacza to, że nasz Pan nie miał Swojej własnej woli. Wolę taką posiadał, jak tego dowodzą Jego własne słowa. Posiadał On więc wolę jako Syn człowieczy - ale jej nie czynił; On przyszedł czynić wolę Ojca. I o to właśnie chodzi. Pomiędzy Nim i Ojcem zachodziła bowiem tylko jedna różnica - w Panu Jezusie była ludzka dusza, którą przyjął, gdy został z postawy znaleziony jako człowiek" (Filip.2,7). Będąc doskonałym człowiekiem, Pan nasz posiadał duszę, no i oczywiście ciało, podobnie jak ty i ja posiadamy duszę i ciało, zachodziła więc możliwość, by działał z duszy - to jest z Samego Siebie.

Przypominacie sobie; że zaraz po chrzcie naszego Pana, i zanim jeszcze rozpoczęło się Jego publiczne działanie, przyszedł szatan i kusił Go. Kusił Go, aby zaspokoił Swe najelementarniejsze potrzeby poprzez przemienienie kamieni w chleb; aby zapewnić Sobie natychmiastowy posłuch poprzez zjawienie się w cudowny sposób na dziedzińcu świątyni; aby objąć władzę nad światem, która była Dlań przeznaczona - natychmiast. Może ktoś będzie się dziwił, dlaczego on Go kusił do uczynienia tak dziwnych rzeczy. Zdaje się może, że winien był raczej usiłować nakłonić Pana do zgrzeszenia w jakiś bardziej drastyczny sposób. Ale on tego nie uczynił; on znał się na rzeczy lepiej od nas. On tylko powiedział: "Jeśliś jest Syn Boży, rzeknij, aby się te kamienie stały chlebem". Co to miało znaczyć? Znaczenie tych słów było następujące: 'Jeśli jesteś Synem Bożym, to musisz coś uczynić, aby to udowodnić. Oto wyzwanie. Na pewno znajdą się tacy, którzy podadzą w wątpliwość to, co o Sobie mówisz. Dlaczego nie załatwiasz tej sprawy z miejsca, udowadniając to publicznie?'

Całym, nader chytrze obmyślonym planem szatana było to aby nakłonić naszego Pana do samodzielnego działania - to jest do działania z duszy. Ale stanowisko, jakie zajął Pan Jezus, było całkowitym zaprzeczeniem tego rodzaju postępowania. W Adamie człowiek działał samodzielnie, bez Boga; to było tragedią Ogrodu. Ale w podobnej sytuacji Syn człowieczy zajmuje zupełnie inne stanowisko. Nieco później On Sam określił je jako Swoją podstawową zasadę życiową: "Nie może Syn sam od siebie nic czynić" (Jan5,19). To całkowite wyrzeczenie się życia duszewnego miało odtąd kierować całą Jego działalnością.

Możemy więc śmiało powiedzieć, że cała praca, którą wykonał na tym świecie Pan Jezus przed Swoim ukrzyżowaniem, została wykonana na tej podstawie, że Pan nasz kierował się zasadą śmierci i zmartwychwstania, jakkolwiek sam fakt Golgoty leżał jeszcze przed Nim. Cokolwiek czynił, czynił wyłącznie kierując się tą zasadą. A jeśli tak było, jeśli sam Syn człowieczy musiał przejść przez śmierć i zmartwychwstanie (w obrazie chrztu i przestrzeganych przez Siebie zasadach postępowania), aby usługiwać, to czy my możemy czynić inaczej? Z całą pewnością żaden sługa Pański nie może służyć Mu, jeśli nie pozna i nie zastosuje tej samej zasady w swoim życiu. Inaczej o jakimś skutecznym usługiwaniu w ogóle nie ma mowy.

Pan sprawę tę postawił zupełnie jasno wobec Swoich uczniów, gdy od nich odchodził. Po Swej śmierci i zmartwychwstaniu rozkazał im pozostać w Jerozolimie i czekać, aż na nich zstąpi moc Ducha Świętego. A czymże jest owa moc Ducha Świętego, owa "moc z wysokości" o której On mówił? Nie jest ona niczym mniej, jak mocą Jego śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia. Używając innego porównania moglibyśmy powiedzieć, że Duch Święty jest tym Naczyniem, w którym są zebrane wszystkie wartości śmierci, zmartwychwstania i uwielbienia naszego Pana, i w którym przyniesione zostały one nam. On jest Tym, który 'zawiera' w Sobie te wartości i udziela ich ludziom. Dla tej przyczyny Duch nie mógł być dany, dopóki Pan nie był uwielbiony. Dopiero wtedy mógł odpocząć na mężach i niewiastach, czyniąc ich świadkami; a bez tych wartości - śmierci i zmartwychwstania Chrystusa - żadne świadectwo nie jest możliwe.

Jeśli zajrzymy do Starego Testamentu; to stwierdzimy to samo i tam. Chciałbym skierować waszą uwagę na dobrze znane miejsce, a mianowicie na siedemnasty rozdział 4-tej Księgi Mojżeszowej. Tutaj ma zostać rozstrzygnięta sprawa usługi Aarona. Lud powątpiewa, czy Aaron jest naprawdę wybrańcem Bożym, a więc Bóg udowadnia, kto jest Jego sługą, a kto nim nie jest. W jaki sposób to czyni? W przybytku, naprzeciw Skrzyni Przymierza, kładą dwanaście lasek, i pozostają one tam przez całą noc. A z rana Pan wskazuje na Swego wybranego sługę poprzez tę laskę, która wypuściła listki, wydała kwiat i przyniosła owoc.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę ze znaczenia tego wydarzenia. Wypuszczająca listki laska mówi nam o zmartwychwstaniu. Najwyraźniej znakiem prawdziwej służby Bożej jest śmierć i zmartwychwstanie. Bez tego nie posiadamy niczego. Wypuszczająca listki laska Aarona była dowodem, że stał on na właściwym gruncie, i w dalszym ciągu Bóg uzna za Swoich sług tylko tych, którzy przeszli przez śmierć do zmartwychwstania i stanęli na tym gruncie.

