Wywiad z Pastorem Krzysztofem Zarębą

Odpowiedz mi na podstawowe pytanie, jako człowiek i jako pastor: jak żyć?

Odpowiedź jest prosta. O tym, jak żyć, trzeba rozmawiać z Bogiem. Pytać Boga nawet wtedy, kiedy się wątpi lub nawet nie wierzy. Warto wówczas zawołać: Jeśli jesteś, objaw mi się i pokieruj moim życiem.

Są ludzie, którzy wierzą, a mają problem ze swoim życiem…

Dużo o tym kiedyś myślałem. Rzeczywiście, nawet wierząc, nie potrafimy często dobrze żyć. Myślę, że u podstaw tego leży kilka rzeczy. Po pierwsze, często zapominamy, że miejsce, w którym żyjemy, nie jest naszym naturalnym, wymarzonym środowiskiem. Jesteśmy niejako na obcym terenie i w ciągłym konflikcie. Dlatego, nie pamiętając o Bogu i naszym powołaniu na co dzień, nie potrafimy podejmować słusznych wyborów, albo porzucamy nadzieję. To sprawia, że tracimy czujność i wyostrzoną uwagę w życiu.

Jak przysłowiowe hamowanie na lodzie?

Właśnie, mamy wtedy odruch wciskania hamulca, a to sprawia, że lecimy jeszcze dalej i wpadamy w poślizg. Dlatego że używamy wrodzonego nawyku hamowania. A wszystko polega na tym, żeby umieć w życiu zamienić nasze ludzkie naturalne nawyki na te, które znajdujemy w Biblii.

Gdyby to było takie proste…

Nie chciałbym tu wygłaszać kazania, ale powiem o sobie. Bóg i prawdy, które mi objawia, zmieniają mnie jako człowieka. Pozwalają zachować czujność. Pan Jezus powiedział, że „świat tkwi w złym”. Jeśli będziemy o tym na co dzień pamiętać, nasza czujność się wzmoży. Zatem pierwszy problem na drodze do dobrego życia to świat, w jakim żyjemy. Drugi kłopot, który nie pozwala nam zacząć dobrze żyć, to źle zdefiniowane pojęcie szczęścia. To Świat narzuca wizję szczęścia, która często prowadzi nas na manowce. Pewne wzorce wpajane są nam od dzieciństwa. Inne sprzedają nam media. Włączam telewizor i dowiaduję się, że jeśli kupię pewien dezodorant, to obejrzy się za mną każda kobieta. Przecież to głupie! „Pozwól sobie na odrobinę luksusu” lub „Jesteś tego wart”. To przecież nasze naturalne potrzeby! To Bóg je nam dał, ale my zaspokajamy je w niewłaściwy sposób, niezgodny z Jego planem. I popełniamy błędy.

Jak wygląda Twoje szczęście?

Szczęście to być blisko Boga. Proste? To zaspokaja mnie najpełniej. Świadomość, iż przede mną jest większa perspektywa, że jest plan na moje życie.

Bo dobrze żyć, to znaczy dobrze żyć dla innych, nie tylko dla siebie

A to, że chcemy mieć ciągle lepsze samochody, większe domy, to źle?

To nie jest złe. Dobrze, że ludzie są coraz bardziej zamożni i wygodniej żyją. Problem pojawia się, kiedy te domy i samochody stają się celem życia. Kiedy pod tym tym kątem podejmujemy najważniejsze decyzje, kiedy to nakręca nasze życie. Grzechem nie są pieniądze, ale miłość pieniądza, czyli przestawienie priorytetów. I tu napotykamy na trzeci problem na drodze do dobrego życia. Jezus powiedział: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane„. Głęboko w to wierzę. Doświadczenie życia mnie w tym utwierdza.

