CzytelniaKomentarze i inspiracje

Ostateczny cel Ewangelii

Jako punkt wyjścia weźmiemy jedno wydarzenie; o którym czytamy w Ewangelii, a które miało miejsce niemal w cieniu Krzyża – wydarzenie, które dzięki swoim szczegółom ma charakter zarówno historyczny, jak i proroczy.

„I gdy On był w Betanii, w domu Szymona trędowatego, siedział u stołu, przyszła niewiasta, mająca alabastrowy słoik olejku nardowego czystego, bardzo drogiego, i stłukłszy słoik alabastrowy, wylała go na głowę Jego… Jezus rzekł… Zaprawdę powiadam wam: gdziekolwiek będzie ogłaszana ta Ewangelia po całym świecie, i to, co ona uczyniła, będzie opowiadane na pamiątkę jej” (Mar.14.3. 9).

Tak więc Pan rozkazał, aby opowiadanie o namaszczeniu Go kosztownym olejkiem przez Marię, zawsze towarzyszyło opowiadaniu Ewangelii; że to, co Maria uczyniła, winno zawsze być łączone z tym, co Pan uczynił. Tak się wyraził Sam Pan Jezus. Czego Sobie życzył Pan, abyśmy się stąd nauczyli?

Wydaje mi się, że historię tego, co zrobiła Maria, wszyscy znamy bardzo dobrze. Ze szczegółów podanych w Jana 12, gdzie wypadek ten opisany jest jako mający miejsce niedługo po wzbudzeniu jej brata Łazarza z martwych, wynika, że rodzina ta nie była szczególnie zamożna. Siostry musiały same w domu pra-cować, czytamy bowiem, że przy wieczerzy „Marta posługiwała” (Jn.12,2 porównaj również Łuk.10.40). Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że dom „Szymona trędowatego” był domem Marii, Marty i Łazarza, przy czym Szymon prawdopodobnie także był ich krewnym. Zapewne więc zależało im na każdym groszu. Pomimo tego jednak, jedna z tych sióstr, Maria, mająca pomiędzy skromnymi posiadłościami jedną kosztowną rzecz, a mia-nowicie słoik alabastrowy zawierający cenny olejek wartości trzystu groszy – zużyła go w całości dla Pana. Po ludzku sądząc, było to rzeczywiście za wiele; dała ona Panu więcej jak gdyby, aniżeli Mu się należało. Dlatego też Judasz na pierwszym miejscu, a w ślad za nim i inni apostołowie, wyrażali głośno swoje niezadowolenie z powodu takiego marnotrawstwa.

Marnotrawstwo

„A gniewali się niektórzy sami w sobie mówiąc: na cóż się stała strata tego olejku? Albowiem można było to sprzedać drożej niż za trzysta groszy, i rozdać ubogim; i szemrali przeciwko niej” (Mar.14,4-5).

Te słowa, które można ująć krótko słowem „marnotrawstwo”, będą tematem naszych końcowych rozważań, gdyż czuję, że życzy Sobie tego Pan.

Co to jest marnotrawstwo? Między innymi słowo to oznacza dawanie więcej niż potrzeba. Jeśli wystarczy zapłacić za coś złotego, a ja za tę rzecz zapłacę sto złotych, jest to marnotrawstwo. Jeśli wystarczy do produkcji czegoś zużyć dziesięć dekagramów, a ktoś zużyje dwa kilogramy, jest to też marnotrawstwem. Jeśli na wykonanie jakiegoś zadania wystarczą trzy dni, a ty na to zużywasz pięć dni lub tydzień – jest to marnotrawstwem. Słowo to oznacza więc, że dajesz za dużo w zamian za zbyt mało. Jeśli ktoś otrzymuje czegoś za dużo, a nie uważa się go za godnego tego, oto co nazywamy marnotrawstwem.

Ale pamiętajcie, że tutaj jest mowa o czymś, co według życzenia Pana miało być opowiadane razem z Ewangelią, i to wszędzie tam, gdziekolwiek Ewangelia ta będzie głoszona. Dlaczego? Ponieważ Pan nasz życzy Sobie, aby rezultatem opowiadania Ewangelii było coś, co odpowiada czynowi Marii, opisanemu w tym urywku Słowa Bożego, to jest, aby ludzie przychodzili do Niego i niejako roztrwonili samych siebie dla Niego. Oto rezultat opowiadania Ewangelii, którego On pragnie.

Zagadnieniu marnotrawstwa dokonanego na Osobie Pana, będziemy musieli przyglądnąć się z dwóch punktów widzenia: Judasza (Jn.12,4-6) i pozostałych uczniów (Mat.26,8-9); dlatego też przestudiujemy i dalsze sprawozdania tego wypadku, które znajdują się w innych Ewangeliach.

