CzytelniaPostacie chrześcijaństwa

Człowiek, który wyprzedził swoją epokę

William Carey, od dziecka poruszony relacjami Jamesa Cooka o odkryciach dalekich wysp na Pacyfiku, był pewny, że jeśli kiedykolwiek miałby zostać misjonarzem, jego celem będzie Tahiti. Gdy w 1792 r. powstało Baptystyczne Towarzystwo Misyjne, wydawało się, że dane będzie mu zobaczyć tę egzotyczną wyspę. Wypadki potoczyły się jednak zgoła inaczej.

Długa droga do Indii

Niedługo później William Carey otrzymał list od Johna Thomasa, który już od pięciu lat, właściwie na własną rękę, korzystając z pomocy zaprzyjaźnionych chrześcijan, Anglików mieszkających w Indiach, prowadził misję w Bengalu. Właśnie wrócił do Anglii i zwrócił się do Careya, proponując im połączenie wysiłków, które wspólnie mogliby ulokować w Bengalu.

Thomas roztoczył przed Careyem i jego przyjaciółmi kwiecistą wizję pola misyjnego w Indiach. Kiedy na dodatek z jego relacji wynikało, że na miejscu „za 18 szylingów można kupić dobry dom ze ścianami z błota i słomianym dachem”, a „tysiącom rodzin 10 szylingów miesięcznie „starczało na pokrycie wszystkich kosztów”, słuchaczom „dawało się, że ich skromne środki powinny wystarczyć na podjęcie wyzwania posłania misjonarzy do Indii. Później miało się okazać, że na miejscu nie wszystko wygląda tak, jak chciał to widzieć Thomas, ale decyzje zapadły.

Jeden z filarów Towarzystwa, Andrew Fuller tak wspominał ten moment: „Początkowo nasze przedsięwzięcie misyjne w Indiach „dawało się niczym rozważanie kilku ludzi nad kwestią zejścia do głębokiej kopalni, która nigdy wcześniej nie była zbadana. Nie było kto by nas mógł w tym poprowadzić. Kiedy się tak nad tym zastanawialiśmy, Carey jak gdyby powiedział: »Zejdę w dół jeśli będziecie trzymać linę«. Zanim jednak zszedł, zdaje się, że wymógł, by każdy z nas złożył przy wejściu do kopalni ślubowanie, że aż do Śmierci nie puścimy tej liny”. Tak też się stało.

Sprawa wyjazdu do Indii nie była rzeczą prostą i to nie tylko ze względu na niezbędne do tego celu finanse. Zgodnie z prawem, aby udać się do Indii, należało otrzymać zgodę Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Była to prywatna instytucja handlowa, ale dysponująca ogromnymi uprawnieniami publicznymi i prawnymi. Jako że zdaniem jej przedstawicieli wszelkie działania chrześcijańskie psuły im interesy w Indiach, na takie zezwolenie nie było większych szans. Misjonarze ryzykując zawróceniem do Anglii i konfiskatą majątku, zdecydowali się wyruszyć w drogę.

Początkowo Carey miał pojechać jedynie w towarzystwie syna, 8-letniego Felixa, jego żona była bowiem w końcowym okresie ciąży i bez tego nie będąc zadowoloną z planów Williama. Jako że przygotowania do wyjazdu się przeciągały, Dorothy zdążyła urodzić syna, któremu pod nieobecność (i ku niezadowoleniu) męża dała na imię Jabez („matka nazwała go Jaabes, gdyż pomyślała: W bólu rodziłam” – 1 Krn 4:9). Careyowi udało się namówić ją do wspólnego wyjazdu pod warunkiem, że pojedzie z nimi jeszcze jej siostra, Kitty.

W ten sposób 13 czerwca 1793 r. Thomas, Carey wraz z żoną, jej siostrą i czwórką dzieci wyruszyli w podróż, która miała trwać pięć miesięcy, a dla większości z nich oznaczała wyjazd na zawsze.

