Mija 1000 lat od męczeńskiej śmierci Wojciecha, jednego z pierwszych misjonarzy naszych ziem. Poniżej podajemy opis jego życia, sporządzony w oparciu o najstarsze żywoty autorstwa Jana Kanapariusza i Brunona z Kwerfurtu oraz łacińskie kroniki i noty historyczne.

Zakwitł szkarłatny kwiat na ziemiach czeskich, wielkich rodziców większy jeszcze syn; przyszedł na świat chłopiec o pięknej twarzy, lecz piękniejszym jeszcze duchu — Wojciech mu było na imię.

Niemowlęciem będąc Wojciech zachorował mocno tak, że rodzice wpadli w panikę, obawiając się najgorszego – śmierci maleństwa. Przyszła im jednak do głowy myśl zbawienna, którą niechybnie Duch Święty im podpowiedział. Postanowili pójść do świątyni by tam szukać ratunku, ofiarując dziecko Bogu, który życie ludzkie wybawia od zguby i leczy wszystkie choroby człowiecze. Nie mając nic do stracenia – gdyż dziecko traciło już przytomność – drżącym głosem wołali do Boga:

— Panie, niech to dziecko odzyska zdrowie, a gdy niemoc opuści jego ciało, niech nie żyje dla nas, ale dla Ciebie. Bo Ty Boże najlepiej się nim zaopiekujesz.

I stał się cud. Niemowlę przyszło do siebie, zdrowe na całym ciele. A stało się tak dlatego, że Bóg nie potrafi odmówić prośbom i wołaniom tych, którzy modlą się do Niego z całego serca i w Nim tylko szukają pomocy.

Gdy upłynęły lata spokojnego dzieciństwa, Wojciech oddany został przez zapobiegliwych rodziców na naukę do szkoły katedralnej w Magdenburgu, w sąsiedniej ziemi niemieckiej. Przełożonym szkoły był wtedy niejaki Oktryk, mąż wielce uczony i wymowny, ale także surowy i wymagający. Nie szczędził on rózg młodemu Wojciechowi, ćwicząc przez 9 lat jego plecy i umysł, Wojciecha zaś przez cały ten okres cechowała swawola i lenistwo. Jak każdy młody człowiek lgnął do ziemskich uciech, miał zamiłowanie do uczniowskich figli i żartów. Łakomił się ponad miarą na jedzenie i picie. Rzadko patrzył w niebo by szukać spotkania z Tym, któremu został ofiarowany w dzieciństwie. Gdy młodzieniec jednak zapomniał o Bogu, On nie zapomniał o młodzieńcu. Spowodował też w Swojej Wiecznej Mądrości, że Wojciech powrócił z Niemiec do Czech i był świadkiem wstrząsającej sceny.

Oto w Pradze umierał w tym czasie – a był wtedy Rok pański 982 – biskup tamtejszej diecezji, Dytmar. Na łożu śmierci będąc, przytłoczony grzechami, biskup nie potrafił spokojnie oddać duszy Bogu. Stojący przy nim ludzie, w tym i Wojciech, słyszeli jak rozpaczliwym głosem wołał:

— Widzę czarne duchy nieczyste, które podchodzą do mnie by mnie unieść do piekielnej otchłani, za występki, które obciążają moje sumienie. Biada mi, bo żyłem inaczej niż tego chciał Bóg. Biada mi nędznemu! Zmarnowałem swoje życie! Jestem zgubiony! Gdzież są teraz, w godzinie śmierci, moje zaszczyty i czcze bogactwa? O, ciało podległe gniciu i pastwie robaków, gdzie teraz chwała i piękno marności twojej? Oszukałeś mnie, oszukałeś zwodniczy świecie, obiecując mi szczęście, bogactwo i radość. Teraz, gdy umieram nic na tym świecie nie potrafi mi pomóc. Boję się, bo widzę tylko ciemność…

Słowa biskupa Dytmara i widok jego umierającego przejęły Wojciecha grozą. Wstrząsnęły młodzieńcem do głębi serca. Zobaczył wyraźnie, że każdy na tej ziemi musi umrzeć. Zobaczył, iż najmniejszy, najdrobniejszy nawet grzech pali jego sumienie i kieruje duszę w otchłań piekielną. Zobaczył także, że ma przed sobą dwie drogi: – drogę grzechu i zgody z tym światem, co prowadzi do potępienia, oraz drogę nawrócenia i niezgody z tym światem, co prowadzi do zbawienia. Walcząc ze swoimi myślami, zdobył się na wielki akt odwagi – postanowił wbrew wszystkiemu i wbrew wszystkim nawrócić się i oddać życie Jezusowi Chrystusowi.

