CzytelniaKomentarze i inspiracje

Bóg nie jest sprawcą naszych problemów

W dzisiejszych czasach pojęcie kryzysu dopada nas na każdym kroku. Mamy więc wszechobecny od pewnego czasu kryzys gospodarczy, niekończący się kryzys bliskowschodni w polityce, są kryzysy małżeńskie, a nawet kryzys wieku średniego.

Na szczęście przynajmniej Biblia zdaje się być wolna od tego przygnębiającego słowa, nie występuje ono bowiem w żadnym z trzech głównych polskich przekładów Pisma Świętego. Nic z tego! Znalazłem je w angielskim przekładzie New International Version. Pojawia się zaledwie raz, w 1 Kor 7:26: „Sądzę więc, że w obliczu groźnego położenia (w angielskiej Biblii tu występuje właśnie słowo „kryzys”) dobrze jest człowiekowi pozostać takim, jakim jest”. W Biblii Tysiąclecia w tym miejscu użyto słowa „utrapienia”. A więc jednak!

Nielubiane słowo – „kryzys”

Jako że słowo „kryzys” niemal wyłącznie używane jest w kontekście negatywnym, nikt go nie lubi. Kojarzy nam się bowiem z trudnościami, kłopotami, stratami i tym podobnymi nieprzyjemnościami. Tymczasem znalezienie się w sytuacji kryzysowej paradoksalnie może poprowadzić nas do poprawy sytuacji, nawet w stosunku do tej sprzed pojawienia się problemu. Dzieje się tak dlatego, że znalezienie się w niedogodnym, kłopotliwym położeniu wymusza na nas szukanie nowych rozwiązań, spojrzenie na naszą sytuację z innej perspektywy, przewartościowanie naszych priorytetów i zwyczajów. W rezultacie tego mądre podejście do sytuacji kryzysowej skutkuje znalezieniem lepszych rozwiązań, dostrzeżeniem innych możliwości, na które nigdy byśmy nie wpadli w sytuacji normalnej codzienności.

Pierwszy kryzys paliwowy z lat 70. XX wieku, który był wstrząsem dla krajów Zachodu, przyniósł w rezultacie wdrożenie nowych technologii, które zmniejszały zużycie benzyny w ówcześnie mocno paliwożernych samochodach. Podobnie może być z naszym życiem. Zarówno tym codziennym, jak i duchowym. Biblia uczy nas: „A nie tylko to, chlubimy się też z ucisków, wiedząc, że ucisk wywołuje cierpliwość…” (Rz 5:3). Ten werset w naszym języku niestety brzmi trochę nijako, natomiast intencją apostoła Pawła było pokazanie, że znalezienie się w sytuacji kryzysowej, w obliczu przeciwności powinno nauczyć nas mężnej wytrwałości, postawy, która charakteryzuje się nie tym, że człowiek ma zamiar jedynie przetrwać, ze zwieszoną głową przeczekać problemy, ale jest gotowy z odwagą stawić im czoło i — szukając rozwiązania — przezwyciężyć je. Taki właśnie wydźwięk ma greckie słowo hypomone, które po polsku oddane jest jako potulna i zwykle pozbawiona woli walki „cierpliwość”.

Bóg nie jest sprawcą naszych problemów

W tym momencie warto podkreślić jedną rzecz — to nie Bóg jest sprawcą naszych utrapień. Jego postawę dobrze charakteryzują słowa, które skierował do nas za pośrednictwem Jeremiasza: „Albowiem Ja wiem, jakie myśli mam o was — mówi Pan  myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją” (Jer 29:11). Wprawdzie nie czas tu na rozważanie problemu teodycei (pogodzenia miłości Bożej z istnieniem zła na świecie), ale warto podkreślić przynajmniej jedno, że to nie Bóg wymyśla nam problemy, aby osiągnąć w ten sposób swoje cele (choćby i dobre). Po części stwarzamy je sami sobie (dokonując złych wyborów), po części stwarzają nam je inni (kierowani złymi pobudkami, nieudolnością czy po prostu popełniając błędy), w końcu ich autorem jest też nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego, szatan. Bóg, godząc się na istnienie zła, stara się, byśmy, wyciągając wnioski z naszych problemów, stawali się lepsi, mężniejsi, a także wierniejsi i bardziej ufni wobec Niego, który przecież pracuje nad tym, by „zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją”. Jak pisał Augustyn z Hippony: „Bóg w swej mądrości uznał za lepsze, by dobro mogło wydobyć się ze zła, niż aby zło nigdy nie zaistniało”. I czyni to na różne sposoby.

Bóg używa problemów do nakierowywania nas na właściwą drogę

Patrząc na to z perspektywy duchowej, problem zmusza nas do zastanowienia się nad sobą, pokazuje nam słabe punkty naszego życia, popycha do rozwiązań, które zapewnią nam lepszą „orientację w terenie’: W rezultacie wszystko to może zbliżyć nas do Boga.

