CzytelniaHistoria i archeologia

Arabsko-Izraelska wojna 75-letnia (jak dotąd)

Tak, jak atak Rosji na Ukrainę w zasadzie zakończył COVID-19, tak niedawny (7 października) atak Hamasu na Izrael w dużej mierze zakończył zainteresowanie wojną na Ukrainie. Teraz oczy całego świata zwrócone są na Gazę. A jednak bardzo mało ludzi zna tło i przebieg tego konfliktu, zwanego bliskowschodnim lub izraelsko-arabskim. Zwykle wystarcza im parę stereotypów i powierzchownych (bardzo często z gruntu błędnych) ocen. Zanim jednak przyjrzymy się temu bliżej – co nie uda się za jednym razem, mówimy bowiem o problemie, który ciągnie się właściwie od ponad stu lat – najpierw kilka uwag wstępnych.

Dawid i Goliat zamienieni miejscami

Dramat, który rozgrywa się na naszych oczach jest typowym konfliktem racji moralnych. Z jednej strony – biorąc pod uwagę obrazy z mediów – ginący cywile palestyńscy, z drugiej uzbrojona po zęby armia izraelska. Z tym motywem Dawida i Goliata1 ludzie sobie nie radzą, w naturalnym odruchu stają po stronie słabszych. Dziś nikt już nie chce pamiętać od czego ta tragedia się zaczęła – choć było to zaledwie parę tygodni temu. Tym bardziej, że mało kto wie od czego zaczął się ten konflikt kilka pokoleń wstecz. W dodatku trudno jest tłumaczyć zawiłości tego naprawdę zagmatwanego dramatu dwóch narodów w sytuacji, kiedy obie strony obserwatorów oczekują jasnych, czarno-białych podziałów. Zarówno dla sympatyków Palestyńczyków, jak i tych, którzy trzymają stronę Izraela jest to walka dobra ze złem. Tymczasem jak powiedział o tym pierwszy prezydent Izraela, Chaim Weizman, jest to wybór między niesprawiedliwością a niesprawiedliwością jeszcze większą2.

Kto jest dobry, a kto zły?

Tu pozwolę sobie na trochę dłuższą dygresję. Bez względu na to, czy dyskusja prowadzona jest na poziomie międzynarodowej dyplomacji, uznanych mediów czy typowego sporu internetowego obcych sobie ludzi, obie strony lubią odwoływać się do racji moralnych. Lubimy stać po stronie słuszności i potępiać niesprawiedliwość. Jednak w rzeczywistości nieczęsto zdarzają nam się sytuacje, kiedy jedna strona jest ewidentnie zła, a druga całkowicie dobra, niesplamiona złymi czynami, choćby jednostkowymi. Boimy się, że ujawnienie ich zniweczy całe staranie potępienia zła, więc staramy się patrzeć na daną sytuację w sposób pozwalający zachować ów klarowny podział. Nawet kosztem faktów i prawdy. Na drugim biegunie sadowi się niebezpieczeństwo przymusu przyjęcia całkowicie cynicznej postawy: wszyscy są siebie warci, co ja nazywam problemem zrównywania zła. W rzeczywistości świat z reguły (choć nie zawsze) wcale nie jest taki, że jedni są źli i tylko źli, a drudzy dobrzy i bez zarzutu. To jednak wcale nie znaczy, że nie ma pomiędzy nimi żadnej różnicy, a co za tym idzie – nikt nie ma przewagi moralnej. Po prostu świat jest bardziej skomplikowany, z czym nasze poczucie sprawiedliwości sobie nie radzi. Kiedy więc ktoś odwołuje się do racji moralnej, w sytuacji, gdy ciążą na nim istotne zarzuty, wydaje nam się, że nie ma do tego prawa. Jednak tak surowe podejście sprawia, że dobrze wychodzi na tym zły, który złapał swego przeciwnika na czymś, co sam robi notorycznie i z założenia. Weźmy taki przykład. Amerykańscy żołnierze po wyzwoleniu obozu koncentracyjnego w Dachau, 29 kwietnia 1945 roku, pod wpływem tego, co tam zobaczyli – tysięcy zmaltretowanych, umierających i martwych więźniów – zamordowali ponad 500 żołnierzy SS, którzy im się poddali. Formalnie i faktycznie była to zbrodnia wojenna, dotyczyła bowiem jeńców wojennych. Czy to znaczy, że Amerykanie i Niemcy w tej wojnie byli warci siebie? Czy to znaczy, że na wojnie nie ma dobrych i złych? I w związku z tym nie warto przyglądać się szczegółom, okolicznościom, przyczynom bądź proporcjom? Takie podejście doprowadzi nas donikąd. Piszę o tym wszystkim, w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z czynami złymi po obydwu stronach, co nie znaczy, że zrównujemy zło, albo, że przestajemy zwracać uwagę na szczegóły3.

Racje historyczne – a kto pyta?