„… będzie Wam dane”. Niektórzy myślą, że wystarczy siedzieć i czekać…

Nie myślę, że leniom też będzie dane. Bóg wyznacza priorytety, daje i inspiruje, ale wymaga zaangażowania. Myślę, że wtedy dodaje swoje błogosławieństwa do naszego działania. On współdziała ku dobremu. Budujesz dom – trudź się z Panem. Bóg mówi: „Kto nie pracuje, niech nie je„. To komentarz Biblii do codziennego życia. Widziałem kiedyś chłopaka, który siedział pod kaplicą, kiedy starzy ludzie ją sprzątali; zapytany, czemu nie pomaga, odpowiedział: Bóg mi jeszcze nie objawił, że mam to robić.
To wszystko też jest kwestią zwykłej ludzkiej uczciwości wobec siebie i innych.

A jak dobrze żyć, nie mając pieniędzy?

Jest taka modlitwa w Przypowieściach Salomona: „Boże, nie daj mi zbyt mało, bym nie zaczął kraść. Ale też nie daj mi zbyt wiele, bym nie zapomniał o Tobie„. Wierzę w pewien dobry pomysł Pana Boga. To Kościół – ciało Chrystusa, które zauważa ludzi potrzebujących. Lekarstwem na biedę jest pomoc kościoła, zaangażowanego, ale i mądrego kościoła. Niekoniecznie dającego pieniądze, raczej edukującego i stwarzającego możliwości rozwoju.

Właściwie setki razy słyszeliśmy odpowiedź na pytanie, jak żyć. Pytanie, jak się zmobilizować, by tak żyć?

Niestety jesteśmy naturalnymi leniami. Ja też walczę i przełamuję tę skłonność. Pierwszy krok, dzięki któremu zaczyna się przemiana, to uświadomienie sobie, że potrzebujemy w naszym życiu Boga. Trzeba podjąć decyzję: „Boże, chcę żyć razem z Tobą, bądź moją siłą”. Jeśli jest to szczere, w sercu człowieka pojawia się nie tylko chęć zmiany, ale i moc do wykonania. I wiem, że są osoby, które deklarują, że chcą zmiany, ale gdzieś w głębi duszy nie są zdecydowane do końca, boją się, wygodnie im pozostać w miejscu, w którym są. Chodzi o prawdę, potem pojawia się siła.

Zasady, o których mówisz, dotyczą związków małżeńskich?

My z żoną należymy do tak zwanych „związków walczących”, ale już na samym początku zrobiliśmy pewne założenie: nie ma takiego rozwiązania, jak rozwód czy rozstanie. Po prostu konflikty i problemy musimy rozwiązać inaczej. To „inaczej” to na przykład rezygnacja z siebie, wspólna modlitwa. Wiem, że każdy zakłada, że będzie w związku na zawsze. Ja mówię o pełnej świadomości tej decyzji i konsekwentnym podążaniu za nią.

„Zrezygnować z siebie” – to jest dopiero trudne…

Przyświeca mi fragment: Chrześcijanie są wezwani, by byli takiego samego usposobienia, jak Jezus. A to oznacza świadomość: Wiem, kim jestem; wiem, że wyszedłem od Boga, nie upieram się przy swoim, potrafię wyprzeć się samego siebie dla większego dobra. Zawsze kiedy to stosuję, idzie za tym błogosławieństwo, a zawsze gdy jestem uparty jak osioł, tracę. Czasem nie warto kruszyć kopii o pewne sprawy. Trzeba spojrzeć szerzej i zapytać: jaki ma być finał mojego życia? Jaki plan ma Bóg odnośnie mojego życia? Dla mnie tym ostatecznym celem jest wypracowanie mojego charakteru, zbliżenie go do charakteru Jezusa. A charakter to postawy wobec drugiego człowieka, siebie samego i Boga.

O ile byłoby to prostsze, gdyby każdy chciał zmieniać swój charakter…Kiedy jednak my próbujemy, a inni nie, i zderzamy się ze ścianą, rezygnujemy.

