CzytelniaPostacie chrześcijaństwa

Andrzej Frycz Modrzewski

Żywy ruch religijny, jaki ogarnął Polskę w XVI wieku, przyczynił się nie tylko do rozwoju umysłowego wielu jednostek, ale i do uszlachetnienia ich uczuć, do przejęcia się zasadami moralności chrześcijańskiej. Jednym z najlepszych i najpiękniejszych tego objawów jest znakomite dzieło łacińskie O naprawie Rzeczypospolitej, którego autorem był Andrzej Frycz Modrzewski z Wolborza (1503 – 1572), głęboki umysł i serce gorące, najgorliwszy u nas w XVI wieku rzecznik sprawiedliwości chrześcijańskiej, najżarliwszy obrońca chłopów i mieszczan, zaszczyt i chluba myśli polskiej XVI wieku i jeden z najszlachetniejszych pisarzów w całej ówczesnej Europie. Swoją szeroką wiedzę zawdzięcza długoletnim studiom, najpierw w Akademii Krakowskiej, a później w Niemczech (w Wittenberdze i Norymberdze), gdzie oprócz literatury starożytnej studiował filozofię i teologię. Pomimo uwielbienia dla mądrości starożytnej nie przejął się duchem pogaństwa: przez całe swe życie był gorliwym wyznawcą Jezusa Chrystusa, którego naukę poczytywał za najwyższą mądrość i za najwyższe szczęście dla ludzkości. A pomimo to posądzali go niektórzy, na przykład Hozjusz, że „się zaparł Chrystusa”. Tłumaczy się to tym, że Modrzewski, zatopiony w badaniach teologicznych, pragnął przekształcić nie tylko ustrój Kościoła katolickiego, ale i jego naukę, że dążąc zawsze do pokoju i zgody, usiłował w pismach swoich pogodzić katolicyzm z protestantyzmem i że się z biegiem czasu coraz to więcej oddalał od katolicyzmu. Otóż to wzbudziło w duchowieństwie niechęć i nienawiść ku niemu, ściągnęło nawet prześladowania, tak dalece, że pod koniec życia musiał tułać się po ludziach i szukać u nich bezpiecznego schronienia. A prócz krzywdy, jaka mu się działa od duchowieństwa, była jeszcze inna, o wiele ważniejsza przyczyna jego cierpień: oto sam z sobą nie mógł dojść do ładu, bo taką już miał naturę. Będąc człowiekiem głęboko religijnym, chciał więc nie tylko wyjaśnić, ale i wyrozumować przekazane przez tradycję dogmaty wiary chrześcijańskiej, chciał nie tylko wierzyć, ale wiedzieć na pewno; a tymczasem rozum raz po raz wymawiał mu posłuszeństwo; i to go właśnie tak męczyło. Ale i to jeszcze nie wszystko. Mogły Modrzewskiego nawiedzać różne wątpliwości o prawdzie tego lub innego dogmatu, ale o tym, że moralność chrześcijańska jest jedyną prawdziwą moralnością, ze nauka Jezusa Chrystusa o miłości bliźniego jest najświętszą ze wszystkich świętych nauk, nie wątpił nigdy: cóż z tego, kiedy widział, jak w jego własnej ojczyźnie ludzie gwałcą i depcą tę miłość, jak mianowicie szlachta uciska chłopów i mieszczan. I to raniło mu serce. A że miał ogromną odwagę cywilną, że ojczyznę swoją kochał tak gorąco i tak rozumnie, jak mało kto w XVI wieku, więc głośno występował w obronie uciskanych braci w Chrystusie i groził tym, którzy ich uciskają, pomstą bożą. I za to właśnie posądzono go … o brak miłości ku ojczyźnie! Na jego mądrości i szlachetności poznały się tylko wybitne jednostki, na przykład Zygmunt Stary, Zygmunt August, hetman Tarnowski, ale ogół nie mógł mu darować, że śmiał uczyć, iż mieszczanin i chłop jest ulepiony z tej samej gliny co szlachcic.

W ogóle Modrzewski to jedna z największych piękności moralnych, jakimi się szczyci dawna Polska. Wyjątkowo bezinteresowny, nic a nic nie zazdrosny, nie myślał nigdy o karierze, ani o zaszczytach, ani o majątku, wolał przez całe życie biedę klepać aniżeli czapkować możnym tego świata; miał świadomość i swojej rozległej wiedzy, i swojej nadzwyczajnej pracowitości (mimo słabego zdrowia), i w ogóle swojej wartości moralnej, ale nie unosił się pychą ani nawet zarozumiałością; przeciwnie, zdobiła go wręcz wyjątkowa u humanistów skromność; krzywdy jakich doznawał od ludzi, nie napełniały mu serca pragnieniem zemsty ani nienawiścią: wybaczał im jak przystało na prawego chrześcijanina.

Pierwszym głosem jego rozumu i serca jest broszura łacińska, wydana w roku 1543: Ad Serenissimum et Inclytum Regem Poloniae Sigismundum Augustum Lascius, sive de poena homocidii (Do Najjaśniejszego i Przesławnego króla Polski Zygmunta Augusta Łaski, czyli o karze za mężobójstwa). Broszura ta ma postać mowy, włożonej w usta zmarłego w roku poprzednim Hieronima Jarosława Łaskiego, męża wysokiej nauki; jest to więc głos zza grobu, co nadaje broszurze niezwykłą powagę, głos domagający się sprawiedliwości chrześcijańskiej dla żyjących. Za panowania Olbrachta stanęło prawo: kto zabije szlachcica, płaci 120 grzywien kary i siedzi w więzieniu rok i sześć tygodni; kto zabije chłopa, płaci kary 10 grzywien, a od więzienia jest wolny; ponieważ zaś chłop najczęściej nie był w stanie zapłacić 120 grzywien, więc za zabójstwo szlachcica płacił dożywotnim więzieniem albo gardłem. Przeciwko temu nieludzkiemu prawu wystąpił Modrzewski, błagając królewicza Zygmunta Augusta (a w późniejszych broszurach – senatorów, szlachtę, duchowieństwo, wreszcie cały naród polski), by zniesiono to prawo okrutne, by za mężobójstwo karano śmiercią bez względu na osobę zabójcy i zabitego. Ale był to głos wołającego na puszczy, bo tylko nieliczne jednostki przyznawały Modrzewskiemu słuszność.

