CzytelniaKomentarze i inspiracje

Niepowodzenia, porażki, a rozwój duszy

Wstęp

Przez wiele lat chciałem unikać niepowodzeń, poczucia, że nie umiem czegoś zrobić. Miałem uczucie, że jestem śmieszny, niedostatecznie dobry w różnych obszarach życia. W pracy, w związkach. Myślałem, że jeśli wystarczająco będę się starał, to uniknę nieprzyjemnego odczucia porażki, śmieszności. 

Myślałem o sobie, że jestem jakiś niepełny, niezrealizowany, że coś ciągle czeka na dopełnienie. Osoby, od których mogłem czerpać przykład życia – starsi ode mnie – także wydawali i wydają się często zagubieni w szaleńczym pościgu za “sukcesem”. Tak dużo już osiągnęli, w moich oczach, a nadal, tak jak ja, nie posiadali przekonania, że osiągnęli wystarczająco dużo. To zmniejszało moją motywację. Jeśli bowiem bardziej doświadczeni błąkają się w poszukiwaniu sukcesu, sensu życia, to dlaczego ja mam iść ich ścieżką? Dlaczego osiągać kolejne szczeble, jeśli “po tamtej stronie” nie ma poczucia spełnienia?

Starałem się, oczywiście wielokrotnie udawało mi się osiągnąć sukces. Jednak ciągle myślałem, jak być jeszcze lepszym, jak się wyzwolić z tej nieprzyjemnej aury niecałkowitej doskonałości. Książki, które przeczytałem, dały mi dużo do myślenia. Stwierdziłem, że to, co chciałem osiągnąć, może nie jest do osiągnięcia. A przynajmniej nie jest możliwe bezwzględne, doskonałe osiągnięcie, np. szczęścia, swobody, bogactwa, itp.

Więcej, ten stan niedoskonałości, który mnie uwierał, jak czytałem, być może jest stanem naturalnym, a co więcej, paradoksalnie, pożądanym. [Nie, żebym był masochistą, bo nie lubię czuć się niekompetentny, nie lubię porażek.]

Na tą chwile się z tą nieuniknioną niedoskonałością jeszcze nie pogodziłem ale czuję, że jest to prawda. Co więcej dowiedziałem się, że w tym procesie kryje się głębia.

Niepowodzenia na studiach, w pracy, w związku.

Niepowodzenia nas niszczą, osłabiają naszą wiarę w nas samych. Są zwykle nieodłącznym elementem zstąpienia ducha w ograniczoność świata ludzkiego. Z punktu widzenia duszy niepowodzenie to jednak nie problem, niepowodzenie to misterium.

Nie chodzi o to, oczywiście, że powinniśmy zabiegać o porażkę. Jak mówią prawa Murphy’ego, niepowodzenia same nas znajdą 🙂 Nie chodzi też o to, aby zaniechać aktywności. Każdy z nas potrzebuje aktywności. Ale potrzebuje również motywacji dla tego, by postawić kolejny krok, by działać na codzień, wykonywać czynności należne dla siebie. Taka motywacja jest potrzebna, jednak nie można jej znaleźć w idealiźmie ducha. Idealizm, młodzieńcze wyobrażenie o dużych możliwościach, o braku barier i kłopotów w życiu, zwykle się kończy. I albo:

    * człowiek popada w depresję, przyjmuje postawę negatywnego narcyzmu: “ja jestem do niczego”. brak mu perspektyw, nadziei, albo

    * zacznie przypisywać winę otoczeniu: “to oni są do niczego i do niczego są układy panujące na świecie”. Cynizm, negatywne myślenie.

W obu przypadkach utrzymuje się wielkościowa fantazja sukcesu oraz bolesne poczucie klęski.

Lubując się w niepowodzeniu, pławiąc się w nim – zamiast pozwolić, by porażka skruszyła nasze serca – uciekamy przed ową niajistotniejszą i najbardziej dobroczynną dla naszej duszy właściwością klęski.

Wydawałoby się, że są to jedyne drogi po upadku ideałów. Jednak jest także inna.

Jeśli nie mamy przekonania co do sensowności przeżywania niepowodzeń, poczucia niekompletności, odczuwania własnej ułomności, wydania się innym “głupim”,

– to takie trudności mogą osłabiać Duszę.

Któż bowiem lubi, żeby mówić mu, iż sobie nie poradził, kto lubi być odrzucany, kto lubi dostawać negatywne stopnie, kto lubi mieć mało pieniędzy na koncie? Chyba tylko masochista. Dla normalnego, przeciętnego człowieka takie przeżycia są przyczyną przygnębienia, osłabienia.