Wszystkich dwunastu uważało to za marnotrawstwo. W zrozumieniu Judasza, oczywiście, który nigdy Pana Jezusa, nie nazwał 'Panem’ wszystko, co zostało na Niego wylane było marnotrawstwem. Nie tylko było marnotrawstwem wylanie Nań olejku; nawet wylanie Nań wody byłoby marnotrawstwem. W tym Judasz reprezentuje pogląd tego świata. Z punktu widzenia ludzi tego świata, i według ich oceny, służba Pańska i nasze oddawanie się tej służbie jest niczym innym jak marnotrawstwem. Jego ten świat nigdy nie miłował, nigdy nie miał dla Niego miejsca w swoim sercu, wszelką więc usługę i wszelkie dawanie Mu czegoś uważa za marnotrawstwo. Wielu mówi tak: „Taki a taki mógłby zrobić w świecie karierę, gdyby nie był się stał chrześcijaninem!’ To, że ktoś posiada jakiś naturalny talent, albo jakieś inne walory w oczach ludzi tego świata, a używa tych rzeczy w służbie Pańskiej, uważa się za wielką szkodę. Uważa się, że tacy ludzie są zbyt wartościowi, aby marnować swe zdolności w ten sposób. „Co za marnotrawienie tak wielkich zdolności!’ – powiadają. Pozwólcie, że przytoczę przykład z mojego własnego życia. Gdy powróciłem w roku 1929 do mej rodzinnej miejscowości po kilkuletniej nieobecności i przechadzałem się pewnego dnia po ulicy, opierając się na lasce, ponieważ byłem wówczas bardzo słaby i w kiepskim stanie zdrowia, spotkałem jednego z moich profesorów, który mnie uczył w gimnazjum. Zaprosił mnie do kawiarni, gdzie usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Przyglądnął, mi się wówczas od stóp do głów i rzekł: „Muszę ci powiedzieć że cieszyłeś się dobrą opinią w naszej szkole i myśleliśmy, że będziesz kiedyś jakąś sławą. „Czy uważasz, że to, czym w tej chwili jesteś, to już jest wszystko, co osiągnąłeś?” Zadając mi to bardzo bezpośrednie pytanie, wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem. Muszę się przyznać, że w pierwszej chwili chciało mi się płakać. Moja kariera, moje zdrowie, wszystko poszło, i oto tutaj mój stary profesor pyta się mnie: „Czym jesteś więc w tym położeniu, bez sukcesów, bez postępu, bez niczego, czym byś się mógł pochwalić?” Ale w następnym momencie – a muszę się przyznać, że było to po raz pierwszy w moim życiu – uświadomiłem sobie na prawdę, że „Duch chwały” na mnie odpoczął. Ta myśl, że byłem w stanie oddać całe swoje życie dla Pana; napełniła moje serce chwałą. Byłem tego świadomy, że w tej chwili istotnie chwała odpoczywa na mnie. Mogłem spojrzeć w górę i powiedzieć bez zastrzeżeń: „Panie, uwielbiam Cię! Oto najlepsza rzecz, jaką mogłem uczynić; poszedłem we właściwym kierunku!” Mojemu profesorowi służenie Panu wydawało się całkowitym marnotrawstwem, ale to jest właśnie celem Ewangelii, aby nas przywieść do właściwej oceny naszego Pana.

Judaszowi wydawało się to marnotrawstwem. „Lepiej byśmy byli zrobili, gdybyśmy byli zużyli te pieniądze w inny sposób. Jest przecież tylu ubogich! Dlaczego nie zużyć tych pieniędzy raczej na cele charytatywne, aby im jakoś konkretnie materialnie usłużyć? Dlaczego wylewać tak kosztowny olejek u stóp Jezusa?’ (Patrz Jn.12,4-6). Świat zawsze rozumuje w ten sposób „Czy nie możesz znaleźć lepszego celu w życiu? Czy nie możesz robić czegoś pożyteczniejszego? To rzeczywiście przesada, tak się całkowicie oddawać w służbę Panu!’

Ale jeśli Pan wart jest tego, jakże można nazwać to marnotrawstwem? On godzien jest tego, by Mu służyć. On godzien jest tego, abym był Jego niewolnikiem. On godzien jest tego, abym żył wyłącznie dla Niego. On jest godzien! Nie ma znaczenia, co mówi na ten temat świat. Pan powiada: „Zostawcie ją w pokoju”. Bądźmy więc spokojni. Niech sobie ludzie mówią co chcą, ale my możemy stanąć na pewnej podstawie tego, co powiedział Pan Jezus, a mianowicie, że 'to jest dobry uczynek’. Pojęcie dobrych uczynków obejmuje coś więcej, niż wyłącznie czynienie dobrego ubogim; prawdziwymi dobrymi uczynkami są te uczynki, które uczyniona w stosunku do Pana. Gdy tylko oczy nasze otworzyły się na prawdziwą wartość naszego Pana, Jezusa Chrystusa, to zrozumiemy, że nie ma niczego, co byłoby zbyt kosztownym, aby Mu ofiarować.