Tak więc racja moralna to trudne tworzywo, ale racja historyczna, która w tym sporze odgrywa ważną rolę, to materiał wcale nie łatwiejszy. Co jest słuszne w historii, a co nie – zależy od nastawienia. Na przykład patrząc na zasadność pretensji danej strony konfliktu do danych ziem, możemy wziąć pod uwagę przynajmniej trzy rodzaje argumentów: historyczny (kto na danym terenie był wcześniej lub dłużej), etniczny (kogo jest tam więcej), emocjonalny (jakie te ziemie mają znaczenie dla danej nacji). Poza dotyczącą naszego tematu ziemi izraelskiej/palestyńskiej podobne dylematy dotyczą wielu innych miejsc na świecie: nasze Kresy wschodnie, Kosowo, Krym i Donbas, Abchazja, Kaszmir – długo można by wymieniać. Nie ma więc jednej uniwersalnej miary, którą można przyłożyć do danego konfliktu, aby uzyskać miarodajny wynik. Czy to znaczy, że nie można rozsądzić racji stron? Nie, ale najpierw musimy przyjąć jakiś spójny modus operandi. Zwykle jednak tej spójności decydującym lub spierającym się brakuje. Na przykład kiedy rozstrzygano kwestie granic po I wojnie światowej, w przypadku Czechosłowacji państwa Ententy w Wersalu zastosowały zasadę prymatu granic historycznych nad etnicznymi, ale już w przypadku Polski – zadecydowano odwrotnie. Co pokazuje, że decydowały względy polityczne, a nie racje innego rodzaju. I tak zwykle jest – pomimo tego, na co powołują się strony w dyskusji.

Wracając do przypadku bliskowschodniego, Izrael powołuje się oczywiście na fakt historyczności tych ziem, jako dawnej państwowości czasów króla Dawida, Salomona i innych swoich władców. Arabowie z kolei powołują się na to, że to oni tam mieszkali w chwili, kiedy Żydzi zaczęli wracać do Erec Israel w XIX i na początku XX wieku. Do tego jeszcze wrócimy, gdy zaczniemy się przyglądać genezie konfliktu. Mamy tu jednak do czynienia z jeszcze jedną kwestią: Gdzie Żydzi mieliby mieszkać? W dyskusjach internetowych często pojawia się argument, że nie są oni u siebie. Pomijając niską wartość merytoryczną tego stwierdzenia, należy zadać więc pytanie: A gdzie w takim razie Żydzi byliby u siebie, jeśli nie tam, gdzie znajduje się dziś państwo Izrael? I o ile dwadzieścia państw arabskich rozciąga się na obszarze prawie 12,5 miliona km2 (sic!), to Izrael z ludnością żydowską nie ma żadnego innego miejsca na ziemi, gdzie mógłby istnieć4. Szczególnie po Holokauście, który spotkał Żydów w Europie. Dlaczego przywołuję państwa arabskie? Są one naturalnym miejscem – ze względu na jedność religijną, językową i kulturową, gdzie mogli mieszkać Palestyńczycy w sytuacji gdy obie skonfliktowane nacje nie chcą lub nie mogą żyć obok siebie.

Zdaję sobie sprawę, że dziś pojawia się argument, iż Palestyńczycy są potomkami Kananejczyków i Filistynów5, czyli ludności z którą starożytni Izraelczycy starli się zbrojnie już w XIII w. przed Chr. Ale to teoria, która per analogiam kazałaby nam wierzyć, że w Małopolsce mieszkają nie Polacy, ale potomkowie Wiślan. I przez tysiąc dwieście lat nic się nie zmieniło. Tymczasem w tamtym przypadku nie zmieniłoby się nic przez cztery tysiące lat (sic!). Przez wieki miejscowi Arabowie uważali Palestynę za część tzw. Wielkiej Syrii, a potem za część Transjordanii (późniejszej Jordanii). I słabo wykształcało się tam poczucie odrębności narodowej ludności arabskiej zamieszkującej Palestynę. Kiedy w 1919 r. w Damaszku zebrał się Syryjski Kongres Narodowy, z udziałem przedstawicieli ludności całego regionu, który postulował utworzenie Wielkiej Syrii obejmującej Syrię Liban, Palestynę i Jordanię, jedno wspólne państwo arabskie, nikt nie myślał o odrębności palestyńskiej.

Światowy konflikt na mikroskalę

W ten sposób przechodzimy do ostatniego pytania: O jaki obszar toczy się ta bezwzględna walka prowadzona zbrojnie już od 75 lat? Dzisiejszy Izrael zajmuje terytorium o powierzchni 22 tys km2 . To tyle, ile obejmuje województwo zachodniopomorskie (22,8 tys. km2). Jest to teren o długości 470 km i szerokości od 115 do 135 km (czyli tyle, ile wynosi odległość z Warszawy do Łodzi). Strefa Gazy to teren o powierzchni 360 km2 (nieco więcej niż miasto Kraków – 327 km2), zaś Zachodni Brzeg Jordanu to 5,8 tys. km2, trochę więcej niż połowa województwa opolskiego, najmniejszego z naszych województw.

Ponadto warto pamiętać, że ponad połowę powierzchni Izraela zajmuje pustynia Negew (12 tys. km2), a 1000 km2 to Morze Martwe. Do tego należy doliczyć znaczące tereny górskie (Góry Eilat i Góry Galilei). Historycznie były to ziemie, gdzie osadnictwo koncentrowało się głównie w wąskim pasie ziemi nadmorskiej oraz w dolinie Jordanu. Biorąc pod uwagę wielkość, jest to obszar, który stanowi odpowiednik 17 promili (dokładnie 0,176%) terytoriów państw arabskich. Sama Arabia Saudyjska jest 97 razy większa od Izraela.