Widzieliśmy, że śmierć Pana ma ogromne znaczenie pod wielu względami i posiada różne aspekty. Wiemy, w jaki sposób śmierć Jego okazała moc swą nad naszymi grzechami. Wszyscy wiemy, że nasze odpuszczenie zawdzięczamy przelanej Krwi Jego, i że bez przelania Krwi nie ma odpuszczenia. Potem poszliśmy dalej i w Rzymian 6 zobaczyliśmy, jak śmierć złamała moc grzechu. Dowiedzieliśmy się, że nasz stary człowiek został ukrzyżowany, abyśmy odtąd nie służyli grzechowi i uwielbialiśmy Pana, że i tutaj Jego śmierć sprawiła nam wyzwolenie. W dalszym ciągu pojawia się kwestia naszej własnej woli i potrzeba poświęcenia się; i znowu znajdujemy w śmierci tę moc, która sprawia w nas gotowość do zrezygnowania z naszej woli i służenia Panu. I to właśnie stanowi punkt wyjścia dla naszego usługiwania, ale nie dotknęło to jeszcze samego serca sprawy. Zachodzi bowiem możliwość, że ktoś może wciąż jeszcze nie wiedzieć jakie znaczenie ma dusza.

Znowu inny odcinek rozwoju duchowego przedstawiany nam jest w 7-mym rozdziale Listu do Rzymian, gdzie jest mowa o życiu w osobistej świętobliwości. Tam znajdujemy prawdziwego męża Bożego, usiłującego podobać się Bogu w sprawiedliwości, dzięki czemu dostaje się pod Zakon - i tutaj wychodzi na jaw jego niezdarność. Usiłuje on bowiem podobać się Bogu w mocy siły cielesnej, a wtedy Krzyż musi go przywieść do miejsca, gdzie powiada 'ja tego uczynić nie potrafię; nie mogę zadowolić Boga przy pomocy mojej siły; mogę tylko zaufać Duchowi Świętemu, że uczyni to we mnie.' Jestem przekonany, że wielu z nas przeszło ciężkie doświadczenia, zanim się tego nauczyliśmy i zanim poznaliśmy wartość śmierci Pana Jezusa.

Ale proszę zwrócić uwagę na to, że zachodzi również wielka różnica pomiędzy "ciałem", o którym jest mowa w Rzymian 7 w związku z świętobliwością życia, a działaniem naturalnych energii życia duszewnego w służbie Pańskiej. Gdy już wiemy o wszystkich tych rzeczach, o których była mowa poprzednio i gdy znamy je nawet z doświadczenia w praktyce życiowej to jednak pozostaje jeszcze ta jedna sfera, do której wejść musi moc śmierci naszego Pana, zanim się staniemy rzeczywiście przydatni do Jego służby. Pomimo tych wszystkich doświadczeń, Pan nasz nie może nam jeszcze powierzyć Swej służby tak długo, dopóki ta jedna jeszcze rzecz nie została dokonana w nas. Jak wielu jest takich sług Bożych, którzy - mówiąc obrazowo budują dwanaście metrów muru po to tylko, aby zburzyć z powrotem piętnaście! W pewnym sensie jesteśmy użyteczni, ale równocześnie rujnujemy naszą własną pracę, a czasem i pracę innych, a to dlatego, że pozostało jeszcze coś, z czym się nie rozprawił Krzyż.

Będziemy więc śledzić teraz, w jaki sposób Pan rozprawia się z duszą, a następnie jakie znaczenie to ma w szczególności dla naszej służby dla Niego.

SUBIEKTYWNE DZIAŁANIE KRZYŻA

Musimy teraz rozważyć cztery miejsca w Ewangelii. Są nimi: Mat.10,34-39; Mar.8,32-35; Łuk.17,32-34; i Jan12,24-26. Wszystkie te miejsca mają coś wspólnego. W każdym z nich Pan nasz mówi o życiu duszewnym człowieka, ale w każdym jest poruszony odmienny aspekt objawiania się tego życia. Pan uczy nas jednakowoż bardzo wyraźnie, że z duszą można się rozprawić w jeden tylko sposób, a mianowicie przez noszenie krzyża na każdy dzień i naśladowanie Go.

Jak już widzieliśmy, to życie duszewne, albo naturalne, o którym jest mowa tutaj, jest jeszcze czymś idącym dalej, aniżeli sprawy dotyczące starego człowieka i ciała. Staraliśmy się podkreślić to jak najwyraźniej, że w odniesieniu do starego człowieka Bóg uczynił coś raz na zawsze, i że kładzie nacisk na to, że stary nasz człowiek już został ukrzyżowany wraz z Chrystusem na Krzyżu. Wynika to jasno aż z trzech miejsc w Liście do Galatów, gdzie jest mowa o 'ukrzyżowaniu' jako o aspekcie Krzyża, mającym charakter faktu dokonanego; podobnie w Rzymian 6,6 dane nam jest jasne stwierdzenie, że "nasz stary człowiek został ukrzyżowany", co moglibyśmy ze względu na formę czasownika użytą w tym miejscu powiedzieć innymi słowy tak: 'Nasz stary człowiek został ostatecznie i raz na zawsze ukrzyżowany'. Jest to więc coś, co się już stało, co zostaje nam objawione przez Boga, a następnie urzeczywistnione wiarą.

