[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

14

- Zostawcie mnie samego - powiedział Jezus do swych towarzyszy.

Po tych słowach udał się na ustronne miejsce, aby być sam. Nigdy dotąd w ciągu trzydziestu jeden lat swego życia, ani w całej swej preegzystencji w wieczności, nie pragnął tak intensywnie odpowiedzi na wołanie i pytanie kogoś, kto zmagał się ze zrozumieniem tajemniczych dróg Bożych.

Jeśli kiedykolwiek był czas na to, aby dać wyraźną odpowiedź, jeśli kiedykolwiek istniała osoba, której powinien odpowiedzieć jasno, to z pewnością teraz. Tą osobą był Jan. Jeśli żył kiedykolwiek człowiek, który miał prawo do otrzymania wyjaśnień, to był nim ten właśnie, krew z krwi i kość z kości, jego własny kuzyn.

"Janie, wielki jest twój ból. Czuję to. Dziś w nocy tak rozpaczliwie starałeś się mnie zrozumieć, zgłębić moje drogi, zbadać zagadkę mej władzy. Twoje serce jest złamane. Ale, Janie, nie ty pierwszy odczuwasz taką potrzebę. Jesteś tylko jednym z wielu w ciągnącym się przez wieki długim pochodzie tych, którzy wołali do mnie w dręczących ich wątpliwościach. Jesteś tylko jednym głosem pośród wielu tych, które w śmiertelnej udręce pytały o moje drogi".

Gdy to powiedział, przed jego oczyma stanęła scena, która rozegrała się dawno temu.

Jezus wzdrygnął się. Miał przed sobą Egipt. Pan czasu zstąpił w ulice faraona. "Byłem już tu kiedyś. Chodziłem tymi ulicami, słuchałem cichego wołania, szmeru modlitw mego ludu... trzymanego tu w niewoli".

Zatrzymał się i rozejrzał dokoła. Mógł słyszeć wyraźnie każdą modlitwę - zdawały się unosić ku niebu, zmieszane z dźwiękiem kajdanów.

"To wy, potomkowie człowieka, który nosił imię Jakub, wołaliście do mnie tak długo, cierpieliście tak długo i płakaliście. Przez niezliczone lata podnosiliście ku niebu swoje twarze. Ale niebo milczało. Zdawało się, że Bóg jest głuchy. Urodziliście się w niewoli. Dorośliście, wołaliście o wolność, a potem umieraliście, nie doczekawszy wysłuchania waszych modlitw. Wasze dzieci zajęły wasze miejsce, zostały zakute w te same znoszone kajdany swoich ojców. I one wołały o uwolnienie. I one umierały z kajdanami na rękach".

Jezus mówił dalej:

"Dzieci waszych dzieci dorosły i niezliczoną ilość razy zanosiły do mnie swe modlitwy, wołając: "Boże, uwolnij nas od faraona, uwolnij nas od tego pana niewolników, który nie zna naszego ojca, Józefa. O, Boże, zaprowadź nas z powrotem do naszej ojczyzny".

"Ale ja nie odpowiadałem ani słowa. I tak się to ciągnęło z wami i waszym potomstwem aż przez dwanaście pokoleń".

"Pozostawiłem was w niewoli na prawie czterysta lat. Przez cały ten czas ani razu nie odpowiedziałem na wasze modlitwy. Wołaliście do mnie, lecz ja nie odpowiadałem. Żadnego wyraźnego słowa, żadnego wglądu w moje drogi, żadnego wyjaśnienia moich zamiarów; nie podałem też żadnej przyczyny, dla której nie odpowiadałem na wasze wołanie. Wasze serca były złamane".

"Ale i moje serce było złamane, cierpiałem wraz z wami".

"Po prawie czterystu latach wciąż jeszcze byli ludzie, którzy wierzyli we mnie. Po czterystu latach mego milczenia wciąż wierzyliście!"

W tej samej chwili rozległ się przeszywający krzyk. Był to głos jakiejś matki.

- O, Boże, jeśli tam jesteś, czy nie odpowiesz mi? Jutro to śliczne dziecko zostanie mi odebrane na zawsze. Skują je wezmą do niewoli i na zawsze będzie skazane na wyrób cegieł u brzegu Nilu. Umrę, jeśli go więcej nie zobaczę. A ono dorośnie i umrze w kajdanach, które jutro założą na jego ręce. Czy nie słyszysz mojego wołania?

Oczy Pana napełniły się łzami.

"O, Izraelu, stajesz w obliczu pewnego prostego faktu".

"Kobieto, i ty, jak wszyscy przed tobą... jak mój kuzyn, Jan, gnijący w lochu... stanęłaś twarzą w twarz z nagą prawdą".

"Twój Bóg nie spełnia twoich oczekiwań".

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]