Ale nie chciałbym się zatrzymywać zbyt długo na analizowaniu stanowiska Judasza. Przyjrzyjmy się teraz stanowisku, jakie zajęli w tej sprawie inni uczniowie, ponieważ to, jak oni zareagowali, ma dla nas jeszcze większe znaczenie, aniżeli postawa Judasza. Przeważnie nie przejmujemy się zbytnio tym, co mówi świat. Umiemy to znieść, ale bardzo nas boli to, co mówią inni chrześcijanie, którzy powinni nas zrozumieć. A jednak widzimy, że powiedzieli oni to samo co Judasz! I nie tylko to powiedzieli, ale byli bardzo rozgniewani z powodu tego wydarzenia. „Co ujrzawszy uczniowie Jego, rozgniewali się, znów mówiąc: na cóż ta strata? Albowiem można było ten olejek drogo sprzedać i rozdać ubogim” (Mat.26, 8.9)

Wiemy o tym dobrze, że i pomiędzy wierzącymi chrześcijanami aż nazbyt często spotyka się nastawienie, które można ująć słowami, 'Staraj się dostać jak najwięcej za jak najmniej’. Ale w tym przypadku nie o to chodziło. Tu chodziło o coś głębszego. Oto przykład. Może już ktoś wam robił wyrzuty, że marnujecie swoje życie siedząc bezczynnie i nie robiąc wiele? Mówią oni, tak: 'Oto ludzie, którzy powinni zająć się taką lub inną pracą. Mogliby być pożyteczni pomagając tej czy innej grupie ludzi. Dlaczego są tak mało aktywni?’ – i mówiąc to, mają na myśli cały czas użyteczność. Wszystko winno być w całej pełni użyteczne i to w myśl ich życzeń i tak, jak oni to rozumieją.

Są tacy, którzy bardzo się troszczą o to, że niektórzy kochani słudzy Pańscy są pozornie zbyt mało użyteczni. Wydaje im się, że robią oni za mało. Myślą o nich takimi kategoriami: 'Oni mogliby zrobić o wiele więcej, gdyby tylko mogli znaleźć się w pewnych kołach i cieszyć się u niektórych ludzi większym uznaniem i większym autorytetem. Wówczas mogliby być użyci w daleko większym stylu.’ Wspominałem już o tej siostrze, którą znałem przez długi czas, i która, mam wrażenie, najwięcej mi pomogła w życiu duchowym. Pan ją używał rzeczywiście i uczynił ją błogosławieństwem dla wielu serc w czasie tych lat, w których ja z nią miałem kontakt, jakkolwiek niektórym z nas wówczas nie wydawało się, że tak jest istotnie. I w moim sercu powstawała myśl: 'Ona jest za mało czynna!’ Ustawicznie mówiłem sam do siebie, 'Dlaczego ona nie udziela się publicznie i nie usługuje na jakichś nabożeństwach, nie idzie gdzieś, nie robi czegoś? Co za strata, że ona żyje tutaj w takiej małej wiosce, gdzie się nic nie dzieje!’ Niekiedy odwiedzałem ją i niemal na nią krzyczałem. Mawiałem wówczas: 'Nikt tak nie zna Pana jak Siostra. Siostra zna tę Księgę w cudownie żywy sposób. Czy Siostra nie widzi jak wielka jest potrzeba w około? Dlaczego Siostra czegoś nie robi? To jest przecież strata czasu, strata energii, strata pieniędzy, strata wszystkiego – takie siedzenie tutaj bezczynnie!’

Ale nie tak jest Bracia. Nie to jest najistotniejsze u Pana. On niewątpliwie życzy Sobie tego, abyśmy wszyscy byli pożyteczni.

Nie daj tego Boże, abym miał zalecać bezczynność, albo starał się popierać obojętność w stosunku do potrzeb tego świata. Przecież Pan Jezus Sam powiedział tutaj, „będzie ogłaszana ta Ewangelia po całym świecie”. Ale tutaj chodzi o uświadomienie sobie, na co Pan kładzie nacisk. Gdy dziś patrzę wstecz, zdaję sobie sprawę z tego, jak wielce Pan użył tę drogą siostrę w rzeczywistości. Usłużyła ona swymi świadectwami nam, kilku młodzieńcom, którzyśmy byli podówczas w Jego szkole przygotowawczej, przysposabiając nas do tegoż dzieła głoszenia Ewangelii, w którym obecnie jesteśmy zaangażowani. Nie mogę dosyć dziękować Panu za nią.

Na czym więc polega cała tajemnica? Niewątpliwie Pan nasz, pochwalając uczynek Marii w Betanii, równocześnie podkreślił istnienie jednej ważnej zasady we wszelkim usługiwaniu: abyśmy wylewali wszystko, co posiadamy, a nawet nas samych dla Niego; a jeśliby to było wszystko, co On nam pozwoli czynić – to wystarczy. Tu nie chodzi więc o to, czy się pomogło ubogim, czy też nie. Pierwszym pytaniem winno być: czy Pan jest zadowolony?

