CzytelniaHistoria i archeologiaPolecamy

O problemie izraelsko-palestyńskim bez idealizmu

Kilka moich internetowych poszukiwań z ostatnich dni doprowadziło mnie w to miejsce. A szczególnie informacja o demonstracji poparcia dla Palestyny, która ma przejść ulicami Warszawy. Dlatego postanowiłem napisać kilka słów swojego komentarza. Szczególnie, że spodziewam się, iż wśród demonstrujących mogą się znaleźć też ludzie o poglądach bliskich mi religijnie, choć niekoniecznie politycznie.

Trochę idealizmu na początek

Niektórzy uważają, że obie strony konfliktu powinno się traktować tak samo. Inni są bardziej radykalni, uważając, że ofiarami są Palestyńczycy, a zbrodniarzem państwo Izrael. Niektórzy pastorzy uważają, że kluczem jest stosunek po obu stronach do Jezusa (wśród Palestyńczyków jest więcej chrześcijan niż wśród Żydów). Ja tak nie uważam (w obydwu przypadkach). I zaraz to wyjaśnię. To oczywiście bardzo prawe na pozór podejście, że obie strony są tak samo winne, bo jedni i drudzy zabijają. I szlachetnie jest wyjść na ulicę w obronie tych zabijanych częściej. Dlaczego napisałem “na pozór” o tym za chwilę.

Wysłuchałem wczoraj długiego kazania pewnego pastora, którego bardzo szanuję. A jednak nie zgadzam się z jego stanowiskiem odbierającym Izraelowi prawo do ziemi… w Izraelu. Podobnie jak nie zgadzam się ze stanowiskiem innego pastora, który twierdzi, że rozwiązaniem problemu na Bliskim Wschodzie będzie sytuacja, kiedy obie strony sporu przyjdą do Jezusa.

Dlaczego to zły marsz?

Zacznę jednak od tego, dlaczego uważam zgodę na marsz solidarności z Palestyną za złą decyzję. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że argument o kwestiach bezpieczeństwa był jedynie wybiegiem, bo każdy inny byłby niepoprawny politycznie. Z drugiej strony organizatorzy tego marszu, albo są naiwni, albo źli do szpiku kości. Pierwsza ewentualność zachodzi w sytuacji, kiedy mają wyobrażenie wolnej Palestyny, jako arkadyjskiej krainy szczęścia i pokoju, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością polityczną (biorąc pod uwagę długą historię organizacji palestyńskich od OWP i Fatah po Hamas i Hezbollah). Druga możliwość ma miejsca wówczas, gdy organizatorzy marszu doskonale wiedzą, że organizują demonstrację poparcia dla Hamasu, Iranu (i w tle – Rosji), ale liczą na to, że zbiorą tłumy naiwnych idealistów, którzy wierzą w ewentualność pierwszą. To w sumie bardzo stara historia, jeśli przypomnieć sobie liczne demonstracje antywojenne organizowane w czasach zimnej wojny na Zachodzie za pieniądze KGB pod hasłami sprzeciwu wobec zagrożeń ze strony “imperialistów amerykańskich, ale – o dziwo – nigdy nie odnoszących się do zagrożeń sowieckich. W czasach wojny w Wietnamie tysiące „pożytecznych idiotów” (znana fraza Lenina) demonstrowało przeciw tej wojnie – w istocie wspierając komunistów, którzy koniec końców zwyciężyli. I skutek tego był wiadomy, czyli taki jak zawsze (jeśli ktoś nie wie niech poszuka w internecie hasła „Vietnamese boat people”).

