CzytelniaRodzina i społeczeństwo

Pozwólcie dzieciom…

Jak jest z tą wrażliwością?

Zeszłego lata podczas wyjazdu do Zakościela przeżyłem coś, co poszerzyło moje doświadczenie w tej sprawie. Znany w naszym środowisku ewangelicznym pastor Kazimierz Barczuk przedstawiał na scenie swoją najbliższą rodzinę.

Rodzina pastora miała nas wszystkich poprowadzić w modlitwie. W tym gronie była też córka pastora w zaawansowanej ciąży. Śpiewała pieśni chwały razem z innymi. To był piękny widok. W pewnym momencie najwyraźniej wzruszony dziadek Kazimierz powiedział (cytuję z pamięci): Jaki jestem szczęśliwy, że mój wnuk już teraz może wielbić Pana! Też poczułem wzruszenie. To prawda! To takie oczywiste, pomyślałem. Dopiero później dotarło do mnie to, co Biblia mówi na ten temat.

Znamienne w tym kontekście są słowa, które usłyszał Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela: „Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym” (Łk 1:15). Czego dowiadujemy się z tego proroctwa? Jaki płynie z tego wniosek? Otóż taki, że nasze dzieci mogą stać się świątynią Ducha Świętego jeszcze w łonie matki! Potrzebne są sprzyjające warunki. O Zachariaszu dowiadujemy się, że wraz ze swoją żoną Elżbietą oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich (Łk 1:6). Cechowała ich otwartość na Bożą obecność i Boże działanie. Czy to postawa rodziców Jana zdecydowała, czy misja, jaką Bóg wyznaczył Janowi, czy arbitralna decyzja Boga? — tego nie wiemy.

Jedno jest pewne: Jan już w łonie swojej matki był wrażliwy na Boże działanie. Dowiadujemy się, że gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Marii, poruszyło się dzieciqtko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę (Łk1:41). W rozmowie z Marią Elżbieta dopowiedziała, że dzieciątko poruszyło się z radości! Dzisiejsza wiedza pozwala nam bez wątpliwości stwierdzić, że dziecko w łonie matki ma możliwość doświadczania wielu emocji, a wśród nich radości, smutku, strachu. Dziecko w okresie prenatalnym słyszy, reaguje na zapachy i widzi (obserwuje)!

My, dorośli często nie doceniamy dzieci, kiedy prowadząc „dorosłe” rozmowy sądzimy, że dziecko „nie rozumie, bo jest za małe”. I jakże bardzo się mylimy! Dziecko rozumie i czuje więcej, niż potrafi wyrazić słowami.

Kto wie, może dlatego Jezus powiedział swoim „szorstkim” uczniom (w trosce o dzieci): „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy Królestwo Boże„? Jezus „oburzył się” widząc w akcji swoich uczniów — „ochroniarzy” (Mk 10:14). Oczywiście rozumiemy reakcję Jego uczniów – oni troszczyli się o autorytet swojego Nauczyciela. Wiadomo, że w tamtej kulturze i w tamtej epoce zajmowanie się dziećmi było odpowiednie tylko dla kobiet i niewolników, ale nie dla mężczyzn! Jezus łamie tę zasadę w trosce o dzieci, ryzykując utratę autorytetu. To bardzo inspirujące (zwłaszcza dla nas, mężczyzn)! Sądzę, że cenne będzie przytoczenie tego opisu w szerszym kontekście: „Przynosili Mu również niemowlęta, żeby na nie ręce włożył, lecz uczniowie, widząc to, szorstko zabraniali im. Jezus zaś przywołał je do siebie i rzekł: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im: do takich bowiem należy Królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Łk 18:16-18). Chciałbym zwrócić uwagę na dwa stwierdzenia Jezusa z tego opisu. Pierwsze: „do takich bowiem należy Królestwo Boże”. Zwróćmy uwagę na następujące słowa: „należy”. Jezus nie mówi, że dzieci mają szansę, że będą mogły kiedyś (jak dorosną i zrozumieją), ale stwierdza jasno, że do takich już należy Królestwo. Nie zabraniajmy zatem dzieciom Królestwa, które już do nich należy! I drugie zdanie: „Kto nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. Co to znaczy? Czy to nie znaczy: z ufnością, wartością i z wiarą? Czy nie takie są dzieci? – ufne, otwarte, szczere, gotowe uwierzyć?