Izrael zamieszkuje w sumie 9,8 mln ludzi, z tego Żydzi stanowią 7,2 mln, Arabowie 2, 05 mln, inni 0,55 mln obywateli tego kraju6. Do tego 2 mln Palestyńczyków mieszka w Strefie Gazy i 2,3 mln Palestyńczyków mieszka na Zachodnim Brzegu Jordanu. Te 14 milionów ludzi w sumie to odpowiednik liczby mieszkańców takich miast jak Manila, Kanton lub Rio de Janeiro. Niezbyt wiele.

Po co przytaczam te liczby? Aby pokazać jak niewielki fragment ziemi ze stosunkowo niewielką liczbą mieszkańców7 stanowi podstawę problemu, który nie jest rozwiązany od 75 lat. Stanowiąc potencjalne zarzewie wielkiego konfliktu międzynarodowego. I tu chyba leży sedno problemu: nie chodzi bowiem, aby go rozwiązać, lecz aby podsycać ogień. I temu się bliżej przyjrzymy w kilku odsłonach.

Część II. Bucza i Gaza są tym samym, czyli o moralizowaniu na wojnie

Każdy dzień wojny z Hamasem dostarcza nowych przykładów na potwierdzenie obrazu węzła gordyjskiego, jakim jest konflikt arabsko-izraelski. I jednocześnie – idąc za tą metaforą1 – Izrael zdecydował się na takie właśnie rozwiązanie konfliktu. Kryptonim operacji wojskowej prowadzonej od kilku tygodni w Strefie Gazy to Żelazne Miecze. Działania wojskowe Izraela podejmowane w odpowiedzi na „operację wojskową” (jak określił ją dowódca Hamasu, Mohammad Deif) o nazwie Burza Al-Aksa wywołują nieprzerwanie sprzeciw opinii publicznej na świecie.

Dziwne analogie eksperta

Niedawno słuchałem wywiadu z ekspertem od tematyki bliskowschodniej – byłem zaskoczony, jak jednostronnie podchodził do sprawy. Szczególnie, kiedy zaczął porównywać działania Izraela w Gazie do działań Rosji na Ukrainie. A przecież są to sytuacje całkowicie różniące się od siebie. Jeśli popatrzymy na te dwa (lub jakiekolwiek inne) konflikty wybiórczo, a nie całościowo, dojdziemy do błędnych wniosków. Musimy brać pod uwagę wszystkie elementy układanki, nie tylko niektóre, i to dobierane subiektywnie. Dr Szewko (wspomniany ekspert) mówi: „Jak sobie tylko wymienimy nazwy [krajów – przyp. moje], to w dużej mierze pasuje do tego, co robi Izrael” – mając na myśli tezy rosyjskiej propagandy odnośnie wojny na Ukrainie2. Kilka minut później mówi zaś, że jeśli rząd Izraela morduje cywilów, jest de facto organizacją terrorystyczną, podobnie jak Hamas. Byłem zdumiony. Odpowiednikiem mordowania cywilów w Buczy nie jest bombardowanie Gazy, ale kibuc Be’eri, zaatakowany przez Hamas, gdzie zamordowano 120 mieszkańców, albo atak na festiwal muzyczny w Reim, gdzie zabito co najmniej 250 młodych ludzi. Przytoczyłem te dwie opinie politologa zajmującego się sprawami bliskowschodnimi, ponieważ pokrywają się one z tym, co można usłyszeć zarówno w mediach oficjalnych, jak i społecznościowych. Do tego można jeszcze dodać głosy polityków z różnych państw (ostatnio na przykład Boliwia oficjalnie zerwała stosunki dyplomatyczne z Izraelem, z powodu działań tego państwa w Strefie Gazy), co da nam właściwie komplet w wielogłosie opinii publicznej: politycy, eksperci, media, zwykli ludzie. Wrażenie to wzmacniają wielotysięczne demonstracje sprzeciwu wobec polityki Izraela i poparcia dla sprawy palestyńskiej, jakie odbyły się chociażby w Londynie i w Nowym Jorku3, ale i w Polsce. A do tego wszystkiego oglądamy w mediach niezwykle tragiczne obrazy tej wojny w postaci poranionych i zabitych dzieci palestyńskich w Gazie i zniszczonych zabudowań na tym terenie. Czy mamy więc do czynienia z jasną sytuacją, gdzie Izrael jest zbrodniczym państwem, które prowadzi politykę terroru wobec swoich sąsiadów-Palestyńczyków, niczemu winnych cywilów?

Dla wielu ludzi sprawa jest jasna: moralna racja jest po stronie ofiar z Gazy. Zdaję sobie sprawę, że podejmuję się zadania karkołomnego, które może ściągnąć na mnie wiele głosów potępienia. A jednak świadomie chcę podjąć próbę nie tyle usprawiedliwienia Izraela za jego politykę, ile pokazania, jak bardzo niejednoznaczna jest to sytuacja. I jak łatwo jest zajmować stanowisko potępiające, nie znając szerszego obrazu. Czy może to usprawiedliwić zabijanie dzieci? Nie. I nie o to tu chodzi. Ale albo pójdziemy drogą prostych odpowiedzi, które nas nic nie kosztują, bo siedzimy sobie w spokojnym miejscu oddalonym od wydarzeń o 2500 km, albo zadamy sobie nieco trudu, żeby zobaczyć, że nie zawsze mamy do czynienia z oczywistymi wyborami i co za tym idzie – nie z każdej sytuacji jest dobre wyjście.