Z dokładnie taką samą sytuacją mamy do czynienia dziś. Na hasła „Wolna Palestyna” zawsze uda się zmobilizować setki bohaterów cytowanej frazy imiennika Putina sprzed stu lat. Ludzi nie mających pojęcia o co chodzi w konflikcie bliskowschodnim, ale chętnie powtarzających ten sam zgrany zestaw haseł (np. „Izrael nie jest u siebie”) i nie zdających sobie sprawy z tego, kogo w istocie popierają. Nie, nie popierają „biednych Palestyńczyków wyrzucanych ze swoich domów przez okupanta”. Udzielają poparcia zbrodniczym reżimom irańskich ajatollachów i „kolektywnego Putina”, którzy podkładają ogień pod kocioł bliskowschodni (jeśli ktoś nie wie o co chodzi niech poszuka w internecie hasła „kocioł bałkański” i skojarzy daty tamtych wydarzeń) – ale to tylko taki symboliczny capo di tutti capi działający w ukryciu. Bezpośrednio popierają za to zbrodniarzy z Hamasu i Hezbollahu, którzy w ostatniej kolejności myślą o Wolnej Palestynie i pokoju dla swoich rodaków. W przeciwnym razie Wolna Palestyna istniałaby, jak nie od 75 lat, to przynajmniej od 30 (jeśli ktoś nie wie o co chodzi, niech poszuka w internecie hasła „porozumienia z Oslo” i poszpera z jakiego powodu nie weszły w pełni w życie). Dlaczego popierając „Wolną Palestynę” ktoś w istocie popiera Hamas? To akurat jest bardzo proste, choć wymaga pewnej znajomości nie tylko historii, ale też mechanizmów nią rządzących (co wymaga już pewnego wysiłku). Po pierwsze, demonstracje organizuje się nie za kimś, ale przeciw komuś. To oczywista zasada, bez znajomości której nie ma co podejmować tematu. Po drugie, w takim przypadku musimy brać pod uwagę starą rzymską zasadę prawniczą cui bono (czyja korzyść) – jest to pytanie sugerujące, aby odpowiedzialnych za jakiś czyn szukać wśród tych, którzy odnoszą z niego korzyść (sugeruje ono także ukryte motywy czynu). Kto odniesie korzyść z demonstracji poparcia dla Palestyny? Palestyńczycy, uchodźcy z obozów, uciekinierzy z Gazy? Nie bądźmy naiwni. Wróćmy do przykładu w wojny wietnamskiej? Kto odniósł korzyść z wycofania się USA z tego konfliktu – wietnamscy wieśniacy? Bynajmniej, faktycznie wygrali na tym wietnamscy komuniści, a pośrednio Sowieci. USA z podkulonym ogonem na 13 lat wycofały się z wyraźnego zaangażowania w politykę światową. Gdyby nie Ronald Reagan – byłoby to więcej niż 13 lat.

Rozróżniajmy pomiędzy przyczyną a skutkiem

Co to ma wspólnego z Palestyną? Ma tyle, że demonstracje tego rodzaju (a było ich wiele w ciągu ostatniego miesiąca – od Seattle, przez Londyn i Berlin po Warszawę) wywierają presję na polityków, którzy z kolei wywierają presję na Izrael, który potencjalnie zaczyna się chwiać w swoich planach rozprawy z Hamasem, a w rezultacie kto na tym wygrywa? Palestyńczycy przez wszystkie lata nie stworzyli żadnej alternatywy dla terrorystycznej OWP, Fatahu, Hamasu i Hezbollahu (ci, który próbowali już nie żyją – zgadnijcie za czyją sprawą?). Hasło „Wolna Palestyna” ma ich twarz i żadnej innej (choć w celach propagandowych używa się innych obrazów). Jak trzeba być naiwnym, żeby myśleć inaczej. Gazą rządzi Hamas, Zachodnim Brzegiem Hezbollah. Różnica między nimi jest taka jak między dżumą a cholerą. Czy to znaczy, że państwo palestyńskie nie powinno powstać? Powinno. Ale nikomu na tym nie zależy, żeby powstało. Z wielu różnych powodów.

