CzytelniaKomentarze i inspiracje

Modlitwa, która pokonuje olbrzymów

Kiedy patrzymy na swoje życie ito, czemu mamy stawić czoło, wydajemy się sobie jak szarańcza stająca wobce olbrzymów. Dzieje się tak, kiedy pozwalamy sobie zarzucić wiarę w to, kim jest Ten, który postawił nas na ziemi i dał nam życie.

Używam kart kredytowych od kilku lat, ale właśnie dowiedziałem się o czymś zasadniczym, co dla wielu ludzi może być prawdą banalną: jeśli nie spłacę całego zadłużenia karty, to nawet gdyby pozostało ono w wysokości zaledwie jednego grosza, bank naliczy mi odsetki w wysokości zadłużenia za cały okres rozliczeniowy. Bardzo mnie to zdziwiło. Co to ma jednak wspólnego z modlitwą? Otóż, w życiu duchowym, podobnie jak w tym realnym, obowiązują zasady, których nieznajomość sprawia, że rezultat naszego działania może wyraźnie odbiegać od naszych oczekiwań (nie lubimy ich, wolelibyśmy żyć jak dzieci: chcę, więc dostaję, ale tak się nie da).

Wprawdzie, inaczej niż w przytoczonej historii, nie są one skonstruowane tak, by wystrychnąć nas na dudka, jednak — jeśli nie zadamy sobie trudu by je poznać, zrozumieć i zastosować — będziemy na tym stratni.

Ludzie wybujałych oczekiwań

Co najbardziej rozczarowuje nas w naszym życiu wiary i życiu modlitewnym? Oczekujemy więcej, niż otrzymujemy. A ściślej mówiąc — oczekujemy innych rezultatów naszej modlitwy. Być może tym, co wprowadza nas w błąd, jest niewłaściwe podejście do Bożych obietnic. Bierzemy je wprost, nie zastanawiając się nad ich sensem. Kiedy Jezus mówi: „I wszystko, o cokolwiek byście prosili w modlitwie z wiarą, otrzymacie” (Mt 21:22), nie otwiera nam przecież drzwi do łatwego zapełnienia konta w banku czy naprawienia życiowych błędów w mgnieniu oka.

Czasem mylące może być też nauczanie niektórych autorów książek w rodzaju „Uzdrowienie należy do ciebie”. Wiele zależy od nas, naszego nastawienia, wiary, ale jednak nie wszystko. Inaczej Bóg przestałby nim być, a my zajęlibyśmy Jego miejsce.

Na czym polega problem? Ktoś mówi: modlę się, wołam do Boga, ale nic się nie zmienia. Mój problem się nie zmniejszył, a ja wcale nie czuję się lepiej.

I to jest właśnie klasyczny przykład nierozumienia zasad, jakie rządzą naszym życiem w Bożym Królestwie. Pierwsza z nich mówi, że Bóg z reguły nie zmienia wszystkich okoliczności — zmienia nas. Jeśli poddamy się zmianie, zobaczymy, że także nasz problem wygląda teraz zupełnie inaczej. Taka jest Boża ekonomia działania. Zamiast zmieniać każdą bez wyjątku sytuację, żeby poprawić nam samopoczucie,

Bóg chce nauczyć nas radzić sobie z życiem, które spędzamy we wrogim, niebezpiecznym i niezdrowym duchowo środowisku. Nie lubimy tego. Wołamy: Boże, zabierz nas stąd! Nie chcemy tu zostać. Chcemy być tam, gdzie jest przytulnie, bezpiecznie i spotykają nas same miłe rzeczy. Ale w takim miejscu znajdziemy się dopiero w wieczności. Zanim do tego dojdzie, czeka nas trudna wędrówka przez życie, która ma ukształtować nasz charakter, przysposobić nas do życia w Bożym Niebiańskim Królestwie. Ale nie tylko to, ona ma nas również przygotować do odegrania przydzielonej nam roli tu i teraz. Takiej, która uwalnia nas od egoizmu i egotyzmu, by w zamian kawałek swego życia poświęcić innym. Zgodnie ze słowami Jezusa: „Jeśli ktoś chce być pierwszy, niechaj stanie się ze wszystkich ostatnim i sługą wszystkich” (Mk 9:35). I zgodnie z Jego własnym przykładem. Może nam się to nie podobać, ale jeśli tak właśnie jest, to może znaczyć, że powinniśmy sobie poszukać innego Królestwa i innego Króla.