Świat jest zły

Zacznijmy od tego, od czego zwyczajnie trzeba zacząć: świat, w którym żyjemy, jest miejscem złym. Takim, gdzie zło w różnych jego postaciach daje się we znaki na różnych poziomach życia społecznego. I choć „ludzi dobrej woli jest więcej’, jak śpiewał Czesław Niemen, to jednak ci źli: terroryści, nieudolni, tchórzliwi politycy, tendencyjni dziennikarze, i podatna na manipulacje opinia publiczna biorą górę. Antropologia biblijna4 pomaga zachować trzeźwość myślenia, z kolei naiwność idealistów – wręcz przeciwnie.

W tym punkcie chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze, wojna jest zła, ale unikanie wojny nie rozwiązuje problemu. Dlatego starożytni Rzymianie ukuli powiedzenie: Si vis pacem para bellum (Chcesz pokoju, szykuj się do wojny). Siła działa odstraszająco, słabość prowokująco. To zdanie nie jest uniwersalnym rozwiązaniem, bo nie uchroniło Izraela przed tragedią 7 października. Ale wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby nie możliwości militarne tego państwa. Izrael nie istniałby już od wielu lat. I nie mówilibyśmy o ofiarach liczonych w tysiącach, ale w setkach tysięcy.

Druga kwestia łączy się z pierwszą. Odwet to nie tylko zemsta. Obecne działania Izraela w Strefie Gazy niewątpliwie mają charakter odwetowy, na co wskazuje ich skala. Ale w takich sytuacjach chodzi też o efekt odstraszania. Nie zawsze jest on skuteczny, ale możemy być pewni, że brak reakcji zawsze jest nieskuteczny. Odwet każe się sprawcy zastanowić, czy atak jest warty ceny, którą trzeba zapłacić.
Takie podejście kłóci się z naszym idealistycznym podejściem, które zakłada, że zawsze trzeba rozmawiać, zamiast odwoływać się do siły. Spotkałem się ostatnio z ważną dla zrozumienia sprawy wypowiedzią Goldy Meir, pełniącej urząd premiera Izraela w latach 1969-1974 (czyli podczas dramatycznej wojny Yom Kippur). Powiedziała ona: „My chcemy żyć, nasi sąsiedzi chcą nas widzieć martwymi. Nie zostaje za dużo miejsca na kompromis”.

Rzadki luksus posiadania nieograniczonego pola manewru

W sytuacji, którą obserwujemy od ponad trzech tygodni, ludzie wyrażają swoje oburzenie na brutalność działań Izraela. Ani razu nie spotkałem jednak propozycji, jak Izrael powinien postąpić w tej sytuacji. Ani ze strony polityków, ani ekspertów, ani dziennikarzy, ani zwykłych użytkowników internetu. Jeśli jednak ktoś na takie propozycje natrafił, bardzo proszę o informację. I piszę to bez złośliwości. Chciałbym je poznać.

W historii, czyli w realnych sytuacjach jest tak, że politycy bardzo rzadko mogą wszystko – zwykle poruszają się w dość wąskich granicach wytyczonych przez dwa pojęcia: możliwe-niemożliwe oraz przez interes polityczny. Jedno i drugie sprawia, że nie każdy problem da się rozwiązać optymalnie, bezstratnie, także dlatego, że druga strona na to nie pozwala.

Mówi się, że działania Hamasu są efektem frustracji będącej efektem bezradności wobec niemożności utworzenia własnej państwowości. To nieprawda – państwowość palestyńska mogła powstać już kilkakrotnie, o czym będę pisał w dalszym ciągu tego cyklu artykułów. Zresztą od 1993 roku mamy do czynienia z faktycznym istnieniem Autonomii Palestyńskiej, a właściwie Palestyńskich Władz Narodowych, które sprawują władzę w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. A pełnoprawny status Palestyny jako podmiotu prawa międzynarodowego nie zależy tylko od Izraela, ale co najmniej w równej mierze od samych Palestyńczyków, jak również od gremiów międzynarodowych. O czym też napiszę szerzej później.

Tak więc władze Izraela nie mają wcale wszystkich kart w ręku, aby rozwiązać problem palestyński, o czym zdają się nie chcieć pamiętać liczni komentatorzy. Podobnie jak nie mają nieograniczonych możliwości, by rozwiązać problem Hamasu w Strefie Gazy. Organizacja ta sprawuje władzę na tym terenie od stycznia 2006. Początkowo w wyniku wygranych wyborów municypalnych, potem już na zasadzie narzuconej dyktatury polityczno-religijnej. W tym czasie Hamas kilkakrotnie przeprowadzał nasilone ataki rakietowe na Izrael, które spotykały się z kontrakcją sił zbrojnych tego państwa: w 2008/2009 r. (Operacja Płynny Ołów), w 2012 r. (Operacja Filar Obrony), w 2014 r. (Operacja Ochronny Brzeg). Ostrzał rakietami prowadzono z Gazy także w ubiegłym roku. Od października mamy kolejną odsłonę tego konfliktu (Operacja Żelazne Miecze). Zawsze kolejność jest taka sama: Hamas ostrzeliwuje izraelskie miasta i osiedla, spotykając się z reakcją Izraela, która kończy się zawieszeniem broni, które zawsze jest nietrwałe.

