Zrozumieć Biblię

Biblijne nieporozumienia i trudności

Dla wielu tysięcy ludzi naszego świata Biblia jest Księgą świętą. Kształtowana na piśmie przez ponad dziesięć stuleci, a przez piętnaście lub może jeszcze dłużej, jeśli uwzględnimy także tradycje ustne, nie przypomina jednak w niczym różnych „reguł życia”, jakie spotykamy niekiedy w innych religiach czy kulturach.

I już w tym punkcie zaczynają się pierwsze nieporozumienia. Ludzie wierzący bywają nieraz rozczarowani lekturą Biblii: szukali w niej gotowych wskazówek i rad praktycznych, a znajdują rozmaite, nie bardzo dla siebie zrozumiałe opowieści, co gorzej, budzące czasem nawet wątpliwości moralne. Niewierzący łatwo tryumfują: i to ma być „Pismo święte”?!… Jedni i drudzy najwyraźniej nie wiedzą, o co tu właściwie chodzi. Przymiotnik „święty”, hebrajski qodesz, nie odnosił się pierwotnie do doskonałości moralnej. Święty naprawdę był tylko Bóg – a znaczyło to mniej więcej tyle, co „oddzielony”, „całkiem inny”, powiedzielibyśmy dzisiaj: transcendentny. Świętym stawało się też wszystko, co do Niego należało, i było w ten sposób niejako wydzielone z pozostałego świata, zarówno miejsca, przedmioty, jak i ludzie. Dotyczy to również Biblii. Jest ona Pismem świętym bynajmniej nie dlatego, że ma opowiadać o doskonałych ludziach, lecz dlatego, że w oczach wierzących jest Słowem Bożym i mówi o Świętym Bogu, który ma ciągle kłopoty z ludźmi zgoła nieświętymi i bardzo podobnymi do nas. Nie tylko zresztą mówi wierzącym o Bogu, jest również dla nich miejscem, gdzie Go spotykają i gdzie – jeśli tylko potrafią patrzeć – mogą poznać Jego Oblicze i Jego boskie obyczaje.

Nie mniej istotne jest drugie nieporozumienie. Skłonni jesteśmy nazbyt często wyobrażać sobie, że ci, dla których Biblia jest Słowem Bożym, muszą uważać, że w całości została ona podyktowana ludzkim autorom przez samego Boga. W dawnej sztuce znajdziemy nieraz takie przedstawienia: Duch Święty w postaci gołębia siedzi na ramieniu Ewangelisty i szepcze mu do ucha słowo po słowie to, co ma pisać. Otóż warto wiedzieć, że chociaż według nauki Kościoła katolickiego tekst biblijny ma istotnie dwóch autorów: Boga i człowieka, człowiek nie jest tu bynajmniej biernym narzędziem. W Konstytucji o Objawieniu Soboru Watykańskiego II czytamy, że „do sporządzenia Ksiąg świętych wybrał Bóg ludzi w taki sposób, iż pracując dla Niego posługiwali się swymi własnymi możliwościami i zdolnościami”, byli zatem w pełni „prawdziwymi autorami”. Bóg bowiem „przemawia przez ludzi na sposób ludzki” (Konstytucja cytuje tu słowa św. Augustyna), aby Go zatem zrozumieć, trzeba przede wszystkim starać się zrozumieć, co zamierzali powiedzieć ludzcy autorzy. Inaczej przecież czyta się poemat lub hymn religijny, inaczej tekst prawa, inaczej przypowieść. Niewłaściwe określenie gatunku literackiego musi prowadzić do nieporozumień (Konstytucja o Objawieniu, 3).