Nie wystarczy mówić

Druga zasada brzmi, że nie chodzi o to, żeby mówić (do Niego), ale żeby wierzyć w to, czego oczekujemy. Oczywiście w modlitwie chodzi o to, żeby mówić do Boga, rozmawiać z Nim o swoich problemach, odczuciach i emocjach. Jednak nie tym razem. Jeśli oczekujemy zmiany, nie możemy poprzestać na przedstawieniu Bogu swojej sprawy i stanu swego ducha. Ale przecież… 

„Od głośnej skargi mojej kości przyschły mi do ciała. Jestem podobny do pelikana na pustyni, jestem jak sowa wśród ruin. Nie śpię i jęczę jak ptak samotny na dachu” (Ps 102:6-8). Jak mówi nagłówek tego psalmu, jest to „Modlitwa utrapionego, gdy upada na duchu i wylewa skargę swoją przed Panem” (Ps 102:1). Są w naszym życiu chwile, kiedy jesteśmy w stanie zdobyć się jedynie na pełne udręki jęczenie przed swoim Ojcem. Ale nawet wtedy może temu towarzyszyć wiara w to, że zostaniemy podniesieni. Inaczej w to miejsce wedrze się żółć wywołana przez poczucie krzywdy. Ona doprowadzi nas dokładnie donikąd. Wiara zaś jest w stanie przekształcić nasz stan, pozwalający Bogu na to, by wypełniać nas odwagą i siłą. By doprowadzić nas do innej modlitwy, która zawoła: „Nie modlę się o mniejszy ciężar, ale o silniejsze barki”.

To prowadzi nas do zasady numer trzy: otrzymujemy w zakresie dopuszczalnego, czyli tego, co dobre i właściwe w sposób obiektywny, a nie z naszego punktu widzenia. Nasze modlitwy często zbudowane są na naiwnym oczekiwaniu, że Bóg da nam wszystko to, co załatwi nasz problem. Każdy otrzyma więc (w zależności od swojej potrzeby): uzdrowienie, lepszą pracę, męża czy żonę niczym z komedii romantycznej, pracowitość w miejsce lenistwa, optymizm w miejsce pesymizmu, ludzie, których nie lubimy znikną, a klimat się zmieni na śródziemnomorski. Nie. Nie łudźmy się. I to nie dlatego, że Bóg nas nie lubi albo wyczerpała się pula cudów na ten kwartał. Weźmy za przykład pracę, którą chcielibyśmy otrzymać. Są trzy możliwości: albo zostanie utworzone nowe miejsce pracy, które mogłoby właśnie nam przypaść w udziale, albo musiałoby się zwolnić istniejące. Może jednak zdarzyć się też tak, że takie miejsce akurat w tym momencie, kiedy potrzebujemy, stoi puste. Albo więc musimy poczekać na sposobność, albo trafić na to, co już jest. Ale jak trafić, jeśli nie szukamy intensywnie, tylko od przypadku do  przypadku (nomen omen)? A jak wykorzystać sposobność, jeśli nie będzie odpowiadała nam odległość, płaca czy warunki pracy? Oczekujemy idealnej odpowiedzi czy weźmiemy każdą spełniającą podstawowe warunki? Jesteśmy gotowi czekać czy oczekujemy rozwiązania już, od razu? Możemy zachowywać się jak ten człowiek w starym dowcipie. W czasie powodzi oczekiwał on Bożego ratunku. Najpierw przypominano o konieczności opuszczenia domów, później przypłynęła z pomocą łódź, przyleciał śmigłowiec, ale on oczekiwał cudu… aż się utopił. Rozczarowany, stając przed Bogiem, dowiedział się, że Stwórca próbował wszystkich sposobów, żeby przyjść mu z pomocą: ostrzegał, posyłał łódź, śmigłowiec… 

Walka o duszę wojownika

Ostatnia, czwarta zasada mówi, że modlitwa to walka, a nie składanie zamówienia. Biblia uczy nas: „Przeto pomyślcie o tym, który od grzeszników zniósł tak wielkie sprzeciwy wobec siebie, abyście nie upadli na duchu, utrudzeni. Wy nie opieraliście się jeszcze aż do krwi w walce przeciw grzechowi” (Hbr 12:3-4). Diabeł zdaje sobie sprawę, że kiedy człowiek pada na kolana, by się modlić, jego to może zwalić z nóg. Dlatego robi wszystko, aby nam przeszkodzić, aby nas rozproszyć i zniechęcić. Bóg nie dał nam daru modlitwy jedynie po to, byśmy wykorzystali zdolność mówienia, ale żeby nauczyć nas wytrwałości, wiary i posłuszeństwa. Kiedy idzie nam ciężko, myśli latają we wszystkich kierunkach, a wiara pełza przy samej ziemi, to jeszcze nie powód, by przestać i dać sygnał do odwrotu. Przeciwnie, to znak, że walka się rozpoczyna. Nie tylko o bezpośredni cel naszego wołania. Znacznie więcej — to walka o naszą duszę. Czy będzie to dusza wojownika, czy może jednak wątła dusza kapitulanta, która umknie przed lada przeszkodą i przeciwnością, by oddać się lamentowi nad swoimi porażkami. Idzie mi ciężko, więc tym bardziej zaprę się rękami i nogami, by wołać, by wierzyć, by zwyciężyć.