Możemy prowadzić wiele nabożeństw, usługiwać na wielu zjazdach i ewangelizacjach. Jesteśmy przecież zdolni do czynienia tego wszystkiego. Moglibyśmy pracować i wykorzystać czas do ostateczności; ale Panu naszemu nie tyle chodzi o to, abyśmy nieustannie dla Niego pracowali – nie to jest Jego największym życzeniem, Jego celem. Służby Pańskiej nie można mierzyć namacalnymi rezultatami. Nie, moi przyjaciele, na pierwszym miejscu Pan nasz chce nas mieć u Swoich nóg, oraz pragnie, abyśmy namaścili Jego głowę. Cokolwiek może w naszym życiu być tym 'słoikiem alabastrowym’: to co mamy najkosztowniejszego, co mamy najdroższego na świecie – tak, niechaj mi to będzie wolno powiedzieć, nawet to życie, które z nas wypływa jako wynik działania tegoż Krzyża, o którym mówimy – wszystko to oddajemy Panu. Niektórym nawet spośród tych, którzy powinni to rozumieć, wydaje się to stratą; ale tego właśnie pragnie nasz Pan ponad wszystko. Bardzo często, oczywiście, to dawanie Panu będzie miało formę niestrudzonej pracy w Jego służbie, ale On zastrzega Sobie prawo zawieszenia tej służby na jakiś czas, aby nam samym udowodnić, co jest istotą naszego stosunku do Niego: czy nas trzyma przywiązanie do tej służby, czy też miłość do Niego Samego.

Sprawianie mu przyjemności

I „Gdziekolwiek będzie ogłaszana ta Ewangelia… i to, co ona uczyniła będzie opowiadane” (Mar.14,9). Dlaczego Pan to powiedział? Ponieważ Ewangelia winna przy nosić tego rodzaju owoc. Ewangelia w tym celu została nam dana. Ewangelia nie służy tylko ku zadowoleniu grzeszników. Chwała Panu, grzesznicy będą zadowoleni! Ale ich zadowolenie jest, że tak powiem, błogosławionym produktem ubocznym, a nie głównym celem Ewangelii. Ewangelia głoszona jest przede wszystkim w tym celu, aby Pan był zadowolony. Obawiam się, że za wielki nacisk położyliśmy na dobrach grzesznika, które otrzymuje on dzięki Ewangelii, a za mało uświadamiamy sobie, jaki cel ma nasz Pan. Zastanawialiśmy się nad tym, jak by się powodziło grzesznikowi, gdyby nie było Ewangelii, ale to nie jest głównym przedmiotem, który powinno się rozpatrywać. Tak, dzięki Panu! Grzesznik ma swą część. Pan zaspokaja jego potrzeby i obsypuje go dobrodziejstwami; ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszą rzeczą jest to, aby wszystko się działo ku zadowoleniu Syna Bożego. Tylko wtedy, gdy On będzie zadowolony, my będziemy zadowoleni – i grzesznik będzie zadowalany. Jeszcze nie widziałem takiej duszy, która by postawiła sobie za cel sprawiać radość Panu, a która by sama nie znalazła szczęścia, czyniąc to. Jest to rzeczą niemożliwą. Radość staje się niezawodnie naszym udziałem, gdy na pierwszym miejscu staramy się Jego zadowolić. Musimy jednakowoż pamiętać, że On nigdy nie będzie zadowolony, jeśli nie 'zmarnujemy’ samych siebie dla Niego. Czy już kiedyś dałeś Panu za dużo? Niektórzy z nas już się nauczyli tego, że w służbie Bożej zasada takiego 'marnotrawstwa’, jakiego przykład znajdziemy w czynie Marii, jest właśnie zasadą posiadania Bożej mocy. Zasada, która decyduje o naszej użyteczności, to właśnie ta zasada zmarnotrawienia samych siebie. Prawdziwa użyteczność w ręce Bożej mierzona jest kategoriami 'trwonienia’. Im więcej ci się zdaje, że możesz zrobić i im więcej używasz twych da rów – może aż do granic możliwości, (a niektórzy posuwają się nawet poza granice możliwości!) tym wyraźniej stwierdzasz, że stosujesz zasady tego świata, a nie zasady Pana. Drogi Pańskie z nami mają na celu utwierdzenie w nas tej drugiej zasady, a mianowicie, że wszelka nasza służba dla Niego wypływać musi z naszego usługiwania Jemu. Nie mam tu na myśli, że nie będziemy robili niczego; ale na pierwszym miejscu musi być Sam Pan, a nie Jego praca.