Głosem na puszczy była również inna broszura łacińska, z roku 1545: Ad senatum, equites populumque polonum oratio Philaletis Peripatetici (Do senatu, rycerstwa i narodu polskiego mowa Prawdomówcy Perypatetyka). „Ja – tak zaczyna tę broszurę Modrzewski – chociaż urodzony z rodziców szlacheckich, przecież, wiedziony niezmiernym zapałem poszukiwania prawdy, powiem to, co myślę, tak jakbym miał mówić … w obecności Boga Najwyższego, który widzi myśli ludzkie i przenika tajemności ludzkich serc.” Mowa tutaj o prawie, które zakazywało mieszczanom nabywania majątków ziemskich,. Prawo to poczytuje Modrzewski za nieludzkie i okrutne: przecie i szlachta, i chłopi, i mieszczanie są krajowi zarówno pożyteczni, więc podobne prawo jest pozbawione wszelkiej podstawy i sprzeciwia się wszystkim prawom boskim i ludzkim; lepiej już obdarzyć wszystkich mieszczan szlachectwem niż przyzwalać na taką tyranię!

Tak więc już w pierwszych pismach Modrzewskiego uwydatnia się jego zacność i szlachetność, jego poczucie sprawiedliwości i miłość chrześcijańska. Ale jeszcze wyraźniej i piękniej zajaśniała jego wspaniała dusza w znakomitym piśmie De Republica emendata, 1551 (O naprawie Rzeczypospolitej), składającym się z trzech ksiąg: O obyczajach, O prawach, O wojnie; do wydań późniejszych (1554, 1559) dodał Modrzewski jeszcze dwie księgi: O Kościele i O szkołach. Napisał to dzieło po łacinie, aby i cudzoziemcy mogli je czytać; i nie zawiódł się. Czytali je uczeni europejscy i podziwiali mądrość i szlachetność Polaka. Nie przesadził pewien uczony humanista włoski mówiąc, że Modrzewski „z natchnienia boskiego napisał swe szczere nauki i upomnienia dla dobra tego złego i przewrotnego świata, z nie mniejszym pożytkiem, jak to przed wiekami czynili starożytni”: w literaturze całego świata mało jest dzieł tak pięknych, tak szlachetnych, tak na wskroś ducha chrześcijańskiego pełnych. Dużo pomysłów zawdzięcza Modrzewski myślicielom starożytnym (zwłaszcza Platonowi, Arystotelesowi i Cyceronowi) oraz nowożytnym ( na przykład Erazmowi z Rotterdamu i humaniście hiszpańskiemu Vivesovi); niemało także korzystał z Pisma świętego; ale te trzy główne uczucia które ożywiają dzieło: gorąca miłość Jezusa Chrystusa, ojczyzny i człowieka – stanowią jego osobistą własność.

Uczy Modrzewski, że nauka Chrystusa, rozkazująca kochać nade wszystko Boga, a bliźniego swego jak siebie samego, obowiązuje nie tylko jednostki, ale i całe społeczeństwa, całe państwa, całe narody; że jedynym celem państwa jest zapewnić wszystkim bez wyjątku mieszkańcom warunki potrzebne do osiągnięcia szczęścia, a ponieważ nie ma i nie może być szczęścia bez moralności chrześcijańskiej, więc głównym zadaniem państwa jest krzewienie i utrwalanie w społeczeństwie moralności, dobrych obyczajów. Gdyby się ludzie rządzili cnotą, rozumuje Modrzewski, gdyby wśród nich zakwitły dobre obyczaje, ziściłyby się słowa modlitwy, której nauczył nas Chrystus: „Przyjdź królestwo Twoje!”. Dobre zaś obyczaje zakwitną wtedy dopiero, kiedy ludzie uwierzą mocno i głęboko, ze jedna jest tylko prawda moralna na świecie: Jezus Chrystus – miłość Boga i człowieka. Otóż gorące pragnienie, aby Polska była państwem chrześcijańskim nie tylko z wiary, ale i z czynów, aby przyszło do niej Królestwo Boże – oto co jest myślą przewodnią i zarazem najwyższą pięknością dzieła Modrzewskiego. Przez taki swój charakter jest ono wspaniałym przeciwieństwem dzieł politycznych znakomitego pisarza włoskiego, Machiavellego (1469 – 1527), który uczył, że jedynym celem państwa jest potęga i że wszystkie dążące do niej środki są godziwe.