Jako że strefa Gazy jest niewielkim terenem zamieszkanym przez 2 mln ludzi (obszar Krakowa z trzykrotnie większą liczbą mieszkańców), nie da się tam prowadzić działań zbrojnych, które przypominają choćby wojnę na Ukrainie: żołnierze walczą w lasach i na otwartym terenie oraz we wsiach, rzadziej w miastach. Także z tego powodu, że Hamas nie podejmuje takiej walki, preferując działania partyzanckie. Z jednej strony jest to zrozumiałe, powodem jest znaczna różnica potencjałów wojskowych pomiędzy walczącymi stronami. Z drugiej jednak jest to świadomy przemyślany wybór, o czym później.
Przypomnijmy sobie polskie gorące spory o powstanie warszawskie: winni ogromnych strat cywilów nie są ostatecznie Niemcy, ale dowództwo AK, które podjęło decyzję o jego rozpoczęciu. W tej jednak sytuacji winny jest Izrael, że prowadzi walki miejskie, w sytuacji kiedy nie ma innej możliwości pokonania Hamasu. Darujmy sobie absurdalne z wojskowego punktu widzenia dywagacje politologów czy dziennikarzy, że izraelskie siły specjalne powinny wyłapać bojowników Hamasu w mieście, idąc od domu do domu. Nie w świecie realnym, gdzie siły specjalne nie są obdarzone nadludzkimi zdolnościami i funkcją nieśmiertelności.

W historii mamy wiele przykładów toczenia bardzo ciężkich walk miejskich. I żeby nie cofać się do czasów II wojny światowej, gdzie straty wśród cywilów przekraczały nawet 100 tys. ludzi (m.in. Warszawa, Mińsk, Manila), przypomnijmy sobie ciężkie walki o duże miasta w ciągu ostatnich 40 lat. W 1982 r. wojska izraelskie biły się o Bejrut, gdzie Organizacja Wyzwolenia Palestyny zrobiła swoją kwaterę główną i punkt wypadowy do ataków na Izraelczyków. W 1994 r. Rosjanie zdobywali 400-tysięczny Grozny, bezwzględnie niszcząc dzielnicę po dzielnicy, liczby ofiar nawet nie próbowano ustalić. W 2003 r. podczas drugiej wojny w Zatoce Amerykanie szykowali się do ciężkich walk o Bagdad. Na szczęście żołnierze Saddama Husajna stawili słaby opór, jego armia się rozpierzchła. Trzynaście lat później armia iracka, wspierana przez Kurdów, musiała stoczyć ciężką bitwę z dżihadystami z ISIS o dwumilionowy Mosul. Walki trwały od października 2016 r. do lipca 2017 r. Straty ludności cywilnej wyniosły – według różnych źródeł – od kilku do kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
Niestety takie są realia współczesnych konfliktów – cywile w nich giną. Zamiast jednak obarczać winą tę stronę, której akurat nie lubimy, warto się zastanowić, kto konflikt rozpętał.
I jeszcze jedno pytanie na koniec tego punktu: Jakie państwo świata, będąc na miejscu Izraela, zareagowałoby tak, jak proponują to gremia międzynarodowe (lub internet), czyli odstąpieniem od użycia siły?

Czynnik psychologiczny

Na rolę psychologii wojny rzadko zwraca się uwagę, a szkoda. Wydaje nam się (w co trudno uwierzyć), że żołnierze są całkowicie odporni na to, co widzą na wojnie. Tymczasem żołnierz, który widzi śmierć swoich, łatwiej zadaje śmierć obcym. Oczywiście ta zasada działa w obie strony. W poprzedniej części historii konfliktu arabsko-izraelskiego przytaczałem przykład amerykańskich żołnierzy, którzy zmasakrowali kilkuset esesmanów z załogi KL Dachau. Stało się to po tym, jak weszli do obozu i zobaczyli, co się tam działo. Takich historii można przytaczać bardzo wiele.

Bardzo charakterystyczny jest przykład Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej. Jeszcze w 1939 i na początku 1940 r. brytyjscy dowódcy wzbraniali się przed dokonywaniem bombardowań Niemiec, argumentując to tym, że może na tym – przy okazji – ucierpieć własność prywatna (sic!). Już w 1943 r. po bezlitosnych bombardowaniach Londynu, Coventry i innych miast przez Luftwaffe, nie mieli dłużej oporów przed odwetowymi nalotami dywanowymi na niemieckie miasta, w których ginęło po kilkadziesiąt tysięcy cywilów i więcej. Nie mieści nam się to w głowie, ale to nie nasze żony, rodzice i dzieci ginęli w niemieckich bombardowaniach, nierzadko zasypywani we własnych domach.