Ale teraz będziemy rozważać ten aspekt Krzyża, który nosi nazwę 'noszenia swego krzyża codziennie'. Krzyż niósł mnie; teraz ja muszę go nieść; a to noszenie Krzyża jest czymś wewnętrznym. To właśnie mamy na myśli, gdy mówimy o 'subiektywnym działaniu Krzyża'. Co więcej, jest ono procesem ciągłym, mającym miejsce na każdy dzień; jest to chodzenie krok za krokiem w ślad za Nim. Ma to do czynienia z naszą duszą, i proszę zwrócić uwagę na to, że nacisk położony jest tutaj na nieco inną rzecz, nie tak, jak miało to miejsce w stosunku do starego człowieka. Nie ma tutaj miejsca 'ukrzyżowanie' duszy jako takiej w tym sensie, jakoby nasze naturalne dary, zdolności i nasza indywidualność miały zostać całkowicie usunięte. Gdyby tak miało być, to nie można by było o nas powiedzieć tego, co napisał autor Listu do Żydów w r. 10,39, że "jesteśmy z tych... którzy wierzą ku zbawieniu duszy". (Porównaj 1Piotr.1,9; Łuk.21,19). Nie, my nie tracimy naszych dusz w tym sensie, gdyż w takim razie stracilibyśmy naszą egzystencję jako jednostki w zupełności. Dusza ze wszystkimi jej właściwościami i naturalnymi darami istnieje w dalszym ciągu, ale Krzyż musi wywierać na nią swój wpływ tak, aby naturalne zdolności przyprowadzone zostały do śmierci - aby na nich położony został znak śmierci - a potem, jeśli tak się spodoba Bogu, aby mogły być nam zwrócone w zmartwychwstaniu.

W tym właśnie sensie apostoł Paweł pisał do Filipensów, wyrażając pragnienie, "żeby poznać Jego i moc Jego zmartwychwstania i wspólność cierpień Jego, stając się podobny śmierci Jego" (Filip.3,10). Znak śmierci pozostaje zawsze na duszy w tym celu, aby ją przywieść do miejsca, w którym by zawsze była poddana Duchowi i nigdy nie objawiała się w swej własnej sile. Tylko Krzyż, działając w ten sposób, mógł sprawić, że mąż tej miary, co apostoł Paweł, posiadający tak wspaniałe naturalne zasoby, (o których wspomina w Filipensów 3) - zupełnie już tym naturalnym zasobom i zdolnościom nie ufał, co wynika z jego wypowiedzi w Liście do Koryntian: "Albowiem uważałem za rzecz potrzebną, nic innego między wami nie umieć, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to Jego ukrzyżowanego. I byłem ja u was w słabości i w strachu wielkim. A mowa moja i kazanie moje nie było w powabnych mądrości ludzkiej słowach, ale w okazaniu ducha i mocy, aby się wiara wasza nie gruntowała na mądrości ludzkiej, ale na mocy Bożej" (1Kor.2,2-5).

W duszy skoncentrowane są nasze uczucia - a jakże wiele naszych decyzji i poczynań zostaje powziętych pod ich wpływem! Nie ma w nich, pamiętajcie, niczego szczególnie grzesznego, niemniej oznacza to, że jest w nas coś, co może wylewać się w formie naturalnych uczuć ku innym osobom, w rezultacie czego cały tok naszej działalności może zostać skierowany na fałszywe tory. Stąd w pierwszym z wymienionych miejsc, nasz Pan powiada: "Kto miłuje ojca albo matkę nade Mnie, nie jest Mnie godzien; i kto miłuje syna lub córkę nade Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto nie bierze krzyża swego i nie idzie za Mną, nie jest Mnie godzien" (Mat.10,37.38). Proszę zwrócić uwagę na to, że naśladowanie Pana drogą Krzyża jest tutaj przedstawione jaka coś normalnego, jako jedyny sposób życia przewidziany dla nas. A co jest tego bezpośrednim następstwem? "Kto zachowa życie (duszę) swoją, straci ją; i kto straci życie swoje dla Mnie, znajdzie je" (Mat.10,39).

Utajone niebezpieczeństwo polega na bardzo zdradliwym działaniu uczuć, które są w stanie odwrócić nas od drogi Bożej; a kluczem do rozwiązania tego problemu jest właśnie dusza. Z tym musi się rozprawić Krzyż. Muszę "stracić" swoje życie, swoją duszę, w tym sensie, jak to rozumiał nasz Pan - i w jakim usiłujemy rzecz tę wyjaśnić.

Niektórzy z nas dobrze wiedzą, co to znaczy stracić duszę swoją. Nie możemy już więcej spełniać jej pragnień; nie możemy jej się więcej poddawać; nie możemy ustąpić w celu sprawienia jej przyjemności: oto na czym polega 'utrata' duszy. Przechodzimy przez bolesny proces odmawiania duszy tego, o co prosi. A bardzo często musimy wyznać, że nie jest to jakiś konkretny grzech, który by nam przeszkadzał w naśladowaniu Pana aż do końca. Zatrzymuje nas jakaś utajona miłość, jakieś najzupełniej normalne uczucie powoduje nasze zejście z 'Wąskiej Drogi'. Tak, uczucie gra bardzo ważną rolę w naszym życiu, i dlatego musi tutaj wkroczyć Krzyż i wykonać swoje dzieło.