Tyle Konstytucja soborowa. Rzeczywiście, co do form literackich nieporozumień jest bodajże najwięcej. Może dlatego, że w życiu codziennym nikt z nas nie potrzebuje się długo zastanawiać, aby wiedzieć, że na pewno nie nauczy się gotowania z podręcznika geometrii ani tejże geometrii z książki kucharskiej. Zdarza się wprawdzie niekiedy, że również i w Biblii napotykamy gatunek literacki dobrze nam znany, nie budzący zatem wątpliwości. I tak czytając w Księdze Sędziów bajkę o tym, jak „zebrały się drzewa, by namaścić króla nad sobą” (Sdz 9,8-15), nikt nie będzie przypuszczał, że oto Pismo święte chce nas pouczyć, że drzewa niekiedy przemawiają ludzkim głosem i wybierają sobie króla. Nader często sytuacja bywa jednak odmienna. A tymczasem taki na przykład autor Księgi Jonasza zdziwiłby się z pewnością bardzo, gdyby się dowiedział, ileśmy czasu stracili zastanawiając się nad prawdopodobieństwem połknięcia człowieka przez „wielką rybę”, zamiast od razu zrozumieć, że jego opowieść została tak skomponowana, by ukazać Boga, przed którym uciec nie można, lecz który za to w swoim miłosierdziu nie mniej niż o Żydów troszczy się także o pogan, a nawet dba o zwierzęta.

Jeśli bowiem mamy zrozumieć to, co nam autor mówi, to musimy zacząć od uświadomienia sobie, co on naprawdę chciał powiedzieć. Trzeba przy tym pamiętać, że dla ludzi tamtych czasów bardzo często ważne było wcale nie to, co jest ważne dla nas. My szukamy zazwyczaj jak największej dokładności nawet w nic nie znaczących szczegółach. I tutaj na każdym kroku rozmijamy się z intencją autorów i redaktorów biblijnych. Tak na przykład w opowieści o potopie (Rdz 6,5-9,17) nie zależało im najwyraźniej na podaniu dokładnej liczby zwierząt wchodzących do arki. Według Rdz 6,19-20 Noe wprowadził „z każdego gatunku po jednej parze”, według zaś Rdz 7,2-3 po jednej parze tylko zwierząt nieczystych, lecz aż po siedem par zwierząt czystych. Po ile zatem par w końcu? Gdybyśmy mogli postawić to pytanie owym auto-rom-redaktorom, którym zawdzięczamy ostateczną formę tej opowieści, wzruszyliby zapewne ramionami i odpowiedzieli, że wcale im nie o to chodzi, ile zwierząt było w arce. Co innego jest znacznie ważniejsze: istnieją dwie nieco odmienne opowieści o potopie i obie należało przechować, także w ich odmienności.

Przede wszystkim wypada stwierdzić, że Biblia wbrew pozorom nie jest tak naprawdę jedna. Literatura hebrajska narodziła się zapewne, a w każdym razie rozwinęła w drugiej połowie X w. na jerozolimskim dworze króla Salomona. Tradycje zaś biblijne żyły już znacznie wcześniej i będą dojrzewać jeszcze długo zarówno w przekazach ustnych, jak i w tworzonych, i przetwarzanych wciąż na nowo dziełach literackich. Dopiero pod koniec V w. (lub na samym początku IV w.) przyjmie swą ostateczną postać najczcigodniejsza część Biblii hebrajskiej, Tora (Prawo), zwana przez nas Pięcioksięgiem Mojżeszowym (pięć pierwszych ksiąg). Po Prawie znajdujemy w Biblii hebrajskiej Proroków (hebr. Nebiim), przy czym określenie to obejmuje Proroków Pierwszych lub Wcześniejszych (Księgi Jozuego, Sędziów, dwie Księgi Samuela i dwie Królewskie *) i Proroków Późniejszych, wśród nich zaś trzech Proroków Większych: Izajasza, Jeremiasza i Ezechiela, oraz dwunastu Proroków Mniejszych (przymiotniki „Większy” i „Mniejszy” odnoszą się tylko do objętości ksiąg, a nie do doniosłości ich przesłania). Ostatnia, trzecia, część Biblii, tzw. Pisma (hebr. Ketubim), okrzepła nie wcześniej niż w III w., skupiając wokół Psałterza różne dzieła i dziełka, w większości późniejsze, które nie zostały włączone do Prawa i Proroków. W tym ostatnim okresie pojawiają się w Biblii także teksty pisane w języku aramejskim, pokrewnym hebrajskiemu języku semickim, szeroko w owej epoce rozpowszechnionym.

