Grzech, nasze złe, stare przyzwyczajenia i niezdrowe zachowania mają się czasem bardzo dobrze, albo i lepiej z tego powodu, iż uznaliŚmy, że ich już nie ma. To tak, jakby rolnik uznał pewnego dnia, że na jego polu już nie powinny rosnąć chwasty, bo właśnie zasiał żyto. Czy ta szlachetna intencja sprawi, że chwasty zmarnieją i znikną?

Chrześcijanie nie mogą grzeszyć? Ponieważ mam okazję do wielu rozmów z pogranicza duchowości i teologii byłem zaskoczony tym stwierdzeniem wierzącej chrześcijanki z kościoła ewangelicznego. Rozmawialiśmy w wakacyjny, słoneczny czas o życiowych i duchowch problemach ludzi, którzy uważają się za chrześcijan. W rozmowie mówiłem i o tym, że wierzący ludzie mogą przeżywać wszystkie możliwe problemy, jakie dotykają wszystkich śmiertelników. I tak zdarza się, że w ich życiu pojawiają się nie tylko tak „duchowe” kłopoty, jak np. trudności z modlitwą, ale także niektórzy z nich borykają się z poważnymi problemami ze zdrowiem fizycznym i psychicznym. Istnieje też takie niebezpieczeństwo, że chrześcijanie (również ci wierzący ewangelicznie) mogą popaść w różnego rodzaju uzależ nienia. Kiedy stwierdziłem, że upadają nie tylko „szeregowi” chrześcijanie, ale grozi to również liderom i duchownym, moja rozmówczyni kategorycznie stwierdziła: „Chrześcijanie nie mogą grzeszyć!”. Na chwilę zaniemówiłem. „Mogą, mogą” odpowiedziałem, nieco zbity z tropu. Ta kategoryczna reakcja mojej rozmówczyni dała mi sporo do myślenia.

Co się dzieje?

Co się dzieje, jeśli żyję w przekonaniu, że chrześcijanie nie mogą grzeszyć, podczas gdy ja sam ulegam niezdrowym zachowaniom i grzeszę? Pierwsza możliwość: udaję, że nic takiego się nie dzieje i w związku z tym niczego nie zmieniam – i nie szukam pomocy. Drugi scenariusz: jeśli chrześcijanie nie grzeszą, a ja grzeszę, to — myślę sobie: może nie jestem chrześcijaninem, i w konsekwencji nie szukam pomocy. Mniejszym złem niż kwestionowanie swojego chrześcijaństwa jest popadanie we frustrację i katowanie się myślą: nie jestem DOSKONAŁYM chrześci janinem, a przecież Jezus mówił, abyśmy byli doskonali „jak Ojciec niebieski”, czyli jak Bóg sam. Gorsze jest to, że jeśli grzeszę, a nie po winienem, to mogę ukrywać ten fakt przed innymi wierzącymi, bo „co oni pomyślą”. A skoro jestem sam z problemem, to trudności będą się pogłębiały, a ja będę popadał w jeszcze większe tarapaty, bo nie proszę o pomoc. Nie porozmawiam szczerze z wierzącym bratem czy siostrą, nie pójdę do pastora, doradcy duchowego czy (tym bardziej) do lekarza lub terapeuty. To w ostateczności.

A co się dzieje, jeśli żyję w przekonaniu, że chrześcijanie nie mogą grzeszyć, podczas gdy widzę, jak ludzie wierzący z mojego kościoła ulegają niezdrowym zachowaniom i grzeszą? Mogę udawać, że nic się nie dzieje; mogę oskarżać, ewentualnie podejmę „konstruktywną” krytykę tych osób, mogę nawet się tym zgorszyć i zmienić kościół. Ale nie podejdę i nie zaproponuję pomocy!

A co na to Biblia?