A teraz przechodzimy do następnego miejsca w Ewangelii Marka 8. Uważam je za niezmiernie ważne. Nasz Pan dopiero co nauczał Swoich uczniów w Cezarei Filipa, że będzie musiał ponieść śmierć z ręki starszych ludu, gdy Piotr z całą miłością, jaką żywił do swojego Mistrza, podchodzi do Niego i zaczyna Go upominać, mówiąc: 'Panie, nie czyń tego; miej litość nad Sobą: to się ,Tobie nigdy stać nie może!' Z miłości dla swojego Pana błagał Go, aby się oszczędził. Ale Pan zgromił Piotra, tak jak gdyby czynił to w stosunku do szatana - za to, że myśli nie o tym, co Boże, lecz o tym, co ludzkie. A potem raz jeszcze zwracając się do wszystkich, mówi: "Kto chce iść za Mną, niech się zaprze siebie samego, i weźmie krzyż swój, i niech idzie za Mną. Albowiem kto chce duszę swoją zachować, straci ją; a kto straci duszę swoją dla Mnie i dla Ewangelii, ten ją zachowa" (Mar.8;34.35). (Poprawne tłumaczenie).

I znowu całe zagadnienie skupia się wokół duszy, a w tym szczególnym wypadku chodzi o pragnienie duszy, aby siebie samego zachować. Widzimy tutaj to podstępne działanie duszy, która mówi: 'Jeśliby tylko pozwolono mi żyć, to jestem gotowa wszystko uczynić; ale muszę pozostać żywą!' Krzyczy więc ona wprost o pomoc, wołając niejako, 'Pójść na Krzyż, zostać ukrzyżowanym - o! to jest rzeczywiście za wiele. Zmiłuj się nad sobą, miej litość nad sobą! Czy rzeczywiście chcesz działać przeciwko sobie, i pójść z Bogiem?' Niektórzy z nas już mieli możność doświadczyć, że aby móc pójść z Bogiem, musimy wiele razy postępować wbrew wołaniu duszy - albo własnej, albo innych ludzi - musimy pozwolić, aby wszedł Krzyż i uciszył to wezwanie do zachowania samego siebie.

Czy ja się boję woli Bożej? Ta droga siostra, o której już wspominałem jako o osobie, która wywarła ogromny wpływ na moje życie, wiele razy zadała mi pytanie: 'Czy podoba ci się wola Boża?' Jest to pytanie o ogromnym znaczeniu. Ona się nie pytała, czy ja 'czynię' wolę Bożą, ale zawsze się pytała czy ją 'lubię'. To pytanie wcinało się głębiej w moje serce, aniżeli cokolwiek innego. Pamiętam, że pewnego razu miała z Panem spór o pewną rzecz. Wiedziała, czego On Sobie życzył i w sercu swoim również tego pragnęła. Ale było to coś trudnego, i słyszałem, jak się modliła w następujący sposób: 'Panie, wyznaję, że tej rzeczy nie lubię, ale proszę, nie ustępuj mi. Proszę poczekaj, Panie - a ja ustąpię Tobie'. Ona nie chciała, aby Pan jej ustąpił i pomniejszył Swe wymagania w stosunku do niej. Nie pragnęła niczego innego, tylko podobania się Jemu.

Wiele razy musimy powziąć decyzję i zgodzić się na zrezygnowanie z czegoś, co nam się wydaje dobre i kosztowne - tak, i nawet z niejednej Bożej rzeczy - aby zadość uczynić Jego woli. Piotrowi troskę o swego Pana podyktowała jego naturalna miłość dla Niego. Możemy sobie wyobrazić, że Piotr żywił wspaniałą miłość w stosunku do swego Pana, aż tak wielką, że odważył się Go upomnieć. Przecież tylko bardzo wielka miłość mogła nakłonić kogoś do zrobienia czegoś takiego! Ale jeśli posiadasz już tę czystość duszy, która cechuje się wolnością od domieszki duszewności, to nie dasz się zwieść i nie popełnisz takiej pomyłki, jak on. Rozpoznasz wolę Bożą i stwierdzisz, że tylko w niej serce twoje znajduje prawdziwą radość. Już wtedy ani jednej łzy nie uronisz współczując ciału. Tak, Krzyż wcina się głęboko, i widzimy tutaj raz jeszcze, jak bezwzględnie musi się on rozprawić z duszą.

Raz jeszcze Pan Jezus mówi na ten temat w Łukasza 17, a tym razem czyni to nawiązując do Swego powtórnego przyjścia. Mówiąc o dniu, "którego się Syn człowieczy objawi", Pan Jezus porównuje go z tym dniem, w którym "wyszedł Lot z Sodomy" (wiersze 29, 30). Po chwili mówi o przyjęciu (o wzięciu na niebiosa), powtarzając dwa razy te słowa: "Jeden przyjęty będzie, a drugi zostawiony - jedna przyjęta będzie, a druga zostawiona" (wiersze 34.35). Ale pomiędzy wzmianką o wyprowadzeniu Lota z Sodomy, a przepowiednią dotyczącą wzięcia Kościoła znajdujemy te, jakże charakterystyczne słowa: "Onegoż dnia, kto będzie na dachu, a naczynia jego w domu, niech nie zstępuje, aby je zabrać; i kto na roli, niech się także nie wraca nazad. Pamiętajcie na żonę Lota" (wiersze 31.32). Pamiętajcie na żonę Lota! Dlaczego? Ponieważ "Kto chce duszę swoją zachować, straci ją; i kto ją straci, zachowa ją" (wiersz 33).