Choroby, niedostatek, rozczarowania

Niemal od razu Carey i Thomas rzucili się w wir pracy, przemierzając indyjskie wioski i głosząc tam Ewangelię. „Zeszłej niedzieli Thomas głosił kazanie prawie dwustu osobom w pewnej wiosce. Słuchali z wielką uwagą i kilku z nich przyszło później do nas, aby dokładniej wypytać o drogę Pańską i jak powinni nią kroczyć. Jest to ogromną zachętą. Nigdy nie odczuwałem większej satysfakcji w tym dziele. Mam nadzieję, że niedługo zobaczymy tu zorganizowany Kościół Boży” — zanotował Carey. Niestety jego towarzysz, po raz kolejny okazał się nader niefrasobliwym zarządcą funduszami, jakie powierzyła im misja na pierwszy rok służby. Już w styczniu, zaledwie po dwóch miesiącach od przybycia do Indii, okazało się, że pieniądze się skończyły, a następne wsparcie z Anglii otrzymają nie wcześniej niż jesienią.

Niezrażony tą sytuacją Thomas wznowił w Kalkucie swoją praktykę lekarską, tymczasem Carey musiał liczyć na utrzymanie się z niewielkiego kawałka ziemi, jaki udało mu się wydzierżawić. Dla całej siedmioosobowej rodziny za mieszkanie musiała wystarczyć pozbawiona wygód altana. Na domiar złego Dorothy i Felix zapadli na dyzenterię. Żona Careya załamana trudnościami, jakie od razu spotkały ich na miejscu, zatroskana o los swoich dzieci, nieumiejąca się przystosować do trudnego klimatu i odmiennej kultury zaczęła cierpieć na pogłębiające się z czasem zaburzenia umysłowe.

Ich sytuacja bytowa poprawiła się dopiero kilka miesięcy później, kiedy Carey otrzymał propozycję objęcia posady kierownika fabryki indygo w Mudnabati, co wiązało się z kilkusetkilometrową podróżą.

Niestety po kilku miesiącach zamieszkiwania w niezdrowym klimacie tamtejszych okolic, William i jego syn, Peter, zapadli na gorączkę bagienną. Chłopiec po trzech tygodniach zmarł. Jego śmierć jeszcze bardziej podkopała i tak słabe zdrowie Dorothy. Na początku 1795 r. po raz kolejny zachorowała na dyzenterię, w dodatku pogrążyła się w ciężkiej depresji, z której właściwie już nigdy miała się nie podnieść. W lutym tego roku Carey pisał: „Jest to dla mnie prawdziwa Dolina Cienia Śmierci. Ile bym dał za współczującego przyjaciela, przed którym mógłbym otworzyć swe serce! Jest jednak Bóg, który nie tylko ma współczucie, lecz także może zbawić do końca”.

Jednocześnie zajęty pracą, dogłębnie poznawał Bengalczyków i ich język. W chwilach wolnych od zawodowych obowiązków tłumaczył zaś Biblię i głosił kazania, których słuchało nawet do 500 tubylców. Jednak zdaniem Careya „nigdy nie było ludu bardziej chętnego, by słuchać, a jednocześnie tak powolnego w zrozumieniu”.

Pierwszy nawrócony Hindus

W końcu, pod koniec roku 1795 misjonarze doczekali się pierwszego chrztu w Mudnabati. Katechumenem nie był jednak Hindus, a młody Anglik, Samuel Powell. Owocem tego „darzenia było założenie pierwszego zboru baptystów w Bengalu. Tymczasem składał się z zaledwie czterech osób, samych Anglików, choć na nabożeństwa przychodziło wielu Hindusów.

Carey liczył na to, że pierwszym z nich, który przyjmie chrzest na wyznanie wiary, będzie Ram Ram Basu, który od dziewięciu lat był najpierw nauczycielem i współpracownikiem Thomasa, a później i Careya, „najbardziej utalentowanym uczonym oraz wiernym doradcą”, który pomagał im w pracach nad przekładem Biblii na język bengalski. Jednak latem 1796 r. udowodniono mu cudzołóstwo i inne czyny nie przystające chrześcijaninowi. Załamany Carey pisał do swojego przyjaciela w Anglii, pastora Samuela Pearce’a: „Wydaje się, że wszystko się zawaliło”.

Niestety następne lata nie były lepsze. Dopiero w ostatnią niedzielę 1800 r. ochrzczono pierwszego nawróconego Hindusa. Po siedmiu latach od przybycia do Indii.