Musimy przejść do praktycznej strony tego zagadnienia. Powiadasz: 'Zrezygnowałem z kariery; zrezygnowałem ze stanowiska kaznodziei; zrezygnowałem z pewnych atrakcyjnych możliwości zapewnienia sobie pomyślnej przyszłości – wszystko w tym celu, aby chodzić z Panem w ten właśnie sposób i teraz staram się Mu służyć. Czasami mi się wydaje, że mnie Pan słyszy, kiedy indziej zaś każe mi czekać na konkretną odpowiedź. Niekiedy mnie używa, kiedy indziej wydaje się, jakby mnie omijał. A gdy mi się tak powodzi, to porównuję siebie z jednym z tych, którzy zaangażowani są w jakiejś wielkiej organizacji religijnej. I on miał przed sobą wspaniałą przyszłość, ale z niej nigdy nie rezygnował. Idzie naprzód w swoim usługiwaniu dla Pana. Pan błogosławi jego pracy, dusze się nawracają. Ma powodzenie – nie mam tu na myśli powodzenia materialnego, ale duchowe – i niekiedy mi się zdaje, że jest lepszym chrześcijaninem niż ja. Jest taki szczęśliwy, taki zadowolony. Co ja mam z tego wszystkiego, koniec końcem? Jemu się cały czas dobrze powodzi – mnie cały czas biednie. On nigdy nie poszedł tą drogą, a jednak ma wiele z tych rzeczy, które chrześcijanie dziś uważają za rozkwit duchowy, podczas gdy mnie przytrafiają się różnego rodzaju komplikacje. Co to ma wszystko znaczyć? Czy ja czasem nie marnuję mego życia? Czy rzeczywiście dałem za wiele?’

A zatem masz taki problem do rozwiązania. Czujesz, że gdybyś poszedł śladami tego brata, to znaczy, gdybyś poświęcił się w dostatecznym stopniu, aby dożywać błogosławieństw, ale nie tak dalece, aby mieć kłopoty, dostatecznie aby Pan mógł cię używać, ale nie tak dalece, aby mieć drogę przezeń zamkniętą – to wszystko byłoby w najlepszym porządku. Ale czy rzeczywiście byłoby to tak? Wiesz o tym doskonale, że nie byłoby w porządku.

Odwróć wzrok od człowieka! Patrz na swego Pana i zapytaj siebie samego raz jeszcze, co On ceni najwyżej. On pragnie, abyśmy się kierowali zasadą 'trwonienia’. 'Dobry uczynek spełniła względem Mnie.’ Tylko wtedy sprawiamy sercu Bożemu prawdziwą satysfakcję, jeśli, po ludzku mówiąc, 'trwonimy’ samych siebie dla Niego. Wydaje się, jak gdybyśmy dawali za dużo i nic w zamian nie otrzymywali – a to właśnie stanowi tajemnicę podobania się Bogu.

Ach, przyjaciele! Czegóż my szukamy? Czy staramy się o 'pożytek’ podobnie jak i tamci uczniowie? Oni chcieli, aby każdy z tych trzystu groszy przyniósł pełny pożytek. Chodziło tam o taką 'użyteczność’ dla Boga, która miałaby wyraźny charakter i którą można by zmierzyć i zaksięgować. Pan nasz czeka jednak na to, abyśmy powiedzieli: 'Panie, mnie o to nie chodzi. Jeśli tylko mogę Tobie sprawić radość – to mi wystarczy’.

Namaszczenie przed czasem

„Dajcie jej pokój; dlaczego jej przykrość wyrządzacie? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Albowiem ubogich zawsze macie z sobą, i kiedykolwiek chcecie, możecie im dobrze czynić; ale Mnie nie zawsze mieć będziecie. Ona, co mogła, to uczyniła; uprzedziła, aby ciało Moje namaścić na pogrzeb” (Mar. 14. 6-8).

W wierszach tych Pan Jezus wprowadza przy pomocy słowa 'uprzedziła’ czynnik czasu, co może i dzisiaj dla nas mieć wielkie praktyczne znaczenie. Wiemy o tym, że w przyszłości, w nadchodzącym wieku czyli eonie, zostaniemy powołani do wspanialszej jeszcze pracy, a nie do bezczynności. „Dobrze, sługo dobry i wierny! nad małym byłeś wiernym, wiele ci poruczę: wnijdź do radości Pana swego” (Mat.25,21; porównaj również Mat.24,47 i Łuk.19,17). Tak, przed nami jest jeszcze większa praca; praca domu Bożego będzie bowiem kontynuowana, podobnie jak wspomniana poprzednio praca usługiwania ubogim była kontynuowana. Biedni mieli pozostać z nimi zawsze, ale Jego nie mogli mieć zawsze. Było więc w tym czynie namaszczenia Pana przez Marię coś, co przedstawia nam konieczność zrobienia pewnych rzeczy przed czasem, gdyż później mogłoby już nie być sposobności. Wierzę w to, że w tym wielkim przyszłym dniu będziemy Go wszyscy bardzo miłowali – o wiele więcej, niż jesteśmy w stanie miłować Go teraz, ale wiem też, że będzie to szczególnie błogosławioną rzeczą, jeśli zdołaliśmy nasze wszystko wylać dla Pana dziś! Gdy ujrzymy Go twarzą w twarz, to na pewno rozbijemy i wylejemy wszystko dla Pana. Ale dziś – co czynimy dzisiaj?

