[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

3

- Janie, bolejemy nad śmiercią twojej matki. - Głos należał do Hannela, jednego z najpobożniejszych ludzi w Izraelu. - Mimo to trzeba coś postanowić. Jutro wszyscy rozejdziemy się do domów. Musisz zadecydować, z którym z nas zamieszkasz. Chociaż nie jestem twoim bliskim krewnym, to jednak przyszedłem tutaj, ponieważ znam twoje oddanie religii hebrajskiej i często rozmawiałem z twoją matką o tym, że zaadoptowałbym cię, gdyby Boża opatrzność sprawiła taką potrzebę.

- Janie, jestem w pełni świadom tego, co myślisz o swojej przyszłości i to, że zamierzasz kiedyś poświęcić się służbie Bogu. Według mojej oceny najlepszą drogą, jaką możesz obrać, będzie pozostanie ze mną. Bóg był bardzo dobry dla mnie, Janie. Nasz dom odznacza się wielką pobożnością. Ma tam miejsce modlitwa i post. Cała moja rodzina jest oddana Bogu. Posiadam nawet kilka zwojów Pisma Świętego. Niewiele domów spotkał ten zaszczyt. Ślubuję ci teraz, w obecności twoich krewnych, że będzie cię uczył najlepszy z rabinów. Obiecuję ci najlepsze z możliwych wykształcenie religijne. Mamy wielki dom. Jest naprawdę wygodny. Będziesz mógł spędzać na modlitwie tyle czasu, ile tylko zapragniesz. Możesz przyjść i rozpocząć swoją religijną edukację, jeśli tylko chcesz. Gdy ukończysz dwudziesty pierwszy rok życia, będziesz mógł, o ile tego zapragniesz, udać się do świątyni w Jerozolimie i studiować pod kierunkiem faryzeuszy albo kształcić się na kapłana w świątyni. Chociaż pochodzisz z pokolenia Judy, a nie Lewiego, będziesz mógł spełniać wszelkie funkcje religijne, ponieważ złożyłeś przysięgę nazireatu.

Hannel przerwał. Jan nie odrzekł ani słowa, nie zdradzał również żadnych uczuć.

Jako następny przemówił Parnach, kuzyn Zachariasza, człowiek wpływowy, o dużej władzy i bardzo bogaty.

- Janie, to prawda, że być może zechcesz trwać nadal w ślubach nazireatu. Może jednak nadejść dzień, gdy postanowisz nadać swemu życiu inny kierunek. Jeślibyś zamieszkał ze mną, obiecuję ci najlepsze wykształcenie, jakie można zdobyć w Izraelu. Nie muszę ci mówić o miejscu, jakie zajmuję we władzach. Jestem u samych szczytów. Będziesz dorastał wśród najbardziej wpływowych ludzi w naszym kraju, gdyż do moich przyjaciół zaliczam nawet najmożniejszych. Mam pewną pozycję, prestiż i dostęp do władzy. Niezależnie od tego, jaki cel wybierzesz w życiu, jako osoba pochodząca z mojego domu będziesz przyjacielem tych, którzy dzięki swym wpływom będą mogli pomóc ci w jego osiągnięciu. Namawiam cię gorąco, abyś zamieszkał ze mną i stał się członkiem mojej rodziny.

I tym razem Jan nie powiedział ani słowa.

Teraz przyszła kolej na Józefa i Marię.

- Janie - powiedziała Maria - niewiele możemy ci zaproponować. Przede wszystkim towarzystwo twoich kuzynów. Mamy dużą rodzinę. Ty i mój najstarszy syn zawsze lubiliście swoje towarzystwo. Ale jeśli pójdziesz z nami, będziesz pracował w warsztacie cieśli. Sądzę, że w świetle propozycji, które złożyli ci tamci mężowie, uczynisz mądrze, gdy odejdziesz z jednym z nich. Czuję się wręcz zakłopotana, zapraszając cię do naszego domu. Tak, jak powiedziałam: jesteśmy biedni, ale będziesz kochany.

- Wiem - odpowiedział w końcu Jan.

- Gdybym musiał wybierać między Hannelem, Parnachem i twoją rodziną, wybrałbym tę ostatnią.

- A więc zamieszkasz z nami?

- Nie - odparł, spoglądając łagodnie w oczy Marii.

Maria mimowolnie zakryła ręką usta.

- Myślisz o esseńczykach, czy tak? - Urwała, a jej twarz wskazywała na to, że pragnie wyraźnej odpowiedzi.

- Tak. Należę do nich.

Przez chwilę panowała cisza.

- Janie - podjęła dalej Maria - być może o tym nie wiesz, ale kilka rodzin esseńskich przeprowadziło się do Nazaretu. Czy pamiętasz dwóch małych chłopców, z którymi się bawiłeś... i o, właśnie... tę małą zielonooką...

- Mario - przerwał jej stanowczo, niemal surowo, w sposób zupełnie niezwykły jak na hebrajskiego chłopca. - Wiem, co mam robić. Pan pokazał mi to bardzo wyraźnie. Mam wrócić na pustynię i tam żyć. - Teraz zwrócił się do Hannela i Parnacha:

- Chciałbym podziękować wam obu za wasze miłe propozycje. Wszyscy okazaliście mi miłosierdzie i troskę. Dziękuję wam obydwu za zainteresowanie moją przyszłością. Mimo to wiem, gdzie jest moje miejsce. Wracam na pustynię.

Jeszcze raz zwrócił się do Marii:

- Byłaś najbliższą przyjaciółką mojej matki. Bardzo cię kochała. Często o tobie mówiła. Mimo to muszę stąd odejść natychmiast, sam. Pan zabrał mojego ojca i matkę. Nie mam absolutnie żadnych zobowiązań. Nie mam braci ani sióstr, ani dziadków - urwał. - Nie musicie się o mnie martwić i chociaż może się wam wszystkim wydawać, że zniknąłem, będę miał się dobrze. Bóg zatroszczy się o mnie.

Nie wiem nic pewnego, z wyjątkiem jednego: muszę żyć na pustyni, dopóki Bóg nie nakaże mi czegoś innego. I jeszcze jedno: będąc wśród esseńczyków odkryłem, czego Bóg ode mnie oczekuje. Pustynia da mi kolejne odpowiedzi. Będę się przygotowywał do pełnienia Bożej woli nie w mieście czy wiosce, ale na pustyni.

Następnego ranka niespełna trzynastoletni chłopiec pożegnał się z Parnachem, Hannelem, Józefem i Marią oraz ze swym o rok młodszym kuzynem, który nosił imię Jezus.

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]