Możemy się oburzać, wyrzekać na niepotrzebne okrucieństwo, ale zgodnie ze znanym powiedzeniem: Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Izraelscy żołnierze oglądali pomordowanych ponad 1000 cywilów (zginęło też 170 żołnierzy IDF) – także całe rodziny, nie wyłączając dzieci; nierzadko zdarzało się, że na ciałach zamordowanych widać było ślady tortur, co oznaczało, że dzieci patrzyły na cierpienie rodziców lub odwrotnie. W świecie idealnym powiedzieliśmy: musicie zapomnieć, nie możecie być tacy, jak oni. Niestety nie żyjemy w świecie idealnym, ale złym.

Polscy żołnierze AK, NSZ i BCh mają na swoim koncie odwetowe ataki na wsie litewskie i ukraińskie5. Wcześniej widzieli pomordowanych cywilów przez litewską policję pomocniczą lub UPA. Czasem byli to ich bliscy lub znajomi. Świat jest zły, a jedynie bywa miłosierny, choć nie zawsze.

Arabsko-izraelska wojna trwa już 75 lat – przez ile lat można zachować niewinność, słysząc o napaściach na cywilów, czasem na ulicy, czasem w autobusie, czasem za pomocą rakiet wystrzeliwanych z Gazy?

Dylemat wagonika

Śródtytułowa nazwa brzmi niepoważnie, ale chodzi o poważny eksperyment myślowy natury etycznej. Philippa Foot (1920-2010), angielska filozof zajmująca się etyką cnót i relacją pomiędzy moralnością i racjonalizmem, wprowadziła do etyki rozważanie zwane dylematem wagonika, które polega na tym, że należy podjąć decyzję, co powinno się zrobić. „Wagonik kolejki wyrwał się spod kontroli i pędzi w dół po torach. Na jego drodze znajduje się pięciu ludzi przywiązanych do torów przez szalonego filozofa. Ale możesz przestawić zwrotnicę i w ten sposób skierować wagonik na drugi tor, do którego przywiązany jest jeden człowiek”.

Zgodnie z absolutyzmem moralnym wartość czynu w żaden sposób nie zależy od okoliczności ani dalszych skutków – taką postawę zajmują z reguły komentatorzy działań Izraela w Gazie. Z kolei zwolennicy etyki utylitarnej przyjmują, że wartość czynu może zależeć od okoliczności i ich skutków.

Judith Jarvis Thomson dylemat wagonika jeszcze utrudniła: „Sytuacja jest podobna do poprzedniej, wagonik wyrwał się spod kontroli i pędzi w dół. Jeśli nic go nie zatrzyma, zginie pięć osób. Jesteś na kładce nad torami i możesz zatrzymać go, tylko zrzucając coś ciężkiego. Tak się składa, że obok jest bardzo gruby człowiek – jedynym sposobem na zatrzymanie wagonika jest zepchnięcie go z kładki na tory. Tylko zabijając go, można uratować pięć osób. Czy powinieneś to zrobić?”.

My tej decyzji (w Gazie) nie musimy podejmować, więc łatwiej nam przyjmować absolutne normy, co jednak z tymi, którzy muszą ją podejmować? I to nie z poczucia zemsty, ale odpowiedzialności za życie swoich rodaków? Pamiętajmy: Hamas co kilka lat wznawia swoje ataki. Gdyby nie przeciwdziałanie Izraela (ostatecznie nieskuteczne, bo liczące się ze stratami cywilów w Gazie), wznawiałby pewnie nie co dwa, cztery, sześć lat, ale znacznie częściej. Znów przypomnę: nie żyjemy w świecie idealnym. Ludzie giną. Kogo wybrać, jeśli i tak ktoś zginie?

We wspomnianym eksperymencie z dylematem wagonika badani ludzie na początku, przed przedstawieniem im badanej sytuacji, najczęściej uznają się za zwolenników absolutystycznego rozumienia moralności. Później nie są już tacy pewni, co jest słuszne.

Kto się podejmie podjęcia decyzji? Opinia międzynarodowa grzmi w swoim poczuciu słuszności gniewu, instytucje międzynarodowe (m.in. ONZ) grzmią, ale nikt się nie kwapi do rozwiązania tej sytuacji. Dylemat wagonika Izrael musi rozwiązać samodzielnie. To łatwe dla świata, bo zdejmuje z niego odpowiedzialność.
Izrael zablokował swoje granice przez uciekinierami z Gazy (zapowiadając atak i wzywając cywilów do opuszczenia swoich domowi przeniesienia na południe Gazy, które miało nie być bombardowane), za co został potępiony (wyobraźmy sobie dwa miliony Palestyńczyków wpuszczonych do Izraela wśród których są terroryści z Hamasu). Ale Strefa Gazy graniczy nie tylko z Izraelem, na wschodzie sąsiaduje z Egiptem. Państwo to także zamknęło swoje granice. Spotkało się to ze zrozumieniem. Palestyńczycy znaleźli się w pułapce, ale winą obarczono tylko Izrael. Czy słusznie?

