CzytelniaRodzina i społeczeństwo

Cześć oddawana zmartwieniu

Zamartwianie się, troska towarzyszą wielu z nas. Można powiedzieć, że niektórzy mają jakieś dziwne zamiłowanie czy wręcz nawyk martwienia się. Skąd to się bierze?

Grzegorz Baczewski w rozmowie z Bożeną Tasak

Każdy z nas ma swoje troski i zmartwienia. Chociaż ich skala może być bardzo różna. Troska o codzienne życie jest przejawem zdrowego i odpowiedzialnego podejścia. Zmartwienie z jakiegoś powodu również należy do zdrowych reakcji (pod warunkiem, że powód jest realny, uzasadniony). Natomiast czymś innym jest zamartwianie się, czy chociażby nadmierna troska i zmartwienie. Samo określenie nadmierna już sugeruje, że coś wykracza poza pewną normę, poza granice zdrowego podejścia. Wkraczamy więc w obszar jakiejś dysfunkcji, obszar zaburzonego funkcjonowania.

Przeciwieństwem zbyt dużej skłonności zamartwiania się jest niefrasobliwość, lekkie i niedbałe traktowanie życia, wszelkich spraw. O takich osobach nie mamy przeważnie zbyt dobrego mniemania, boimy się powierzać im odpowiedzialne zadania.

Poruszamy się więc w pewnym obszarze zachowań, gdzie jest sfera zdrowego funkcjonowania, ale przekraczając pewne granice wchodzimy w sferę dysfunkcji. Sztuką jest znalezienie zbalansowanego podejścia, tego złotego środka, który umożliwia nam optymalne, zdrowe egzystowanie. Pomiędzy tymi obszarami, co jest zdrowe a co zaburzone, jest dość szeroki margines, który zależy od osoby i kontekstu jej życia.

Zbytnie „trawienie” wszelkich spraw, „przeżuwanie” ich staje się wczerpujące dla osoby i męczące dla jej otoczenia. Trzeba też przyznać, że coraz więcej jest obszarów niepewności, co powoduje, że duża część ludzi nie radzi sobie z presjami życia codziennego, budzą one obawy, lęk, powodują zamartwianie się o przyszłość lub o powszednią egzystencję.

Oczywiście niektórzy z nas mają szczególne predyspozycje do takiego podejścia.

Wynikają one przeważnie z naszej osobowości i charakteru lub są nawykiem, schematem wyniesionym z domu. Jeżeli dziecko nieustannie słyszało od swoich rodziców o zagrożeniach i widziało ich martwiących się, przeżywającego wszelkie sprawy, to może przyswoić sobie takie lękowe podejście do życia, uczynić je własnym. Ale może stać się „to” także takim naszym osobistym przyzwyczajeniem, mechanizmem reagowania, że bez zmartwień nie potrafimy żyć — po prostu musimy o coś się martwić. Zwykle dzieje się tak, gdy brakuje nam pewności siebie, kiedy nasze poczucie wartości jest zachwiane.

Nie bez znaczenia jednak jest nasza filozofia życia. Chrześcijaństwo jest religią nadziei, oferuje szczególną relację miłości, taką, w której Bóg zapewnia nas o swojej rodzicielskiej trosce, zachęca nas do powierzania wszelkich trosk Jemu, byśmy sami nie dźwigali ciężarów życiowych, nie zmagali się w samotności ze swoimi zmartwieniami. Oferuje nam swoje wsparcie, obecność, chce być/ staje się, naszym towarzyszem w podróży przez życie. „Wszelką troskę złóżcie na Niego” — to wezwanie dla każdego, kto chce podążać drogą za Chrystusem. On zapewnia nas także o przyszłości, że już ją dla nas przygotował. Relacja z Chrystusem jest relacją pokoju, bezpieczeństwa, miłości — stąd zapewnienie, że w Nim znajdziemy ukojenie dla swojej duszy.

Czy ze zmartwienia może wyniknąć coś dobrego?