Po nawróceniu Wojciech, syn Sławnika księcia Libic, został wybrany przez lud czeski na biskupa Pragi. Inwestyturę otrzymał z rąk cesarza Ottona Drugiego w Weronie na terenie Włoch w roku pańskim 983. Po powrocie do Czech młody biskup, w każdym calu zaczął się upodabniać do swojego Mistrza – Jezusa Chrystusa. Długimi nocami modlił się na osobności. Surowymi postami wypleniał chwasty grzesznych namiętności i złych przyzwyczajeń. Niczym dojrzała winorośl zaczął obfitować w słodkie owoce dobroci i życzliwości wobec bliźnich, pokory, miłości, wstrzemięźliwości, posłuszeństwa, prostoty, gorliwości i szczodrobliwości wobec potrzebujących. Stawał się człowiekiem bez gniewu, nienawiści, obłudy i pogardy wobec ludzi. Miłował biednych i pielgrzymów, opiekował się wdowami i sierotami. Unikał jak śmierci rozpusty i przebiegłości, powstrzymywał się od picia wina i wódki.

Wymagając wiele od siebie wymagał też od innych, w szczególności od swoich diecezjan. Lud to był twardego karku i zamkniętego na Bożą prawdę serca. Z pozoru chrześcijański, zaprzedany jednak grzechowi, nie oglądający się na wymagania Chrystusa. Ludzie żenili się z krewnymi, chrześcijańskich niewolników sprzedawali niewierzącym i żydom, świętowali mieszając chrześcijańskie przepisy religijne z pogańskimi. Jawnie modlili się do posążków, oddawali się hulankom i żądzom cielesnym. W niedziele i dni świąteczne urządzali wielkie targi i giełdy. Winy wobec Boga zaciągnęło również tamtejsze duchowieństwo.

Tymczasem piętnując grzechy kazania Wojciecha zamiast poprawy obyczajów wzmagać zaczęły tylko opór niechętnych do nawrócenia diecezjan.

— Zmieńcie swoje złe postępowanie — wołał biskup — w przeciwnym razie pójdziecie na zatracenie. Bóg długo pozostaje cierpliwy, ale i Jego cierpliwość też ma swój kres.

Odpowiedzią na nawoływania Wojciecha były słowa pełne pychy i uporu.

— Przestań synu Sławnika wygłaszać nam tu surowe kazania i straszyć nas piekłem. My sami, bez ciebie, wiemy dobrze jak należy żyć. Nawet, gdy trochę grzeszymy to jednak dalej jesteśmy chrześcijanami. Patrz, przecież chodzimy do kościoła, chrzcimy nasze dzieci, przystępujemy do sakramentów, dajemy ofiary pieniężne na Kościół, miłujemy nasze rodziny i nasz kraj. Czegóż więcej trzeba. To nie my musimy się zmienić Wojciechu, ale ty. Przestań nas obrażać i upodobnij się do nas, zacznij żyć naszymi zwyczajami a będzie ci u nas dobrze.

Widząc, że serca Czechów nie są skore do nawrócenia, Wojciech zdecydował się opuścić kraj i udał się do słonecznej Italii, gdzie przebywał jakiś czas, w murach opactwa na Monte Cassino oraz klasztoru świętych Bonifacego i Aleksego na Awentynie, niedaleko Rzymu. Poddał się tam surowej regule zakonnej i wytrwałej modlitwie. Jak natarczywy orędownik pukał do bram niebieskich błagając i wypraszając u swojego Pana – Jezusa Chrystusa łaskę upamiętania dla diecezji praskiej. Po jakimś czasie lud czeski wysłał do Italii swoich posłów, mądrego Radłę i wymownego mnicha Krystiana, prosząc, by biskup – pasterz wrócił do swej owczarni.

— W imieniu ludu czeskiego przyrzekamy, że popełnione błędy naprawimy, pogańskie zwyczaje odrzucimy, obiecujemy, że to my raczej się zmienimy, Ciebie zaś Wojciechu zmieniać nie będziemy. Jeżeli w czymś jeszcze zawiniliśmy względem Ciebie – przebacz nam.

I przebaczył Wojciech jako dobry uczeń Chrystusa Jezusa. Zapomniał nie 7 ale 77 grzechów swego ludu i powrócił z Italii do Czech. Przywiózł też ze sobą gorliwych naśladowców Chrystusa – benedyktynów, aby przez posługę słowa Bożego, modlitwy i wytrwałej pracy zmienili duchowe oblicze tej części Europy. Tak to żarliwa i wytrwała wiara Wojciecha zwyciężyła nieustępliwe serca rodaków. Bo pod niebem zwyciężają tylko ci, którzy ze wszystkich sił zawierzyli Chrystusowi.