Niewiele dni po namaszczeniu Pana Jezusa przez Marię, po rozbiciu owego słoika alabastrowego i wylaniu jego cennej zawartości na głowę Pana Jezusa, kilka niewiast poszło wcześnie rano namaścić Jego ciało. Czy tego dokonały? Czy osiągnęły swój cel w ów pierwszy dzień tygodnia? Nie, jednej duszy tylko udało się namaścić Pana, a była nią Maria, która namaściła Go przed czasem. Tamte tego nigdy nie zrobiły, gdyż Pan zmartwychwstał. Chciałbym zwrócić uwagę, że w podobny sposób kwestia czasu może i dla nas być bardzo waźna i że powinniśmy zadać sobie pytanie: Co robię dla Pana dziś?

Czy oczy nasze otworzyły się już na bezcenność Tego, któremu służymy? Czy przyszliśmy już do przekonania, że tylko to, co jest najdroższego, najcenniejszego, nadaje się, aby Mu ofiarować? Czy uświadomiliśmy sobie już, że praca dla ubogich, praca stanowiąca pożytek dla świata, praca dla dobra dusz ludzkich – a są to niewątpliwie bardzo potrzebne i ważne zajęcia – mają swoje uzasadnienie tylko wtedy, jeśli zajmują odpowiednie miejsce? Same przez się, jako oddzielne zjawiska, są niczym w porównaniu z pracą wykonywaną bezpośrednio dla Samego Pana.

Pan musi otworzyć nam oczy, abyśmy mogli zobaczyć jak olbrzymią On posiada wartość. Jeślibym za jakieś arcydzieło sztuki, które pragnę nabyć na własność, zapłacił wysoką cenę – taką, jaką za nie żądają – powiedzmy tysiąc, dziesięć tysięcy, a nawet milion złotych, czyż śmiałby ktoś powiedzieć, że to było marnotrawstwo? Pojęcie marnotrawstwa wtedy tylko wchodzi w rachubę – jeśli jest mowa o Chrześcijaństwie – jeśli nie doceniamy wartości naszego Pana. Zasadniczym pytaniem więc jest: Kim jest On dla nas teraz? Jeśli nie uważamy Go za posiadającego wielką wartość, to oczywiście dawanie Mu nawet najmniejszej ofiary wydawać się nam będzie karygodnym marnotrawstwem. Ale gdy On naprawdę przedstawia dla naszych dusz bezcenny Skarb, to nie zawahamy się: nic nie będzie za drogie, jeśli to jest przeznaczone dla Niego; wszystko co mamy najkosztowniejszego, najlepszego, najcenniejszego, wylejemy u Jego stóp i wcale nie będziemy uważali tego za stratę.

O Marii Pan powiedział: „Ona, co mogła, to uczyniła”. Co oznaczają te słowa? Oznaczają, że Maria oddała wszystko, co miała. Nie zatrzymała niczego na przyszłość – w zapasie. Niejako rozrzutnie wylała wszystko dla swego Pana; a jednak w dniu zmartwychwstania nie miała powodu żałować tej hojności. I z nas Pan nie będzie zadowolony, dopóki nie uczynimy z naszej strony 'wszystko, co możemy’. Mówiąc to pamiętajmy, że nie chodzi tutaj o to, abyśmy czynili cokolwiek, używając w tym celu naszych wysiłków i energii, gdyż nie to jest pragnieniem Pana. Czego Pan Jezus szuka w nas, to życia, złożonego u Jego stóp – i to z szczególnym uwzględnieniem Jego śmierci, pogrzebu i przyszłego życia. Cienie śmierci i pogrzebu Pana kładły się już wówczas w Betanii. Dziś stoimy przed faktem Jego ukoronowania – przyjdzie dzień, gdy zostanie On obwołany w chwale jako ów Namaszczony, Chrystus Boży. Tak, wówczas wylejemy nasze wszystko – Jemu! Ale stanowi to dla Niego coś kosztownego -jeszcze coś daleko kosztowniejszego – jeśli Go namaścimy teraz, nie jakimś olejkiem materialnym, ale czymś znacznie kosztowniejszym, czymś, co pochodzi z naszego serca.