Rozumiejąc, że podstawą moralności jest dobre wychowanie młodzieży, szeroko się nad nim Modrzewski rozwodzi, nacisk szczególny kładąc na kształcenie charakteru dziecka w duchu chrześcijańskim. Ale rozumiał, że kształcenie charakteru nie wystarcza: prawdziwie moralnym może być tylko człowiek rozumny, a rozum daje nauka; stąd dobre wychowanie umysłowe jest równie ważne jak moralne. Rej nie rozumiał tego, Modrzewski rozumie doskonale. Rej nie uznawał innych nauk oprócz nauki moralności i, co najwyżej, historii; Modrzewski oburza się na to, że „naszym dworzanom nie tylko ręczne rzemiosła, ale i wolne nauki umieć zda się być rzeczą barzo chłopską, a stądże też żywią w lenistwie i niczemności, za którą idą szachy, kostki, truneczki, biesiady, gamracyje [rozpusty] i insze dworne zarazy”. Rej ani nawet słowem nie wspomina o szkołach; Modrzewski poświęca im całą księgę, rozumiejąc, że „szkolny stan jest najcudniejszy i rzeczam ludzkim najpożyteczniejszy”; zachęca więc społeczeństwo do ofiarności na zakładanie dobrych szkół, a o nauczycielach tak mówi: „Nigdy okrom [bez] osobliwego gryzienia na ten nieporządek patrzyć nie mogę, gdy widzę, ano mistrze szkolne prawie za nic mają, które by jednak w tej uczciwości winni mieć jak lekarze, prawniki i insze Rzeczypospolitej dobrze zasłużone: nie mniejsząć pracę ma nauczyciel szkolny niżli który z tych, pożytek z nich równy – albo więtszy; a jeśli bez tych Rzeczpospolita nie może być, a jakoż bez onych będzie, którzy staranie mają o pomnażanie nauk, z których wiele barzo wielkich pożytków dla Rzeczypospolitej i do Zboru [Kościoła] przychodzi?” Rej myślał w swej naiwności, że mądrym i krajowi pożytecznym można się stać ot, tak sobie, „igrając”, ucząc się piąte przez dziesiąte; Modrzewski rozumiał potrzebę nauki porządnej i systematycznej: „Wszytcy młodzieńcy, a zwłaszcza ci, którzy czasu swego mają być sługami Rzeczypospolitej, mają się o to pilnie starać, aby jeszcze razem z młodu przejmowali a w pamięć sobie brali sposób postępku o rzeczach, a ćwiczyli się w naukach potrzebnych do spraw … a niechaj nie mają za to [nie mniemają], aby prędkością a niejaką przyrodzoną ostrością mogła się każda sprawa odprawić, boć do sprawy … trzeba nauki.”

A jak na wychowanie, tak i na obowiązki obywatela poglądy Modrzewskiego są bez porównania szersze od poglądów Reja. Rej niby to zachęca szlachcica do służby publicznej, ale prócz godności posła innych urzędów piastować nie radzi, bo one odbierają człowiekowi „żywot wolny”; Modrzewski uczy, że nie wolno nikomu usuwać się od służby publicznej, bo „ponieważ wszystkie wszystkich ludzi miłości jedna ojczyzna w sobie zamyka, tedyć one nad wszystko trzeba przekładać i wszystkie prace dla niej mężnie i śmiele podejmować”: człowiek „się nie sobie urodził, ale przyjaciołom, ojczyźnie i nabożeństwu albo wierze ku Bogu”. Więc kiedy Rej mówi o powinnościach posła i senatora, Modrzewski wykłada powinności wszystkich dostojności i urzędów: zaczyna od króla, który dla wszystkich powinien być wzorem prawego chrześcijanina, potem zaś mówi szczegółowo o obowiązkach i przymiotach senatora, posła, sędziego, starosty, hetmana, itd., a oprócz urzędów już istniejących w Polsce pragnąłby ustanowić jeszcze kilka nowych, na przykład dozorców ubogich ludzi, stróżów moralności itp., których głównym zadaniem byłoby czuwanie nad dobrymi obyczajami społeczeństwa i karanie ludzi niemoralnych, zwłaszcza próżniaków: bo póki ludzie nie są jeszcze zdolni czuwać nad sobą, dopóty ktoś czuwać nad nimi musi, strzegąc ich obyczajów i zmuszając ich do dobrego za pomocą kar ustanowionych przez prawa. „Gdyby stateczne wychowanie, wstyd, dobroć, cnotliwe a święte obyczaje w której Rzeczypospolitej moc miały, tedyby tam … praw nie trzeba: bo ustaw nie piszą ludziom dobrym, którzy z skromności a z obyczaju, nie z bojaźni, posłuszni są poczciwości”; ponieważ jednak ludzie są jeszcze źli, wiec prawa są konieczne. A to wszystko, co Modrzewski mówi o prawach, stanowi najważniejszy pomysł i zarazem najwspanialszą ozdobę jego dzieła.

Potężna jest myśl, że bez praw nie może być prawdziwej wolności. Na czym bowiem polega prawdziwa wolność? Ogół szlachty mniemał, że na tym, aby każdy szlachcic mógł postępować tak, jak mu się podoba, bez względu na to, czy się to zgadza z prawami czy też nie; Modrzewski uczył, że prawdziwa wolność polega na „pohamowaniu ślepych a upornych i skwapliwych popędliwości serdecznych”, to jest namiętności popychających do złego, namiętności bowiem trzymają człowieka w najcięższej niewoli; otóż prawa są właśnie na to, aby je poskramiać, to jest – wyzwalają człowieka z niewoli. Ślicznie mówi Modrzewski; „Niech żaden nie mnima, aby Bóg nie miał w sobie wolności przeto, iż nie może grzeszyć: tak też żaden sie niechaj nie mnima dlatego być niewolnym, iż prawa i karania srogość odejmuje mu swawoleństwo grzeszenia.”

Lecz najpiękniejszą ze wszystkich myśli Modrzewskiego jest myśl o równouprawnieniu wszystkich warstw społecznych, myśl płynąca zarówno z poczucia miłości i sprawiedliwości chrześcijańskiej, jak z głębokiego przekonania, że takie tylko prawa są pożyteczne dla Rzeczpospolitej, które przynoszą pożytek wszystkim jej mieszkańcom: bo przecie wszyscy mieszkańcy przynoszą pożytek Rzeczypospolitej, którą „samą tylko ślachtą kwitnąć nie może, bo a któż będzie dawał żywności i nam, i bydłu, jeśli żadnego oracza nie będzie?” A jeśli tak, jeżeli mieszczanie i chłopi są Rzeczypospolitej równie pożyteczni jak szlachta, to Rzeczpospolita powinna dać równą opiekę mieszczanom i chłopom, jaką daje szlachcie.