Mieszkający w Wojciechu Jezus Chrystus szybko zjednywał praskiemu biskupowi coraz to nowych przyjaciół i znajomych, czasami bardzo wpływowych. Syn Sławnika znany był cesarzowi Ottonowi II, jego żonie – cesarzowej Teofano, ich synowi Ottonowi III, który darzył Wojciecha szczególną życzliwością, a także księciu polskiemu Bolesławowi Chrobremu, księciu Węgierskiemu Gejzie i jego żonie Adelajdzie, papieżowi Janowi XV, arcybiskupom: magdeburskiemu – Adalbertowi i mogunckiemu – Wiligisowi, Nilowi – znanemu pustelnikowi, Majolowi i Odilonowi – kolejnym opatom z Klini i Gerardowi arcybiskupowi z Tul. Ludzie ci mieli wielki wpływ na życie biskupa praskiego, jednak największy wpływ na niego miał sam Chrystus. On to wypracowywał w Wojciechu wielkie cnoty, takie jak odwaga, miłość i gorliwość. Był za sprawą Chrystusa Wojciech bardzo szczery i prostego serca. Pewnego razu cesarz Otton III żartując powiedział do biskupa:

— Taki gorliwy chrześcijanin jak ty Wojciechu, mógłby dla Jezusa pozyskać nawet pogan mieszkających poza granicami cesarstwa.

Wojciech uznał słowa cesarza za głos Boga, który nawołuje go do podjęcia misji tam, gdzie nie znano jeszcze imienia Chrystusa lub też imię Chrystusa było w wielkim poniżeniu. W tych dniach wyprawił Wojciech posłów do wielkiego księcia Węgier Gejzy, a raczej do żony jego Adelajdy, która dzierżyła w swym ręku całe państwo rządząc mężem i wszystkim co do niego należało. Pod jej rządami przyjęło się chrześcijaństwo, lecz zmieszawszy się z pogaństwem stało się religią skażoną, a to chrześcijaństwo skażone zaczęło być gorsze od barbarzyństwa. Posłowie Wojciecha uzyskali od księcia i księżnej pozwolenie na głoszenie ewangelii w tym kraju. Następnie wyruszył na Węgry sam Wojciech, dając świadectwo o Jezusie i nawracając wielkie rzesze ludzi. Nie bał się gdyż zaufał Bogu.

Podobny sukces zwiastowania słowa Bożego odniósł na ziemi polskiej, gdzie również odważnie świadcząc o Chrystusie, dotarł do serc wielu Polaków w Gnieźnie i Gdańsku. Bóg honorował odwagę i ufność praskiego biskupa. Przez jego ręce dokonało się wiele cudów i znaków: on sam prorokował, wyrzucał demony z opętanych ludzi, w imię Jezusa.

W końcu udał się do pogańskich Prusów, w czym pomógł mu jego przyjaciel Bolesław Chrobry, dając łódź i wojowników, którzy mieli strzec jego życia. Tych ostatnich misjonarz odprawił jednak, pozostawiając przy sobie dwóch towarzyszy podróży: brata Radzima-Gaudentego i Benedykta. Po kilku dniach podróży morskiej wszyscy oni wysiedli na brzeg. Po jakimś czasie misjonarzy okrążyła gromada Prusów, którzy zaciekawieni ich obecnością, zapytali Wojciecha, wyróżniającego się ubraniem:

— Kim jesteś i skąd przychodzisz cudzoziemcze?

— Jestem Słowianinem, nazywam się Wojciech. Przyczyną podróży mojej i towarzyszy jest wasze zbawienie. Abyście porzuciwszy waszą religię oraz głuche i nieme posągi, do których się modlicie, nawrócili się do Boga niewidzialnego. Uznali Stwórcę waszego, który jest jedynym Bogiem i poza Nim nie ma żadnego boga. Abyście Jemu zaufali i przez to mieli życie wieczne.

Prusowie jednak nie przyjęli poselstwa chrześcijańskiego.

— Cudzoziemcze, uważaj to za wielkie szczęście, żeś aż tutaj przybył bezkarnie. Tylko szybki powrót może ci teraz uratować życie. My naszych wierzeń nie porzucimy, gdyż tak wierzyli nasi ojcowie i dziadowie.

Na to Wojciech odważnie odpowiedział:

— Nie boję się waszych gróźb i śmierci, gdyż mam czyste sumienie i wielką ufność w mojego Boga. Nawet gdy zginę, mój Stwórca przyjmie mnie do Siebie. Wam jednak mówię, zmieńcie wasze wierzenia i zły sposób postępowania, a Stwórca i was przyjmie.

Na te słowa zaczęli głośno krzyczeć, pełni nienawiści. W końcu jeden z nich – Sikko – zabił go włócznią. A stało się to 23 kwietnia 997 r. Jego głowę Prusowie odcięli od reszty ciała i wrzucili do wody. Umarł więc Wojciech dla tego świata, by być już na zawsze ze swoim Panem i Bogiem Jezusem Chrystusem.

Tekst ten pochodzi z czasopisma „Wiatr” nr 7 © Wiatr