Czasami trzeba komuś powiedzieć — przejmij się tym, zatroszcz się, nie podchodź zbyt lekko! Zdrowe zmartwienie może wzbudzić głębszą refleksję, przewartościowanie w życiu, np. osoba, która usłyszy jak$ poważną diagnozę i przejmie się nią, będzie martwiła się o swój stan zdrowia i niejednokrotnie wtedy gotowa jest wprowadzać zmiany do swego życia typu: zdrowsze odżywianie, zaprzestanie palenia papierosów, regularny sport, wpoczynek itp.

Podobnie zdrowe zmartwienie z powodu swojej grzeszności może prowadzić do upamiętania, do pragnienia życia w czystości. Niejednokrotnie więc dobrze robi powiedzenie komuś: zacznij się martwić, w sensie — zreflektuj swoje życie; zastanów się, dokąd to wszystko zmierza u ciebie.

Przeważnie jednak zamartwianie się jest wynikiem lęku, niepewności, różnych obaw i braku zaufania. Martwię się, bo się boję, nie mam nikogo, na kim mógłbym polegać, w kim miałbym wsparcie, a widzę, że sam nie daję sobie rady. Martwię się, bo nie znam swojej przyszłości, nie wiem, co się stanie i tego się obawiam. Czasami są to tak silne obawy, że prowadzą do stanów lękowych i depresyjnych (napadów lęku, paniki, ataków histerii czy wręcz w skrajnych przypadkach prowadzą do psychozy), paraliżując osobę, zniekształcając rzeczywistość, w której funkcjonuje. Jest to skoncentrowanie na sobie i swoich sprawach (a więc egocentryzm), że nic innego osoba nie dostrzega, żyje w zaklętym kręgu swoich zmartwień.

Ale przecież nie wystarczy powiedzieć komuś: „Przestań się martwić” (don’t worry, be happy – jak w popularnej piosence).

Oczywiście, słowa pocieszenia „nie martw się” są powierzchowną „kosmetyką- , życzeniowymi, dobrym nastawieniem i niczym więcej; nie sięgają zbyt głęboko, me dotykają istoty problemu, nie prowadzą do przemiany wewnętrznej. Są zwykle puste. Lepszym byłoby posłuchanie historii problemu, przyjrzenie się całej sprawie.

Dlaczego osoba ta zamartwia się, czy ma do tego powód, czy jest to sprawa „wyolbrzymiona, niewłaściwie rozumiana, a czasami wręcz urojona. Ale jeśli powód jest słuszny, może potrzebuje pomocy w rozwiązaniu swoich trudności. Może uwikłała się w swoim schemacie myślowym i potrzebuje wsparcia, by z niego wyjść, potrzebuje innej perspektywy patrzenia.

Warto więc zastanowić się, czy nie odesłać jej do… i tutaj mamy wiele możliwości, w zależności od problemu. Może to być duszpasterz, doradca, psycholog, terapeuta, a czasami także psychiatra.

Moim zdaniem dużym problemem jest też to, że wiele osób żyje w ukryciu, nie ma przyjaciół, nie rozmawia o swoich zmaganiach. Žyją w zamknięciu swego świata problemów i ten Świat ich pogrąża. Każdy człowiek potrzebuje relacji, rozmów, wsparcia, przyjaźni, gdzie może bezpiecznie i swobodnie mówić o swoich troskach. Stają się one wówczas mniejsze, wypowiedziane. Gdy je „artykułujemy i je usłyszymy, przestają być warowniami w naszym życiu. Przyjaźń jest najlepszym lekarstwem na zmartwienia, bo działa najbardziej profilaktycznie i leczniczo. Gdy wentylujemy duchowe płuca — nasze troski ulatują.

Nie śpieszyłbym się z niesieniem ulgi — może to brzmi surowo, ale bardzo często ma to związek z tym, o czym napisał apostoł Paweł — zasmuceniem (zmartwieniem) ku upamiętaniu. Potrzebujemy czasu, by zobaczyć swój błąd, zrozumieć swoje nawykowe działania, „rozszyfrować” je, by w przyszłości unikać podobnych schematów. Jest to też czas refleksji, by zastanowić się nad swoimi wartościami, życiowymi celami, wyborem drogi, którą chcemy kroczyć. Może więc być to bodźcem do zmian w naszym życiu, zmian na lepsze.