Jestem przekonany, że czasem zbyt płytko traktujemy nauczanie św. Pawła na temat nowej natury. Kiedy ktoś się nawraca (w sen sie biblijnym), zrzuca starą naturę, a „przyobleka się w Jezusa”. Zaczyna nowe życie! A tymczasem od czasu do czasu spotykam sfrustrowanego chrześcijanina, który popa da w zgorzknienie i zniechęcenie z tego właśnie powodu. Był uczony, że stając się chrześcijaninem, otrzymał zupełnie nową naturę, a tymczasem — na podstawie swojego doświadczenia — dochodzi do wniosku, że stara natura nie znikła, a nowa nie zdążyła nawet wykiełkować. Po chrzcie wróciły z nową siłą stare problemy i stare przyzwyczajenia. W takiej sytuacji można czuć się wręcz oszukanym! A zatem co na ten temat mówi Pismo Święte? Biblia mówi niezmienn że wszyscy zgrzeszyli i wszyscy potrzebu usprawiedliwienia, uzdrowienia i uwolni nia (por. Rz 5:12). Prawda jest taka: jester grzesznikiem i będę grzesznikiem! Owszen zachodzi zasadnicza zmiana: od tej pory je stem zbawionym grzesznikiem. O co cho dzi? Otóż, kiedy otrzymuję nową naturę, ni muszę już grzeszyć, ale ciągle mogę grzeszyc (oczywiście nie w sensie przyzwolenia). Takt możliwość pozostaje. Do końca moich będę potrzebował Bożej łaski i mocy Ducha Świętego, aby wewnętrzna przemiana stała się widoczna na zewnątrz. Jest to powolny proces dojrzewania, który skończy się, kiedy staniemy twarzą w twarz z Nim.

Wraz z nawróceniem nie następuje natychmiastowe uświęcenie. Kiedy Biblia mówi, że staliśmy się „nowym stworzeniem”, w rzeczywistości oznacza to, że od tej chwili możemy zmieniać się i wzrastać. Dawniej żyliśmy ciągle pod władzą własnych grzechów; teraz możemy uciec przed ich mocą, która wcześniej nami sterowała, a nawet nas określała. Na proces ten składa się odkrycie grzechów i żal za nie.

Kiedy Paweł mówi o nowej naturze, to daje od razu wyjaśnienie tego procesu: „Umarłeś/-aś dla grzechu” (por. Ef 2:1-5). On nie powiedział, że grzech łunarł, ale że to my umarliśmy dla grzechu. Grzech, nasze złe, stare przyzwyczajenia i niezdrowe zachowania mają się czasem bardzo dobrze, albo i lepiej z tego powodu, iż uznaliśmy, że ich już nie ma. To tak, jakby rolnik uznał pewnego dnia, że najego polu już nie powinny rosnąć chwasty, bo właśnie zasiał żyto. Czy ta szlachetna intencja sprawi, że chwasty zmarnieją i znikną?

Pod koniec lata zakładałem trawnik wokół domu. Ziemia była odpowiednio przygotowana, pędy perzu wygrabione, powierzchnia wyrównana. Posiałem wyselekcjonowany rodzaj trawy odpornej na deptanie i suszę. Czekałem na mój zielony, gęsty dywan. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy pierwsze listki, jakie się pokazaty, wcale nie były listkami trawy! Pięknie wyrosły najpierw chwasty, dopiero potem nieśmiało pojawiły się źdźbła trawy. Nie pozostało mi nic innego, jak powyrywać chwasty. Zaraz po tym doczytałem, że wraz rozwojem trawy będą zanikały chwasty. Tak się stało. Dzisiaj mam upragniony zielony dywanik wokół domu. Ten efekt nie byłby możliwy bez stoczenia zażartej bitwy o każdą piędź ziemi! Nie mam też złudzeń, że na wiosnę bój z chwastem zacznie się od nowa (wierzę jednak, że chwastów będzie zdecydowanie mniej i będą słabsze).

Taka jest natura. Nasza ludzka natura także! Stawanie się nowym człowiekiem to proces, i to długi. Najlepiej jeśli trwa, i to przez całe życie, aż w końcu upodobnimy się do Chrystusa!

Jakie z tego płyną wnioski?

