[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

Rozdział 3
SPOTKANIE Z JEZUSEM

"Prawdziwy chrześcijanin jest aktywny, ale jego aktywność i energia bierze się z głębokiej sympatii do mieszkającego w nim Ducha Chrystusowego. Chrystus jest ukształtowany w jego wnętrzu. Duch Chrystusa jest ogromnym zasilaczem siły jego duszy" ("Zasady modlitwy" str. 94).

Tuż zanim nadszedł dzień, kiedy oddałem swoje serce Chrystusowi, umysłem moim owładnęła myśl, że skoro tylko zostanę sam w nowym biurze, spróbuję pomodlić się znowu. Nie miałem w żadnym razie zamiaru zaniechać mojej nowo znalezionej wiary i dlatego ciągle modliłem się, chociaż nie miałem żadnych obaw co do mojej duszy.

Wieczorem otrzymaliśmy książki i umeblowanie dostosowane do nowych biur. Rozpaliłem duży ogień w kominku, mając nadzieję, że spędzę wieczór w samotności. Już po zmroku pan Wright widząc, że wszystko było ustawione, powiedział dobranoc i poszedł do domu. Towarzyszyłem mu do drzwi, a kiedy zamknąłem je i obróciłem się serce stopniało wewnątrz mnie. Wszystkie moje uczucia zdawały się rosnąć i wypływać na zewnątrz. A wołaniem mojego serca było: "Chcę wylać całą moją duszę przed Bogiem". Uniesienie mojej duszy było tak wielkie, że przeniosłem się do pokoju rady z tyłu biura, aby się modlić.

W pokoju tym nie było ognia ani światła, niemniej jednak wydawał mi się jak gdyby doskonale oświetlony. Kiedy wszedłem do niego i zamknąłem za sobą drzwi, miałem wrażenie jakbym spotkał Pana Jezusa Chrystusa twarzą w twarz. Ani wtedy ani jakiś czas potem nie wydawało mi się, że to było całkowicie psychiczne wyobrażenie. Wprost przeciwnie, wydawało mi się, że spotkałem Go twarzą w twarz tak, jak każdego innego człowieka. Nic nie mówił, ale patrzył na mnie w taki sposób, żeby ukorzyć mnie u swoich stóp. Od tamtego czasu uważam, że to było najbardziej znaczące doświadczenie, ponieważ okazało mi rzeczywistość, że On stoi przede mną, a ja upadam u Jego stóp i wylewam swoją duszę przed Nim. Zapłakałem w głos jak dziecko i wyznałem swoje grzechy jak tylko to było możliwe do wyrażenia zdławionym głosem. Wydawało mi się, że skąpałem Jego stopy swoimi łzami, ale mimo to nie czułem, żeby On dotknął się mnie. Musiałem przebywać w tym stanie przed dobrą chwilę, ale mój umysł był zbyt zaabsorbowany tym spotkaniem, żeby pamiętać cokolwiek z tego co mówiłem. Wiem jednak, że skoro tylko mój umysł uciszył się wystarczająco, żeby przerwać to spotkanie, wróciłem do frontowej części biura i odkryłem, że ogień w kominku, do którego włożyłem przecież dużo drewna prawie całkowicie wypalił się. Kiedy odwróciłem się, aby usiąść przy ogniu, doznałem silnego chrztu Duchem Świętym. Bez żadnego oczekiwania na to i bez jakiegokolwiek uświadamiania sobie, że coś takiego jest dla mnie, oraz bez żadnego przypominania sobie, żebym kiedykolwiek słyszał o czymś podobnym od kogoś innego. W całkiem nieoczekiwanym dla ,mnie momencie Duch Święty zstąpił na mnie w taki sposób, jakby coś przeniknęło przez moje ciało i duszę. Odniosłem wrażenie jakby fala elektryczna przechodziła i przechodziła przeze mnie. Rzeczywiście, wydawało mi się jak gdyby nadciągała fala za falą płynnej miłości. W żaden inny sposób nie potrafię tego wyrazić.(mimo to nie przypominało mi to wody lecz raczej Boże tchnienie). Wyraźnie pamiętam, że to owiewało mnie jak ogromne skrzydła.(czułem jakby te fale dosłownie owiewały włosy na mojej głowie).

Żadne słowa nie wyrażą cudownej miłości, jaka rozlała się na wszystkie strony w moim sercu. Wydawało mi się, że za chwilę wybuchnę. Płakałem w głos z radości i miłości. Wiem tylko tyle, że dosłownie wykrzyczałem niewypowiedzianą tęsknotę mojego serca. Te fale przechodziły i przechodziły nade mną, jedna po drugiej, aż zawołałem: "Umrę jeżeli te fale ciągle będą przechodzić nade mną. Mimo to nie bałem się śmierci.

Jak długo ten chrzest trwał przetaczając się nade mną i przechodząc przeze mnie, nie wiem. Wiem tylko, że był już późny wieczór, kiedy jeden z członków chóru, którego byłem liderem, przyszedł do biura, aby się spotkać ze mną. Był on członkiem kościoła. Znalazł mnie w stanie głośnego płaczu i powiedział: "Panie Finney, czy coś jest nie w porządku?" Przez pewien czas nie mogłem mu dać odpowiedzi, więc powiedział: "Czy coś pana boli?" Zebrałem się w sobie najlepiej jak mogłem i odpowiedziałem: "Nie, ale jestem tak szczęśliwy, że nie mogę żyć".


Pytanie do przemyślenia i modlitwy

Czy tak poddałem moje życie Panu Jezusowi Chrystusowi, że poznałem rzeczywistość Jego obecności w moim życiu?

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]