Niech żyje król! — wino lało się obficie tego dnia. Król wytoczył z piwnic beczki i częstował poddanych, aby świętować swój zwycięski powrót. Kazano zaprzestać pracy w warsztatach; wszyscy mieli zebrać się na dziedzińcu zamkowym i świętować, świętować, Świętować. Tamtego dnia do stolicy zjechały też wspaniałe łupy wojenne, skarby zza morza, klejnoty nigdy nieoglądane w tych stronach, skórzane i metalowe wyroby mistrzów, księgi i obrazy. Król przywiózł także ze sobą legendarny, od wieków podziwiany miecz, własność pokonanego monarchy. Ten pradawny, niespotykany miecz nazywał się Ramman, co znaczyło w języku tego obcego ludu tyle co Uśmiech Losu. Dawne opowieści mówiły o tym, że niejednokrotnie miecz ten lśnił w ręku rycerza, a ponadto swym blaskiem dodawał mu sił. Teraz ten oto miecz leżał na królewskim stole i król gładził go delikatnie, wpatrując się w niego z zadumą.

— Synu — rzekł do młodzieńca, który oglądał miecz razem z nim — chcę, aby to był twój miecz, będzie ci służyć i cię bronić.

— Ojcze, to hojny dar. To najwspanialszy miecz, jaki może mieć rycerz, pragnę zasłużyć na ten honor. Od tamtej pory młodzieniec starał się, jak mógł, ale miecz był martwy w jego ręku. Nie czuł jego siły, był tylko kawałkiem metalu. Królewicz postanowił zbadać tę sprawę i wyruszył w podróż po kraju z nadzieją, że znajdzie kogoś, kto pomoże mu zrozumieć tajemnicę miecza.

Przybył do mędrca, nadwornego nauczyciela.

— Nauczycielu — rzekł — czy wiesz, jak uczynić, aby ten miecz zaczął żyć w moim ręku?

Nikt z uczonych ludzi nie znał jednak odpowiedzi na to pytanie. Młodzieniec ruszył dalej i dojechał do świątyni.

— Kapłanie — rzekł, przestępując progi świętego miejsca — czy znasz może przyczynę tego, że ten miecz nie żyje w moim ręku?

Kapłan nie mógł mu pomóc, zatem królewicz ruszył dalej, gdyż wierzył, że w końcu zrozumie tę zagadkę. Nie chciał wracać do zamku, gdyż król był zawiedziony tym, że miecz pozostaje martwy i siły w nim nie ma.

Na każdym postoju młody rycerz robił próbę, czy aby przypadkiem nie posiadł już mocy nad mieczem. Za każdym razem miał jednak uczucie pustki i bezsilności. Zmęczony zwrócił swe kroki do karczmy, aby się posilić, odpocząć, a też zasięgnąć języka przed dalszą podróżą.

— Jest taki człowiek — karczmarz podrapał się w brodę — mieszka dwa dni jazdy stąd. On zwiedził cały świat i mógłby znać odpowiedź na twoje pytanie — rzekł, po czym narysował mu wskazówki, jak do niego dojechać.

— Bywaj zdrów — królewicz pożegnał karczmarza i pomknął do owego tajemniczego człowieka.

Jechał borem i łąkami, nie czuł zmęczenia, a intuicja mówiła mu, że może spotka prawdziwego mędrca, który zdradzi mu upragniony sekret. Drugiego dnia dotarł w pobliże miejsca, o którym mówił karczmarz. Nie było tu żadnego miasta, tylko z dala widniały na horyzoncie dwie chaty.

 — Szukam człowieka, który zna tajemnicę i może mi pomóc rozwiązać zagadkę mego miecza — rzekł, wchodząc do pierwszej z chat. Był tam stary mężczyzna, który właśnie rozpalał ognisko. Czy to może ty?

— Powiadasz, że karczmarz cię tutaj przysłał? — stary człowiek spojrzał i uśmiechnął się do młodzieńca — pokaż mi ten swój miecz. Powiedziawszy to, przez chwilę oglądał miecz, po czym zamilkł.

— Dziś nie mogę ci pomóc, ale jutro. . . kto wie — wskazał ręką druga chatę — idź, przenocuj tam, rano porozmawiamy.

Królewicz nie bywał w takich zagrodach. Poszedł do drugiej chaty, a tam przywitali go przyjaźnie pasterze.

— Siadaj z nami — wskazali mu miejsce. — Jesteś może głodny? Wieczór był bardzo miły, a po długiej podróży jakże przyjemnie było zjeść wspaniałą kolację. Pasterze mieli wino i częstowali królewicza. Czas mijał we wspaniałej atmosferze i królewicz pomyślał, że nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze wśród ludzi.

— Wasze zdrowie — wzniósł kielich — za waszą pomyślność i gościnę!

Rozmawiali długo, tamci z ciekawością wypytywali o życie na zamku, on im odpowiadał i sam pytał o wiele szczegółów z ich życia. Po kolacji wyszedł przed chatę, nad nim świecił przepiękny księżyc, było ciepło. Młodzieniec roześmiał się serdecznie, właśnie przeżywał najszczęśliwszy wieczór w swoim życiu, zrozumiał też lepiej życie prostych ludzi. Dotknął ręką miecza i… zamarł. Miecz rozbłysnął dziwnym blaskiem, a jego samego przeszedł dreszcz. Miecz ożył.

Następnego dnia stanął przed starym człowiekiem.

— Czy wiesz, że mój miecz ożył? Nie rozumiem, dlaczego teraz?

— Wiesz co to za miecz? — stary człowiek spojrzał na niego — to Uśmiech Losu, może ożyć tylko w ręku szczęśliwego człowieka, a ty takim byłeś wczoraj wieczorem. Pogoda ducha i szczęście ożywiły ten miecz, nie każdy może go używać. . . lecz ty już tak.

HENRYK WITEK
Artykuł ukazał się w „Teraz i Zawsze” 2/2012