Łatwiej być terrorystą

Przyjrzyjmy się następnej kwestii. Hamas od początku prowadzi świadomą politykę stawiania Izraela pod ścianą, wcześniej robiła tak Al-Kaida wobec USA i wszystkie inne organizacje terrorystyczne świata. Z jednej strony jest to działanie obliczone na odwet atakowanego, za co można wyrazić swoje oburzenie i osiągnąć inne korzyści. Z drugiej zaś strony jest to sytuacja, w której terrorysta może wszystko, bo i tak jest potępiony, nie ma więc nic do stracenia. Pierwszą sytuację ilustruje wydarzenie z czasów II wojny światowej. Czeski rząd emigracyjny widział, jak mocno ludność Czech kolaboruje z Trzecią Rzeszą i nie podejmuje żadnych działań w kierunku organizowania ruchu oporu. W 1942 r. postanowiono, że zrzuceni zostaną na spadochronach czescy komandosi przeszkoleni w Wielkiej Brytanii w celu przeprowadzenia zamachu na Reinharda Heydricha, zastępcę Protektora Czech i Moraw, szefa SS i Policji na tym terenie. Zamach miał wywołać represje Niemców, a te miały odsunąć Czechów od współpracy z Niemcami. Pierwsza część planu się powiodła, druga gorzej. Z kolei drugą kwestię ilustruje sytuacja więźnia skazanego na dożywocie, któremu nie można już zwiększyć kary, więc jeśli kogoś w więzieniu zabije, w niczym to nie pogorszy jego położenia. Walczący z terrorystami mają o wiele gorzej. Jeśli ulegną słabości – tamci się rozzuchwalą, jeśli będą bezwzględni – pojawią się protesty opinii publicznej6.

Dla terrorystów im gorzej, tym lepiej. Jeśli zamachy się udadzą – sukces, jeśli odpowiedzią będzie odwet – sukces będzie pomnożony. Ofiary wśród cywilów? Oni nie są tu ważni, ważny jest wróg. Jak wiadomo, taktyka Hamasu (i podobnych im organizacji) polega na tym, żeby się chronić za cywilami, aby wystrzeliwać rakiety spomiędzy celów cywilnych, żeby organizować swoje kwatery, magazyny broni najlepiej na terenie wrażliwych celów cywilnych, jak szkoły, szpitale. Im więcej ofiar cywilnych – tym mocniej ugodzi to w przeciwnika.

Czy coś z tego wynika dla ich ofiar? Wzmaga ich nienawiść do przeciwnika, czyli zwiększa napływ ochotników do organizacji. I tak to się kręci. Nie łudźmy się, że terroryści działają z miłości do tych, których biorą na sztandary – to jest zawsze działanie z nienawiści do przeciwników. Dlaczego tak uważam? Problem palestyński można było dawno rozwiązać – i częściowo rozwiązano go w 1993 r. – a jednak wciąż mówi się o tym, jakby nic się nie zmieniło. Z kolei o nieudolności władzy Hamasu w Strefie Gazy (a może o metodzie jej sprawowania) świadczy porażający poziom biedy tamtejszej ludności, pomimo miliardów euro przekazywanych tam przez UE, odrębnie przez poszczególne kraje (głównie zachodniej Europy, np. Niemcy). Ale winą za wszystko i tak obwinia się Izrael. Przypomnę, że Strefą Gazy od 17 lat (!) rządzi Hamas, nie Izrael. A Palestyńczycy od 17 lat akceptują ten stan rzeczy. I bardzo łatwo dają się użyć przeciwko Izraelowi, o czym świadczą kolejne intifady (w 1987-1991 i 2000-2005 r.), w których izraelskich żołnierzy atakowali nawet 12-letni chłopcy, także kobiety. To nie jest wojna, jaką widzimy na Ukrainie: żołnierze, mundury, linia frontu (mimo bezwzględności i okrucieństwa Rosjan prowadzona jednak według przewidywalnych reguł).

No i w końcu nie zapominajmy, że Hamas nie jest samodzielnym czynnikiem politycznym (choć jeszcze bardziej nie jest nim ulokowany na Zachodnim Brzegu Hezbollah). Czy obie te organizacje działają, bazując jedynie na swoich możliwościach? Iran i Rosja to oczywiście sponsorzy, a są jeszcze ci, którzy wolą pozostać głębiej ukryci. To dlatego Palestyna wciąż nie powstała jako w pełni niepodległe państwo, bo tak naprawdę nikomu na tym nie zależy. Hamas i Hezbollah tego nie chcą, bo żyją z terroryzmu, Iran, bo żyje z szachowania Izraela i destabilizowania regionu. I można wymieniać dalej… To dość oczywisty wniosek – dlaczego więc krytycy Izraela tego nie widzą? Bo oni też żyją z tej nierozwiązanej sytuacji.

Mimo wszystko nie potrafię zrozumieć tych, którzy podtrzymują jednostronną i z gruntu nieprawdziwą narrację Hamasu, bezkrytycznie przyjmując nawet dane o stratach wśród Palestyńczyków, które pochodzą właśnie od Hamasu i nie ma, jak ich weryfikować.

Konkluzja

Jakie jest wyjście z tej patowej sytuacji? O tym napiszę na końcu mojego cyklu. Wbrew pozorom nie jest to sytuacja węzła gordyjskiego, w rodzaju nierozwiązywalnej. W historii z Aleksandrem Wielkim jest jeszcze przyjmowane drugie rozwiązanie – poza cięciem mieczem. Ów władca po prostu wyciągnął dyszel, rozłączając w ten sposób części wozu. Tak czy owak, postąpił niekonwencjonalnie.

