[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

6

Ludzie przychodzili słuchać Jana, ponieważ szukali czegoś, co wypełniłoby pustkę w ich życiu.

Kupcy przychodzili go słuchać i pokutowali ze swych praktyk, jakie stosowali w interesach, po czym byli chrzczeni w słynnych wodach Jordanu. Przychodzili żołnierze, pokutowali z brutalności i byli chrzczeni. Przychodzili poganiacze wielbłądów, rolnicy, rybacy, gospodynie domowe, kobiety cieszące się dobrą sławą i ulicznice, wszelkie grupy i klasy społeczne. Wydawało się, że każdy, kto przychodzi, ma jakiś tajemny grzech do wyznania, z którego pokutował, a grzech znikał pod wodami Jordanu.

Każdy Żyd znał odwieczne znaczenie zanurzenia duszy w wodach tej wyjątkowej rzeki. Oznaczało ono koniec życia; zaprzestanie wszystkiego. Każdy oczekujący na chrzest stawał na wschodnim brzegu, który był obcą ziemią. Stamtąd zstępowali do wody i zanurzali się w niej... aby umrzeć. Każdy jednak powstawał z wody i wspinał się na brzeg zachodni, bezpieczny, leżący już w granicach ziemi obiecanej, aby tam rozpocząć nowe życie z Bogiem. Ten prosty akt pozostawiał niezatarte wrażenie.

Pewien niezwykły dzień nad Jordanem okazał się zupełnie inny od wszystkich. Rozpoczął się on przyjazdem ciągniętych przez konie powozów. Przybyła delegacja dygnitarzy. Jakie to ważne osobistości udały się na to skromne miejsce?

Byli to przywódcy religijni narodu.

Kiedy Jan ujrzał wystrojonych mężów, każdy mięsień jego ciała zastygł na chwilę w bezruchu. Żadne zewnętrzne drgnienie nie zdradziło jego prawdziwych uczuć. Gdy dygnitarze torowali sobie drogę przez tłum, widział, jak zwykli ludzie skłaniali głowy lub klękali, oddając im cześć.

Jan wiedział wszystko o każdym z ludzi, którzy przyjechali powozem. Niektórzy z nich przyszli, aby szydzić, aby zgromadzić dowody przeciwko Janowi, by go potępić. Inni przybyli w niepewności, w nadziei, że sami odkryją, czy Jan jest prawdziwym prorokiem. Było pośród nich nawet kilku najmłodszych, którzy wierzyli, że Jan jest mężem Bożym. Ci młodzi ludzie żywili nadzieję, że starsi szanowani przywódcy zgodzą się z nie wypowiadaną przez nich głośno opinią. Gdyby starsi dali Janowi swe błogosławieństwo, niektórzy z młodych mogliby swobodnie zostać jego uczniami.

Jan jednak wiedział więcej. Spoglądał w serce każdego z ludzi, którzy torowali sobie właśnie drogę przez tłum i dostrzegał podstawową słabość każdego z nich. Nie było w ich gronie nikogo dość odważnego, aby na własną rękę złamać przyjętą tradycję religijną.

Tłum nadal rozstępował się przed pełnymi pychy kapłanami. Delegacja parła naprzód, aby zająć należne jej zaszczytne miejsce na czele zgromadzonych. Było to więcej, niż Jan mógł znieść. Więc i tutaj dotarł religijny system? Ośmielali się narzucać tutaj swe ohydne praktyki? Jak śmieli przyjść! Jak śmieli przynieść tu swoją arogancję, pogardę, lekceważenie i pychę!

Jan nie przyszedł na ten świat, aby szukać kompromisu ani by przekonywać takich ludzi do dróg Bożych. Sami przecież uważali się za autorytety w dziedzinie Bożych dróg. Jan nie próbował dokonać rzeczy niemożliwej. Nie wzywał przywódców systemu do wyjścia z systemu. A jednak obecność tych ludzi odwodziła tych, którzy zostali ochrzczeni, od wolności, jaką uzyskali, odrzucając systemy tego świata. Dlatego Jan wypowiedział wojnę. Otwartą, niezwłoczną i zdecydowaną wojnę... najszacowniejszym osobistościom w Izraelu. Chciał, aby każdy z obecnych wiedział, co sądzi o kajdanach, jakie tradycjonaliści nakładali na serca i dusze ludu Bożego. A co sądził? Uważał, że cała kultura religijna musi zginąć.

Jan potrafił grzmieć i tym razem zaryczał jak lew. Wysunął wskazujący palec i wstrząsnął ziemią i niebem, gdy wydał swój wyrok:

- Kto... Kto, pytam się... kto kazał wam pokutować?

Plemię żmijowe, po co tu przyszliście?

Tłum zamarł, ogłuszony. Nikt nigdy nie mówił w taki sposób do tych ludzi. Wielu odruchowo powstało z kolan, po chwili na twarzach niektórych pojawił się szeroki uśmiech. Oczy wszystkich jednak utkwione były w kapłanów. Jaka będzie ich reakcja? I czy to możliwe..., by Jan dopuścił się bluźnierstwa? Ludzie słyszeli pogłoski o tym, że Jan jest opętany; to nie ułatwiało sprawy. Kochali go za jego śmiałość, lecz nie śnili o tym, że porwie się na przywódców religijnych narodu. Nikt tego nie czynił!

W miarę jak Jan mówił dalej, początkowy szok przemienił się w niedowierzanie:

- Pytam was raz jeszcze, plemię żmijowe, kto powiedział wam, jak ujść przed gniewem, który na was przychodzi?

Kapłani zatrzymali się. Nikt dotąd nie przemawiał do nich w ten sposób. Po krótkiej chwili jeden z przywódców owinął się mocniej płaszczem i powiedział coś szeptem do swych towarzyszy. Oni z kolei przekazali to innym i wszyscy zaczęli szykować się do szybkiego odwrotu.

Jan jednak jeszcze nie skończył.

- A już i siekiera do korzeni waszego drzewa jest przyłożona. Gniew Boży ciąży na was. Wasze drzewo zostanie ścięte, a korzeń jego zniszczony. Bliski jest dzień, gdy wszyscy poginiecie pod gniewem Bożym.

Słysząc te słowa, delegacja zgarnęła swe szaty i pośpiesznie wróciła do swych powozów. Każdy z kapłanów myślał tylko o tym, jak zemścić się na Janie.

Ktoś w tłumie zaczął wznosić okrzyki. Ktoś inny zaklaskał. I nagle cała rzesza wstała, podnosząc oklaski. Ludzie czuli, jak opadają więzy krępujące ich dusze. Wreszcie ktoś ośmielił się oskarżyć system religijny, w którym żyli!

Tłum spontanicznie skierował się w stronę Jana. Zdawało się, że wszyscy obecni którzy dotąd jeszcze nie przyjęli chrztu, chcą to zrobić teraz. Wszyscy, dokładnie wszyscy, dostrzegli coś głębszego w przesłaniu Jana, coś, czego dotąd nie rozumieli.

Był to chwalebny dzień. Nikt jednak nie starał się uchwycić tej oczywistości. Takie nastawienie zabiłoby Jana.

A potem nastąpił inny pamiętny dzień.

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]