*) Uwaga: dwie Księgi Samuela i dwie Księgi Królewskie nazywano w dawnych przekładach czterema Księgami Królewskimi.

Nie znaczy to jednak wcale, że wszyscy Żydzi, nawet i w czasach Jezusa, uważali całość tej Biblii hebrajskiej za natchnioną i świętą. Saduceusze odrzucali zdecydowanie Pisma, Samarytanie zaś, uważani za nieczystych odstępców przez Judejczyków, uznawali jedynie świętość Tory.

Dopiero po 70 r. n.e., kiedy to po stłumieniu wielkiego powstania żydowskiego Rzymianie zburzyli ostatecznie Jerozolimę wraz z jej Świątynią i gdy w ten sposób znikła raz na zawsze możliwość sprawowania normalnego kultu, faryzeusze zgromadzeni w Jamnia (dziś Javne, nieco na południe od Tel Awiwu) ustalili gdzieś ok. 90 czy 100 r. coś, co można by nazwać pierwszym kanonem biblijnym. Kanon to greckie słowo oznaczające pierwotnie kij, zwłaszcza drążek przeznaczony do mierzenia, stąd także regułę, wreszcie listę ksiąg tę regułę wyznaczających. Jest to termin zasadniczo chrześcijański, dopiero później przyjęty również w judaizmie. Faryzeusze w Jamnia z nie całkiem jasnych dla nas powodów odrzucili kilka ksiąg, które uprzednio czytano także i w synagogach. W czternaście wieków później Marcin Luter przyjął ten właśnie ich kanon i dlatego w Biblii protestanckiej Stary Testament *) pokrywa się dokładnie z hebrajską Biblią judaizmu.

*) „Stary Testament” nie jest najszczęśliwszym określeniem, nasuwa bowiem skojarzenie z czymś, co się .,przestarzałe”. Słuszniej byłoby mówić o „Pierwszym Testamencie”, nie jest to jednak wyrażenie właściw:e, ponieważ trzeba by wtedy „Nowy Testament” nazwać „Drugim Testamentem”. Pozostaniemy zatem przy tradycyjnym „Starym”, zastępując go tam, gdzie to możliwe, przez określenie „Biblia hebrajska”.

Pierwsze gminy chrześcijańskie nie miały jeszcze żadnego Nowego Testamentu (najstarszy z jego tekstów. Pierwszy List do Tesaloniczan św. Pawła, został napisany, jak się zdaje, w 51 r. po Chr.). Kiedy zatem uczniowie Chrystusa mówią o „Piśmie”, myślą zawsze o tym, co my dzisiaj nazywamy Starym Testamentem, przy czym cytują z zasady Septuagintę, przekład grecki sporządzony przez aleksandryjskich Żydów w III i II w. (zob. s. 308-325) Nie ulega wątpliwości, że właśnie Septuaginta stała się bardzo szybko Biblią pierwszych chrześcijan, co jest tym bardziej zrozumiałe, że większość z nich mówiła po grecku, a hebrajskiego w ogóle nie znała. Być może ten fakt przyczynił się do odrzucenia przez faryzeuszów i samej Septuaginty, i tych pism, które dotarły do ich rąk zapewne już tylko w greckiej szacie językowej. Są to Księgi Tobiasza, Judyty, Barucha, Mądrości, Mądrości Syracha, dwie Księgi Machabejskie, jak również partie greckie w Księgach Estery i Daniela oraz tzw. List Jeremiasza. Wszystkie te pisma powstały dość późno i to najprawdopodobniej zadecydowało ostatecznie o wykluczeniu ich z Biblii judaizmu. Większość z nich jednak to przekłady z oryginałów hebrajskich lub aramejskich, a tylko Druga Księga Machabejska i Księga Mądrości pisane były od razu po grecku.