Nie znaczy to jednak, żeby się Modrzewski domagał zupełnego równouprawnienia mieszczan i chłopów ze szlachtą: przeciwnie, był zdania, że rządzić Polską może tylko szlachta, to jest, że chłop nie może na przykład być posłem albo senatorem (chyba ze przedtem w uznaniu osobistych zasług i dobrych obyczajów zostanie szlachcicem); pod tym względem Modrzewski, syn szlacheckiej Polski, nie wzniósł się ponad przesądy swego wieku. Ale jest wyższy od ogółu swego społeczeństwa, kiedy się domaga równouprawnienia wszystkich warstw społecznych pod innymi względami, a przede wszystkim równouprawnienia wobec sądów, którego brak poczytywał za zbrodnię wołającą o pomstę do Boga. Jego serce chrześcijańskie, które ukochało cały naród, krwawiło się na widok tej krzyczącej niesprawiedliwości, jaka się w jego ukochanej ojczyźnie działa mieszczanom i chłopom, zaklinał więc szlachtę w imię miłości Boga i ojczyzny, by się opamiętała, i usiłował wpoić w nią tę śliczną prawdę, że „prawa są jakoby lekarstwo, w którego dawaniu żaden biegły lekarz na osoby nie ma baczenia: dosyć jemu jest poznać niemoc, która chorego trapi, ale na to baczenia nie ma, jeśliże pan czyli chłop, jeśli ślachcic czyli nieślachcic jest ten, który leczenia potrzebuje; tymże sposobem prawa niech się w sobie mają, aby występki winnych jednakim obyczajem karały, a iżby jednako o pożytku, o pokoju i o zdrowiu wszystkich radziły”. A więc za jedno i to samo przestępstwo powinna być jedna i ta sama kara bez względu na to, kto się go dopuścił, szlachcic czy nieszlachcic, ” a jeśliżeby jaką różność karania stanowić miano, tedy ciężej ci mieli być karani, którzy są na wysokich urzędziech niż podlejszego stanu ludzie, srożej bogaci niżli ubodzy, srożej ślachcicy niżli miejskiego albo wiejskiego stanu, srożej ci, co są na urzędziech, niżli ci, co są bez urzędu: bo oni, będąc i rozumem, i bogactwem od Boga lepiej obdarzeni, więcej przyczyn mają, które je od występków odwodzą, a przeto ich występek cięższy jest”. Za zbrodnię mężobójstwa powinna być dla wszystkich jedna kara: śmierć, bo tak sam Bóg przez Mojżesza rozkazał!

Z tego, ze wszystkie warstwy społeczeństwa powinny być równouprawnione wobec sądu, wynika dalsze żądanie Modrzewskiego, aby zniesiono sądy partymonialne, to jest, aby odebrano panom prawo sądzenia podległych im chłopów. Lecz na tym nie poprzestaje. Domaga się równouprawnienia chłopów ze szlachtą nie tylko wobec sądu, ale i w zakresie prawa prywatnego, to jest, żąda, aby chłop miał swój własny kawałek ziemi, swoje własne gospodarstwo, aby był nie niewolnikiem, ale sąsiadem pana i co za tym idzie, aby pan nie miał prawa pozbawiać chłopa roli, ani też przykuwać go do niej po wieczne czasy.

Oto czego uczył Modrzewski, jeden z najmędrszych i najszlachetniejszych nauczycieli, jakich kiedykolwiek miał naród polski. Na nieszczęście uczniowie nie odczuli piękności jego myśli: ogół szlachty nie wzniósł się do uznania tej prawdy, która dzisiaj dla nas jest tak jasna jak słońce, ale która wcale dawniej jasna nie była, że chłop i szlachcic są ulepieni z tej samej gliny:

I kmiecie, i insze nieślacheckiego stanu ludzie pospolicie ślachta ma za psy; stądże one nieczystych ludzi mowy: „Kto by wieśniaka albo chłopa zabił (bo tak każdego nieślachcica zową, choćby daleko ode wsi był), jakoby też psa zabił.” To głos wyrzezania języka godny! Więc modlił się Modrzewski do Boga, aby zmiękczył serca Polaków i oświecił ich umysły:

„Panie Boże! … Racz wszytkiemu ślacheckiemu stanowi takie serce dać, aby oni, odrzuciwszy na stronę miłość samych siebie, wszytkę Rzeczpospolitą, to jest wszytkie ludzie w tym społecznego życia towarzystwie z nami mieszkając miłowali, o wszytkie się starali, wszytkich gardła, pożytków i zacności bronili.” Ale znając swe społeczeństwo wątpił Modrzewski, czy Bóg tej modlitwy wysłucha, wiedział, że głos jego będzie głosem wołającego na puszczy. I ta świadomość go przerażała, drżał o przyszłość swojej ukochanej ojczyzny, bo rozumiał, że na nic wszelkie reformy, póki równouprawnienia nie będzie.