Dzisiejsze społeczeństwo nastawione jest hedonistycznie — korzystaj, używaj, należy ci się, życie jest krótkie. Szczęście rozumiane jako przyjemność za wszelką cenę jest dążeniem coraz większej części populacji. I wtedy coraz mocniej próbujemy zagłuszyć wewnętrzną pustkę lub wewnętrzny głos, który skłania nas do troski, do refleksji: dokąd to wszystko zmierza?

Jak temu zaradzić? Jak komuś takiemu pomóc?

Z wieloma osobami warto byłoby usiąść i porozmawiać o Ojcowskim Sercu Boga, by mogli znaleźć ukojenie w Jego ramionach, by swój lęk, wszelki niepokój i obawy, całe to zamartwianie się mogli zrzucić ze swoich ramion. Z bagażem, który się nieustannie nosi, trudno żyć, on przygniata, przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu, fiksuje nas i usztywnia. Przestajemy zdrowo i racjonalnie myśleć i działać, panorama naszego życia staje się zawężona. Bóg zapewnia człowieka o swojej miłości, o swojej trosce, pragnie być oparciem dla kruchego człowieka, opoką — jedynym i pewnym fundamentem w tym niepewnym i wciąż zmieniającym się świecie. Stąd wezwanie apostolskie — zrzućcie wszelki ciężar, który was usidla! Dlatego o związku z Bogiem mówimy jako o relacji uzdrawiającej człowieka, takiej, która zmienia świat wewnętrznych wartości i świat dążeń. Tak duży nacisk położony jest w chrześcijaństwie na osobistą więź człowieka z Bogiem, bo kto jest w Chrystusie, nowym jest człowiekiem. To jest powołanie do nowej jakości życia, do nieustannego dojrzewania, stawania się zdrowszym, bardziej Świadomym, żyjącym w większej wolności. Myślcie o tym, co dobre, co czyste, co buduje — nie o tym, co przyziemne, zmysłowe, co dołuje — to parafraza słów apostoła Pawła.

Podobne propozycje składa psychologia, by poznać swoje „ja”, swoją głębię, swój tzw. cień, mniej lubianą stronę osobowości, zepchnięte do podświadomości i stłumione aspekty naszej osobowości, wyparte, ale wciąż obecne. Należy poznać je i przyswoić, przepracować, nauczyć się z nimi żyć, zsocjalizować je, by nas nie niszczyły. Ale wciąż brakuje tutaj absolutu, oparcia, tej solidnej skały pod życie ludzkie. Bo człowiek sam w sobie jest zbyt kruchy, by mógł być punktem oparcia dla siebie — potrzebuje Absolutu, potrzebuje Boga.

Może kogoś przekona to, jak zgubny wpływ ma zamartwianie się na naszą kondycję psychofizyczną i duchową?

Dotykamy tutaj zagadnień wpływu psychiki człowieka na jego zdrowie fizyczne i duchowe, czyli musimy powiedzieć o ujęciu integracyjnym osoby, które od niedawna jest popularyzowane w środowiskach medyczno-terapeutycznych, a o czym przed wiekami pisał już Tomasz z Akwinu, ujmując człowieka jako compositum cielesno-duchowe.

Niemalże wszystko, co nas spotyka, co się z nami dzieje, ma wpływ na całą osobę, na jej różne sfery, nawet jeśli tego najczęściej sobie nie uświadamiamy.

W ostatnich latach bardzo popularne stają się badania dotyczące wpływu stresu na człowieka, na jego odporność i sposób funkcjonowania. Badania z dziedziny neurobiochemii w połączeniu z nowymi technologiami obrazowania mózgu pokazują, jak myślenie wpływa na strukturę
(organikę) i fizjologię! Można więc na wzór znanego powiedzenia: „jesteś tym, co jesz”, powiedzieć: „jesteś tym, co myślisz o sobie i o świecie”.

Stan zdrowia ludzkiego w znacznej mierze zależny jest od kondycji psychicznej, od sposobu myślenia, od interpretacji postrzeganej rzeczywistości. Mamy więc realny wpływ poprzez sposób myślenia na swoje życie i zdrowie. Martwienie się, zwłaszcza chroniczne, prowadzi do zmian neurobiochemicznych, a w konsekwencji i strukturalnych, co dalekosiężnie skutkuje różnego rodzaju zaburzeniami psychicznymi (nastroju, myślenia) i organicznymi — chorobami.