Tak czy inaczej zarówno Żydzi, jak i protestanci nie włączają tych tekstów do swoich Biblii, przyjmuje je natomiast Kościół katolicki, idący w tym przypadku za tradycją Septuaginty. Mógłby tu ktoś postawić pytanie: a jeśli nie uważam się ani za chrześcijanina ani za Żyda, co może mnie obchodzić, jakie księgi ta czy inna religia uznaje za natchnione? Odpowiedź jest prosta: wiadomości te są nie tylko ważne historycznie, lecz i konieczne do zrozumienia różnic zachodzących w układzie i zawartości Biblii żydowskiej, protestanckiej i katolickiej. Otóż Stary Testament Biblii protestanckiej odpowiada, jak już powiedzieliśmy, Biblii hebrajskiej (wraz z nielicznymi tekstami aramejskimi), Nowy zaś, pisany najprawdopodobniej w całości po grecku, nieobecny oczywiście w Biblii żydowskiej, jest identyczny w Biblii protestanckiej i katolickiej. Stary Testament w Biblii katolickiej ma natomiast układ odmienny od Biblii hebrajskiej (i protestanckiej): Po Piecioksięgu Mojżesza (Rdz; Wj; Kpi; Lb; Pwt) następują tu tzw. księgi historyczne (Joz; Sdz; Rt; 1-2 Sm; 1-2 Krl; 1-2 Krn; Ezd; Ne; Tb; Jdt; Est; 1-2 Mch), po nich księgi mądrościowe (Hi; Ps; Prz; Koh; Pnp; Mdr; Syr), a wreszcie księgi prorockie (Iz; Jr; Lm; Ba; Ez; Dn; Oz; II; Am; Ab; Jon; Mi; Na; Ha; So; Ag; Za; Ml). Nie jest to układ w pełni przejrzysty.

Prorocy Pierwsi z Biblii hebrajskiej znaleźli się tutaj na początku ksiąg historycznych, do których trafiło też kilka pism na pewno nie będących księgami historycznymi (np. Księgi Rut, Tobiasza, Judyty czy Estery), Księga zaś Daniela, pierwsza w Biblii księga apokaliptyczna, pojawia się jako czwarty z kolei Prorok Większy.

Z Nowym Testamentem nie mamy takich niespodzianek. Warto jednak zwrócić uwagę, że kolejność ksiąg i tutaj nie odpowiada chronologicznej kolejności ich powstawania. Kanon chrześcijański ustalał się z wolna. I choć były pewne wahania, już pod koniec II w. wymienia się nasze cztery Ewangelie, a w IV w. w zasadzie lista jest kompletna. Od czasu do czasu odzywają się jeszcze tylko pewne wątpliwości dotyczące na przykład Listu do Hebrajczyków lub Apokalipsy św. Jana, lub też dorzuca się jakieś szczególnie czcigodne wczesnochrześcijańskie dzieło, jak Pasterz Hermasa czy List przypisywany Barnabie.

Reasumując można stwierdzić, że proces tworzenia na piśmie Biblii hebrajskiej, rozpoczęty zapewne w X w., trwał mniej więcej do połowy II w. przed Chr. Najmłodszą księgą w Starym Testamencie Kościoła katolickiego jest co prawda powstała w I w. Księga Mądrości, lecz, napisana po grecku, nigdy nie weszła ona do Biblii hebrajskiej. Nowy Testament kształtował się już oczywiście w erze chrześcijańskiej, gdzieś od połowy I w. po Chr.. a jego pisma najpóźniejsze datowane są zazwyczaj na sam koniec tego stulecia (lub pierwsze lata następnego).

