[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 2
NAWRÓCENIE

"Duch Święty jest tym, który prowadzi Chrześcijan do zrozumienia i zastosowania obietnic zawartych w Piśmie... Dlatego był On z wieloma Chrześcijanami, którzy byli głęboko zaangażowani w modlitwie i widzieli fragmenty z Pisma, o których nigdy nie pomyśleliby przedtem, że mają takie właśnie zastosowanie w danym momencie" ("Zasady modlitwy" str.62).

Cały problem ewangelicznego zbawienia stał się dla mnie z czasem jasny w najcudowniejszy sposób. Myślę, że wtedy zobaczyłem, tak jasno jak nigdy dotąd w życiu autentyczność i pełnię ofiary Jezusa Chrystusa. Zobaczyłem, że Jego dzieło było zakończonym dziełem i zamiast posiadania lub potrzebowania jakiejś mojej własnej sprawiedliwości, która poleciłaby mnie Bogu, muszę jedynie podporządkować siebie sprawiedliwości Bożej przez Chrystusa. Ewangelia zbawienia wydawała mi się ofiarować coś, co ma być przyjęte, co jest całkowicie zakończone i wszystko co jest konieczne z mojej strony, to chcenie porzucenia moich grzechów i przyjęcie Chrystusa. Zbawienie które wydawało mi się wcześniej rzeczą, która dokonuje się przez moje własne uczynki, teraz stało się rzeczą, która znajdowała się całkowicie w Panu Jezusie Chrystusie, który okazał się przede mną jako mój Bóg i mój Zbawiciel.

Ale po tym wyraźnym objawieniu, które stało przez krótki czas w moim umyśle, odniosłem wrażenie, że pojawiło się przede mną pytanie: "Czy akceptujesz to teraz, dzisiaj?" Odpowiedziałem: "Tak, zaakceptuję to dzisiaj, bo inaczej umrę w usiłowaniach".

Na północ od wioski jest mały lasek, w którym zwykłem codziennie, jeśli pogoda była ładna dłużej lub krócej spacerować. Był właśnie październik i minął czas moich częstych spacerów. Niemniej jednak, zamiast pójść do biura, skręciłem i zwróciłem się w kierunku lasu, czując, że muszę być sam z dala od ludzkich oczu i uszu, abym mógł wylać moją modlitwę przed Bogiem.

Moja duma jednak nadal odzywała się. Kiedy szedłem na wzgórze przyszło mi na myśl, że ktoś może mnie zobaczyć i pomyśleć, że odszedłem tak daleko, właśnie po to, aby się modlić. Prawdopodobnie nie pojawiła się jeszcze na ziemi taka osoba, która mogłaby podejrzewać mnie o coś takiego widząc jak idę. Ale moja duma była tak wielka i tak dalece owładnięty byłem strachem przed człowiekiem, że przypominam sobie, jak skradałem się wzdłuż płotu, aż odszedłem tak daleko, że nikt z wioski nie mógł mnie zobaczyć. Potem zagłębiłem się w las. Myślę, że gdzieś na odległość ćwierci mili wszedłem na drugą stronę wzgórza i znalazłem miejsce, gdzie wielkie drzewa leżały, krzyżując się jedne na drugich, zostawiając między pniami wolną przestrzeń. Zobaczyłem, że może to być taki rodzaj komory. Podpełzłem do tego miejsca i ukląkłem do modlitwy. Kiedy skręciłem, aby wejść w las pamiętam jak powiedziałem: "Oddam moje serce Bogu lub nigdy nie zejdę z tego wzgórza". Powtórzyłem to samo, kiedy wchodziłem na górę: "Oddam moje serce Bogu, zanim kiedykolwiek zejdę znowu na dół". Ale kiedy próbowałem się modlić odkryłem, że moje serce nie chce się modlić. Przypuszczałem, że jak tylko znajdę się gdzieś, gdzie będę mógł mówić głośno nie będąc podsłuchiwanym, wtedy będę wolny w modlitwie. Ale oto! Kiedy zacząłem próbować, stwierdziłem, że nie mogę nic powiedzieć Bogu. Byłem zbyt pusty, aby powiedzieć cokolwiek, za wyjątkiem kilku słów nie płynących z serca. Usiłując modlić się, tak bardzo się bałem, aby mnie ktoś nie podsłuchał, że omal nie słyszałem szelestu liści. Uważając tak, zatrzymywałem się i patrzyłem, czy ktoś nie nadchodzi. Robiłem to kilkanaście razy.