Niedawno znajomi zdradzili mi część historii swojego pięcioletniego syna. „On tak wierzył we wszystko swojej starszej kuzynce, że kiedy ta powiedziała mu, że wieczorem wyjdą z lasu dinozaury, to on od rana czekał na ich pojawienie się i aż do zmroku nie chciał nic jeść ani pić, tylko czekał i wyglądał. A kiedy zasypiał, to oczami wyobraźni widział całe stado dinozaurów„. My, dorośli nie dalibyśmy się tak łatwo wyprowadzić w pole dzięki wyuczonej podejrzliwości i nieufności. Ciekawe, że taką dziecięcą postawę (nie dziecinną!) sam Jezus daje za wzór do naśladowania (mówię o postawie a nie o wierze w dinozaury!). Pascal powiedział, że „serce rządzi się własnymi prawami, których rozum nie zna”. Od nas, dorosłych w dużej mierze zależy w tych początkowych latach, czym zaszczepimy serce dziecka… Łagodnie zachęcajmy do modlitwy i kontaktu z żywym Bogiem. Im szybciej to się stanie, tym lepiej. Uczmy w oparciu o własny przykład, że rozmowa z Najwyższym jest naszym przywilejem i chlebem powszednim. Najwyższy uniżył się do tego stopnia, że sam stał się dzieckiem – Emmanuelem. On przecież kocha to, co małe i głupie w oczach świata…

A co z umysłem?

Psychologia wieku przedszkolnego podpowiada, że przedszkolak „może wyobrazić sobie nie tylko przedmioty i zjawiska, ale i ich przekształcenia”. Natomiast „pamięć logiczna 6-7-latka opiera się początkowo nie na abstrakcyjnych pojęciach, ale na wyobrażeniach obrazowych oraz na spostrzeżeniach”, stąd należy zwracać uwagę na „stosowanie metody poglądowości przy rozwijaniu pamięci u małych dzieci. Dopiero stopniowo, w miarę rozwoju abstrakcyjnego myślenia, podstawą pamięci dziecka stają się pojęcia abstrakcyjne”. (zob. D. Krzyżak, Charakterystyka psychologiczna dzieci 6-letnich [w]: http://www.edukacja.edux.pl/p-10563charakterystyka-psychologiczna-dzieciletnich.php).

My, dorośli chrześcijanie wierzymy, że Bóg jest osobą (na zasadzie analogii rzecz jasna), więc nic nie stoi na przeszkodzie, by pomóc dziecku w nawiązaniu relacji z Bogiem, który nie jest abstrakcyjny, ale osobowy właśnie. On jest Kimś! Jeśli mówimy o Bogu, że jest Kimś, to dziecko nie tylko na swoim poziomie może nawiązać autentyczną i żywą relację z Nim, ale też potrafi „zrozumieć” na przykład to, że Bóg Ojciec kocha człowieka, a gniewa się na jego złe postępowanie. Te uczucia są bliskie dziecku! Dziecko „wie” również, kim jest dla niego jego własny ojciec i matka!

Dziecko będzie w stanie pojąć na zasadzie analogii fakt, że Bóg jest jak „ojciec i jak matka” (niestety postawa rodziców sprawia niekiedy, że staje się to główną przeszkodą w nawiązaniu autentycznej relacji dziecka z Bogiem — ale to temat na inną okazję). Zwłaszcza że Bóg ma swoje imię! Kiedy używamy abstrakcyjnego słowa „Bóg”, dziecko może mieć trudności z wyobrażeniem sobie tego, kim On jest, ale jeśli mówimy o Bogu po imieniu: „Ojciec”, „Jezus”, „Duch Święty” (nigdy infantylnie: „Bozia”), to dziecko zyska dostęp nie tylko do żywej relacji z tymi Osobami, ale będzie kształtowało w sobie Jego prawdziwy obraz, jaki został nam objawiony przez Pismo Święte.