Często samo życie “skrzeczy”, podstawia nam kłody pod nogi, odbiera nam nadzieje lub ogranicza zakres naszej wolności, zupełnie nie tłumacząc, dlaczego tak się dzieje. Możemy czuć się wtedy osłabieni, bez motywacji, przegrani.

Nie chcemy się angażować w coś, co boli, co może nie wyjść, co pachnie porażką. Odsuwamy się wtedy, dystansujemy, co jest zresztą zupełnie zrozumiałe. Nie chcemy cierpieć, nie chcemy płacić, jeśli nie wiemy za co płacimy.

Jednak gdy ktoś nam powie, dlaczego mamy płacić cenę zmęczenia, pracy, zaangażowania, że jest jakaś wartość, którą w zamian otrzymujemy, możemy zastanowić się, czy nie wejść w taki układ.

Dopóki nie pojmiemy alchemii porażki, jej złożonego sensu, nasze szanse na sukces są niewielkie.

Jung wyjaśnia, że “umartwienie” (załamanie, złamanie psychiki, ego), jest niezbędne, aby mogła zamanifestowała się wieczność. Niespełnienie się naszych oczekiwań łączy nas z niewypowiedzianym. W chwilach porażek odkrywamy, że ludzkie ambicje nie są najlepszymi drogowskazami w życiu i pracy. Sukcesy jeden po drugim nie wykształcają głębi człowieka.

Wzniosłe ideały potrzebują pewnej degradacji, jeżeli mają odegrać twórczą rolę w życiu człowieka. Misterium to aktywujemy za każdym razem, gdy wcielamy jakąś ideę w życie. Czy idziemy na studia, czy przystępujemy do egzaminu, czy angażujemy się w związek, czy podejmujemy jakąś pracę. Słyszymy: “należy się liczyć z kłopotami”. Więcej: one są nieuniknione. Jednakże ważniejsze od kłopotów nas spotykających jest nastawienie wobec nich. Ważniejsza jest postawa wobec odczuć, które się w nas wówczas pojawiają.

W procesie działania czysta inspiracja zostaje zanurzona w świat człowieka, wcielona w życie. Doskonałość przynależy do świata wyobraźni. Zanurzając się w materię, doznaje poczucia niespełnienia tylko dlatego, że pochodzi ze sfery ideałów. “Twarde hamowanie” jest nieuniknione. Poczucie niedostosowania, odczucie, że jest się niedostatecznie dobrym, zdatnym do danego rodzaju działalności są więc naturalne. Nie musimy się dziwić, że rozpoczynając np. związek nie umiemy się zachować. To tak ma być.

To nie jest najważniejsze, jak szczytne ma ktoś ideały, lecz czy potrafi chociaż część z nich zastosować.

Wyznacznikiem człowieczeństwa nie jest wzniosłość ducha, lecz zdolność duszy do zstąpienia w materię. Wszyscy jesteśmy nieśmiertelnymi wzniosłymi duchami. Nawet jeśli sobie tego nie uświadamiamy. Wzniosłość ducha nie stanowi więc żadnej naszej zasługi.

Jednak nie wszystkim udaje się za pomocą duszy ubranej w ciało wyrazić choćby część tej doskonałości w życiu. Do tego potrzeba czasu i zaangażowania duszy. Trzeba przekonania o tym, że porażki w tym procesie są nieuniknione, są jak ciepło przy ogniu. Porażki są cechą zstąpienia ducha w ograniczoność świata.

Gdybyśmy potrafili pojąć, że uczucia porażki i upokorzenia, wywołane niepowodzeniem, mają wartość same w sobie, niepowodzenia odbieralibyśmy jako jeden z elementów życia, pracy, związku.

Gdybyśmy nie musieli czuć się osobiście oskarżeni, gdy czujemy się w jakimś momencie “głupio”, to moglibyśmy lepiej wtedy działać. Bo czucie się “głupio” w danej sytuacji nie jest naszą winą, nie powinniśmy się więc obwiniać za takie odczucia. Mamy prawo do nieadekwatności, do uczucia, że nie pasujemy, że nie umiemy się znaleźć w tej sytuacji. Tym doznaniom możemy się przyjrzeć bez oceniania. O wiele łatwiej będzie wtedy coś konstruktywnego przedsięwziąć.

Zrozumienie sensu doświadczeń

Gdy w niepowodzeniu zaczynamy dostrzegać przejawy doskonalenia się własnej duszy, to zaczynamy odkrywać jego misterium – ukrytą wartość.