Dzisiaj każde dzieło literackie ma jakiegoś jednego lub kilku autorów, zawsze ściśle określonych i zazdrośnie strzegących swoich praw autorskich. Otóż w starożytności wyglądało to zupełnie inaczej. Dla nas historia dzieła zaczyna się w momencie, kiedy autor zabiera się do jego napisania. Tymczasem nie jest to prawdą już w odniesieniu do najstarszej literatury greckiej, zwłaszcza do Homera. W Biblii zaś autorzy pozostają najczęściej całkowicie nam nie znani, nieraz ukryci bez reszty za jakimś wielkim imieniem z przeszłości. Co gorzej, nierzadko nie potrafimy nawet ustalić, jaki jest ich własny udział w przekazanym nam tekście, co zawdzięczają swoim poprzednikom, co tradycjom ustnym własnego ludu, a co nieraz także pogańskim sąsiadom. Dlatego też niektórych z tych autorów nazywamy „redaktorami”, choć nigdy nie są oni tylko redaktorami w naszym tego słowa znaczeniu, ich wkład w dzieło jest zawsze twórczy, w wielu przypadkach wyrażający oryginalną myśl teologiczną.

Tego rodzaju proces kształtowania się ksiąg biblijnych sprawił, że noszą one często imiona ludzi, których trudno nam dzisiaj uznać bez zastrzeżeń za autorów całości tekstu. Dotyczy to choćby Pięcioksięgu Mojżeszowego, lecz szczególnie dobrym przykładem jest tu Księga Izajasza. Jej rozdziały 40-66 obejmują teksty napisane kilka wieków po śmierci proroka Izajasza (żył on w drugiej połowie VIII w. przed Chr.) i przekazywane później pod jego imieniem. W rozumieniu tamtej epoki nie było to żadne przestępstwo literackie. Owi późniejsi autorzy uważali się za uczniów wielkiego Izajasza i za kontynuatorów jego dzieła. W całkiem podobny sposób uczniowie greckiego mędrca, Pitagorasa (koniec VI w. przed Chr.), wydawali przez kilka stuleci własne pisma pod imieniem swojego mistrza. Stwierdzenie, że nie sam Izajasz jest autorem całej Księgi, nie ujmuje jej wszakże niczego, a wręcz przeciwnie, tym bardziej jeszcze podkreśla zarówno jej znaczenie, jak i doniosłość oddziaływania starego proroka, którego imię nosi. Również Kościół katolicki uczy, że cała Księga Izajasza jest natchniona, bez względu na to, od kogo się wywodzi ten czy inny jej fragment. A dotyczy to także wszystkich autorów biblijnych, wszystkich ksiąg i wszystkich tekstów. Uznanie jakiegoś tekstu za natchniony nie zależy od tego, czy został on rzeczywiście napisany przez autora, pod którego imieniem się zachował.

Oryginalne teksty biblijne powstały na piśmie w trzech językach: hebrajskim, aramejskim i greckim. Pisane były bardzo dawno i dlatego też nieraz pojawia się pytanie, jaką mamy gwarancję, że ów tekst oryginalny, na którym opierają się nasze przekłady, nie uległ przez tyle wieków znacznym zniekształceniom. Odpowiedź jest oczywista, ale tylko dla ludzi z wykształceniem filologicznym. Nie posiadamy „autografu” żadnego w ogóle autora starożytnego. Wielkie arcydzieło otwierające dzieje literatury europejskiej, Homerowa Iliada, powstała w VIII w. przed Chr., podczas gdy najstarszy rękopis zawierający całość tego poematu pochodzi z X w. po Chr. Na to samo stulecie datowany jest również najstarszy zachowany rękopis dzieła genialnego greckiego historyka, Tukidydesa, który sam żył pod koniec V w. przed Chr. Nieomal mu zaś współczesny ateński tragik, Eurypides, jest nam znany z rękopisów poczynając dopiero od XII w. n.e.! W przypadku Nowego Testamentu i Septuaginty jesteśmy w sytuacji nieporównanie lepszej, mamy bowiem dwa rękopisy z IV w., mniejsze zaś i większe (czasem nawet bardzo duże) fragmenty, znajdowane w Egipcie, pochodzą już z III, a nawet II w. Jeśli chodzi o Biblię hebrajską, to najstarszy, jaki mamy dziś jeszcze, rękopis całości powstał w pierwszych latach X w. po Chr., znaleźliśmy jednak niemało tekstów także z VII i VIII w., a w drugiej połowie naszego stulecia odkrycia nad Morzem Martwym oddały nam spore fragmenty niemal wszystkich ksiąg biblijnych od III w. przed Chr. do I w. n.e. Każdy filolog powie jednak Czytelnikowi, że nie najważniejszy jest wiek rękopisu (bardzo stare miewają nieraz tekst zniekształcony), lecz ciągnąca się przez stulecia niestrudzona praca wielu uczonych, którym zawdzięczamy ustalenie tekstu zarówno starożytnych autorów pogańskich, jak i ksiąg biblijnych. Ten zaś, kto nie jest filologiem, musi po prostu zaufać fachowości tych badaczy, podobnie jak ufa fachowości innych specjalistów, na przykład lekarza czy pilota samolotu.