„Lecz to wszystko się mówi, jakoby groch na ścianę miotał; nic nie dbamy na tak częste uskarżania, żywiemy w wielkim bezpieczeństwie [obojętności, gnuśnosci], nic nas nie rusza utrapienie pospolitego człowieka … nic nas nie rusza krew ludzi niesłusznie pobitych, która zawżdy woła do nieba, a płaczem niewypowiedzianym prosi pomsty i na mężobójce, i na te, którzy tego prawa bronią, które podawa miecz mężobójcam za pieniądze w ręce. Dlaczego więc trzeba się obawać nagłego jakiego gwałtu z nieba, aby jaka gwałtowna burza nie spadła z nieba, a naszych wszytkich i domów, i narodów, a na ostatek i samego imienia polskiego z gruntu nie wywróciła i nie potarła. Jać to mówię, jakoby wątpiąc o polepszeniu, wszakże przedsię nie już dlatego ustanę w powinności mojej … Zaiste, trzeba się tego obawiać, aby wkrótce nie przyszedł czas, gdyby nas także wzajem sam Bóg wzgardził, a karanie za dawną krew sprawiedliwe a ciężkie przypuścił … Bo co przedtem Bóg izraelczykom mówił, to rozumiejmy, że do nas teraz mówi: 'Nie będę przy was, Polacy, jeśliże z pośrodku was przeklęctwa nie wyrzucicie! Woła krew braciej waszej z ziemie do mnie! Wołają dusze zabitych, abych się mścił krwie ich nad obywatelami ziemie!’ A jako i to przeklęctwo odciać i gniew boży ubłagać mamy, uczy nas tenże sam Bóg mówiąc: 'Nie plugawcie ziemie, na której mieszkacie, na której i ja mieszkam! Przelaniem krwi plugawi sie ziemia, a nie może być krew na niej przelana okrom krwie tego, kto ją przelał, oczyściona!’ …

Dzieło O naprawie Rzeczypospolitej, z wyjątkiem księgi o Kościele, przełożył dokładnie i ślicznie językiem polskim mieszczanin sieradzki Cyprian Bazylik: O poprawie Rzeczypospolitej księgo czwore: pierwsze o obyczajach, drugie o statucie, trzecie o wojnie, czwarte o szkole (1577). Do najpiękniejszych rozdziałów należą końcowe rozdziały księgi pierwszej, o obyczajach.

WYCHOWANIE CHRZEŚCIJAŃSKIE

Trzeba pacholęta uczyć, jako się przeciw drugim zachować mają, co winne rodzicom, co sąsiadom, co Rzeczypospolitej; którym sposobem towarzystwo z ludźmi i zgodę w całości zatrzymać, jako sie mają naprzeciw zacniejszym stawić, jako przeciw podlejszym, jako sobie równym, przeciw towarzyszom, przyjaciołom, krewnym i powinowatym, przeciw zwierzchności urzędowej, przeciwko panom, sługom i przeciwko nieprzyjacielom, tak w swoich własnych, jako też i w pospolitych albo wszystkim wspólnych potrzebach. A nawięcej wszytkim to należy, aby dziatki małe ćwiczyli w nabożeństwie a w prawdziwej ku Panu Bogu wierze, co Chrystusa ukazuje słowy … gdy każe dzieciam do siebie przyjść a im błogosławi. Trzeba tedy Chrystusa ukazować dzieciam a znajomość bożą w nie znienagła cedzić, aby wiedziały, od kogo się wszelakiego dobra spodziewać mają, za czyją się wolą wszystko dzieje, kto karze złości, a kto za dobre sprawy odpłatę dawa’ a przetoż trzeba je wodzić do zborów świętych na kazania, aby poznawały sposób chwały bożej i ceremonije święte, by sakramenta miały w uczciwości, modlitwami się bawiły i do tych się rzeczy chętnie miały, którymi by i Najwyższego Boga łaski dostąpiły, i ludziom sie upodobały.

NIESPRAWIEDLIWOŚĆ W POLSCE

Trafiło się w niektórym powiecie, iż dwa człowieki, jeden prostego stanu, a drugi ślacheckiego, oba bogaci i rolej dosyć mieli, ci srodze zranili jednego człowieka, acz nie tak bogatego jako sami, ale przedsię ślachcica. Onego ranionego wzięto do balwierza [cyrulika], ale iż niektóre rany były w nim śmiertelne, przeto w miesiąc albo we dwa umarł. Ci, którzy go z strony powinności przyjacielskiej nawiedzali, albo też i ci, którzy na oglądania ran od urzędu przysłani byli, pytali, któremu by z onych dwu, co go bili, więtszą w tym winę dawał. Odpowiedział, że ślachcic swaru i bitwy początkiem był, ale bijąc, aba mu równo byli ciężcy, iż zgoła nie wiedział, od którego z nich szkodliwsze rany podjął. Tedy oni, pytając, dokuczali, mówiąc, iż o rany oba oni, co bili, mają być karani, ale jeśliby z tych ran śmierć przyszła, tedy jeden z nich tylko o głowę ma być obwinion; bo dwa o jedno zamordowanie wedle naszych praw nie mogą być na gardle karani. Na to on raniony odpowiedział, że o swym zdrowiu zwątpił, ale na sumieniu swym, które wrychle ma sądu bożego doznać, nie może tego u siebie pewnie postanowić, na którego by wina o morderstwo kładziona być miała, gdyż od tych ran, które oba jednako zadali, schodzi z tego świata. Skoro tedy on ranny umarł, wnet poczęto szukać onego prostego stanu człowieka, a gdy postawion przed sędzią, winę mu dano, a potem ji ścięto; bo statut jest, iż człowiek prostego stanu, jeśliby ślachcica (który by przyczyny z siebie naścia nie dał) zabił albo ochromił, albo srodze zranił, da gardło. To tedy jest karanie, którego prostego stanu mężobójca za występek już podjął; lecz on ślachcić jeszcze żyw i mieszka miedzy ludźmi! … Izali, dla Boga, ta sprawa nie jest takowa, która dwu rzeczypospolitych potrzebuje dla tych dwojga rodzajów ludzi, a tak daleko od siebie oddalonych, iż z jednej do drugiej przystęp żadny nie może być, że też jedna od drugiej pomocy nie potrzebuje, ze się ich obywatele miedzy sobą ani pojmują, ani nie znają; na ostatek, że też ani wody, ani powietrza, ani słońca nie ma wspólnego? …