W tym czasie Carey wraz z towarzysza mi pracy misyjnej, a grono to powiększyło się o cztery kolejne rodziny, zmuszony został przeprowadzić się do leżącego w pobliżu Kalkuty, Serampore, terytorium należącego do Danii i niepodlegającego wpływom Kompanii Wschodnioindyjskiej. Niestety zaraz po przybyciu do Indii, zmarł jeden z misjonarzy, osieracając dwójkę dzieci.

Komuna Serampore

Serampore okazało się być stałą przystanią na resztę życia Careya, czyli kolejne 34 lata. Szczególnie dwaj jego współpracownicy: Joshua Marshman i William Ward okazali się niezwykle bliskimi mu pomocnikami. Ward — przez 23 lata, aż do swej śmierci, zaś Marshman towarzyszył Careyowi do końca jego życia. W ośrodku misyjnym, jaki tam stworzyli mieszkało dziesięcioro misjonarzy i dziewięcioro ich dzieci. Mieszkali razem, dzieląc się wszelkimi dobrami, niczym pierwszy zbór w Jerozolimie, wszystkie zarobki trafiały do wspólnej kasy, każda rodzina miała wyznaczoną skromną pensję — zgodnie z jej potrzebami, a pozostałe pieniądze przeznaczano na potrzeby misji. Carey był dla nich raczej ojcem niż przywódcą.

Jednak po 15 sielankowych latach, sytuacja się zmieniła, kiedy do Serampore przybyła nowa grupa misjonarzy, która nie chciała się dostosować do panujących tam zwyczajów, czując się przy tym lekceważona przez starszych pracowników misji. Pojawił się kryzys, praca rozpadła się na dwie grupy i dopiero po kilku latach, udało się problem załagodzić.

Jeszcze przebywając w Mudnabati, wiosną 1797 r Carey zakończył tłumaczenie Nowego Testamentu na język bengali. Pisał do Fullera: „W każdym kraju są tylko dwie przeszkody dla dzieła Bożego: grzeszność serca człowieka i brak Biblii’: Przynajmniej drugą z nich częściowo udało się pokonać. „Ten skarb będzie miał większą wartość niż diamenty” – dodał w tym samym liście.

17 sierpnia 1800 r. napisał do przyjaciół w Anglii: „Będzie rzeczą konieczną wydrukować Biblię, zanim nastąpi wiele nawróceń”. Pół roku później wydano pierwsze 2000 egzemplarzy Nowego Testamentu w języku bengalskim. Aby zdobyć fundusze na to kosztowne przedsięwzięcie, małżeństwo Marshmanów założyło szkołę dla chłopców i dziewcząt z internatem, która wkrótce zyskała sławę najlepszej w Bengalu, do IQórej bogaci Europejczycy chętnie posyłali swe dzieci.

Poza pracą tłumacza i wydawcy Carey nie zapominał, co było jego pierwszym powołaniem — głoszenie Słowa. Zaraz po przyjeździe do Serampore ruszył pomiędzy miejscowych ludzi, głosząc im kazania w niedzielę trzy razy dziennie, a w chłodnych miesiącach cztery. Później też w piątki udawał się do biednych rejonów miasta, mając ze sobą ulotki, które wręczał napotkanym ludziom, a kiedy okazywało się, że nie umieli czytać, pytał czy znają kogoś, kto potrafi i prosząc, by przeczytał ją także sąsiadom.

Przez długi czas nie przynosiło to żadnych owoców. Jednak po tym, jak 28 grudnia 1800 r. odważył się ochrzcić pierwszy Hindus, imieniem Krishna Pal, niedługo później za nim poszli następni. W połowie stycznia została ochrzczona Jaymani. Kiedy pytano ją, ile za to dostała rupii, odpowiedziała: „Dostałam wielkie bogactwa, a w Jezusie skarby większe niż skarby tego świata”. Za nią wkrótce poszły jeszcze dwie kobiety.

Profesor i lingwista

Zupełnie niespodziewanie w kwietniu 1801 r. Carey otrzymał propozycję objęcia posady profesora języka bengalskiego w niedawno powstałym w Kalkucie Fort William College, którego zadaniem było przygotowywanie brytyjskich kadr urzędniczych dla potrzeb Kompanii Wschodnioindyjskiej.