Bardzo dziś mało ludzi zna choćby jeden z trzech biblijnych języków, jesteśmy więc skazani na korzystanie z przekładów. Tu sprawa nie jest taka prosta, bo każdy przekład, nawet najlepszy, jest zawsze jakimś zniekształceniem. A jeśli mamy kilku tłumaczy, to otrzymamy z pewnością kilka różnych tekstów, co zresztą wcale nie musi oznaczać, że będą one błędne. Przyjrzyjmy się choćby pięciu współczesnym polskim przekładom z oryginalnego greckiego tekstu jednego wersetu z Ewangelii św. Marka (Mk 1,15):

[Biblia Tysiąclecia] [Biblia Poznańska] [S. Kowalski] [Cz. Miłosz] [R. Brandstaetter]

Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.
Nadszedł już czas! Zbliża się królestwo Boże. nawróćcie się i uwierzcie w Ewangelię.
Czas się wypełnił; przybliżyło się królowanie Boże; czyńcie pokutę i wierzcie Ewangelii.
Oto wypełnił się czas i przybliżyło się królestwo Boże. Od-mieńcie serca wasze i uwierzcie Dobrej Nowinie.
Nastała pełnia czasu i coraz bliższe jest królestwo Boże. Odmieńcie siebie i uwierzcie w Dobra Nowinę.

Porównanie z tekstem greckim pozwala stwierdzić, że w tym wersecie najbliższy oryginałowi jest przekład Biblii Tysiąclecia. Trudności sprawia tu jednak nieomal każde słowo. Między innymi grecki kairos to coś więcej niż „czas”. Słowa zaś „wypełnił się” i „bliskie jest” próbują oddać greckie perfectum, które jest swego rodzaju pogłębionym czasem teraźniejszym.

To samo perfectum spotykamy również w sławnym tekście z 15 rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian. gdzie św. Paweł przytacza najstarsze ze znanych nam chrześcijańskich wyznań wiary. Pisze tam: „Przekazałem wam na początku to, co przejąłem, że Chrystus umarł zgodnie z Pismem za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pismem i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu” (l Kor 15,3-5). W polskim tekście mamy tu cztery czasowniki w czasie przeszłym dokonanym: umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał, ukazał się. I jest to przekład dobry, choć z konieczności niedokładny. W tekście greckim bowiem mamy tylko trzy formy czasu przeszłego: umarł, został pogrzebany, ukazał się. Trzeci natomiast z kolei czasownik to nie czas przeszły, lecz właśnie greckie perfectum. Wyraża się w nim trwający w teraźniejszości skutek czynności dokonanej w przeszłości. Właściwie należałoby go oddać po polsku całym zdaniem: „jest zmartwychwstały, bo zmartwychwstał”. Dla Pawła zmartwychwstanie nie należy do przeszłości, jest on całkowicie pewny, że Chrystus „żyje” (por. Dz 25,19).