Jeśli się nie mylę,. jest to jedyne miejsce w Nowym Testamencie, które nas poucza, jak się mamy zachować, gdy usłyszymy zew wołający nas do pójścia na powietrze, na spotkanie Panu. Może myśleliśmy, że gdy nasz Pan przyjdzie, to zostaniemy niejako automatycznie wzięci w górę, wnioskując z 1Kor.15,51.52: "Wszyscy przemienieni będziemy, natychmiast, w okamgnieniu, na trąbę ostateczną..." Jakbyśmy nie chcieli tych dwóch miejsc pogodzić - jedno jest pewne: nad tym miejscem w Ewangelii Łukasza powinniśmy się głęboko zastanowić; tutaj bowiem wielki nacisk położony jest na to, że jedni zostaną wzięci, a drudzy pozostawieni. Stąd możemy więc wnosić, że nasze wzięcie lub pozostawienie uzależnione będzie od naszego zareagowania na ów zew, dla której to przyczyny tak wielki nacisk został położony na sprawę naszej gotowości (porównaj Mat.24,42).

Istnieje po temu zapewne pełne uzasadnienie. Jasną jest przecież rzeczą, że ten zew nie spowoduje jakiejś cudownej zmiany w nas, która by się dokonała w ostatniej minucie, całkowicie niezależnie od naszego poprzedniego chodzenia z Panem. Nie, ale w tej chwili stwierdzimy dopiero, co stanowi prawdziwy skarb naszego serca. Jeśli skarbem tym jest Sam Pan, wówczas nie będzie owego spojrzenia wstecz. To jedno spojrzenie wstecz decyduje o wszystkim. Jest rzeczą tak łatwą przywiązać się bardziej do darów Bożych, aniżeli do Dawcy - a nawet, chciałbym dodać, do pracy Bożej, niż do Boga Samego!

Pozwólcie, że przytoczę przykład. Przypuśćmy, że piszę jakąś książkę. Napisałem już osiem rozdziałów, a mam napisać jeszcze dalszych dziewięć i o sprawę tę usilnie się modlę. Ale gdyby się rozległ głos, 'Chodź tu do Mnie!' a ja zareagowałbym słowami, ' A co z moją książką?' to odpowiedź mogłaby niestety być taka: 'Proszę bardzo, zostań tam na dole i dokończ ją!' Ta pilna praca, którą wykonujemy tutaj na dole, 'w domu', może się stać wystarczającym powodem do zatrzymania nas na ziemi - takim kołkiem przytrzymującym nas na dole.

Chodzi więc i tutaj o tę zasadniczą sprawę: czy żyjesz duszą, czy też duchem. W tym urywku z Ewangelii Łukasza zobrazowane jest życie duszewne w jego powiązaniu ze sprawami tej ziemi - i proszę nie zapomnieć! nie z jakimiś grzesznymi sprawami. Pan nasz wspomniał tutaj takie rzeczy jak wychodzenie za mąż, szczepienie, jedzenie, picie, sprzedawanie - same dozwolone rzeczy, w których nie ma przecież zasadniczo niczego złego.

Ale jeśli zajmujemy się nimi tak intensywnie, że przywiązujemy do nich nasze serce, wówczas są one wystarczającą przyczyną, aby nas przyszpilić do ziemi. Z niebezpieczeństwa tego można się uwolnić tylko jednym sposobem - to jest przez stracenie duszy swojej. Przepięknym tego przykładem jest zachowanie się Piotra, gdy poznał zmartwychwstałego Pana Jezusa na brzegu morza Tyberiadzkiego. Jakkolwiek powrócił był wraz z innymi uczniami do swego poprzedniego zawodu, to jednak w chwili tej zupełnie zapomniał o łodzi, a nawet o tej sieci przepełnionej tak cudownie złowionymi rybami. Gdy usłyszał z ust Jana to słowo rozpoznania 'Pan jest', czytamy, że "rzucił się w morze".

To jest prawdziwa wolność od wszelkich pęt ziemskiego przywiązania. O wszystkim decyduje jedna rzecz - gdzie jest moje serce? Krzyż ma sprawić w nas to prawdziwe uwolnienie się od wszelkich powiązań z kimkolwiek lub z czymkolwiek, poza Samym Panem.

Ale nawet teraz mamy do czynienia zaledwie z zewnętrznymi aspektami działalności duszy. Gdy dusza poddaje się uczuciom, gdy dusza stara się postawić na swoim i sama coś robić, jeśli dusza zaangażuje się zbytnio w sprawach ziemskich: to wszystko są tylko jeszcze drobne sprawy, a nie sięgają jeszcze jądra całego zagadnienia. Jest jeszcze coś głębszego, co będę się starał teraz wyjaśnić.

KRZYŻ A OWOCNOŚĆ

Przeczytajmy raz jeszcze Jana 12,24.25. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśliby ziarno pszeniczne, wpadłszy do ziemi nie obumarło, ono samo jedno zostaje; lecz jeśliby obumarło, obfity owoc przyniesie. Kto miłuje życie swoje (w jęz. greckim 'duszę swoją' podobnie jak w poprzednich cytatach), utraci je, a kto nienawidzi życia swego (duszy) na tym świecie, ku wiecznemu żywotowi zachowa ją".

Słowa te wyjaśniają, na czym polega wewnętrzne działanie Krzyża, o którym mówiliśmy poprzednio - owa strata duszy swojej - w połączeniu ze śmiercią Samego Pana Jezusa, zobrazowaną przy pomocy ziarna pszenicznego, przy czym rezultatem jest wzrost. Celem więc, który przyświeca temu procesowi jest owocność. W tym ziarnku pszenicznym jest wprawdzie życie, ale ono ;,samo jedno zostaje". Swoją moc żywotną może udzielić innym dopiero wtedy, gdy pogrąży się w śmierć.