W końcu prawie całkowicie zrozpaczony, powiedziałem: "Nie mogę się modlić. Moje serce jest martwe dla Boga i nie będzie się modlić". Wtedy zganiłem siebie samego za danie obietnicy Bogu o oddaniu Mu serca (myślałem, że złożyłem pochopną obietnicę i powinienem być zobligowany do jej złamania). Moja dusza zwlekała, a serce nie wychodziło do Boga. Zacząłem odczuwać głęboko, że było już za późno, że musi być prawdą, że byłem stracony u Boga i nadzieja zbawienia mojego minęła. Byłem pod presją myśli o mojej obietnicy, że oddam tego dnia moje serce Bogu, albo umrę w usiłowaniach. Odniosłem wrażenie jakby moja dusza była związana tym, ale wciąż byłem gotowy zerwać swoją obietnicę. Wielkie przygnębienie i zniechęcenie owładnęło mną, tak że czułem się zbyt słaby, aby pozostać na kolanach.

Właśnie w tym momencie znowu odniosłem wrażenie, że słyszę kogoś zbliżającego się i otworzyłem oczy, żeby zobaczyć, czy to była prawda. I dokładnie wtedy ukazało mi się objawienie dumy mojego serca, jako tej wielkiej przeszkody, która stała na drodze. Przytłaczające uczucie mojej niegodziwości - wstydu przed tym, żeby jakaś ludzka istota zobaczyła mnie klęczącego przed Bogiem - postawiło mnie na tak silnej pozycji, że krzyknąłem na cały głos i stwierdziłem, że nie mógłbym opuścić tego miejsca nawet, gdyby otoczyli mnie wszyscy ludzie z całej ziemi i wszyscy diabli z całego piekła. "Co!" - powiedziałem - "Taki nikczemny grzesznik jak ja, wyznający na kolanach swoje grzechy przed wielkim i świętym Bogiem, miałby się wstydzić obecności jakiejś ludzkiej istoty tak samo grzesznej jak ja, która znalazłaby mnie usiłującego pojednać się z moim znieważonym Bogiem!" Grzech okazał się w swojej ohydzie jako zdecydowanie przeszkadzającym mi pojednać się z Bogiem. To całkowicie upokorzyło mnie przed Panem (Finney odkrył, że duma była jedną z głównych przeszkód do nawrócenia. Użyte przez niego "miejsce udręki" zostało zamieszczone w części dotyczącej tego szczególnego grzechu. Patrz szczególnie - "Zasady wolności" - "Miejsce udręki" str.17-20). Właśnie w tym momencie mojego upokorzenia, do mojego umysłu trafił, jak snop światła, ten oto fragment z Biblii: "Wtedy przyjdziecie i będziecie się modlić do Mnie, a Ja was wysłucham. Wtedy będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, kiedy będziecie szukać Mnie z całego serca". Natychmiast uchwyciłem się tego w moim sercu. Przedtem wierzyłem Biblii intelektualnie, ale nigdy do mojego umysłu nie dotarła ta prawda, że wiara jest dobrowolnym zaufaniem, a nie stanem intelektualnym. W tym momencie byłem tak świadomy ufności w Bożą prawdomówność, jak jeszcze nigdy w czasie mojego życia. W jakiś sposób wiedziałem, że to był fragment z Pisma, chociaż nie sądzę, abym kiedykolwiek go czytał. Wiedziałem, że to było Boże słowo i Boży głos mówiący wtedy do mnie. Krzyczałem do Niego: "Panie przyjmuję Cię w Twoim słowie teraz, Ty wiesz, że Cię szukam z całego serca i że przyszedłem tutaj, aby modlić się do Ciebie, a Ty obiecałeś wysłuchać mnie".