Nie musimy się obawiać, że dziecko czegoś nie rozumie. Bądźmy poważni. Czy my, dorośli rozumiemy Boga? Jeżeli ktoś twierdzi, że zrozumiał Boga, to znaczy, że to nie jest Bóg! Dość powszechne bałwochwalstwo niegdysiejsze i dzisiejsze polega na tym, że ludzie akceptują tylko te prawdy wiary, które jakoś są w stanie zrozumieć i tworzą sobie boga na swój obraz, jak ostrzegał przed laty A.W. Tozer w „Szukaniu Boga”. Czy wiara da się zrozumieć? Czy tajemnice wiary można zrozumieć? Czy zmartwychwstanie Jezusa da się zrozumieć? Czy wcielenie Syna Bożego da się pojąć rozumem? Czy tajemnicę Boga jedynego i niepodzielnego w trzech Osobach da się zrozumieć, czy jedynie weń uwierzyć? Tych największych tajemnic wiary (nie przez przypadek zostały nazwane „tajemnicami”), rozumieć się nie da, ale wiarą da się Boga kochać!

Jestem przekonany, że to, co jest najpiękniejsze w dziecku, to fakt, że dziecko wie, że jest dzieckiem i wie, iż nie jest samowystarczalne. W „Słowniku Nowego Testamentu” autorstwa X. Leon-Dufoura, pod hasłem „dziecko” znajduje się m.in. takie objaśnienie: „Chłopcem (gr. pais i jego zdrobnienie paidion) było dziecko płci męskiej w wieku od 7-14 lat; właśnie takie dziecko uważał Jezus za ideał prawdziwego ucznia, mając na uwadze przede wszystkim chyba ubóstwo owego dziecka, jego całkowitą zależność i to, że dziecko wszystko, co otrzymuje, traktuje jako dar a nie jak rzecz należną. Wyznawcy Jezusa powinni powrócić do stanu swego dziecięctwa. Terminem paidion określa się również „sługę”. Jak napisał Czesław Miłosz w wierszu zatytułowanym „Miłość”: Nie ten najlepiej służy, kto rozumie. Sądzę, że odpowiedź na pytanie, czy o wszystkim (w procesie nawrócenia) decyduje umysł, narzuca się sama.

Jeśli nawrócenie jest zwróceniem się całkowicie w stronę Boga, to dzieci Z pewnością tę zdolność posiadają Powiem więcej. Przed laty w ramach praktyki studenckiej, pracowałem w domu pomocy społecznej dla upośledzonych dzieci. Wśród nich znajdował się też „Piotruś Niteczka”.

Piotruś Niteczka miał zdaje się 12 lat, wyglądał na 5 lat, a kontaktu z nim nie było w zasadzie żadnego. Piotruś miał natomiast świetny kontakt ze swoją nieodłączną nitką, którą stale się bawił. To była jego jedyna zabawka (z jego wyboru). Pewnego dnia siedzieliśmy wszyscy przy obiedzie w stołówce. Byli wychowawcy, opiekunowie, upośledzeni chłopcy, a wśród nich Piotruś Niteczka. Kiedy podopieczni głośno odmawiali modlitwę przed posiłkiem, jedna z opiekunek (zawsze miała przy sobie pręcik, którym dyscyplinowała niesfornych chłopców), szturchnęła mnie i ze znaczącym uśmiechem wskazała ruchem głowy na Piotrusia. Oniemiałem. Piotruś stał wyprostowany. Dłonie złożone do modlitwy. Twarz uniesiona lekko ku górze. Lekko przymknięte oczy i błogi uśmiech. Z jego postawy emanował zachwyt. Trwał dłuższy czas jak w ekstazie, podczas gdy wokół niego rozlegał się gwar pomieszanych rozmów i szczęk sztućców. Opiekunka z niespotykaną delikatnością dotknęła ramienia Piotrusia. Ten się ocknął i po chwili siedział jak wszyscy. Lewą dłonią trzymał już swoją niteczkę, a prawą wziął łyżkę i zaczął bardzo spokojnie jeść zupę. Ten obraz chodzi za mną. Mam pewność, że Piotruś Niteczka nie odmawiał modlitwy, ale rozmawiał z Bogiem! On Go widział. On, upośledzone dziecko.