Elementami sensu trudnych doświadczeń są:

    * metamorfoza duszy,

    * nieuleganie emocjom osobistym,

    * akceptacja aspektów dotąd odrzucanych,

    * zrezygnowanie z przesadnych oczekiwań,

    * oparcie własnej postawy na własnym prawdziwym przekonaniu.

W misterium przeistaczania się duszy nie chodzi o wyrobienie prostych sposobów osiągania celów. To nie ma być “zrób to, a dostaniesz tamto”, jakby chcieli niektórzy. Proste recepty nie zaspokoją potrzeby głębi przeżyć, jaką ma dusza.

Nie chodzi o prostackie dążenie do efektywności, do uzyskania efektu najmniejszym kosztem. Chodzi o proces głębszy, dotyczący naszego wnętrza i jego jakości.

W procesie tym, nasze wnętrze, dusza kształci się, ma okazję podnieść swą jakość.

Jeżeli sami nie damy duszy okazji do głębokich przeżyć, to ona sama znajdzie sobie drogę do tego, aby wymóc na nas takie doświadczenia. Prostym przykładem tutaj są uzależnienia, nad którymi ludzie nie mają panowania. Palenie papierosów, nadmierne picie alkoholu, branie narkotyków. To są sposoby na uzyskanie mocnych przeżyć. Nawet napisy na puszkach od piwa o tym świadczą: “Mocne”. Mocne przeżycia. Spotykają one ludzi, którzy sami nie potrafią odnajdywać dostatecznej głębi życia, która by zaspokoiła potrzebę silnych doznań duszy. Zauważmy, że intelektualne argumenty na takich ludzi nie działają. Minister Zdrowia może apelować o szkodliwości palenia, lecz palacz nadal będzie palił. Nie z potrzeby rozumowej, i nie z przekory. Będzie palił z potrzeby duszy, potrzeby głębokich doznań.

Tyrania duszy dotyka nie tylko ludzi, którzy z jej powodu mocno cierpią, niszcząc sobie zdrowie i życie, np. paląc papierosy, czy lądując regularnie w izbie wytrzeźwień. Dotyka także takich, którzy mają obiektywnie wysoką pozycję zawodową, rodzinę, ustabilizowane życie.

Ich dusza domaga się przeżyć, których nie dostarcza kariera zawodowa czy płytkie kontakty rodzinne. I przykładowo taki ktoś zaczyna mieć duże problemy zdrowotne. Albo piastując wysokie stanowisko jest uzależniony od alkoholu. Takie rozwiązanie daje duszy pole do doświadczania. To ją pogłębia mimo, iż pozornie wydawałoby się, że takiemu człowiekowi nic w życiu nie potrzeba więcej, bo wszystko ma.

Moim zdaniem warto się interesować “uprawą duszy”, dawać jej strawę przeżyciową, refleksyjną, uczuciową, chociażby dlatego, aby uniknąć opisanej powyżej tyranii duszy, kiedy nie mamy wielkiego wpływu na to co się z nami dzieje. I kiedy możemy silnie ucierpieć z powodu wymagań posiadania doświadczeń – związków, uczuć, przeżyć. Przykładowo wtedy wiele osób nagle zaczyna chorować, lecz nie wie z jakiej przyczyny. Tzw. nieznana etiologia choroby. Nie widzą, że przedtem przez długi czas zostawiali swą duszę w odłogu, nie interesowali się nią. Teraz ona daje znać o sobie, zupełnie bezwzględnie i z niesłychaną siłą.

Gdy zgodzimy się, że dusza jest zaangażowana w procesie doznawania i przekształcania się, to możemy prześledzić, jakie mamy z tego korzyści. Bo jako przewodnik czy przewodniczka własnej duszy, możemy mieć korzyści z tego, że będziemy brać pod uwagę jej codzienne potrzeby.

Po pierwsze, możemy działać z lepszymi efektami. Poprzez zaakceptowanie własnych niedoskonałości w ramach zmian, możemy zaakceptować proces transformacji duszy, który wymaga czasu. Nie można wymagać od siebie, aby nagle się do czegoś przyzwyczaić. Aby zmiany mogły być “na lepsze”, to w jakimś obszarze trzeba zaakceptować stan “gorszości”, tego, że nie jesteśmy w nim doskonali. I należy w tej akceptacji pozostawać.

“Ja nadal w pewnych momentach nie działam tak jakbym chciał, nawet mimo tego, iż wiem, jakbym chciał postąpić. I tak jest już jakiś czas.” I nadal możemy mieć do siebie szacunek.

Możemy zauważyć ten proces przekształcania się duszy nie jako osobistą zniewagę, ale jako coś co mi się przydarza i może obdarzyć mnie jakąś nauką. Jak mówi pewne przysłowie: “Jeśli straciłeś pieniądze, nie trać nauki”.