Wiemy, jaką drogę obrał Pan Jezus. Przeszedł przez śmierć, co, jak widzieliśmy poprzednio, sprawiło w rezultacie, że życie Jego objawiło się w wielu innych. Umarł Syn, ale zmartwychwstał jako pierworodny "wielu synów". On stracił życie Swoje, tak abyśmy mogli je otrzymać. I my mamy umrzeć w podobnym sensie, aby w tym aspekcie śmierci naszego Pana być Mu podobni. W tym bowiem 'utraceniu duszy naszej', to jest naszego naturalnego duszewnego życia, stajemy się, jak nas uczy Słowo Boże, dawcami życia innym, dzieląc z nimi nowe Boże życie, które jest w nas. Taka jest droga prawdziwego usługiwania Bożego i na tym polega tajemnica prawdziwej owocności dla Boga. Tak jak to określa Paweł: "Zawsze bowiem my, którzy żyjemy, bywamy wydawani na śmierć dla Jezusa, aby też życie Jezusa było jawne w śmiertelnym ciele naszym. Dlatego śmierć okazuje moc swoją w nas, ale życie w was" (2Kor.4,11.12).

Przychodzimy więc do naszej głównej myśli. Skoro przyjęliśmy Chrystusa, jest w nas nowe życie. Wszyscy ten kosztowny klejnot nosimy w naczyniu. Chwała Panu za prawdziwość Jego życia w nas! Dlaczego jednak tak mało życie to jest widoczne? Dlaczego doświadczamy tego 'pozostawania samemu jednemu?' Dlaczego nie przynosi ona w obfitości życia innym? Dlaczego jest ono ledwie widoczne w naszym własnym życiu? Przyczyną jest to, że chociaż nasze życie wewnętrzne istnieje, nie może się prawie zupełnie objawiać z powodu przeszkody jaką dla niego stanowi dusza, która podobnie jak łuska otaczająca ziarno otacza to życie, tak że nie może się ono uzewnętrznić. Żyjemy w duszy; pracujemy i usługujemy w naszej własnej naturalnej sile; nie czerpiemy z Boga. To dusza właśnie stoi na przeszkodzie skiełkowaniu życia. Strać ją! Na tej drodze znajdziesz bowiem pełnię.

CIEMNA NOC - PORANEK ZMARTWYCHWSTANIA

Tak więc wracamy do owej laski migdałowej, która została wniesiona do świątnicy na jedną noc - ciemną noc, w której nie można było niczego widzieć - a potem z poranku wypuściła listki. W tym obrazie przedstawiona została śmierć i zmartwychwstanie, życie położone i życie odzyskane, w ten sposób zostało stwierdzone prawdziwe kapłaństwo i prawidłowa usługa. Ale w jaki sposób to działa w naszej praktyce życiowej? W jaki sposób poznajemy, że Bóg istotnie działa w naszym życiu w ten sposób?

Przede wszystkim musimy być świadomi jednej rzeczy: dusza, wraz z jej naturalnymi zasobami energii i zdolności - pozostanie w nas do końca naszego życia. Aż do samej śmierci będziemy więc potrzebowali tego ustawicznego, codziennego działania Krzyża w nas, który wciąż głębiej i głębiej drąży, przeorując tę naturalną studnię naszej duszy. Ten warunek dla skutecznej służby będzie obowiązywał nas przez całe nasze życie, a ujęty jest słowami: "Niech się zaprze siebie samego, i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną" (Mar.8,34). Nigdy z tym nie skończymy. Kto usiłuje warunek ten jakoś obejść, 'nie jest godzien Pana' (Mat.10,38); Pan mówi o nim, że "nie może być uczniem Moim" (Łuk.14,27). Śmierć i zmartwychwstanie muszą pozostać zasadą naszego życia na każdy czas - ku straceniu duszy i władaniu w nas Ducha.

Ale i w tym możemy przeżyć pewien kryzys, który gdy tylko raz do niego dojdziemy i przeżyjemy go, przemieni nasze całe życie i usługiwanie dla Boga. Jest to znowu taka 'Ciasna Brama' przez którą możemy wejść na całkowicie nową drogę. Takiego kryzysu dożył Jakub w Fanuel. Był to ów 'naturalny człowiek' w Jakubie, który usiłował służyć Bogu i osiągnąć Jego cel. Jakub dobrze o tym wiedział, że Bóg powiedział: "Większy (czyli starszy) będzie służył mniejszemu (czyli młodszemu)", a jednak usiłował dopiąć tego celu własną pomysłowością i własnymi środkami. Bóg musiał skruszyć tę siłę i tę naturę w Jakubie, a uczynił to, gdy się dotknął i wytrącił tym dotknięciem jego staw biodrowy. Jakkolwiek Jakub po tym przeżyciu nadal mógł chodzić, to jednak był kaleką, utykał. Był to już inny Jakub, na co również wskazuje i zmiana jego imienia. Mógł używać swoich nóg i po tym dniu, ale Bóg dotknął się siły jego i odtąd utykał, doznawszy zranienia, z którego nie miał się już nigdy w życiu wyleczyć.

Bóg musi przeprowadzić nas przez takie przeżycie - nie mogę powiedzieć jak On to uczyni - gdy po ciemnej nocy i dotknięciu się głęboko naszej wewnętrznej istoty, nasze naturalne siły zostaną tak osłabione i fundamentalnie zachwiane, że od tego czasu nie będziemy śmieli zaufać samym sobie. Z niektórymi z nas Bóg musi obejść się bardzo surowo i przeprowadzić nas ciemnymi i bolesnymi drogami życia, zanim do tego punktu dojdziemy. Wreszcie przychodzi taki czas, gdy już nie 'lubimy' ot tak sobie chrześcijańskiej służby - a raczej drżymy przed czynieniem czegokolwiek w Imieniu Pańskim. Ale wtedy dopiero jesteśmy zdatni do tego, aby Pan mógł nas użyć.