Wojna w Gazie jest zła i okrutna. To nie ulega wątpliwości. Złe jest bombardowanie domów, zabijanie cywilów. Kiedy czytam, słyszę i widzę to, co się tam dzieje, przepełnia mnie żal, że to ma miejsce. Ale zbyt długo żyję na ziemi i zbyt długo zajmuję się historią, aby być idealistą. Wolałbym, aby Izrael działał w sposób bezbłędny i dysponując nieograniczonymi możliwościami. Wiem jednak, że jedno i drugie jest niemożliwe.

Ehud Barak, były premier i minister obrony Izraela powiedział: „Z powodu ostatniej sytuacji wszystkie rozmowy o pokoju są opóźnione. Ten atak nie przybliża pokoju między nami. To przynosi tylko więcej nienawiści i nawoływań do odwetu. Wierzę, że ostateczną wizją dla Izraela musi być powstanie dwóch państw, poluzowanie relacji z Palestyńczykami”.

Włodek Tasak
Z wykształcenia i zamiłowania historyk i teolog. Magisterium z historii otrzymał na Uniwersytecie Gdańskim, doktorat z teologii uzyskał w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Od dobrze ponad dwudziestu lat pastor, od 1994 r. wykładowca Historii Kościoła w Wyższym Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie. Od 2018 r. rektor tej uczelni. Zaprzysięgły kibic drużyny Liverpool FC, pasjonat historii, w tym dziejów wojen i wojskowości.

Artykuł pierwotnie opublikowany w serwisie „Z Góry


Przypisy

Część I.

1 Zauważmy, że mamy to do czynienia z zamianą ról: izraelski Dawid tu staje w roli ciężkozbrojnego Goliata, filistyński Goliat teraz jest małym chłopcem z kamieniem w ręku.

2 K. Gebert, Pokój z widokiem na wojnę, Warszawa 2023, s. 11.

3 Ten temat w kontekście bieżących wydarzeń w Strefie Gazy rozwinę w następnej części Wojny 75-letniej.

4 Po I wojnie światowej, wobec silnego sprzeciwu Arabów co do żydowskiego osadnictwa w Palestynie (zarządzanej przez Wielką Brytanię), pojawiła się zarówno wśród europejskich polityków, jak i samych Żydów-syjonistów idea osiedlania europejskich Żydów na Madagaskarze, wówczas będącym kolonią francuską. Były tez pomysły osiedlania Żydów na Nowej Gwinei, w Gujanie, a nawet w Australii. Jak wiadomo nie są to tereny bezludne, więc – pomijając wszelkie inne względy – pociągałoby za sobą problem, co zrobić z ludnością miejscową.

5 Na Zachodnim Brzegu bez zmian, red. Konrad Pędziwiatr, Warszawa 2016, s. 20.

6 https://www.jewishvirtuallibrary.org/latest-population-statistics-for-israel. Za innych uznaje się m.in. nie-arabskich chrześcijan, mesjanicznych Żydów, Samarytan, bahaitów, karaitów i emigrantów z ZSRS, którzy nie zostali uznani za Żydów.

7 Wszystkich muzułmanów na świecie jest 1,2 mld, mieszkający w Izraelu na terenach Autonomii Palestyńskiej Arabowie stanowią zaledwie 0,5 % tej liczby.

Część II.

1 „Gordyjski węzeł, legendarny węzeł zawiązany przez mitycznego króla Gordiosa w świątyni Zeusa w m. Gordion we Frygii (Azja Mniejsza); podanie głosiło, że ten, kto zdoła rozsupłać skomplikowany węzeł łączący jarzmo wozu Gordiosa z dyszlem, zdobędzie władzę nad całą Azją; podobno wielu bezskutecznie podejmowało ten wysiłek aż do przybycia Aleksandra III Wielkiego (333 p.n.e.), który przeciął węzeł uderzeniem miecza…” – Encyklopedia PWN.

2 Zrównywanie działań Izraela w Gazie z działaniami Rosji na Ukrainie jest nieporozumieniem z wielu względów. Rosja jest najeźdźcą, prowadzącym pełnoskalową wojnę ze swoim sąsiadem w celu odebrania mu ziemi. Izrael prowadzi działania odwetowe za terrorystyczny atak na swoich obywateli. Nie pierwszy i nie jedyny.

3 https://wyborcza.pl/56,140981,30351716,demonstracje-pro-palestynskie-na-swiecie-zdjecia.html

4 Jaki z tego wniosek? Czy jesteśmy w korzystniejszej sytuacji? Wcale nie! Dowiedliśmy już przecież winy i Żydów, i Greków — na wszystkich ciąży grzech, zgodnie ze słowami: Nie ma sprawiedliwego — ani jednego, Nie ma, kto by rozumiał, nie ma, kto by szukał Boga. Wszyscy zboczyli, wszyscy stali się podli. Nikt nie dba o dobro, brak choćby jednego (Rz 3:9-12 i dalej, EIB).

5 W pierwszym przypadku: pacyfikacja wsi Dubinki 23 czerwca 1944 roku, w drugim, m. in. 10 marca 1944 – atak na wieś Sahryń, 6 czerwca 1945 roku – pacyfikacja Wierzchowin.

6 Wydaje się to nieprawdopodobne? Przypomnijmy sobie aferę z więzienia Abu Ghurajb w Iraku w latach 2003-2005.