A co z tym drugimi? W końcu to Izrael zabija cywilów w Gazie. Swoją drogą bezrefleksyjne przytaczanie liczby ofiar za ministerstwem zdrowia Gazy, czyli za urzędnikami Hamasu ma taką samą wartość, jak przytaczanie relacji ze zwiedzania gułagów przez zachodnich intelektualistów na zaproszenie władz ZSRS (to fakt! Niemcy też mieli taki wzorcowy obóz dla Żydów, który pokazywali różnym gościom). Przedstawię to w prostej sekwencji wydarzeń: Izrael otrzymał od ONZ prawo utworzenia swojego państwa obok państwa palestyńskiego. Arabowie nie zgodzili się na to wywołując wojnę. W wyniku tego, setki tysięcy Arabów stały się uchodźcami. Państwa arabskie wywołały następną wojnę, a potem kolejną (1967, 1973). Ich skutkiem są dalsze ofiary i następni uchodźcy. Od końca lat 60. Palestyńczycy podejmują akcje terrorystyczne skierowane w Żydów na całym świecie. W 1993 r. obie strony wynegocjowały w Oslo porozumienie na mocy którego powstała Autonomia Palestyńska. Jednak nie ustają zamachy palestyńskie na mieszkańców Izraela. W odpowiedzi na to Izrael dokonuje akcji odwetowych. I tak do dziś. Akcja-reakcja.

Mamy więc wcale nie tak skomplikowaną sytuacje, jak się to przedstawia: wydaje się, że wystarczy, aby Arabowie zaprzestali ataków na Izrael, albo, żeby Izrael zaprzestał działań odwetowych. Ale na jakiej zasadzie sądzimy, że powodem akcji Palestyńczyków są reakcje Izraela? To jakby sądzić, że złodziej przestanie kraść, kiedy policja przestanie wsadzać go do więzienia (bo więzienie go deprawuje). Swoją drogą niektórzy tak właśnie myślą: że więzienia nie są skutkiem, ale przyczyną przestępczości. Dziwne, ale prawdziwe. Podsumowując ten wątek: W Gazie giną cywile i jest to tragedią. Ale nie ginęliby, gdyby Hamas nie przeprowadzał ataków z tego terenu. To jakby oskarżać Aliantów, o to, że bombardowali Niemcy w czasie II wojny światowej, przez co ginęli cywile. Ginęli przez to, że bombardowano miasta, czy dlatego, iż Hitler rozpętał szaleńczą wojnę? Nie mylmy przyczyny ze skutkiem.

Teologia kontra realpolitik

Na koniec zostawiłem sobie stanowiska wspomnianych dwóch pastorów. Czy Izrael ma prawo do ziemi, na której funkcjonuje, w tym do ziemi zajętej w wyniku wojen, na które odpowiedział? Nie interesuje mnie argument teologiczny (nie znaczy to, że uważam go za nieistotny, po prostu szukam innych, wspólnych dla tych, dla których proroctwa biblijne nie mają mocy wiążącej). Biorąc pod uwagę argumenty historyczne – tak, Izrael ma prawo do istnienia w takich granicach, jakie sobie wywalczył, pod warunkiem, że inni te granice uznają. W przeciwnym razie problem Wzgórz Golan czy Zachodniego Brzegu Jordanu dołącza do długiej listy terytoriów spornych na świecie. Taki Krym w tym momencie jest w rękach Rosji czy nam się to podoba, czy nie. I albo Ukraina go odbije, albo… Rosja zatrzyma. Czy kogoś obchodziło to, że Polacy przed 123 lata byli pozbawieni swego państwa, a ich ziemie podzielone były pomiędzy trzech sąsiadów? Ila warte były nasze racje moralne wobec siły zaborców? Nie przeceniajmy znaczenia racji moralnych – wszystko jedno, komu je przyznamy, kiedy po drugiej stronie stoi bezwzględna realpolitik.