Wkrótce zaczął uczyć sanskrytu i języka marathi. Początkowo otrzymywał pensję w wysokości 500 rupii miesięcznie (750 funtów rocznie — przypomnijmy, że jego pierwsza pensja pastorska w Anglii wynosiła 10 funtów rocznie) — poza tym, że zaraz wysłał 50 funtów wsparcia swojej rodzinie w Anglii, jego poziom życia zupełnie się nie zmienił, nadal większość poborów przekazywał na potrzeby misji. Zmieniło się jedno: przyznano mu dodatek na „przyzwoity ubiór”. Kiedy jego obowiązki nauczycielskie rosły, wzrastały też pobory, w 1806 r. – podwajając się. Było to ogromnym wsparciem dla potrzeb misji w Serampore.

W ciągu następnych lat Carey opracował gramatykę sześciu języków, będąc w tej dziedzinie absolutnym pionierem: bengalskiego, sanskrytu, marathi, pendżabskiego, telugu i kannara, a nawet tybetańskiego. Ponadto skompilował trzy słowniki: języka bengalskiego, marathi i sanskrytu, a także słownictwo języka tybetańskiego. Prace te spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem świata naukowego w Anglii, nie wyłączając największych autorytetów. W 1807 r. w uznaniu zasług naukowych amerykański Brown University nadał mu tytuł doktorski.

Pożar manuskryptów

Podczas całej służby w Indiach Careya nie omijały rozczarowania i osobiste dramaty. Jeden z najgorszych dni nadszedł 11 marca 1812 r. A przecież od Bożego Narodzenia roku poprzedniego misjonarska kolonia doświadczyła pięciu pogrzebów, w tym dwojga dzieci bliskich współpracowników Careya, Marshmana i Warda. Wspomnianego dnia spłonęła drukarnia, a wraz z nią z dymem poszła jego wieloletnia praca translatorska: części prawie wszystkich jego przekładów Biblii na języki Indii; cały Nowy Testament w języku kannara, całe dwie duże księgi Starego Testamentu w sanskrycie; wiele stron słownika bengali; cała gramatyka języka teługu, spora część gramatyki języka pendżabskiego; efekty rocznej pracy własnej oraz Marshmana nad indyjskim eposem Ramajaną, oraz całość mocno zaawansowanego już „Słownika sanskrytu i języków pokrewnych”, dzieła życia Careya w dziedzinie lingwistyki. Do tego dochodziły straty znacznych ilości papieru, czcionek w wielu językach, a także maszyny i sam budynek. Suma strat sięgnęła zawrotnej kwoty od 9000 do 10000 funtów.

Wkrótce potem do swego bratanka napisał: „Nie nadrobimy tych strat w ciągu dwunastu miesięcy ciężkiej pracy, nie mówiąc już o stracie rękopisów, etc., co będzie trudne — jeśli w ogóle możliwe — do odtworzenia. Chcę się uspokoić i poznać, że Pan jest Bogiem, oraz skłonić głowę przed Jego wolą we wszystkim. Niewątpliwie obróci to zło ku dobremu i sprawi, że Jego sprawa dzięki temu się rozwinie. Obecnie przyszłość jawi się w bardzo ciemnych kolorach”.

A jednak, gdy misjonarze spotkali się tego samego wieczoru i jak opisuje to Carey „wiele mówili o Bożej dobroci. W ciągu 12 lat jeden bengalski kościół z 11 członkami rozrósł się do jedenastu kościołów, z których każdy miał Średnio 33 członków. Mieli 20 ewangelistów spośród rodowitych Hindusów. W ubiegłym roku liczba członków kościoła w Kalkucie podwoiła się do 110″. W najbliższą niedzielę Carey wygłosił kazanie w oparciu o werset „Przestańcie i poznajcie, żem Ja Bóg, Wywyższony między narodami, Wywyższony na ziemi!” (Ps 46:11), którego dwie główne myśli brzmiały: Bóg ma prawo dysponować nami tak, jak mu się podoba, a obowiązkiem człowieka jest przyjąć Bożą wolę.

Trzy lata później, w maju 1815 r. Carey pisał: „Moja praca jest teraz większa niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy obecnie do dyspozycji 27 różnych przekładów Biblii i prawie wszystkie są już w druku. Korekta spoczywa na mnie”.

