CzytelniaKościół

Grupy domowe

Bill Joukhadar w rozmowie z Izą Pazdyką

Małe grupy są Bożym projektem dla Jego ludzi po to, aby doświadczali wspólnoty, uczyli się od siebie nawzajem oraz wywierali wpływ na społeczność poprzez docieranie do niej z dobrą nowiną Jezusa Chrystusa.

Bill Joukhadar jest założycielem i dyrektorem organizacji Cells-church Consultants International, założonej w 2008 roku. Celem tej organizacji jest pomaganie kościołom różnych wyznań i denominacji na całym świecie w budowaniu sieci zdrowych i pomnażających się grup domowych po to, aby wspierały macierzyste kościoły w realizacji misji wyznaczonej im przez Boga. Poczynając od 2004 roku, Bill był w Warszawie pięć razy. Celem tych wizyt było szkolenie i doradzanie w kościołach, przede wszystkim Społeczności Chrześcijańskiej Północ i Społeczności Chrześcijańskiej Południe.

– Bill, kiedy po raz pierwszy rozpaliła się twoja pasja dla rozwijania grup domowych? Jak to było?

W roku 2000, razem z moją żoną zostawiliśmy nasze dzieci i kościół w Australii i dołączyliśmy do zespołu pastorskiego w międzynarodowym, anglojęzycznym kościele w Kairze – Maadi Community Church (MCC). Kościół składał się z 400 wierzących — emigrantów reprezentujących 50 narodowości i 40 denominacji chrześcijańskich. Mimo że kościół stale wzrastał liczebnie (głównie poprzez wysiłek wkładany w przygotowanie niedzielnego nabożeństwa), pozostawał jednak wewnętrznie słaby.

To właśnie z tego powodu kościół ten zaprosił mnie do zespołu. Została mi powierzona misja, abym zbudował i rozwijał sieci zdrowych małych grup, które wzmocniłyby życie i możliwości misyjne kościoła.

– Jakie były dokładnie oczekiwania wobec Ciebie podczas pierwszego roku pobytu w MCC?

Podczas 10-dniowej wizyty w kościele MCC (zanim zastałem zatrudniony), główny pastor zapytał mnie, ile grup mogłoby powstać podczas pierwszych 12 miesięcy mojej pracy. Mimo że zmagałem się z tym pytaniem, powiedziałem mu, że z pomocą Pana, bezpiecznie szacując, powinno powstać 12 grup. Wracając z żoną do Australii, dalej o tym myślałem. Zastanawiałem się, co będzie dalej: po drugim, trzecim, czwartym i piątym roku. W moich szacunkach podwoiłem liczbę małych grup na koniec każdego roku. Wyszło 12, 24, 48, 96, 192 itd.

Pomimo że dla niektórych cele te mogłyby się wydać dość ambitne, wierzyłem, że ich realizacja jest możliwa. Wierzyłem też, że każda zdrowa grupa może się pomnożyć po 12 miesiącach. Mając to przeświadczenie i całkowitą zależność od Boga, moja praca związana z rozwijaniem małych grup w MCC rozpoczęła się w kwietniu 2000 roku.

– Jakie były rezultaty Twojej pracy?

Do momentu zakończenia naszej pracy w MCC (31 stycznia 2008 roku) wyszkolono i wysłano 400 4sieckich liderów. Bóg pobłogosławił nas 413 małymi grupami! Grupy te składały się w sumie z ponad 4000 wierzących. Ustanowiono pięć „kościołów-córek” w Kairze. Do Chrystusa przyszło 1600 osób! Doprawdy doświadczyliśmy wiele, wiele cudów i niezwykłych rzeczy. Pan pokazał nam swoją hojność, dobroć i wielkość.

– Jakie elementy, Twoim zdaniem, miały największy wpływ na tak znaczący sukces Twojej strategii?

Po pierwsze, miałem wizję (zdrowe grupy składające się z ludzi, którzy czynili innych uczniami; grupy pomnażające się co rok).

Po drugie, przygotowałem biblijny plan, bazujący na zasadach (ponadczasowy i uniwersalny, jeżeli chodzi o jego zastosowanie).

Po trzecie, przygotowałem model szkoleniowy, który pomagał wyposażyć świeckich liderów do prowadzenia małych grup i czynienia innych uczniami Jezusa. Według mnie każdy wierzący jest obdarowany przez Boga zdolnościami przywódczymi, a moim zadaniem jest uczyć, szkolić, wyposażać i wzmacniać każdego wierzącego, który tego chce.

Po czwarte, przekazałem swój autorytet tym liderom i wysłałem ich, aby byli pastorami i uczyli członków swoich grup tego, jak trwać w bliskiej relacji z Bogiem i wiernie Mu służyć.

Po piąte, rozwinąłem strukturę, w celu zapewnienia odpowiedniego wsparcia i zabezpieczania wzrostu grup, włączając w to zasadę odpowiedzialności.