Sztuka przekładu bywa tym trudniejsza, im bardziej język oryginału i mentalność mówiących nim ludzi różnią się od naszego języka i naszej mentalności. Dlatego już tekst grecki stawia przed dwudziestowiecznym tłumaczem wiele problemów, więcej ich jednak jeszcze przysparza tekst hebrajski. Trzeba się nieraz długo naszukać, by znaleźć polski odpowiednik słowa lub formy gramatycznej, a często jest to zgoła niemożliwe.

I tak na przykład hebrajską Torę tłumaczymy przez Prawo, dziwiąc się przy tym trochę, że w Torze, to jest w Pięcioksięgu Mojżeszowym, prawo w postaci Dekalogu i tzw. Księgi Przymierza znajdujemy dopiero w połowie drugiej księgi. Czy można bowiem uznać za „prawo” choćby opowieść o potopie lub powołaniu Abrahama? Wszystko się jednak wyjaśni, kiedy się dowiemy, że Tora nie odpowiada dokładnie naszemu „prawu”. Jest to także, a może nawet przede wszystkim „pouczenie”, „napomnienie”, potem zaś również „nakaz” i właśnie „prawo”. Nieco podobnie jest ze słowem ’emet. Dawniej za przekładem greckim i łacińskim tłumaczyliśmy je na polski zawsze jako „prawdę”. Wówczas to między innymi w Psalmie 31 (w. 6) spotykaliśmy „Boga prawdy”. W nowym przekładzie pojawia się w tym miejscu „Bóg wierny”. Otóż hebrajskie słowo ’emet oznaczało pierwotnie nie tyle „zgodność z rzeczywistością”, jak grecka lub nasza „prawda”, której symbolem jest światło, ile raczej coś, na czym możemy się oprzeć z pełnym zaufaniem, wierność, a może raczej niezawodność, której symbolem bywa w Biblii zazwyczaj skała.

Ten ostatni przykład pozwoli nam zrozumieć coś z odmienności hebrajskiego sposobu myślenia. Samo znaczenie słowa ’emet wskazuje, co jest w rzeczywistości ważne dla ludzi tamtego świata, co pozwala im orzec o jakimś opowiadaniu: to jest prawda! Nie chodzi im mianowicie o drobiazgowe odtwarzanie wszelkich faktów i wydarzeń, ale o pewność, że na tym, co usłyszeli, mogą się oprzeć w kształtowaniu własnego życia.

Łatwiej przyjdzie nam teraz zrozumieć, jak to się dzieje, że autorzy biblijni traktują minione wydarzenia znacznie swobodniej niż nasi współcześni historycy. Nie zależy im tak bardzo na dokładnym przedstawieniu najdrobniejszych nawet szczegółów przeszłych dziejów, lecz przede wszystkim na wydobyciu ich zbawczego sensu, i to zarówno dla czasów, w jakich sami żyją, jak i dla całej przyszłości. Do tego tematu będziemy wracać jeszcze wielokrotnie, warto jednak już tu uświadomić sobie, że pojęcie historii jest w świecie biblijnym inne niż w XX w.