Rozwój misji

Po nawróceniu się Krishny Pala, misjonarze skupili się na rozwoju niewielkiej grupy w jego domu. Wkrótce cała jego rodzina nawróciła się na chrześcijaństwo: ojciec, matka, ciotka, najbliżsi przyjaciele i dzieci. Dom Krishny stał się fundamentem całego późniejszego rozwoju pracy misyjnej, a także zaczątkiem darmowej szkoły dla miejscowych dzieci. Ann H. Judson, słynna amerykańska misjonarka wraz ze swym mężem Adoniramem pracująca w Birmie, odwiedziwszy Serampore napisała: „Noc spędziliśmy u państwa Careyów. W pobliżu znajduje się szkoła dobroczynna misji, do której uczęszcza 200 chłopców i prawie tyle samo dziewcząt. Są to głównie dzieci zabrane z ulicy — poza kastą. Mogliśmy je zobaczyć jak klękają i modlą się razem oraz usłyszeć, jak śpiewają. Było to bardzo wzruszające”.

Mnożące się nawrócenia Hindusów stały się solą w oku brytyjskich władz. 26 sierpnia 1806, pouczono Careya, aby dopilnował, by „misja nie głosiła więcej kazań Hindusom, nie rozprowadzała pamfletów, ani też nie wysyłała kaznodziejów będących z pochodzenia Hindusami”. Trzeba było wiele wysiłku i usilnych modlitw, by doprowadzić do cofnięcia tego zakazu. Lord Minto, gubernator generalny Indii, osobiście przyjazny misjonarzom, pewnego dnia zaprosił do siebie Marshmana i Careya. Wywiązała się dyskusja:

„Doktorze Carey, czy nie uważa pan za rzecz niewłaściwą, by z Hindusów robić chrześcijan?”

Wasza wysokość nas nie rozumie. Nie wierzymy w robienie z ludzi chrześcijan. Można z ludzi zrobić na siłę hipokryłów, ale nigdy chrześcijan. Prosimy jedynie o prawo głoszenia Prawdy poprzez przemawianie do sumienia i inteligencji każdego człowieka, jak to nakazał nasz Mistrz”.

Carey jako mąż i ojciec

Złe za to miały się sprawy w domu Careya. Dorothy, jego żona chorowała niemal od początku ich pobytu w Indiach. W ciągu ostatnich pięciu lat życia była bardzo uciążliwa nie tylko dla niego, ale dla całego otoczenia. Próbowano go nakłonić, by ją oddał do przytułku. Jednak kiedy lekarz przybliżył mu realia panujące w takim typowym przybytku dla umysłowo chorych, Carey poruszony tym postanowił zatrzymać ją w domu opiekując się nią do końca. Zmarła w grudniu 1807 r. przeżywszy 51 lat.

W maju następnego roku ożenił się powtórnie. Jego wybranką została Charlotte Rumohr, duńska arystokratka, spokrewniona z tamtejszym domem królewskim. W Serampore znalazła się ze względu na tamtejszy klimat, który miał podreperować jej zrujnowane zdrowie. Careya poproszono, by nauczył ją angielskiego. Doprowadził ją do nawrócenia, ochrzcił, a wreszcie, jak wspomniano – poślubił. Choć jego żona była tak chora, że nie mogła chodzić po schodach, często miesiącami będąc przykutą do łóżka, ich wspólne życie nacechowane było harmonią i miłością. „Na wiele miesięcy przed jej śmiercią Carey codziennie ją wynosił na krześle do ogrodu, aby mogła nacieszyć się jego widokiem i zapachami” – pisał S. Pearce Carey. Zmarła po trzynastu latach małżeństwa, w maju roku 1821, a Carey po jej śmierci napisał: „Przeżyliśmy najszczęśliwsze małżeństwo, jakie było udziałem śmiertelników”.