Każdy człowiek z reguły działa w sposób najwygodniejszy dla siebie, to znaczy unikając niepotrzebnych w danym momencie komplikacji, utrudnień, wyrzeczeń. Kryzys czy problem zmusza nas do wejścia w tryb nadzwyczajny, który każe nam podjąć rozwiązania trudniejsze, ale często lepsze.

Na każdy kryzys czy problem możemy patrzeć jak na coś, co nam życie utrudnia. I doraźnie z pewnością tak jest. Jednak w dłuższej perspektywie problem dostarcza nam materiału do szukania sposobów poprawy swojego życia.

Apostoł Paweł pisał do Koryntian: „Teraz jednak cieszę się, nie dlatego, że byliście zasmuceni, ale że byliście zasmuceni ku upamiętaniu” (2 Kor 7:9a). Upamiętanie w języku biblijnym to obraz sytuacji, w której człowiek zmienia kierunek swojego podróżowania przez życie. Zorientował się, że pobłądził i wraca na właściwy szlak. Bywa to kosztowne, wymaga przyznania się do błędu, zmarnowania czasu i Środków, ale w rezultacie prowadzi do korzyści, która wszelką stratę wynagradza w sposób niepomierny.

Zadaj siebie pytanie: dokąd mój problem ma mnie doprowadzić?

Bóg używa problemów do badania nas

Wielu z nas nie lubi analizowania swojego życia, zachowań, postaw. Szukania lepszych rozwiązań, unikania złych. Problem zmusza nas do podjęcia takiego wysiłku. Zmusza nas do myślenia. W rezultacie podjęcia wysiłku problem mniejszego rzędu może nas uchronić przed znacznie większym kryzysem czy wręcz katastrofą — wyciągniemy wnioski, dostrzeżemy niebezpieczeństwo, dokonamy potrzebnych zmian.

Ale to nie wszystko. Sytuacja kryzysowa jest próbą naszego charakteru: wierności zasadom, zaufania Bogu, odporności na przeciwności. Ktoś powiedział, że ludzie są jak torebki z herbatą — nie wiesz, co jest w środku, dopóki nie wrzucisz ich do gorącej wody. W Biblii często znajdujemy stwierdzenia o tym, że Bóg poddaje nas badaniu, doświadcza nas, próbuje (zob. Jb 7:17-18: „Czymże jest człowiek, że go tak bardzo cenisz i że nań zwracasz uwagę, że go nawiedzasz każdego poranku i każdej chwili go doświadczasz?”). My często odbieramy to jako sprawdzanie nas, czy jesteśmy dostatecznie dobrzy, czy jesteśmy w stanie sprostać Jego wymaganiom. Ale to nie tak. Bóg bada nas, żebyśmy sami mogli sprawdzić siebie, wyciągnąć wnioski z prób, które przechodzimy, abyśmy zdali sobie sprawę z naszych słabych punktów. Jak radzimy sobie z kłopotami finansowymi, jak dajemy sobie radę z problemem niedoceniania przez innych, czy nie zagraża nam sytuacja, w której inni mają więcej. Rick Warren napisał: „Boga bardziej interesuje twoja integralność niż twój wizerunek; On jest bardziej zainteresowany twoim charakterem niż twoją wygodą”. My robimy dokładnie odwrotnie. Bardziej dbamy o swój wizerunek i własną wygodę łatwego życia niż o wykorzystanie możliwości do poprawienia swego charakteru.

Postaw sobie pytanie: co ten problem wyjawia na mój temat?

Bóg używa problemów do korygowania nas

Bóg bacznie nas obserwuje. Kiedy widzi, że nie wyciągamy wniosków z danej sytuacji, daje nam kolejną szansę. Pozwala, by problem powrócił. Może w innej postaci, może innego rodzaju, ale taki, byśmy lepiej mogli odrobić naszą lekcję.

My patrzymy na to, jakby Bóg nas karał. Ale to nie tak. Kara jest czymś innym. To zapłata za przeszłość. Bogu zależy zaś na naszej przyszłości. Dlatego nas koryguje. To rodzaj dyscyplinowania, które służy wychowaniu, przygotowaniu kogoś do lepszej przyszłości. Korygowanie polegające na dopuszczaniu pewnej straty, bólu, szkody jest sytuacją, w której sami nie jesteśmy gotowi wyciągnąć wniosków z nadciągającej burzy. Dlatego musimy znaleźć się w oku cyklonu i doznać uszczerbku na sobie, by w końcu zdecydować się na zmianę. I znowu, Bóg wykorzystuje problem mniejszego rzędu, by ratować nas przed znacznie poważniejszym zagrożeniem. W Liście do Hebrajczyków 12:8-10 czytamy: „A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami. Ponadto, szanowaliśmy naszych ojców według ciała, chociaż nas karali; czy nie daleko więcej winniśmy poddać się Ojcu duchów, aby żyć? Tamci bowiem karcili nas według swego uznania na krótki czas, ten zaś czyni to dla naszego dobra, abyśmy mogli uczestniczyć w jego Świętości”. I chociaż na początku dwukrotnie użyte jest tu słowo „karać”, jednak w dalszej części tego fragmentu mowa jest właśnie o karceniu, czyli wychowywaniu ku przyszłości.