Od kiedy dzieci zdolne są wierzyć?

Chciałoby się powiedzieć od początku, ale zdaję sobie sprawę, że w pytaniu chodzi o „świadomą” wiarę. O możliwość samodzielnego wyboru. Znowu warto odwołać się do wiedzy psychologicznej. Otóż zakłada się, że około 12 roku życia dziecko zaczyna myśleć abstrakcyjnie (nie dosłownie) i jest w stanie dokonywać osobistych, bardziej świadomych wyborów.

Sądzę, że nieprzypadkowo tekst ewangeliczny pokazuje nam pewnego dwunastolatka. Czytamy, że: „Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami” (Łk 2:4147). Tak na marginesie warto zaznaczyć, że Maria i Józef nie przesadzali z religijnością. Możemy się domyślać, że w każdy szabat byli razem z Jezusem w synagodze i raz w roku szli do świątyni. Możemy za to być pewni, że była w ich domu ufna i żywa relacja z Ojcem, że modlili się i rozmawiali na tematy związane z wiarą.

Wróćmy jednak do samego Jezusa i Jego pobytu w świątyni. Miał właśnie 12 lat. Był naprawdę młodym człowiekiem! To jednak nie przeszkodziło mu aktywnie uczestniczyć w teologicznej debacie. Gdybyśmy tylko poważnie chcieli słuchać naszych wróceniu – złapał się za głowę. „Przecież one z tego nic nie zrozumieją! Proszę ich nauczyć jakiejś piosenki i coś fajnego im opowiedzieć”. Byłem uparty. Jakież było jego zdumienie, kiedy dzieci za każdym zem potwierdzały, jak głęboko i osobiście odbierają Bożą miłość, jak mocno przeżywają własną grzeszność i jak wdzięczne są w związku z tyrn Jezusowi, za Jego oczyszczającą krew! Zdumienie duszpasterza narastało w przyspieszonym temPie, aż w końcu wykrzyknął: „To niemożliwe! One to rozumieją!”. Mam też inne doświadczenia, związane już z reakcją dorosłych. Jako kapelan szpitala modliłem się z chorym mężczyzną słowami: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” (parafraza słów wypowiedzianych przez rzymskiego żołnierza). Mężczyzna ów przerwał modlitwę, by zaprotestować: „Ja nie jestem godzien!? Jeśli ja nie jestem godzien, to kto!? Ja jestem porządnym człowiekiem! Całe życie uczciwie pracuję, dbam o rodzinę i nie jestem jakimś złodziejem czy bandytą!” On niczego nie rozumiał, a był już u schyłku życia. On nie był w stanie przyjąć prawdy o grzechu. A w związku z tym nie mógł doświadczyć przebaczenia i zbawienia (Jezus wybawił nas od naszego grzechu) i nie mógł podjąć decyzji o nawróceniu w sensie biblijnym. Już pomijam to, że ci, którzy się świadomie nawracają, mają szansę otrzymać dar Ducha Świętego i w następstwie aktywnie budować wspólnotę wierzących — Kościół.

Nie musimy się obawiać, że dziecko czegoś nie rozumie.
Bądźmy poważni. Czy my, dorośli rozumiemy Boga?

Jak pomagać dzieciom dochodzić do wiary?

