[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

4

Jan ponownie zamieszkał wśród esseńczyków, nie pozwolił jednak, by któryś z nich go adoptował. Pracą własnych rąk starał się zdobyć środki na zaspokojenie swych skromnych potrzeb: wyżywienie, wodę i odzienie.

Ani razu w ciągu tych lat nie zdarzyło się, by skosztował wina. Jego włosy rosły, nie ścinane od urodzenia. Ponieważ jednak mogły stać się dla niego jedynym możliwym powodem do dumy, poświęcał im minimum uwagi, aby przyćmić ich obfitość i piękno.

Większość czasu spędzał na modlitwie i poście - działo się to tak często, że palce czasami mu siniały i bywał tak słaby, że nogi nie były w stanie unieść ciała. Częstokroć spędzał całe dnie i noce na nieprzerwanej modlitwie, nie usiłując chronić swego ciała przed przykrymi warunkami, jakie panowały na pustyni.

Żył bardzo skromnie. Surowość stała się jego zasadą.

Wraz z upływem lat Jan zaczął spędzać czas na wędrówkach po pustyni. Ostre słońce spaliło mu twarz i pokryło ją zmarszczkami. Jeszcze zanim osiągnął wiek męski, syn Zachariasza i Elżbiety wyglądał na dużo, dużo starszego, niż był w istocie. Cena, którą płacił, wydawała mu się niewielka, gdyż owe długie wędrówki po pustyni były dla niego najbardziej utęsknionymi chwilami. Mógł wtedy bez przeszkód przebywać godzinami sam na sam z Bogiem. Wyjący wiatr, piekący żar pustyni, palące słońce i gryzący piasek stały się jego najbliższymi towarzyszami.

Gdy Jan dobiegł trzydziestki - kiedy to, zgodnie z tradycją, święty mąż kończył swe ćwiczenie i poświęcał się służbie - był jedynym, który potrafił usłyszeć głos Boga wśród pustynnego wiatru, zobaczyć w słońcu Bożą twarz i poczuć Jego obecność w przenoszonym wiatrem piasku. Dla esseńczyków stał się postacią owianą tajemnicą i legendą. Wiedzieli oni, że niewielu ludzi żyło kiedykolwiek tak w pełni przed Bogiem, jak on. Niewielu było takich, którzy porzucili wszelką ludzką wygodę, aby bez żadnych przeszkód dążyć do poznania Boga. W pojęciu esseńczyków, a nawet wśród niektórych plemion koczowniczych nie było wątpliwości, że spośród nich wzbudzony został prorok. Pustynia zrodziła Bożego męża.

Świat rzadko oglądał takich ludzi, jak Jan. Jego oddanie Bogu było absolutne, jego życie wolne od wszystkiego, z wyjątkiem powołania do tego, by mówić w imieniu Boga. Nie znał życia rodzinnego, żył bez rozrywek, bez przyjaciół, bez towarzystwa. Myśl o żonie, domu, dzieciach nigdy nie zaprzątała jego umysłu. Wszystko w Janie było dla Boga. Pobożność Abrahama, Mojżesza, Eliasza, Elizeusza czy Amosa bladła w obliczu tego człowieka, ożywionego jedną myślą, żyjącego w samotności, którego jedynym przyjacielem i towarzyszem był jego Pan.

Nigdy dotąd świat nie oglądał kogoś takiego jak Jan i nigdy już nie miał zobaczyć.

Pewnego wieczoru, gdy stał na piaszczystym urwisku, z którego roztaczał się widok na Morze Martwe, i obserwował słońce zachodzące czerwono za postrzępionymi wzgórzami, usłyszał głos z nieba:

"Janie, wypełnił się czas. To, dla czego żyłeś przez te wszystkie lata, znajduje się w zasięgu ręki. Idź. Ogłoś Dzień Pański. Zrównajcie pagórki, wypełnijcie doliny, przygotujcie drogę dla Mesjasza. Idź teraz, Janie. Nie patrz w prawo ani w lewo. Niech w twoim życiu nie będzie miejsca na nic innego. Nikt nigdy nie nosił tak wielkiej odpowiedzialności, jak ty dzisiaj.

Głoś nadejście Pana!"

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]