CzytelniaNowościWielkanoc

Piątek, który nie jest końcem

Są takie historie, które — nieopowiedziane do końca — zupełnie tracą sens. Zdarzenia dziejące się po drodze są ważne, ale brak puenty, kropki nad „i” nie tylko pozbawia je mocy, ale także pozostawia niedosyt u słuchacza, a czasem uczucie dezorientacji.

Nasze życie jest właśnie taką historią nieopowiedzianą jeszcze do końca. Oceniamy je na podstawie tego, co miało już miejsce oraz tego, co obecnie się dzieje, czasem tracąc z pola widzenia to, co jeszcze się zdarzy. I nie jest ważne, czy mamy lat 25, czy 75.

To trochę tak, jak gdyby ktoś z Ewangelii urwał zakończenie i nie znalibyśmy jej dalszego ciągu… I wszystko miałoby się kończyć w piątek? Nawet jeśli to jest Wielki Piątek, końcem tego dnia byłby wielki smutek i poczucie przegranej. Jezus został złożony w grobie. Kamień zatoczony przed wejście do katakumby. Napisy końcowe. Kościół nigdy by nie powstał. Świat, ludzie, wszystko poszłoby inną drogą.

Dziś ateiści złośliwie krytykują chrześcijaństwo, że to ciemnota, że nowoczesnemu człowiekowi nie jest do niczego potrzebne, ale kim byłby ten nowoczesny człowiek, jak wyglądałaby nasza nowoczesność, gdyby historia Jezusa zakończyła się w piątek? To już nawet nieważne, jak wyglądałaby nasza teologia (czy byłby w ogóle sens ją pisać?), ale czy ktoś by się odważył nakreślić alternatywne dzieje ludzkości bez pojawienia się chrześcijaństwa, które tchnęło w upadający świat antyku potężną dawkę nadziei i miłości? Ale zostawmy wielką historię. Z czego nadzieję do życia miałby czerpać co trzeci człowiek na ziemi, który jest chrześcijaninem, i ponad 40 tysięcy nowych wierzących przybywających każdego dnia?

Apostoł Paweł pisał: „A jeśli Chrystus nie został wzbudzony, tedy i kazanie nasze daremne, daremna też wasza wiara” (l Kor 15:14). Myślę, że nie zawsze doceniamy ten fakt, że mamy powód, by wierzyć. Bo to się stało!

Amerykanie mają takie powiedzenie: Thank God iťs Friday — dzieki Bogu już piątek (bo zaczyna się weekend). To dobre hasło, bo faktycznie piątek coś kończy, za to niedługo po nim jest niedziela. Nie tylko w kalendarzu, ale w naszym życiu. I naprawdę dzięki Bogu!

Czasem czujemy się jak uczniowie Chrystusa po piątku, kiedy ich Pan został ukrzyżowany — zdezorientowani, rozczarowani, przestraszeni tym, co to będzie. Oni jednak rzeczywiście nie wiedzieli. Wprawdzie Jezus mówił im o tym, że zostanie wskrzeszony z martwych (np. Mt 17:9), ale wtedy dla nich nie była to prawda, którą przyjmuje się jako coś oczywistego. My już wiemy. Jednak te trzy dni przed zmartwychstaniem dłużą się niemiłosiernie. W naszym życiu, w odniesieniu do wypełnienia się pewnych Bożych obietnic, mogą to być całe lata. Ale nie musimy się zastawiać, „czy” (będziemy szczęśliwi, spełnieni, uratowani), ale „kiedy”. Bo i tak zawsze na końcu czeka na nas niedziela. I radość z tej niedzieli zawsze przebije piątkowy smutek, żal i dezorientację.

Czasem mam wrażenie, jakbyśmy byli takimi piątkowymi chrześcijanami. Kamień przywalił wejście do grobowca, w którym pogrzebaliśmy swoją radość i oczekiwanie na coś lepszego. Może i dobrze wspominamy lata i wydarzenia minione, ale zawsze będzie towarzyszyło nam poczucie żalu, że to już za nami, a co dopiero, kiedy w te obrazy z przeszłości wplatają się myśli o tym, co nam się nie udało, czego się nie doczekaliśmy. I tak żyjemy tym swoim „tu i teraz”, pozwalając się okradać z nadziei zmartwych wstania. I nie chodzi jedynie o teologiczną doktrynę. Myślę o niej tej nadziei niedzielnego poranka jako o czymś, co całe życie napełnia sensem. Bo tak naprawdę to właśnie stamtąd — sprzed pustego grobu — pochodzi cała pełnia mojego życia.

WŁODEK TASAK
Artykuł ukazał sie w „Teraz i zawsze” 3/212