[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

8

- Powiedz mi coś o moim kuzynie - poprosił Jan.

- Obecnie jest w Galilei. Ma, podobnie jak ty, dwunastu uczniów. Są jeszcze inni, około pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu, którzy są zawsze z nim. Wędruje od miasta do miasta, zwiastując.

Głos należał do Nadaba, naśladowcy Jana, który wrócił właśnie z Galilei, gdzie był świadkiem służby Jezusa.

- Zdarza się, że przemawia do wielkiej rzeszy ludzi, ale przeważnie naucza w czyimś domu.

- O czym mówi?

- Zwykle opowiada różne historie. Są one często bardzo dowcipne.

Nadab urwał. - Nauczycielu, czy wiesz, że on pije? Chodzi mi o to, że pije wino! A jego uczniowie, otóż jego uczniowie nie są podobni do nas. Dużo się śmieją. Otrzymuje wiele zaproszeń na uczty. Wygląda na to, że wszystkie przyjmuje. Niektórzy mówią, że zbyt dużo je i pije, a przynajmniej jego uczniowie tak robią.

Jan był wyraźnie zainteresowany, ale jego zachowanie nie zdradzało nic z nurtujących go myśli. Nikt z obecnych nie miał najmniejszego pojęcia, co sądzi o relacji Nadaba. Ta cecha Jana datowała się od jego dzieciństwa.

- Ludzie, którzy mu towarzyszą - ciągnął dalej Nadab - to przeważnie poborcy podatków, nierządnice i... no cóż, ten typ ludzi.

Jeden z uczniów Jana wtrącił: - Nauczycielu, pościliśmy prawie do zagłodzenia. Modliliśmy się, aż nasze kolana pokryły się ranami. Naśladujemy cię we wszystkim. Ty pościsz, ty spędzasz całe życie na modlitwie, prowadzisz życie pełne wyrzeczeń i dyscypliny. Twój kuzyn zaś opowiada historyjki, mówi o liliach i ptaszkach, nasionkach i owocach, chodzi na uczty, gdzie je i pije. W ogóle zdaje się świetnie bawić. Niektórzy nawet nazywają go żarłokiem i pijakiem. Możesz chyba zrozumieć, że niektórzy z nas są zakłopotani.

Minęła dłuższa chwila i stało się jasne, że Jan nie odpowie. Wreszcie wziął głęboki oddech i wstał. - Ludzie czekają, mam im coś ważnego do powiedzenia.

Wszedł w zgromadzony tłum i stanął na jakimś głazie. Było późne popołudnie. Od Morza Galilejskiego nadciągała burza. Słońce zachodziło, siejąc po niebie niezwykle jasne promienie.

Jan spojrzał na tłum i raz jeszcze wspomniał na swoje życiowe zadanie, którym było przywieść Izrael do pełnej pokuty, znieść pagórki i wyrównać doliny, i przygotować drogę dla ostatniego, największego dzieła Bożego na ziemi.

- Nasz król - zawołał Jan - wziął sobie żonę swego brata. Herod ściągnął na siebie gniew Boży. Również i jego żona, Herodiada nie będzie oszczędzona.

Nie później jak następnego ranka Herod tetrarcha usłyszał o Janowym oskarżeniu. A kiedy usłyszał, wpadł w furię. Jego gniew był jednak niczym w porównaniu z gniewem jego żony, która poprzysięgła Janowi możliwie najstraszliwszą zemstę. Gnana pragnieniem rewanżu, uprosiła swego męża, aby aresztował Jana i wtrącił do lochu. Natychmiast! Nie oznaczało to wszakże końca jej niegodziwych zamysłów.

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]