Nie ma tutaj miejsca nic li tylko powierzchownego, czy zewnętrznego. Z tym wszystkim już się rozprawił Krzyż, a my wyraziliśmy zgodę na Boży sąd i doznaliśmy w naszym doświadczeniu, jak Bóg te rzeczy Swoim ogrodniczym nożem obciął. Symbolem tego, czego się od nas Bóg domaga, jest właśnie ów słoik alabastrowy: coś, co wydobywa się z głębi kopalni, coś, co było toczone i szlifowane, coś, co będąc prawdziwym danym nam od Boga skarbem jest dla nas tak drogie, jak ów słoik był drogim dla Marii – tak, że nie chcielibyśmy, ba, nie odważylibyśmy się tego rozbić. I tę kosztowność, którą nosimy w swoim sercu i w głębi swej istoty przynosimy Panu, rozbijamy i wylewamy całą zawartość, mówiąc: 'Panie, oto tutaj jest wszystko. Wszystko jest Twoje i wszystko jest dla Ciebie, ponieważ jesteś godzien!’ – a wtedy Pan otrzymał to, czego pragnął. Oby otrzymał takie namaszczenie od nas dzisiaj.

Wonność

„A napełnił się dom wonnością maści” (Jan 12,3).

Dzięki rozbiciu słoika i namaszczeniu Pana Jezusa, dom napełnił się najsłodszą wonnością. Każdy mógł ją odczuć, i nikt nie mógł jej nie zauważyć. Jakie to ma znaczenie?

Ilekroć spotkacie kogoś, kto naprawdę cierpiał – kogoś, kto przeszedł przez doświadczenia z Panem, które przyniosły mu uciski w formie ograniczenia jego usługiwania, a który zamiast wyłamać się spod ręki Pańskiej, aby móc być 'użytym’, dobrowolnie poddał się temu uwięzieniu przez Pana i nauczył się znajdować swoje zadowolenie w Panu, a w niczym innym – to natychmiast uświadamiacie sobie coś szczególnego. Natychmiast wasz duchowy zmysł odkrywa przepiękny zapach Chrystusa. Coś w tym życiu zostało rozbite, coś zostało złamane i daje się odczuć wonność. Ta woń, która napełniła ów dom w Betanii tego dnia, wciąż jeszcze napełnia Kościół; wonność Marii ma charakter nieprzemijający. Potrzeba było tylko jednego uderzenia, aby rozbić słoik dla Pana, ale zarówno skutki rozbicia jak i wonność namaszczenia pozostają.

Mówimy tutaj o tym, czym jesteśmy, nie o tym, co robimy lub głosimy. Może prosiłeś Pana od dawna, aby zechciał cię użyć w taki sposób, aby inni odnosili wrażenie, że im usługuje Sam Pan. Modląc się w ten sposób, nie prosimy dosłownie o dar przemawiania, albo nauczania. Chodzi raczej o to, aby stykając się z ludźmi sprawiać takie wrażenie, że stają się świadomi obecności Bożej; aby im móc przelać coś z odczucia Boga, z Boga Samego. Drodzy przyjaciele, nie uda wam się sprawić takiego wrażenia obecności Bożej na innych, jeśli wpierw nie zostaną złamane wszystkie, nawet najkosztowniejsze wasze posiadłości – u stóp Pana Jezusa.

Ale skoro tylko to zostało osiągnięte, może się wydawać, że jesteś, czy też nawet nie jesteś używany przez Boga, a jednak Bóg rozpocznie używać cię w kierunku stwarzania w innych głodu duchowego. Ludzie poczują w tobie wonność Chrystusa. Nawet najmniejszy święty, który jest członkiem Ciała Chrystusowego, odczuje to. Odczuje, że oto ma przed sobą kogoś, który poszedł za Panem, który ucierpiał, który nie poruszał się samowolnie, niezależnie, ale który doświadczył, co to znaczy zrezygnować z wszystkiego dla Niego. Tego rodzaju życie robi wrażenie na innych, a wrażenie takie stwarza głód, a głód zmusza człowieka do szukania tak długo, dopóki przez objawienie Boże nie dostąpi pełni życia w Chrystusie.

Pan Bóg nie powołuje nas, abyśmy na pierwszym miejscu głosili Ewangelię lub pracowali dla Niego. Pierwszym zadaniem, które nakłada na nas, jest stwarzanie w innych głodu za Nim Samym. To jest wszak tym najkonieczniejszym przygotowaniem gleby dla rozsiewania ziarna Słowa.

Jeślibyś postawił wspaniałe ciastka przed dwoma ludźmi, którzy co dopiero spożyli obfity posiłek, jaka będzie reakcja? Będą o nich rozmawiali, podziwiali ich wygląd, dyskutowali nawet na temat recepty ich sporządzania, sprzeczali się o koszta ich produkcji – będą w istocie robili wszystko, tylko nie będą ich jedli! Jeśliby natomiast byli naprawdę głodni, to nie trwałoby długo, a ciastka byłyby zjedzone. Podobnie jest w sprawach Ducha. Żadnej pracy nie można wykonać prawdziwie w życiu jakiejś duszy, dopóki nie powstanie w niej poczucie potrzeby. Ale jak tego dokonać? Nie możemy wcisnąć duchowego apetytu do innych siłą; nie możemy zmusić ludzi do tego, aby byli głodnymi. Głód trzeba stworzyć, a można go stworzyć w innych tylko dzięki Bożemu życiu takich ludzi, którzy noszą w sobie podobieństwo Boga.