A co z poglądem, że rozwiązaniem problemu na Bliskim Wschodzie będzie dopiero sytuacja, kiedy obie strony przyjdą do Jezusa? Jest on wprawdzie poprawny teologicznie i pociągający nas duchowo, ale bezwartościowy politycznie. Oczywiście jako przedmiot dywagacji chrześcijan jest ciekawym przyczynkiem do problemu obecności Boga w historii, jednak bez wartości praktycznej. Na dzień dzisiejszy, jak uczą nas dzieje świata, zarówno przed przyjściem Chrystusa, jak i po nim (mam na myśli pierwsze przyjście), żaden problem polityczny na świecie nie został rozwiązany w ten sposób. Owszem, Bóg w każdej chwili może nas pozytywnie zaskoczyć, jedna fakt, że nigdy dotąd tego nie zrobił w ten sposób, każe nam się spodziewać, że Jego podejście do sprawy jest inne. Z powodów dla nas niezrozumiałych.

No to jeszcze powiedzmy, co w związku z tym, że wśród Palestyńczyków jest więcej chrześcijan niż wśród Żydów w Izraelu. Nie wiem czy to prawda, ale tak się mówi (znam liczby, ale nie znam ich realnej wartości). Gdyby zastanowić się na co przekładają się te liczby w kontekście konfliktu, doszlibyśmy do wniosku, że realnie na nic. „Większość palestyńskich chrześcijan czuje się Arabami i nie jest wroga muzułmanom, jednak nie można zapominać o mniejszości proizraelskiej, często wybierającej inne tożsamości, np. tożsamość aramejską” (Marta Woźniak-Bobińska, Palestyńscy chrześcijanie i ich rola w konflikcie izraelsko-arabskim, Kwartalnik Więź, 20 września 2021). Byli i są palestyńscy chrześcijanie zaanagażowani w działania terrorystyczne, ale i tacy, którzy się od nich odcinają. W Gazie mieszka ich… 1200. Co stanowi 0,05% populacji tego miejsca.

Idealiści są czasem pociągający, a czasem denerwujący. Tak naprawdę swój cel osiągają tylko wtedy, kiedy stoi za nimi siła. Nie, nie ta moralna – ale polityczna, militarna, ekonomiczna. A najlepiej wszystkie naraz. Możemy zaklinać rzeczywistość, że jest inaczej, ale niewiele to zmieni.

P.S.

Nie chcę kończyć tak gorzko i minorowo. Poza paskudnym, cynicznym światem polityki jest na szczęście jeszcze inny świat – prawdziwe Boże Królestwo. Nie dajmy się wciągnąć temu pierwszemu, bo nas przeżuje i strawi. Nie chodzi też o to, żeby się odciąć od świata zewnętrznego – nie do tego wzywa nas Jezus. Chodzi jednak o to, żeby mieć trwały fundament, jakim jest Jego Królestwo, a świat zewnętrzny jest wówczas tylko pewnym wycinkiem rzeczywistości, od którego zawsze znajdziemy cichą i bezpieczną przystań. Wiadomo gdzie.

P.S. 2

Na zdjęciu otwierającym tekst (pochodzi z poprzedniej demonstracji w Warszawie), na transparcie z prawej strony widzimy napis (w tłumaczeniu na język polski): Od rzeki po morze Palestyna będzie wolna. Problem w tym, że pomiędzy rzęką (Jordan) a morzem (Śródziemnym) leży państwo Izrael. Palestyna zajmująca ten obszar oznacza likwidację Izraela. Co jest akurat zgodne z hasłami i dążeniami Hamasu. Jak widać polskim demostrantom to nie przeszkadza.

Włodek Tasak
Z wykształcenia i zamiłowania historyk i teolog. Magisterium z historii otrzymał na Uniwersytecie Gdańskim, doktorat z teologii uzyskał w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Od dobrze ponad dwudziestu lat pastor, od 1994 r. wykładowca Historii Kościoła w Wyższym Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie. Od 2018 r. rektor tej uczelni. Zaprzysięgły kibic drużyny Liverpool FC, pasjonat historii, w tym dziejów wojen i wojskowości.

Artykuł pierwotnie opublikowany w serwisie „Z Góry