Przede wszystkim nie przeszkadzać, a następnie zachęcać. Dzieci wierzą dorosłym! Słuchają tego, co mówimy i konfrontują z życiem. Uczą się naśladując nas, dorosłych. Łukasz malując życie Jezusa w Nazarecie, napisał tak: „Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądro- ścią, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk 2,40). Ten okres życia Jezusa (począwszy od lat niemowlęcych) można scharakteryzować jednym słowem: wzrastanie. Nieco dalej czytamy, co działo się od 12 roku życia: „Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2:52). „U Boga i u ludzi” — relacje z Bogiem i ludźmi były wzrastające. Jezus nie od razu wszystko potrafił. Chciał się poddać „prawu wzrostu”. To prawo wzrostu dotyczy również naszych dzieci i nas samych. My też musimy zgodzić się na stopniowe wzrastanie i dojrzewanie (i tu potrzebna jest cierpliwość!). Nie zawsze potrafimy cze kać (w życiu duchowym też!). Stąd potrze bujemy prosić o cierpliwość dla siebie i na szych dzieci. Nie straszmy dzieci Bogiem (bo nabawią się nerwicy). Bóg nie jest stra szakiem ani środkiem dyscyplinarnym: „Uważaj! Pan Bóg wszystko widzi!”.

Bądź dobry/dobra dla siebie i swojego dziec ka! Ucz je mądrości, która płynie ze słów: Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na Bożą chwałę czyńcie. Nasza codzienność staje się okazją do oddawania Bogu chwały. Wzrastamy w wierze nie tylko wtedy, kiedy siedzimy i czytamy Biblię, nie tylko wtedy, kiedy się modlimy albo udajemy się na nabożeństwo do kościoła. To jest niezbędne we właściwych proporcjach (czyli nie za dużo i nie na siłę). Patrząc na Jezusa, ludzie nie pytali: „Czy nie jest to ten grzeczny i pobożny chłopiec?”. Nie. Oni pytali: „Czy nie jest to cieśla?” (Mk 6:3). Jezus był cieślą, pracował, zarabiał na życie swoje i swojej rodziny — swoimi rękami (On – Bóg!). Pracował nie jako menedżer wielkiej firmy. Robił to, co mógł sprzedać: miotły, stołki, grabie… Uczmy nasze dzieci, że nie jest ważne, co robimy, ale jak robimy i dlaczego. Uczmy je, że ważne jest pełnienie woli Ojca. Całe nasze życie może temu służyć. Całym naszym życiem możemy (i powinniśmy) oddawać Bogu chwalę. Przykład, wzór takiego podejścia do wiary jest niezbędny z naszej strony. Nie jest to łatwe, ale nie ma skuteczniejszej metody uczenia wiary. Jak mówi przysłowie: Verba volant, exempla trahunt, czyli: „Słowa ulatują, przykłady pociągają”.

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwe. Gdyż my, dorośli czasami czujemy się jak niedorośli i sami potrzebujemy wsparcia i zachęty. Dochodzi do tego naturalny opór młodych ludzi, którzy wszystko sprawdzają (zwłaszcza granice naszej wytrzymałości) i kontestują. Od początku, od pierwszych lat życia potrafią zdecydowanie mówić „nie”. Skoro jednak potrafią mówić „nie”, to znaczy, że potrafią mówić również „tak”. I rodzicom, i Bogu!

Na zakończenie

Wspomniałem, że Jezus wzrastał i dojrzewał nie tylko w relacjach z Bogiem, ale i z ludźmi. Pozostaje zatem do przemyślenia pytanie: jak dzieci uczyć świadomego społecznie chrześcijaństwa? Pytajmy w związku z tym siebie o nasze relacje z ludźmi. Najpierw z domownikami, potem z tymi z sąsiedztwa, z pracy, z kościoła. Dzieci patrzą na nas i widząc, jak kochamy — uczą się kochać. Sednem chrześcijaństwa jest miłość.

LESŁAW JUSZCZYSZYN