Toteż trzeba postanowić, aby żaden rzeczy swej sędzią być nie śmiał; bo na każdym sądzie trzy osoby maja być: powodowa strona, obżałowany a sędzia. Barzo tedy niesprawiedliwie czynią, którzy o swą rzecz ludzi, swemu panowaniu podane sądzą. Nie jest ona wolność, która jest w uściech u każdego, ani umiarkowanie prawa, przez które stoją dobrze postanowione rzeczypospolite, ale jest okrutne niewolstwo, że pan przywłaszcza sobie moc nad żywotem i śmiercią sługi swego. … Wszytcy na wyobrażenie boże stworzeni są … Jeżeli tedy odejmujemy kmieciom wolność pozywania panów do sędziego, odejmujemy im wszytkę wolność; jeśli panom dawamy moc sądzić je o rzecz swą, niszczymy wszytek sposób sprawiedliwego sądu, który iż trzech osób potrzebuje, nie będzie sprawiedliwy, gdzie tenże będzie sędzią, który powodową stroną, a przeto i kmiecie, i wszytcy poddani od takiego tyraństwa mieliby być wyswobodzeni …

Powiedał jednego czasu u stołu on wielce możny a sławny mąż, Jan Tarnowski, hetman polski: gdy jednego czasu jechał do Włoch przez baworską ziemię, chciał zstąpić do domu niektórego ślachcica, aby tam, w drodze się spracowawszy (bo już noc nadchodziła), sobie odpoczynął; który ślachcic, iż natenczas żonę płodem się pracującą miał, a dom (jak to pospolicie bywa) był pełen białych głów, które jej posługowały, prosił hetmana, aby do domu niektórego jego poddanego zstąpił, chcąc mu tam wszytkiego, co by w domu miał, dostatek dać; a gdy na to Tarnowski przyzwolił, szedł on ślachcic do kmiecia swego, a dla uczciwości zdjąwszy czapkę, prosił o nocleg hetmanowi. Było natenczas około hetmana ślachciców polskich niemało, którzy chcąc oglądać, jeśliby w tej gospodzie wczasność [wygodę] mogli mieć, szli byli za onym baworskim ślachcicem, a tak gniewali sie i szemrali, powiedając to być rzecz niesłuszną, aby kmieć miał tak być od pasna w uczciwości mian albo proszon, który by inaczej miał być z dom wyrzucon, jeśliby czego panu, gdyby mu rozkazował, odmówił. To pan Tarnowski z rzeczy [nawiązując do tego, o czym mówiono] powiedział, gdy była zmianka o podatku, który naonczas nie na każdy rok na kmiecie wjkładano; a potem pochwaliwszy onę baworskiego ślachcica ku swemu kmieciowi łaskawą skłonność, rzekł że nie inaczej mają być rozumiani kmiecie, gdy powinności swej dosyć uczynią i czynsz zapłacą, jeno jako sąsiedzi. O słowa madrego hetmana godne! … Pan na w swej części ma przestawać, swoje role ma orać, a cudzych nie nachodzić ani posiadać; bo a czemu by oni, którzy rolą, na swą część oddzieloną, robią, nie mieli bezpiecznie rzec, że ich własna jest? … I to niedobrze, iż panowie chcą, aby im wolno było, kiedy się im podoba, odjąć kmieciowi rolą, a tego nie chcą, żeby też kmieciowi wolno, gdy mu się spodoba, puścić rolą, a iść z niej precz.

O DOZORCACH LUDZI I UBOGICH

Jako ludzie, którzy się do roboty godzą, od żebraniny mają być odpądzani, tak zasię, którzy są prawdziwie ubogimi, a schodzi im i na siłach, i na żywności, mają być opatrzeni, aby i domy pospolite były im postanowione, i wszelkie potrzeby, do żywności należące, aby im dawano. Są lepak [jednak] niektórzy ubodzy, co w szpitalach mieszkają, tam się żywią, i tam je opatrują; a drudzy, po ulicach się przechodząc, żebrzą; drudzy są, którzy w chałupkach swoich mieszkając, swoje i domowników swoich potrzeby, jako mogą, opatrują. Na ty wszytki urząd ma pilne baczenie i dozór mieć, żeby ludzie nie oszukiwali, zmyśliwszy sobie jaką niemoc albo ubóstwo. Lecz które obaczą być do roboty godne, niech je przymuszą robić; jeśliby nie chcieli, niechby z miasta byli wygnani, co i o cudzych żebrakach ma być rozumiano, żeby i oni do swoich miast byli odsyłani. Albowiem godzi się, żeby każde zgromadzenie o tych staranie miało, którzy albo sie w nim urodzili, albo długo mieszkali, żeby dla niedostatku żywności albo których inszych rzeczy nie pomarli. Bo trzeba wiedzieć każdego ubóstwo sposób albo przyczynę. Bo ci, którzy za złą sprawą swą majętność stracili, acz mają być cierpiani miedzy ubogimi i trzeba o nich myślić, żeby od głodu nie pomarli, ale i żywność skromniej ma im być dawana, i pracami trzeba im dokuczać, żeby i na przykład byli drugim, i sami sie wystrzegali, aby w więtsze występki zasię nie wpadli. Którzy dla niemocy albo inszej nędze, albo jakiejkolwiek przygody w ubóstwo wpadli, na ty trzeba mnieć więtsze baczenie. A tym, którzy w chałupach swych żywią sie, opatrzając, jako mogą, swoje i domowników swych potrzeby, mają być albo pola niedrogo najęte, albo takowe rzeczy poruczone, którym by sprostali, albo jakie insze drogi dla zysku mają być podane. … Owi żebracy-hultajowie, nie wiem, jeśliby mieli być cierpiani, bo zwykli pod zasłoną żebractwa wiele złego broić, dopuszczając sie złodziejstwa, mężobójstwa i inszych sprosnych występków; lepiej by, żeby je dano do szpitalów, gdyby jedno tacy byli, żeby robić nie mogli.