Kilkanaście miesięcy później pochował on też swego najstarszego syna, Felixa, a niedługo później na cholerę zmarł Ward, nie tylko bliski współpracownik, ale też przyjaciel, który doprowadził do Chrystusa wszystkich synów Careya. To jeszcze nie był koniec smutnych wie ści dla naszego bohatera. Z Anglii nadeszła wieść o śmierci Rylanda, ostatniego z przyjaciół, którzy zawarli z Careyem przymierze o wspieraniu go w dalekich Indiach. On sam napisał: „Wygląda na to, że wszystko to, co jest mi drogie w Anglii zostało mi zabrane. Gdziekolwiek spojrzę, widzę pustkę”. Nie chcąc cierpieć takiej samotności, ożenił się po raz trzeci. Tym razem jego wybranką została, młodsza od niego o 17 lat, także wdowa, Grace Hughes. Choć intelektem nie dorównywała Charlotte, Carey chwalił ją „za ciągłą i niestrudzoną opiekę oraz doskonałą pielęgnację”, jako że sam coraz częściej chorował. Co ciekawe, Carey sam chrzcił wszystkie trzy swoje przyszłe żony.

A jakim był ojcem? Będąc zaangażowanym na tak wielu polach nie był w stanie poświęcać swoim synom dość czasu. Hannah Marshman pisała o nim: „Ten dobry człowiek widział zło i rozpaczał nad nim, był jednak zbyt łagodny, aby mu odpowiednio zaradzić”. Również wobec własnych synów, nie potrafiąc stosować wobec nich odpowiedniej dyscypliny. Na szczęście rolę tę przejęła wspomniana pani Marshman, pospołu z Williamem Wardem. Felix, William i Jabez zostali misjonarzami, tak jak ich ojciec, natomiast Jonathan – szanowanym prawnikiem w Indiach.

Kres wędrówki

Do późnej starości Carey był niestrudzenie aktywny. Pewien misjonarz, który odwiedził go na krótko przed śmiercią, napisał: „siedział blisko biurka przy pracy, jak zawsze czysto ubrany, oczy miał zamknięte, dłoń położoną na dłoni. Na blacie leżały kartki z korektą ostatniego rozdziału Nowego Testamentu, który przejrzał przed paroma dniami (…) Zdawał się nasłuchiwać głosu Pana i oczekiwać na odejście”. Zmarł 9 czerwca 1843 r. w wieku 74 lat.

W swym, wygłoszonym niemal dokładnie 51 lat wcześniej, kazaniu powiedział: „Oczekuj wielkich rzeczy od Boga! Miej odwagę czynić wielkie rzeczy dla Boga!”. I tak było. Poza pracą misyjną William Carey był niestrudzonym naukowcem i społecznikiem. Już w 1817 r. można było się doliczyć w Kalkucie i okolicy 45 szkół, które powstały z jego inicjatywy, dwa lata później doszedł do nich Serampore College, pierwsza chrześcijańska uczelnia w Azji (istniejąca do dziś). Wśród Hindusów propagował nowoczesne metody upraw, miał też poważne osiągnięcia w dziedzinie poznawania botaniki Indii. Po długich staraniach przyczynił się do formalnego zakazania palenia wdów i zabijania dzieci w ofierze bogini Kali. Płzetłumaczył całą Biblię na sześć języków, a jej części na 29 dalszych. Zakładał pierwszą gazetę w języku bengalskim i współtworzył współczesną literaturę pisaną w tym języku.

W 1810 r. Carey zaproponował zorganizowanie światowej konferencji misyjnej, czym wyprzedził swoją epokę dokładnie 0 100 lat. Nazywany ojcem nowoczesnej misji zamorskiej, otworzył anglojęzyczny protestantyzm na to właśnie działanie, pobudmjąc wierzących ludzi w kościołach Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, a później też innych krajów na dzieło, bez którego trudno dziś sobie wyobrazić niesamowity rozwój chrześcijaństwa na wszystkich kontynentach. Starał się budować miejscowy kościół w oparciu o rodzimych pastorów, którzy mieli być równoprawnymi partnerami dla zagranicznych misjonarzy, oraz o nauczanie Biblii w lokalnych językach. I w tym też znacznie wyprzedzał swoją epokę.

A wszystko to było dokonaniem człowieka, który formalnie nie miał nawet średniego wykształcenia.

W dzisiejszych Indiach chrześcijanie stanowią prawie 5,5 proc. populacji, co stanowi liczbę 71 mln ludzi.

WŁODEK TASAK
Artykuł pochodzi z „Teraz i Zawsze” 2/2012