Jeśli chcemy zrozumieć tekst pisany w obcym języku, to tłumaczymy go naturalnie na język polski. W podobny sposób musimy również przekładać na nasze własne kategorie obcy sposób myślenia i obcą mentalność. A to bywa znacznie trudniejsze. Trzeba bowiem najpierw pogodzić się z faktem, że taki przekład jest istotnie konieczny. Tymczasem zaś nawet ludzie zajmujący się zawodowo historią przypisują nieraz swoje przyzwyczajenia myślowe autorom sprzed wieków, albo też dziwią się, kiedy ich u nich nie znajdują. Nieporozumień tu nie brakuje. Wspomnieliśmy już o jednym, dotyczącym pojęcia prawdy i historii, lecz bardzo ważny jest również choćby problem liczb w Biblii. Dla nas dziś prawie zawsze liczba jest wynikiem liczenia i przedstawia jakąś ściśle określoną wielkość. Choć i my też przecież mówimy czasem: „Sto lat ciebie nie widziałem!” albo „Tysiąc razy ci to powtarzam!” Otóż w Biblii bardzo często (a w pismach apokaliptycznych z reguły) liczba ma znaczenie czysto symboliczne. Oczywiście, jeśli ktoś miał cztery osły albo siedem sztuk złota, to je zwyczajnie liczył, lecz więcej jest liczb-symboli. Wówczas siedem nie oznacza po prostu liczby siedem, lecz pełnię i doskonałość, a cztery – cały świat stworzony (cztery strony świata, cztery wiatry…) itd. Przykłady przejawów tego odmiennego sposobu myślenia można by mnożyć do woli. Niechaj jednak wystarczy jeszcze tylko jeden. Wielu z nas gorszy się zasadą sformułowaną w Księdze Kapłańskiej: „Oko za oko, ząb za ząb” (Kpł 24,20). A przecież zapominając o uwarunkowaniach historycznych zapominamy również i o tym, że w swoim czasie zasada ta stanowiła ogromny postęp. Nakazywała bowiem zachowanie sprawiedliwości: jeśli ktoś ci wyłupi jedno oko, to ty możesz mu wyłupić także tylko jedno, lecz nie oba; jeśli ci ktoś wybije jeden ząb. to wybij mu jeden, lecz nie dwadzieścia!

Wszystko to nie wyczerpuje oczywiście trudności i nieporozumień, jakie napotykamy czytając Biblię. Będziemy je nieraz jeszcze omawiać na kartach tej książki. Zawsze wszakże musimy pamiętać o jednej podstawowej zasadzie, o tym, że żadnego tekstu literackiego nie da się właściwie zrozumieć bez odniesienia do środowiska i warunków historycznych, w jakich powstawał. I tu możemy sobie powiedzieć, że jesteśmy dziś w znacznie lepszym położeniu niż minione pokolenia. Wielkie odkrycia archeologiczne XIX i XX w. odsłoniły nam Bliski Wschód, o którym do niedawna wiedzieliśmy niewiele więcej, niż mówi to Biblia. Obecnie nie wydaje się już ona samotną wyspą wynurzającą się z oceanu ciemności, widzimy, jak wyrasta z literatury i cywilizacji otaczającego świata, ile temu światu zawdzięcza, a zarazem jak bardzo jest oryginalna. Pochodzące zaś z okresu hellenistycznego i z czasów cesarstwa rzymskiego papirusy greckie, znajdowane przede wszystkim (choć nie wyłącznie) w Egipcie, dowiodły między innymi, że Septuaginta i Nowy Testament są pisane nie, jak dawniej myślano, jakimś specjalnym „dialektem biblijnym”, lecz zwykłym greckim językiem dnia powszedniego, dialektem „powszechnym „, po grecku koine, który był po prostu językiem potocznym nowej epoki. Informacje przekazywane nam przez papirusy nie ograniczają się wszakże do zagadnień językowych, z kolei zaś papirusy nie są jedynymi nowymi źródłami, jakie niemal co rok wzbogacają naszą wiedzę o świecie hellenistycznym i rzymskim. Wszystko to pozwala nam coraz lepiej rozumieć również i Biblię. Nie można tu nie wspomnieć choćby o tzw. rękopisach znad Morza Martwego, tekstach głównie hebrajskich, lecz także aramejskich i greckich, które w ostatnim półwieczu poszerzyły zadziwiająco naszą znajomość judaizmu w czasach narodzin chrześcijaństwa, ułatwiając właściwą interpretację wielu trudnych problemów.

Anna Świderkówna
fragm. „Rozmowy o Biblii” wyd. Naukowe PWN SA, Warszawa 1994