Zmierz się z pytaniem: czego ten problem mnie uczy?

Bóg używa problemów do chronienia nas

Jeśli trzy pierwsze stopnie zagrożenia kryzysowego nie były dla nas wystarczająco pouczające ku poprawie, może się zdarzyć, że czeka nas stopień czwarty. W Psalmie 91:3 odnajdujemy obietnicę dość złowrogą: „Bo On wybawi cię z sidła ptasznika i od zgubnej zarazy’. Zapewnia nas ona o Bożym wybawieniu, które się ostatecznie nie spóźni, ale też przyjdzie w momencie, gdy śmierć może zajrzeć nam już w oczy. Wszystko jedno — rozumiana dosłownie czy metaforycznie. Problem skutkujący zagrożeniem, a nawet stratą, po wyciagnięciu z niego odpowiednich wniosków, może być dla nas ochroną przed znacznie większą stratą.

Jak w słynnej hiperboli Jezusa: wyłup oko, odetnij rękę, żeby uratować całe ciało przed zgubą. Jezus nie zachęcał nikogo do samoamputacji, ale pokazywał, co jest bardziej niebezpieczne. To bolesny sposób, ale koniec końców zbawienny.

Zastanów się: jak ten problem może mnie chronić?

Bóg używa problemów do wydoskonalania nas

Jak już mówiłem, człowiek jest istotą wygodną. Jeśli jest mu dobrze, może nie zrobić nic, by było mu lepiej. Zgodnie z zasadą: dobre jest największym wrogiem najlepszego. Wielu ludzi jest minimalistami. Zadowala się jakimś tam postępem w swoim życiu, zamiast szukaniem stałej poprawy. Bo od pewnego poziomu każda poprawa wymaga coraz większego wysiłku. Lepiej zostać w tyle i się nie przemęczać. Bóg myśli inaczej. Może nas zmusić do większego i niechcianego przez nas wysiłku, by pozwolić nam osiągnąć ważny cel. Ból jest koniecznością płacenia wysokiej ceny za wzrost duchowy. „A Bóg wszelkiej łaski, który was powołał do wiecznej swej chwały w Chrystusie, po krótkotrwałych cierpieniach waszych, sam was do niej przysposobi, utwierdzi, umocni, na trwałym postawi gruncie” (1 P 5:10). Możesz czegoś wartościowego nauczyć. O sobie sastracić coś mniejszego, mniej znaczącego by zyskać coś, z czym strata nie może się równać. Czy nie o tym pisał zamordowany w Boliwii Jim Eliott: „Nie jest głupcem, kto oddaje coś, czego nie jest w stanie zatrzymać, aby zachować coś, na utratę czego nie może sobie pozwolić„?

Nauka płynąca z problemu wcale nie jest automatyczna. Możesz wykorzystywać problem, by stać się zgorzkniałym lub lepszym człowiekiem. może on się stać przeszkodą lub kamieniem w strumieniu, który stanowi pewne oparcie, aby móc przejść na drugi brzeg. Wybór należy do ciebie.

Ktoś powiedział: „Nie zmieniamy się widząc światło, zmieniamy się czując gorąco„. I niestety, czasem nie ma innego sposobu, by nas zmienić. Na koniec odpowiedz sobie na pytanie: jak mogę wzrastać poprzez ten problem?

Nie zmarnujmy tej lekcji

Oddani przyjaciele podeszli do staszej, ciężko chorującej kobiety pytając, o co się mogą modlić. „Módlcie się, żebym nie zmarnowała tej lekcji” – odparła staruszka. Każde trudne doświadczenie w naszym życiu jest dla Boga sposobnością, by nas czegoś wartościowego nauczyć. o sobie samym, o życiu, wreszcie o tym, jacy my sami jesteśmy. Bóg nie robi tego chętnie, bo nie lubi wystawiać nas na cierpienie. Jednak panujące na świecie zło powoduje, że co rusz obrywamy od życia w taki czy inny sposób. Chcieli byśmy aby Bóg nas przed tym wszystkim chronił, niczym tarcza. Często tak robi, nawet nie wiemy, jak wiele razy. Ale bywa też tak, że bolesne ciosy spadają na nas. Jednak Boża łaska i miłość, zaangażowane w ten proces, sprawiają, że z tego zła – nieważne, zawinionego rpzez nas czy nie – może urodzić się coś, co będzie dla nas pożyteczne, dobre, a niekiedy wręcz zbawienne. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak słabi, egoistyczni i bezbronni bylibyśmy, gdyby Bóg chronił nas przez każdym niepowodzeniem, błedem i ziemskim złem. kiedy w takich trudnych chwilach oddajemy się naszemu Ojcu, nasza więź się wzmacnia, nasz charakter uszlachetnia a diabeł po raz kolejny wyje ze złości, że znów szatański plan przyniósł odwrotny skutek. Tyle korzyści z jednego kryzysu, który tak naprawde i tak jest nieunikniony.

Włodek Tasak
Artykuł ukazał się w „Teraz i zawsze” nr 9/2011