Są mało nie w każdym mieście dochody roczne naznaczone ubogim, które jeśliby były mniejsze, niżliby wszystko ubóstwo wychować mogły, tedy ich trzeba tym sposobem przyczynić. Naprzód, gdyby każdy ujął nieco swych nakładów, a zwłaszcza tych, które sie do zbytku, do pychy i nadętości skłaniają: zaprawdę chce tego po nas Chrystus, zebyśmy sobie czynili przyjacioły z bogactw nieprawości, którzy by nas przyjęli do namiotów swych; mamy przeto udzielać rzeczy doczesnych tym, którzy nas do wiecznych domów przyjąć mają. Co, zaprawdę, nawięcej przystoi czynić tym, którzy z tego świata przechodzą do onych domów, aby i oni zostawowali niejaką cząstkę majętności swej tym przyjacielom swoim. Są ci, którzy na okazały pogrzeb wielki koszt i nakład każą czynić: aleć, zaprawdę, ci, którzy na ostatecznym stopniu żywota swego są, ci chwały i sławy od Boga czekać mają, nie od ludzi: potomkom też przystoi, aby onych, którzy z tego świata schodzą prowadzili nie okazałością bogactw albo pychy, ale uczynkami z miłości pochodzącymi, przez które przychodzą ludzie do Królestwa Niebieskiego. K temu też i biskupów majętności starodawni ludzie tak dzielili, że czwartą część dawali na ubogie: niechby ich przeto w tym urząd napomionął. Zaprawdę, ci, którzy nie dawają i nie czynią, co powinni, Boga będą mieli mścicielem. Jest obyczaj, że abo w kościelech, abo na onych miejscach, gdzie sie często ludzie zbierają, stawiają skrzynki dla ubogich ludzi: a tak niechby do nich każdy kładł, ile by mu pobożna jego chęć poradziła. Rozmnoży Pan Bóg takowe jałmużny: i dawającym, że im zawżdy będzie dostawało, skąd by dawali, i bierącym, jeśli będą skromnie prosić, pobożnie brać a miernie tego używać; bo są to boże dary, który [tj. Bóg] gdy rękę otworzy, bywa napełniona wszelka rzecz błogosławieństwem. Lecz to po nas chce mieć, aby ci, którzy dawają, ochotnie to czynili, którzy biorą, aby uznawali dobrodziejstwa boże, dziękowali a ustawicznie sie modlili tak za się, jako też i za dobrodzieje swe. A takowych ubogich żywność niech nie będzie ani rozkoszna, żeby stąd nie przyzwyczaić się źle czynić, ani też tak skąpa, która by ledwie połowicę głodu odjąć mogła, bo chorzeje i wątleje tak ciało, jako i myśl od niedostatku pokarmu.

Toteż trzeba pilnie opatrzyć, aby od próżnowania nie znikczemnieli ubodzy, ale każdy by niech robił to, co może i ile może; niech się zabawiają jaką uczciwą robotą, a owocu roboty swej niech drugim udzielą; a który by już ubogi ciało na się wziął i ku siłam zasię przyszedł, ten do roboty niech będzie posłan, żeby jako trąd cudzego potu nie pożywał. Zaś którym by na rozumie albo na siłach cielesnych schodziło, iż nie mogą o sobie radzić, o tych urząd niech staranie ma. Wszytcy jesteśmy bracia, jednego Ojca Niebieskiego synowie; a żaden od przygód, na ludzi przychodzących, nie jest wolen. Co jeśli na człowieka należy, aby onemu, komu idzie o gardło, dał ratunek, żeby albo od ognia, albo od wody, albo od nieprzyjaciela, albo od jakiej inszej nędze był wyzwolon: tedyć naprawdę łacznym [łaknącym], pragnącym, nagim, ziębnącym słuszna rzecz jest dać ratunek, żeby z niedostatku rzeczy potrzebnych nie pomarli. A przetoż trzeba abo jakikolwiek podatek składać, albo je jakim inszym obyczajem opatrzyć; co najlepiej sprawić mogą królowie, biskupi, wielcy panowie, zgromadzenia księżej [Księża – rzeczownik zbiorowy rodzaju żeńskiego (podobnie: szlachta).], miasta i ci, którzy w bogactwa obfitują.

A to jest własna i prawdziwa szczodrobliwość: uczynić dobrze temu, kto tego żadnym sposobem nie może nagrodzić. Wszakże nie omyli nas w zapłacie on Najłaskawszy Niebieski Ociec, który i czaszę wody zimnej, w imię swoje daną, obiecał nagrodzić. Napomina Paweł apostoł Rzymiany i Koryntyjany, aby majętności swych udzielali ubogim, którzy byli w Jeruzalemie: o, jako daleko słuszniejsza rzecz, abychmy pobożnym a miłosiernym składaniem dawali ratunek tym, którzy z nami są, którzy miedzy nami starością, niemocą albo jakim inszym upadkiem znędzeni, a od wszelkiej nadzieje opuszczeni są.

Niech tedy będzie na to wysadzony urząd, który by miał staranie o ubogich, a tym dobrze szafował, co będzie na ich potrzeby naznaczono.