W ten sposób problem został rozwiązany i tego dnia mogłem dotrzymać mojej obietnicy. Duch Święty wydawał się kłaść nacisk na tę myśl w tekście: "Kiedy będziesz mnie szukał całym swoim sercem". Pytanie o to "kiedy" tzn. o obecny czas zapadło głęboko w moje serce. Powiedziałem Bogu, że powołuję się na Jego Słowo, że On nie mógłby kłamać i że w takim razie ja mogę być pewny, iż wysłuchał mojej modlitwy i że On został znaleziony przeze mnie. Wtedy Bóg dał mi wiele innych obietnic zarówno z Nowego, jak i Starego Testamentu, a szczególnie pewne cenne tajemnice dotyczące Pana Jezusa Chrystusa. Nigdy nie będę mógł słowami dać do zrozumienia żadnej innej ludzkiej istocie, jak cennymi i prawdziwymi wydały mi się te obietnice. Brałem je jedną po drugiej, jak nieomylną prawdę, zapewnienie od Boga, który nie mógł skłamać. Nie wpadły one dość mocno do strefy mojego intelektu, ale raczej wprost do serca, aby wpaść w ucisk dobrowolnych sił mojego umysłu. Pochwycony przez nie przywłaszczyłem je sobie. Zacisnąłem na nich uścisk tonącego człowieka. Kontynuowałem w ten sposób modlitwę i przez długi czas otrzymywałem obietnice do uchwycenia się ich. Nie wiem, jak długo to trwało. Tak modliłem się, dopóki mój umysł nie napełnił się, w sposób z jakiego wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Stanąłem na nogi i niemal wybiegłem na drogę. Pytanie dotyczące mojego nawrócenia nie niepokoiło mnie tak bardzo, dopóki nie pojawiło się ono w moim umyśle. Kiedy wchodziłem uderzany przez liście i krzaki, przypomniałem sobie, jak mówiłem z wielkim naciskiem, że jeżeli kiedykolwiek się nawrócę, będę głosił ewangelię. Wkrótce dotarłem do drogi, która prowadziła do wioski. Zacząłem zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło i odkryłem, że mój umysł stał się cichy i spokojny. Powiedziałem sobie: "Co to jest? Musiałem całkowicie zasmucić Ducha Świętego. Straciłem całe swoje przekonanie. Nie jestem już więcej skoncentrowany na grzeszności mojej duszy, Duch Święty musiał mnie opuścić. Dlaczego?" Pomyślałem: "Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak zaniepokojony o swoje zbawienie" (dwa najlepsze kazania Finney'a opisują jak osiągnąć taki stan nawróconego człowieka - "Zasady zwycięstwa" "Religia Prawa i Ewangelii" str. 137-145; "Zasady wolności" "Królestwo Boże i Świadomość str.183-194). Wtedy przypomniałem sobie to, co powiedziałem Bogu kiedy klęczałem - że biorę Go za słowo. Naprawdę pamiętam, że powiedziałem wiele dobrych rzeczy, ale mimo to stwierdziłem, że nic dziwnego, że Duch Boży mnie opuścił, gdyż dla takiego grzesznika jak ja, trzymanie się słowa Bożego w taki sposób, było arogancją, jeżeli nie bluźnierstwem. Wywnioskowałem, że w swoim uniesieniu zasmuciłem Ducha Świętego i być może popełniłem niewybaczalny grzech (później Finney odkrył i doradzał takie śmiałe użycie obietnic z Pisma w części o chrześcijanach: "Macie Biblie; przejrzyjcie je i kiedykolwiek znajdziecie obietnicę, którą możecie wykorzystać, zatrzymajcie ją w waszych umysłach zanim pójdziecie dalej; a nigdy nie przejdziecie przez księgę bez odkrycia, że Boże obietnice znaczą dokładnie to o czym mówią" - "Zasady modlitwy"). Szedłem spokojnie w kierunku wioski, a mój umysł był tak perfekcyjnie spokojny, że wydawał się jakby słuchał całej natury.

Był to 10 października, bardzo przyjemny dzień. Wyszedłem do lasu zaraz po wczesnym śniadaniu, a kiedy wracałem do wioski, zorientowałem się, że to już pora obiadu. Mimo to, byłem całkowicie nieświadomy czasu, który minął, wydawało mi się, że wyszedłem z wioski tylko na krótką chwilę. Ale jak miałem wytłumaczyć ten spokojny umysł? Próbowałem odtworzyć moje przekonania, żeby powrócić znowu do brzemienia grzechu, z którym się modliłem. Ale poczucie grzechu lub winy odstąpiło ode mnie. Powiedziałem sobie: "Co to jest, że nie mogę wzbudzić w sobie żadnego poczucia winy, że tak wielkim grzesznikiem jestem". Próbowałem zaniepokoić się o mój obecny stan, ale daremnie. Byłem tak cichy i spokojny więc próbowałem poczuć zaniepokojenie o to, czy nie jest to rezultatem zasmucenia Ducha Świętego przeze mnie. Ale z którego punktu nie spojrzałem na to, nie mogłem być niespokojny o stan mojej duszy i mojego ducha. Pokój umysłu był niewypowiedzianie wielki. Nigdy nie będę w stanie wyrazić tego w słowach. Myśl o Bogu była słodka dla mojego umysłu, a zupełny duchowy spokój owładnął mną całkowicie. To była wielka tajemnica, ale nie przygnębiła mnie ani nie wprawiła w zakłopotanie ("Autobiografia" str. 14-18).

Pytanie do przemyślenia i modlitwy.

Czy moje życie modlitewne i posłuszeństwo słowu Bożemu dowodzi, że wierzę, iż Biblia jest prawdziwie słowem Boga i czy całkowicie roszczę sobie prawo do Jego obietnic w moim życiu i chodzeniu w Duchu Świętym?

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]