Po szóste, „poszliśmy łowić”, dzieliliśmy się dobrą nowiną z przyjaciółmi i znajomymi ze społeczności, w której żyliśmy. Przyjęliśmy strategię, która pomagała nam zarzucać sieci i wciągać je pełne ryb.

I ostatnia rzecz, najważniejsza, polegaliśmy na mocy Ducha Świętego i łasce Boga. Daliśmy Panu całą chwałę, jaka Mu się należy. Nie przywłaszczaliśmy sobie wspaniałych rzeczy, których doświadczaliśmy. – Bill, kościoły mogą być złożone z bardzo zajętych ludzi. Czy według Ciebie małe grupy w takim przypadku są konieczne? Chrześcijanie nie mogą być przecież zaangażowani we wszystko, co oferuje kościół.

Jestem przekonany, że wierzący nie mogą sobie pozwolić, aby nie być w małej grupie. Zdrowe grupy domowe nie są dla chrześcijan, aby „realizowali” swoje służby — są miejscami „odbierania” służby i wsparcia, aby pomóc im pokonywać codzienne trudności i codziennie rozwijać się w uczniostwie. Zdrowe, małe grupy nie promują „uczęszczania”, promują „przynależność”. To wielka różnica! Uczestniczenie w niedzielnych nabożeństwach co najwyżej może prowadzić do płytkiej społeczności i minimalnego wzrostu członków kościoła. Nabożeństwo niedzielne nie jest odpowiednim miejscem dla pogłębienia intymności, niezbędnej dla powstania więzi i wzrostu w uczniostwie, które podobają się Bogu i spełniają Jego pragnienia w tym zakresie. Niedzielne nabożeństwo nie jest również najbardziej skutecznym miejscem do „łowienia” zgubionych dusz.

– Jakie są przeszkody, które ograniczają rozwój małych grup w kościele?

Wymienię kilka przeszkód, które negatywnie wpływają na rozwój małych grup niezależnie od denominacji, kultury i miejsca na ziemi.

Po pierwsze, pastorzy, zespół przywódczy, włączając w to starszych i diakonów, nie są zaangażowani w małe grupy. Niestety małe grupy nie mają wysokiego priorytetu w życiu kościoła.

Ponadto małe grupy „rywalizują” z innymi służbami. Kościół nie może robić wszystkiego, dlatego trzeba umiejętnie wykorzystywać czas, jakim dysponują ludzie w zborze. Powinny zostać wybrane tylko te służby, które wzmacniają grupy domowe, a nie osłabiają je. Inne służby nie mogą „rywalizować” z grupami domowymi. Ważne jest także to, aby liderzy służb należeli do grupy domowej.

Według mnie przywódcy i liderzy nie powinni budować służb, które mogą być realizowane w sposób odpowiedzialny przez małe grupy. Kolejną przeszkodą jest to, że nie kładzie się nacisku na przeszkolenie każdego członka kościoła z zakresu rozwijania małych grup. Nie rzuca się także wyzwania „pomnożenia” grupy w rozsądnym czasie (jednego roku). Nie ma dostatecznej zachęty, aby członkowie grup pozyskiwali dla Boga osoby z bliskiej rodziny i przyjaciół. Bardzo poważną przeszkodą jest rownież to, że wierzący zgadzają się na kompromis ze światem, lenistwo i podejmują płytkie zobowiązania.

– Co się wydarzy, jeżeli kościoły nie wezmą na poważnie zadania rozwijania grup domowych?

Owoc duchowy będzie niewielki. Poziom satysfakcji członków będzie malał. Kościoły będą tkwiły w stagnacji, a następnie umierały.

– Czyją odpowiedzialnością jest rozwijanie małych grup?

Każdy członek w kościele jest jednakowo odpowiedzialny za rozwój małych grup w życiu swego kościoła, począwszy od jego przywódców.

– Dziękujemy, Bill, za podzielenie się z nami Twoim doświadczeniem i pasją rozwijania grup domowych. Mamy jeszcze jedno pytanie: jaka jest główna myśl, z którą chciałbyś zostawić naszych czytelników?

Kościół Nowego Testamentu nie składał się z dużych zgromadzeń, ale można powiedzieć z kościołów wielkości domu. Duże zgromadzenia wierzących pojawiły się ok. III wieku. Mimo że jest wiele plusów wynikających z zaangażowania w duże zgromadzenia, są też niestety niepożądane skutki uboczne. Małe grupy są Bożym projektem dla Jego ludzi po to, aby doświadczali wspólnoty, uczyli się od siebie nawzajem oraz wywierali wpływ na społeczność poprzez docieranie do niej z dobrą nowiną Jezusa Chrystusa. Właśnie w ten sposób Pan rozpoczął budowanie swojego Kościoła i wierzę, że tak chce robić nadal. Postrzegam zdrowy kościół jako jedną społeczność, złożoną z wielu zdrowych, przynoszących owoc małych grup ludzi wierzących, pełnych pasji i podobnych do Jezusa.

ROZMAWIAŁA IZA PAZDYKA
Artykuł ukazał się w „Teraz i Zawsze” 2/2012