Niepowodzenie, jako misterium, nie jest mną, a jedynie elementem wykonywanej przeze mnie pracy. Przydaża się mojej duszy, którą obdarzam szacunkiem i pozwalam jej na jej własne stany. Przykładem może być przeżycie pewnej trudności, przez które przechodzę, a które bierze początek w mojej rodzinie, w kontakcie z partnerem/ką. Ja jednak nie jestem tą trudnością. To moja dusza doświadcza, aby sie przekształcić. Chcę mieć cierpliwość dla niej, ponieważ wiem, iż wyjdzie z tego doświadczenia bogatsza.

W procesie akceptacji niepowodzenia chodzi o przyjęcie w krąg świadomego przeżywania tej części doświadczenia, która zwykle jest odrzucana.

Przykładem może być twórczość. Bywa ona przesadnie idealizowana. Myślimy o niej zwykle z punktu widzenia idealizmu, pełnego romantyzmu i wzniosłych fantazji o wielkich wyczynach. Z tej perspektywy większość prac nie dość, żę jest przyziemna, to jeszcze pospolita i monotonna. Tak wydaje się naszemu ego, naszemu umysłowi.

Po “ściągnięciu na ziemię” idei twórczości okazuje się, że prawdziwa twórczość może być i jest zawarta w zwykłych działaniach. Z każdego, nawet prostego doświadczenia możemy wyciągnąć coś dla duszy, coś, co w jakiś sposób skutkować będzie twórczością, wprowadzeniem przykładowo estetyki do prostych codziennych czynności, jak np. słanie łóżka, czy odkurzanie. Nawet zgoda na “artystyczny” nieład ma coś w sobie na pozwoleniu duszy na doświadczenie takiego stanu. Wymaga to jedynie rezygnacji z wielkościowych fantazji o twórczości. Nie musimy więc już być w niezwykle podniosłym nastroju, by tworzyć. Zaduma, a nawet depresja mogą także okazać się czasem do tworzenia.

Może taka twórczość pod wpływem zadumy nie będzie naszego wzniosłego ducha do końca satysfakcjonowała, ale możemy przyjąć ją taką jaka się pojawia w ramach procesu wyrażania się duszy.

Działanie nastawione na efektywność również nie musi wyrażać się szczytowymi osiągnięciami, aby było wartościowe dla duszy. Praca nad szczegółami może wydawać się mało interesująca, lecz czasami duża jej dawka jest niezbędna do ukończenia dużego projektu. Na końcu, patrząc wstecz, widzimy, że angażując się nie tylko dokonaliśmy czegoś, co może być postrzegane jako sukces, ale również czujemy się, jakbyśmy byli kimś trochę innym, niż przed podjęciem tego żmudnego zadania. To dusza się przekształciła, zyskała nową jakość. W tym rozumieniu takie działanie jest podwójnie efektywne – zyskujemy dokonaną pracę i naukę dla duszy.

Duszę wspieramy, gdy akceptujemy swój “cień”, to od czego chcemy uciekać.

Może to być:

    * akceptacja nieprzyjemnego przekonania o samym sobie np. “jestem w tym do niczego”, “to mi się nie uda”, albo “to jest ponad moje siły”,

    * może być to praca bez bezpośredniej gratyfikacji, z inwestowaniem w siebie na przyszłość,

    * może to być poddanie się poleceniom przełożonych, którzy mają lepsze wyczucie, czy szersze horyzony.

    * może to być zaakceptowanie pewnych niedoskonałości w nas samych i przyznawanie się do nich bez budowania idealistycznego portretu własnej osoby,

    * może to być akceptacja własnych uczuć, próba pogodzenia się z nimi i mówienie o nich innym ludziom.

Jak widać, może być wiele sposobów, które dają duszy kształcenie, czyli kształtują ją. Nie trzeba długo czekać, a świat przynosi nam kolejne. Warto jednakże przyjąć postawę otwartości: “Akceptuję to, co się zdarza. Nie zakłamuję tego. Mówię o tym, mimo, że boli. Nie oskarżam nikogo. I dzięki temu przechodzę na drugą stronę doświadczenia.” W takim sensie jest to świadome wejście w “ciemną noc duszy”.