O JEDNANIU

(W skróceniu). Bałżeby to Pan Bóg, żeby i to w obyczaje weszło, aby ludzie, którzy chcą jednanie między sobą mieć, szczyrze powiedali, każdy z strony swej, czym obraził bliźniego swego! Starali się Piotr i Paweł z pilnością, aby sie byli pojednali o krzywdy, które byli sobie uczynili; a do tego używali wiela ludzi zacnych. Powieda pirwej Piotr, jaką wielką krzywdę wziął od Pawła, i wkłada winę nań; zasię przeciwko temu Paweł powieda, iż nie mniejszą także od Piotra krzywdę wziął, i nań wszytkę winę zgania; jeden na drugiego winę wkładał swoję albo ją jednak obmawiał, jeden drugiego winnym chciał uczynić. Coż tedy, Pietrze, i ty, Pawle, cóż czynicie? Chcecie, aby miedzy wami nieprzyjaźni ustały, a źrzódeł i przyczyn prawdziwie ukazać nie chcecie? Któreż tedy lekarstwo, a jako będzie przyłożone na ten wrzód, którego oba taita? Jakub, jerozolimski biskup, rozkazuje, abyśmy jeden przed drugim grzechy nasze wyznawali a spólnie sie Bogu modlili za sobą, abyśmy byli uzdrowieni; a tać jest prawdziwie ona chrześcijańska spowiedź grzechu, gdy sie nie tylko przed Bogiem do grzechów swych, ale i przed bratem szczerze wyznawamy, w czemeśmy go obrazili, a jeden sie za drugiego Bogu modlimy, aby nam odpuścił a słuszne od nas karanie oddalił. Łacniej i Boga, i ludzi ubłagamy tym obyczajem niżli co inszego na to miejsce zmyślając abo rzkomo tego nie bacząc. A przetoż sam Chrystus nam rozkazuje, jeśli chcemy dar jaki ofiarować Bogu, a wspomnielibyśmy brata być od nas obrażonego, abychmy, położywszy na czas on dar Bogu nagotowany, szli pirwej do brata a przejednali go. Co jeśli grzeszą ci, którzy zmyślają, czego nie masz, abo którzy ochylają [omawiają, obwijają w bawełnę], co jest, cóż oni, którzy fałszywie winę swoję na drugiego wkładają, grzech do grzechu przymnażając! co sie jednak o jednym ze dwu rozumieć musi, gdy przeciwne powieści przeciwko sobie twierdzą. A ty, Pietrze, i tym, Pawle, chcecie, aby was za dobre ludzie miano, a przedsię przeciwne rzeczy śmiecie twierdzić, a nie boicie się myśli jednaczów [pojednawców], na któreście się zdali? Cóż tedy wam dobrego wiek nasz przyniósł albo długie rzeczy doświadczenie, jeśli w tak małej rzeczy sercu waszemu rozkazać nie możecie, abyście wżdy prawdy używali, jeden przeciwko drugiemu szukając jednania? O nędzny wasz wiek! o, zwyczaj w rzeczach daleko nędzniejszy, który was na złe madrymi czyni, a na dobre nikczemnymi a gnuśnymi! Próżno wam dobre obyczaje przed oczy kładą, próżno dobrych ludzi rozsądki powiedają, próżno Jakubowe i chrześcijańskie nauki oznajmują! Gniew, waśń a chęć szkodzenia wtrąciły was w to szaleństwo i serdeczną ślepotę, czego jeśli nie zbędziecie, tedyć więtsze złości za sobą pociągną.

Lecz są niektórzy, co nie tak dalece dla siebie, jako dla Rzeczypospolitej, nie zgadzając sie z kim, zarazem od niego i chęć przyjacielską odwracają. A aczkolwiek nam nic nad Rzeczpospolitą milszego nie ma być, dla której i nieprzyjaźni, i nędze albo trudności, na ostatek i śmierci żaden dobry nie będzie zbraniał: wszakże gniewać sie albo waśń brać na tego, który tak rozumie, że jego rozsądkiem ma być rządzona, nie jest rzecz dobra ani samej Rzeczypospolitej pożyteczna. Bo naprzód, kto inaczej rozumie, może to być, że lepiej rozumie niż ty; druga [po drugie], chociaby sie i omylił, wszakże jeśli z szczerego serca mówi to, co Rzeczypospolitej rozumie być pożytecznego, ono jego omylenie godniejsze jest odpuszczenia niż gniewu. Tak wielka bywa czasem rozmaitość i różność tak w rzeczach, jako i w czasiech, iż nie dziw, że o nich tak wiele czasem bywa rozumów (jako jest w przypowieści), ile głów. Gdy niektóry filozof mocnie sie spierał, iż mądry nie może się omylić, tedy mu podrzucono ptaka nie tego, którego on chciał, a gdy go jadł, nie będąc tego mniemania, że mu co podrzucono, dano mu winę w jego omyleniu. Częstokroć się takie podrzucone ptaszki miasto prawdziwych do serc ludzkich nawijają. Lecz jako to jest rzecz podobna, że i ty sam możesz sie omylić, tak zasię jest rzecz przyjacielska a własnej [prawdziwej] ludzkości pełna żałować czyjego omylenia; ale nienawidzić a nieprzyjacielskie nacierać na tego, który sie zda, jakoby zbłądził, jest rzecz człowieka srodze jadowitego a krewkości ludzkiej mało znającego. Tak wielu występkom i wadam poddan jest żywot człowieczy, iż jeślibyśmy wiele rzeczy nie przebaczali a występków sobie zobopólnie nie odpuszczali, niedługo by to towarzystwo a złączenie ludzkie trwało.

Fragmenty z książki I. Chrzanowskiego. Historia literatury niepodległej Polski (965-1795) str. 291-2.

Wersja HTML Copyright (c) 2001 Czytelnia Chrześcijanina

Zaczerpnięte ze strony: – www.literatura.hg.pl – Literatura Chrześcijańska