Mogę się wam przyznać, że przez cały rok po moim nawróceniu się, opowiadałem Słowo niemal z rozkoszą. Było to dla mnie wprost niemożliwością, aby milczeć. Odnosiłem wrażenie, jak gdyby wewnątrz mnie było coś, co mnie formalnie pchało naprzód, musiałem usługiwać. Opowiadanie Słowa stało się wprost moim życiem. Pan w łasce Swojej może i tobie pozwoli znajdować się w takim stanie przez dłuższy czas -- i nie tylko to, lecz może ci udzielić nawet dosyć obfitego błogosławieństwa - aż pewnego dnia, ta naturalna siła, która cię pchała do pracy zostanie dotknięta, a od tego czasu będziesz już usługiwać nie dlatego, że tego sobie życzysz, ale ponieważ Pan Sobie tego życzy. Przed tym przeżyciem opowiadałeś Słowo dla satysfakcji, jaką stąd miałeś, służąc Bogu w ten sposób; a jednak niekiedy Bóg nie mógł nakłonić cię do zrobienia jakiejś jednej rzeczy, którą On pragnął, aby została wykonana. Żyłeś życiem naturalnym, a to życie jest bardzo zmienne. Jest ono niewolnikiem temperamentu. Jeśli twoje uczucia skierowane są w kierunku Jego drogi, wówczas podążasz naprzód całą parą, ale gdy uczucia twoje są skierowane w przeciwnym kierunku, to nie masz chęci ani ruszyć się z miejsca, nawet wtedy, gdy cię wzywa obowiązek. Nie jesteś podatny w rękach Bożych. Dlatego też musi On osłabić tę moc, która, objawia się w tym naszym kapryśnym 'ja wolę to, lub tamto' aż wreszcie będziemy działać nie dlatego, że nam się to podoba, ale dlatego, że On tego Sobie życzy. Dana rzecz może ci sprawiać przyjemność lub też nie, ale będziesz ją jednak wykonywał. Już nie będzie chodziło o to, że ty masz z racji opowiadania Słowa czy wykonywania takiej czy innej pracy Bożej pewną satysfakcję, i że dlatego to robisz. Nie, robisz te rzeczy teraz dlatego, ponieważ jest to wolą Bożą, i bez względu na to, czy daje ci to, czy też nie daje świadomej przyjemności. Prawdziwa radość płynąca z wykonywania Jego woli ma głębsze źródło, aniżeli twoje zmienne uczucia.

Bóg przyprowadza cię do takiego punktu, w którym wystarczy, aby wyraził jakieś życzenie, a ty natychmiast je wykonasz. Takim jest duch sługi (Psalm40,8.9), ale taki duch nie staje się naszym udziałem w sposób naturalny. Otrzymujemy go tylko wtedy, gdy nasza dusza, która jest siedzibą naszej naturalnej energii, woli i uczuć, doznała dotknięcia Krzyża. Pan pragnie znaleźć w nas wszystkich takiego ducha prawdziwego usługiwania i tego od nas wymaga. Droga wiodąca do tego stanu może być procesem bolesnym i u niektórych trwającym bardzo długo, u innych zaś może to się stać za jednym cięciem; ale Bóg ma Swoje drogi i musimy się z tym pogodzić.

Każdy sługa Boży musi przeżyć w swoim życiu taką chwilę, kiedy dozna jakiegoś ubezwładnienia, z którego się już do końca życia nie będzie mógł wyleczyć; po tym przeżyciu już nigdy nie będzie więcej tym samym. Musi to być coś takiego, co sprawi, że od tej pory będzie się prawdziwie bał samego siebie. Będzie się bał zrobić cokolwiek z samego siebie, jak Jakub, ponieważ wie, jakie konsekwencje to pociągnie za sobą ze strony Pana i jak smutne będzie jego serce, przed Panem, jeśliby uczynił coś z impulsu swojej duszy. Już zapewne poznaliście na sobie coś z działania owej karzącej ręki miłującego Boga, który "obchodzi się z wami jak z synami" (Żyd.12,7). Sam Duch poświadcza duchowi naszemu, że istnieje pomiędzy Bogiem a nami ten stosunek, że jesteśmy również uczestnikami dziedzictwa i chwały, "jeżeli tylko z Nim cierpimy" (Rzym.8,16.17); odpowiadamy zatem 'Ojcu duchów naszych': "Abba, Ojcze".

Ale gdy to rzeczywiście zastało ugruntowane w tobie, to przeszedłeś do nowej sfery życia duchowego, która nosi nazwę 'życia zmartwychwstałego'. Zasada śmierci musiała może doprowadzić w twoim naturalnym życiu do kryzysu, ale jeśli to się stało, wówczas Bóg wprowadza cię do zmartwychwstania. Stwierdzasz, że to, coś stracił, wraca - choć nie takim, jakim było uprzednio. Czynna jest teraz w tobie zasada życia - coś, co cię wzmacnia, pobudza, dając ci życie. Odtąd to, coś utracił zostaje ci przywrócone - ale teraz pod dyscypliną i kontrolą.