W przeszłości wiele osób z zewnątrz próbowało mi narzucić takie postawy. Próbowano mnie zmusić, abym się czemuś poddał, abym przyjął ścieżkę nauki. Jednakże nie potrafiłem nagiąć się do ich żądań. Bez prawdziwej, głębokiej motywacji, można jedynie zrazić człowieka nachalnością. W wielu więc przypadkach reagowałem buntem. Ja musiałem sam zrozumieć, że idealizm, to nie wszystko i jeszcze jest coś, co nie jest może najprzyjemniejszą pigułką do przełknięcia a co mnie może wzbogacić. Gdy to zrozumiałem, o wiele łatwiej mi się godzić z niektórymi sprawami, na które nie mam wpływu, które odbiegają od moich wyobrażeń o tym, jak powinno być, jak powinien być świat urządzony. Także łatwiej mi jest się godzić z tym, co spotyka mnie ze strony otoczenia. Tu uczę się przyjmować ludzi takimi jacy są, nie dając się jednocześnie wykorzystywać ani upokarzać.

To ja sam się na te postawy zdecydowałem dzięki własnemu zrozumieniu, i dlatego potrafię bez wysiłku utrzymać tą postawę.

“Boże użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,

Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,

I mądrości, abym umiał rozróżnić jedno od drugiego.”

Dusza zaangażowana w przeżycia w świecie doskonali się

Świat jest urządzony tak jak jest. Niektórzy mówią, że źle i że trzeba go poprawić, przekonstruować. Oznacza to, że mają pewne oczekiwania, do których chcą przykroić świat. Jednakże co i raz napotykają na kłody pod nogami. Przykładowo moi studenci. Najbardziej idealistycznie nastawieni są przekonani, że im się należy bardzo dobra ocena za nic. Za to, że są.

Nie myślą, że ocena jest odzwierciedleniem ich pracy, to znaczy wysiłku duszy, nie jest zaś oceną ducha, który jest idealny, i jako taki zasługuje zawsze na najwyższą notę. Bycie wzniosłym duchem nie jest ich zasługą, za to chwalenie należy się Bogu. Wprowadzenie doskonałości do świata fizycznego napotyka na trudności, jako że w idei, jak idei Platona, wszystko jest doskonałe, i się udaje. Na planie fizycznym nie wszystko, co byśmy zamierzyli, powodzi się. I tak moi studenci wchodząc w realia zajęć napotykają konieczne doświadczenia, które mogą dać duszy głębię. I w większości przypadków dają.

Staje się to, gdy przestajemy oczekiwać, że wzniosły duch, jakiego niechybnie posiadamy, sam z siebie może “ugryźć” zagadnienia pracy w swiecie fizycznym.

Gdy rezygnujemy z przkonania o własnej ważności dla tego co się dzieje na świecie, przestajemy mieć wymagania w stosunku do świata, “bo nam to się należy”.

Pokora tak naprawdę, oznacza zgodę na to kim jesteśmy i co nam się przydarza, a nad czym nie mamy kontroli.

Wtedy możemy podjąć efektywnie naszą pracę. Możemy zrezygnować z fantazji wielkościowych na własny temat, jednocześnie nie poniżając siebie. Możemy nadal szanować siebie, i kto wie, czy nie bardziej to robimy, niż walcząc z wszystkimi wokół, aby udowodnić naszą “rację”. Dajemy sobie możliwość uzyskania dobrego wyniku w naszej działalności. Nie doskonałego, ale wystarczająco dobrego. Przyznajemy, akceptujemy świat takim, jakim jest. I wtedy właśnie zaczynamy być najbardziej efektywni w naszej pracy, a jednocześnie nie tracimy z oczu naszej duszy.

Trzeba się zagrzebać w rzemiośle, aby zmartwychwstać jako twórca.

Transformacja w czasie zajęć na uczelni odczuwana jest jako przykra, nieprzyjemna. Wymaga poświęcenia własnego czasu, uwagi, zaangażowania.

Jednak wtedy po odpowiednim czasie owocuje wynikiem. Tylko wtedy.

Niektórzy moi studenci przeżywają poważne frustracje. Obwiniają za nie otoczenie, czyli prowadzących. Nie wychodzi ćwiczenie – “on winien”. Czegoś sam nie wie – “on winien”. A studia są czasem własnej nauki, własnego “studiowania” dziedziny. Studenci powoli się uczą tej postawy. Na początek obwiniają mnie. Robią to subtelnie, aby obwinić, a nie pokazać, że są na mnie obrażeni. Potem zaczynają dostrzegać, że potrafią sami “oswoić” przedmiot. Przechodzą więc na pozycję “ja się uczę”. Następnie zaczynają się zaciekawiać i sami zaczynają prawdziwie studiować. Takimi często ich zastaje koniec studiów.

Jakoś jednak żaden ze studentów, żadna ze studentek nie przyszli przeprosić mnie, że mnie obwiniali na początku za własne niepowodzenia i że rościli ode mnie, abym nie wymagał tyle 🙂