Chrześcijanin nie jest przysłowiowym „chłopcem do bicia’: Jest wiele sytuacji, kiedy trzeba się postawić i odważnie walczyć. Jeśli mamy rację, gdy dzieje się coś niezgodnego z Bożą wolą i Jego słowem, nie powinniśmy rezygnować z walki. Myślę, że rezygnować z siebie można dla dobra kogoś bliskiego czy w imię przyjaźni, jeśli to sprawa drugorzędna, szczególnie gdy chodzi tylko o udowodnienie swojej racji, dla zasady.

Bóg wyznacza priorytety, daje i inspiruje, ale wymaga zaangażowania. Myślę, że wtedy dodaje swoje błogosławieństwa do naszego działania

O co warto walczyć w przestrzeni publicznej?

O wartości. Chrześcijanie powinni być widoczni. Coraz częściej pojawiają się debaty publiczne o in vitro, homoseksualizmie czy o innych kwestiach społecznych i moralnych. Trzeba określać wprost to, co myślimy o ważnych sprawach, ale nie tracić przy tym wrażliwości na drugiego człowieka. Przedstawiając swoje racje, proponować wsparcie i coś w zamian, a nie tylko przypuszczać atak, jak to często ma miejsce. Naśladować Jezusa także i w tej kwestii. W sferze publicznej trzeba mieć odwagę, by dobrze żyć. Ale warto.

A o co walczyć w sferze wychowania dzieci?

Pierwsze i najważniejsze: pokazać, że jest zatroskany Bóg, do którego zawsze mogą przyjść i który na nie czeka. Po drugie: być tak blisko nich (i z nimi), jak to możliwe. Zarówno w ich porażkach, jak i radościach. Nie jest dla mnie najważniejsze, jakie pozycje zawodowe będą zajmować moje dzieci. Ważniejszy jest dla mnie ich charakter. Chcę, aby wyrosły na ludzi, do których będzie można się przytulić. Bliskość jest najważniejsza. Nasza bliskość z Bogiem i z dziećmi. Robimy wszystko, by nasze dzieci żyły właściwie. Podprowadzamy je do bram Królestwa, ale to one muszą podjąć dezycję, by tam wejść. Od nas mają się dowiedzieć, że mogą wejść. I że to da im szczęście.

Ciebie tak wychowywano?

Pamiętam taką historię. Jechałem z tatą na motocyklu przez las. Było już ciemno i popsuł się nam motocykl. A ja ani przez chwilę nie poczułem strachu. Pomyślałem wtedy: I tak dojadę do domu, bo mój tatuś jest ze mną. Chciałbym podobny obraz siebie zostawić w sercach moich dzieci: „Jeśli jest ze mną tatuś, dojadę do domu”. Taki obraz mojego własnego taty wpłynął na to, jak postrzegam mojego Niebiańskiego Ojca.

Szczęściarz z Ciebie. Fajna rodzina, dobre wspomnienia. A jak tłumaczyć życie samotnym?

Samotność ma wiele źródeł. Można być samotnym w tłumie albo w rodzinie. A można być samemu, a nie być samotnym. Można powiedzieć: Kto ma w sercu Boga, nigdy nie będzie samotny. Jednak trudno powiedzieć takie zdanie smutnemu, samotnemu człowiekowi. Samotność jest poważnym problemem XXI wieku. I znów wrócę do pomysłu Pana Boga, czyli kościoła. Chodzi o to, by kościół zauważał samotność i potrafił pomóc. Samotność wiąże się ze zranieniami, które zamykają ludzi, a wyjście z samotności wiąże się z ryzykiem. Dlatego kościół powinien tworzyć atmosferę, w której ludzie nie będą się wstydzili otworzyć i zaryzykować. Boję się, że w kościołach tworzy się czasem mit chrześcijan idealnych. Ktoś przychodzi z zewnątrz i widzi takich idealnych ludzi, którzy „z pewnością nie mają problemów”. A przecież kościół tworzą też złamani, poranieni ludzie. Zwyczajni.

Ale niezwyczajni…

Tym bardziej powołani do niesienia pomocy. I do szczerości. Bo dobrze żyć, to znaczy dobrze żyć dla innych, nie tylko dla siebie.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Prokopowicz