Pierwszy, i najważniejszy, jak sądzę, jest taki, że w naszym życiu nic nie dzieje się automatycznie. Owszem, Bóg ma moc uczynić cud i uwolnić nas od starej natury z dnia na dzień. Częściej jednak daje nam narzędzia pozwalające na zmianę. Jakie to są narzędzia? To może być brat/ siostra w wierze (wspólnota wierzących), pastor, doradca duchowy, poradnia chrześcijańska, Biblia (lektura i rozważanie Słowa Bożego), modlitwa (osobista relacja z Ojcem, Synem i Duchem Świętym). To tylko niektóre z nich (i proszę nie sugerować się kolejnoŚcią ich występowania). Czasem, oprócz Biblii i modlitwy, będziemy potrzebowali czegoś jeszcze. Mogą one być niewystarczające, jeśli z naszymi trudnościami (grzechami, niezdrowymi zachowaniami) nie udamy się na szczerą rozmowę do pastora albo do doradcy bądź psychologa, a powinniśmy to zrobić. Czasem będzie potrzebna dobra terapia, by przepracować stare problemy i usunąć tym samym bariery uniemożliwiające rozwój. Może ktoś się oburzać: Biblia i modlitwa mogą nie po móc?! To brzmi, jak herezja! Jeśli Bóg nie może pomóc, to kto?! Odpowiem pytaniem: Jeśli w domu gaśnie Światło, czy to znaczy, że elektrownia przestała działać? A może tylko przepalił się bezpiecznik? Wystarczy wymienić bezpiecznik i światło znowu świeci! Biblia mówi, że człowiek to duch, duszn i ciało. Wystarczy, że przepali się „bezpiecznik” w duszy, a wtedy cały człowiek cierpi i nie działa tak, jak powinien w zamyśle Pana Boga… To prawda, że Jezus jest najlepszym lekarzem. Jednak Jemu spodobało się posługiwać także ludźmi: bratem, siostrą w wierze, sąsiadem, pastorem, doradcą z poradni przykościelnej, psychologiem albo psychoterapeutą. Jezus mówił z wyrzutem, iż „zdrowi nie potrzebują lekarza” (Mt 9:12).

On nie powiedział, że grzech umarł, ale że to my umarliśmy dla grzechu

Odniósł to do ludzi, którzy uważali się za pobożnych i wierzących, ale nie chcieli uznać, iż potrzebują pomocy i że powinni się wziąć do wytężonej pracy. Jezus zachęca: Nie bój się! Przyszedłem przecież do tych, którzy źle się mają, a nie do tych, którzy uważają, że są bez zarzutu. Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy w istocie tak nie jest. Jezus powiedział: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11:28). Ale jak pokrzepić kogoś, kto „nie potrzebuje” pokrzepienia? Tymczasem mamy prawo (i obowiązek) przychodzić do Jezusa w naszym utrudzeniu i w naszych grzechach! Zwłaszcza wtedy powinniśmy to robić. To sprawi, że stara natura będzie ustępowała, a nowa się wzmocni. W tyrn sensie rzeczywiście chrześcijanin ma szansę unikać poważnych grzechów i doskonalić siebie.

Na zachętę

Daj sobie prawo do niedoskonałości. Nie zadręczaj się i nie złość na siebie, jeśli stara natura odzywa się i odbiera ci pewność tego, kim jesteś dla Boga. Ważne, że On jest pewien. On zawsze będzie widział w tobie syna, On zawsze będzie widział w tobie córkę. Pozwól rozwijać się nowej naturze. Powiedzmy sobie szczerze: nigdy nie będziemy tak doskonali, jak Bóg. Zawsze będziemy Jego stworzeniami. Ale nie ustawaj w dążeniu do doskonałości. Nie ustawaj w poznaniu Jego i siebie. Nie ustawaj w rozwoju, nawet wtedy, gdy twoim zdaniem jest on zbyt powolny. Uznaj, że potrzebujesz Boga, Jego miłości i przebaczenia, ale też potrzebujesz ludzi — ich pomocy i wsparcia. W życiu duchowym nie możesz być sam/a, bo żeby kochać, potrzebne są przynajmniej dwie osoby… Daj sobie prawo do wzrostu w relacjach z Bogiem, ze sobą i z ludźmi. I pamiętaj: masz na to całe życie!

LESŁAW JUSZCZYSZYN