Niech mi wolno będzie raz jeszcze to wyraźnie podkreślić. Jeśli pragniemy być duchowymi ludźmi, nie ma potrzeby, abyśmy kazali sobie amputować ręce albo nogi; możemy nadal zachować nasze ciało. W ten sam sposób możemy mieć i dusze nasze, wraz z używaniem w pełni ich możliwości; a jednak sprężyną naszego życia nie jest teraz więcej już dusza. Nie żyjemy dłużej w niej, ani też nie czerpiemy z niej naszego życia; my jej tylko używamy. Gdy życiem naszym staje się nasze ciało, to żyjemy jak zwierzęta. Gdy dusza staje się naszym życiem, to stajemy się buntownikami i uciekinierami w stosunku do Boga - utalentowanymi, kulturalnymi, wykształconymi - niewątpliwie, a jednak dalekimi od życia Bożego. Gdy natomiast zaczynamy prowadzić życie w Duchu i zaczyna się ono objawiać przez działanie Ducha w nas, to chociaż używamy nadal naszych talentów i innych darów duszy, podobnie jak używamy naszego ciała i jego możliwości, ale są one teraz sługami Ducha. Dopiero gdy osiągnęliśmy ten punkt, Bóg może nas naprawdę używać.

Ale dla wielu z nas ta ciemna noc przedstawia wielką trudność. Pan odsunął mnie w łasce Swej przed kilku laty na okres kilku miesięcy, i duchowo wtrącił mnie do całkowitej ciemności. Wydawało się wprost, że mnie opuścił - jak gdyby już się więcej nic nie działo, i że doszedłem do końca wszystkiego. A potem, stopniowo, Pan zaczął mi przywracać wszystkie dary. Pokusa polega na tym, że usiłujemy pomóc Bogu poprzez odbieranie łask samemu; ale pamiętajcie, w świątnicy trzeba spędzić całą noc całą noc w ciemności. Tu nie może być pośpiechu; Pan wie, co robi.

Chcielibyśmy, aby śmierć i zmartwychwstanie następowały po sobie w odstępie jednej godziny. Nie znosimy wprost tej myśli, że Bóg nas odsunie na bok na tak długi czas; nienawidzimy czekania. Ale mogę cię zapewnić, że chociaż nie wiem, jak długo Pan cię tam zatrzyma, to jednak w zasadzie chyba się nie mylę twierdząc, że potrwa to jakiś określony czas. Będzie ci się wydawało, że nic się nie dzieje; wszystko to, co dla ciebie przedstawiało jakąś wartość, niejako wyślizguje ci się z rąk. Przed tobą znajduje się jak gdyby goła ściana, w której nie ma drzwi. Wszyscy inni wydają się być błogosławionymi i używanymi w służbie, podczas gdy ty zostałeś pominięty i czujesz się zgubiony. Ucisz się! Wszystko jest ciemnością, ale trwa to tylko przez jedną noc. Musi to istotnie być cała noc, ale to wszystko. A potem stwierdzisz, że wszystko ci zostaje zwrócone w pełnym chwały zmartwychwstaniu; i nie ma takiej miary, przy pomocy której by można było zmierzyć różnicę zachodzącą pomiędzy tym, co było przedtem, a tym, co jest teraz! Pewnego razu spożywałem kolację w towarzystwie młodego brata, do którego Pan się odzywał właśnie w związku z używaniem tej naturalnej energii. Rzekł on do mnie: ',Test to rzeczą nader błogosławioną, gdy człowiek sobie zdaje sprawę z tego, że Pan go spotkał, i że się go dotknął w ten fundamentalnie ubezwładniający sposób.' Pomiędzy nami stał talerz z herbatnikami, więc wziąłem jeden z nich do ręki i złamałem go, tak jak gdybym go chciał zjeść, ale potem ostrożnie złożywszy dwie części razem, rzekłem: "To wygląda w porządku, ale nigdy nie będzie takim samym herbatnikiem, nieprawda! Gdy czyjeś plecy raz zostały złamane, to wówczas podda się nawet najlżejszemu do tknięciu Bożemu.'

U to chodzi. Pan wie, co robi z Swoimi dziećmi, i nie ma takiej rzeczy, nie ma takiej potrzeby w naszym życiu, dla której by nam nie przygotował pomocy w Krzyżu, aby chwała Syna Jego mogła się objawić w synach. Uczniowie, którzy poszli tą drogą, mogą, wierzę w to, powiedzieć prawdziwie z apostołem Pawłem, który miał prawo uważać się za sługę Bożego: "Służę w duchu moim w Ewangelii Syna Jego" (Rzym.1,9). Nauczyli się oni, podobnie jak on, tajemnicy takiego usługiwania: "my... duchem służymy Bogu i chlubimy się w Chrystusie Jezusie i nie ufamy ciału" (Filip.3, 3).

Mało było takich, którzy by prowadzili bardziej czynne życie od Pawła. Pisząc do Rzymian zaznacza, że głosił Ewangelię "od Jerozolimy do Iliryi" (Rzym.15,19) i że gotów jest iść również do Rzymu (Rzym.1,15), a stamtąd, o ile to możliwe, do Hiszpanii (15,24:28). A jednak w całym tym usługiwaniu, które obejmowało cały ówczesny świat - wszystkie kraje położone dookoła Morza Śródziemnego, serce jego znało tylko jedno pragnienie - aby wywyższać Tego, który sprawił, że to wszystko stało się możliwe. "Mam się tedy czym chlubić w Chrystusie Jezusie w rzeczach Bożych. Albowiem nie śmiałbym mówić tego, czego by nie dokonał Chrystus przeze mnie w przywiedzeniu pogan do posłuszeństwa słowem i uczynkiem” Rzym.15,17,18. To jest usługiwanie duchowe.

Oby Bóg uczynił i z każdego z nas takiego prawdziwego niewolnika Jezusa Chrystusa”, jakim był Paweł.

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]