Zawsze chętnie wspominam słowa tej „zacnej niewiasty” z Sunem. Mówiąc o proroku, którego obserwowała ona pewnego czasu, ale którego jeszcze osobiście nie znała, powiedziała: „Oto teraz wiem, że ten mąż Boży święty jest, który tędy przechodzi często” (2Król.4,9). Wrażenia tego nie wywarł Elizeusz tym co mówił, albo tym co robił, ale tym, czym był. Dzięki temu tylko, że przechodził tamtędy, niewiasta mogła zrobić to odkrycie, mogła się czegoś dowiedzieć. Co ludzie wiedzą o nas? Możemy pozostawić po sobie rozmaite wrażenia: ludzie mogą odnosić wrażenie, że jesteśmy mądrzy, że jesteśmy utalentowani, że jesteśmy tym czy tamtym. Ale w wypadku Elizeusza wrażenie była wyraźnie takie: w tym człowieku jest Bóg.

Sprawa naszego oddziaływania na innych uzależniona jest od jednej rzeczy, a jest nią działanie Krzyża w nas, którego skutkiem jest sprawianie radości sercu Bożemu. Krzyż żąda, abym starał się Jego zadowolić, żeby wyłącznie Jemu sprawiać radość, bez względu na to, ile by mnie to kosztowało. Siostra, o której już wspomniałem, znalazła się pewnego razu w bardzo dla niej trudnej sytuacji; mam na myśli to, że dana sprawa kosztowała ją bardzo, bardzo wiele – wszystko. Byłem u niej w tym czasie, i uklęknęliśmy razem do modlitwy ze łzami w oczach. Spoglądając w górę rzekła: 'Panie, chętnie się zgodzę na to, aby moje serce pękło, byle Twoje serce znalazło zadośćuczynienie!’ Mówienie o pękającym sercu w ten sposób mogłoby się wydawać wielu z nas tylko jakimś romantycznym sentymentem, ale w tej szczególnej sytuacji, dla niej było to całkowitym odpowiednikiem rzeczywistości.

Musi być to coś – gotowość poświęcenia Panu wszystkiego, złamanie i wylanie wszystkiego Panu – co daje upust tej cudownej wonności Chrystusa i stwarza w życiu innych ludzi świadomość potrzeby, która wyciąga ich z ciemności dotychczasowego życia do poznania Pana. Czuję, że to jest sercem, jądrem wszystkiego. Ewangelia ma za zadanie stworzenie w nas, grzesznikach, takiego stanu, który by zadowolił serce Boga. Aby cel ten mógł być osiągnięty, przychodzimy do Niego ze wszystkim co mamy, z wszystkim, czym jesteśmy – i więcej jeszcze, najbardziej nawet kosztownymi duchowymi doświadczeniami i powiadamy Panu tak: 'Panie, gotów jestem ofiarować Ci to wszystko – nie tylko dla Twojej pracy, czy dla Twoich dzieci, ani dla niczego innego – tylko dla Ciebie!’

Ach, być w ten sposób roztrwonionym dla Pana! Jakże wielkim to jest błogosławieństwem! Wielu z tych, którzy w świecie chrześcijańskim byli nawet znakomitymi osobami, nic nie wiedzą o tym. Wielu z nas było użytych w pracy Pańskiej w całej pełni, powiedziałbym nawet za dużo – ale nie wiemy, co to znaczy być roztrwonionym dla Pana. Pragniemy być zawsze 'czynni’; niekiedy Bóg wolałby mieć nas w więzieniu. Myślimy kategoriami podróży apostolskich – Bóg zaś niekiedy dopuszczał do tego, że Jego najwięksi ambasadorowie bywali zakuci w kajdany.

„Lecz chwała Bogu, który nam zawsze daje zwycięstwo w Chrystusie, i objawia wonność poznania Go przez nas na każdym miejscu” (2 Kor. 2, 14).

„A napełnił się dom wonnością maści” (Jan 12; 3).

Aby Pan zechciał darować nam tę łaskę, abyśmy się mogli nauczyć, jak się Jemu podobać. Jeśli, podobnie jak Paweł, uczynimy to naszym najwyższym celem (2 Kor.5,9), wówczas Ewangelia osiągnie swój ostateczny cel.

Watchman Nee

Artykuł pochodzi z książki „Normalne życie chrześcijańskie” autorstwa Watchmana Nee w wydanej staraniem Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w latach sześćdziesiątych.