Wcześniej w medycynie funkcjonowało pojęcie chorób o podłożu psychogennym, tzw. psychosomatycznych. Przyjmowano, że ponad 70% chorób ma takie tło. Obecnie nie stosuje się już takiego podziału, ponieważ uważa się, że we wszystkich chorobach tło psychogenne odgrywa mniejszą lub większą rolę. Stąd cytowany wcześniej Akwinata zalecał dla zdrowego funkcjonowania człowieka: wyspać się, dobrze zjeść, wypocząć i popracować — na tym polegała według niego prawdziwa duchowość!

Tę starą prawdę odkrywamy obecnie na nowo. Modne są dzisiaj kursy i treningi zarządzania stresem, zarządzania czasem, energią ludzką itp.

Ale jak napisał nasz poeta — „szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz„. Szkoda, że jest to najczęŚciej bolesna prawda o naszym stosunku do zdrowia i do życia. Cenimy coś, gdy to tracimy (podobnie jest i w relacjach ).

Jezus powiedział: Nie troszczcie się o swoje życie… Czy życie nie jest czymś więcej [niż jedzenie, ubranie itp.]? Co miał na myśli i jaką terapię nam proponuje?

Warto zanurzyć się w kontekst tej myśli. Chodzi o podejście, by nie sprowadzić naszego życia do egzystencji materialnej, zabiegania tylko o fundamentalne potrzeby. Właśnie życie to coś więcej niż tylko tu i teraz to coś więcej niż zaspokojenie potrzeb fizycznych, doczesnych. Jezus przenosi nas w wieczność. Maluje zupełnie perspektywę funkcjonowania, „podnosi nasze oczy ku górze’: Nie bytu doczesnego, potrzeb związanych z codzienną egzystencją, zwraca uwagę na cel ostateczny — relację z Niebiańskim Ojcem. By nadmiar trosk i zmartwień nie przesłonił nam tego prawdziwego powołania człowieka — powołania do relacji wiecznej, byśmy osiągnęli cel jakim jest zbawienie naszych dusz.

Podejście takie, to urealnienie ludzkiego bytu, powiedzenie że człowiek to coś więcej niż jedzenie i ubranie, że musimy zatroszczyć się i o inne sfery naszego życia, sfery psychiczne i duchowe. Jest to terapia określana obecnie integratywną, gdzie uwzględnia się całego człowieka, wszystkie obszary jego funkcjonowania, także ten obszar duchowy.

Duchowość w terapii to ostatnio bardzo często poruszana i uwzględniana kwestia. Jest już sporo literatury i popularnej i naukowej w tej materii.

Czy zamartwianie się jest grzechem?

Czy można powiedzieć o zamartwianiu się jako o grzechu? Tak! Grzech to chybienie Bożego celu, rozminięcie się z tym, co Bóg przygotował dla rodzaju ludzkiego, z Jego planem, powołaniem — a powołał nas do miłości i do wolności. Zamartwianie natomiast koncentruje naszą uwagę na nas samych, na problemach, stajemy się zamknięci, samolubni, egocentryczni. To my stoimy w centrum, a wszystko ma kręcić się wokół nas, także „nasz bóg”, który jest głuchy na nasze wołanie i biadolenie, na nasze użalanie się. Zabrzmi to ostro, ale prawda jest taka, że stajemy się wówczas bałwochwalcami, mamy swojego „złotego cielca”, któremu oddajemy cześć — przedmiotowi naszych zmartwień! Tam idzie nasza energia życiowa. Stąd ten biblijny apel: „wszelką troskę złóżcie na Niego”! Po co? By być wolnymi do działania, by kochać, aby będąc otwartymi, czerpać ze źródła wody życia! A prawdziwa miłość usuwa wszelki strach (zamartwianie się).

Każdy człowiek potrzebuje relacji, rozmów, wsparcia, przyjaźni, gdzie może bezpiecznie i swobodnie mówić o swoich troskach. Staję sie one wówczas mniejsze, wypowiedziane. Gdy je wyartykułujemy i je usłyszymy, przestają być warowniami w naszym życiu.

GRZEGORZ BACZEWSKI
Artykuł pochodzi z „Teraz z Zawsze” nr 8/2012