Kiedy wyjaśniliśmy sobie główne zasady używania oręża, jakim jest modlitwa, należy zdać sobie sprawę, że nie zawsze będziemy jej używać w ten sam sposób. Zupełnie czym innym jest bowiem modlitwa zaufania, wiary i poddania.

Ta pierwsza to taka, w której powierzamy Bogu nasze potrzeby, nasze pragnienia, doświadczając w jej trakcie posilenia, uspokojenia. Jest to poszukiwanie Bożej woli, ufając, że Jego rozwiązanie, które nam wskaże, jest najlepsze. Nie wiedząc na początku, czy nasza prośba jest zgodna z Bożą wolą. Jest to modlitwa, w której wyrażamy naszą ufność w Bożą dobroć i Jego troskę o nas.

Modlitwa w trzech smakach

Modlitwa wiary walczy o objawione nam przez Ducha Świętego obietnice, w przekonaniu, że stanie się według naszej prośby. Jest to modlitwa, która zdobywa to, o czym Duch Święty zapewnił nas, że jest Bożą wolą. Modlitwa ta (która doskonali się poprzez post) pokonuje duchowy opór i przeszkody, by pochwycić to, co „niewidzialne”, choć objawione przez Boga jako realne.

Jest jeszcze ta trzecia — modlitwa poddania, w której akceptujemy z pokojem w sercu inną odpowiedź niż taka, której oczekiwaliśmy, wierząc, że będzie najlepszym dla nas rozwiązaniem. To modlitwa na wzór tej, jaką Jezus wypowiadał w Getsemane („Niech się stanie Twoja wola”), poddanie się Bogu, przyjęcie Jego objawionego planu jako najlepszego, choć odbiegającego od naszych oczekiwań. Nie jest to modlitwa rezygnacji; poddajemy się, gdyż jesteśmy przekonani, że Boże rozwiązanie jest najlepsze dla nas i uwielbi Boga. Pierwsza i trzecia są bardzo do siebie podobne, różnica jest taka, że modlitwa zaufania ma miejsce przed otrzymaniem odpowiedzi, a poddania już po niej.

Chciałbym się zatrzymać przy modlitwie wiary. To ona jest dla nas jednocześnie najtrudniejsza i najważniejsza. To ona decyduje o tym, kim się staniemy i z czym będziemy opuszczać ten Świat.

Na początek nauczmy się czegoś od Mojżesza. „Przez wiarę opuścił Egipt, nie uląkłszy się gniewu królewskiego; trzymał się bowiem tego, który jest niewidzialny, jak gdyby go widział” (Hbr 11:27).

Werset ten uczy nas nie tylko o wierze Mojżesza, ale wskazuje nam na źródło jego wiary – Niewidzialnego, który jednak dla nas nie może być nieobecny. Wyjątkową cechą Mojżesza była jego bliska relacja z Bogiem, Bez tego trudno jest o budowanie wiary. Ona nie jest cechą do samoistnego wytrenowania w nas samych, ona pojawia się z więzi z Bogiem. „Tajemnica zwycięskiego życia polega na spotkaniu z Bogiem przed spotkaniem z ludźmi” (William Barclay).

Od Niego uczymy się odwagi, która jest nam nieodzowna. Wiara bowiem musi być odważna, skoro ma się przeciwstawiać lękowi, przeciwnikowi, który zdaje się nad nami górować, i przeciwnościom, które nie mają końca.

Nie bój się olbrzymów

Zanim Izraelici wkroczyli do Ziemi Obiecanej, którą mieli podbić, Mojżesz posłał tam zwiadowców. Za wyjątkiem Jozuego i Kaleba, pozostali „rozpuszczali między synami izraelskimi złą wieść o ziemi, którą zbadali, mówiąc: Ziemia, przez którą przeszliśmy, aby ją zbadać, to ziemia, która pożera swoich mieszkańców, a wszystek lud, który w niej widzieliśmy, to mężowie rośli. Widzieliśmy też tam olbrzymów, synów Anaka, z rodu olbrzymów, i wydawaliśmy się sobie w porównaniu z nimi jak szarańcza, i takimi też byliśmy w ich oczach” (4 M 13:32-33).

Kiedy patrzymy na swoje życie i to, czemu mamy stawić czoło, wydajemy się sobie jak szarańcza stająca wobec olbrzymów. Dzieje się tak, kiedy pozwalamy sobie zarzucić wiarę w to, kim jest Ten, który postawił nas na ziemi i dał nam życie.

Człowiek, który nie trzyma się „tego, który jest niewidzialny, jak gdyby go widział”, zawsze będzie się kurczył wobec przeszkód i spoglądał na nie z pozycji królika. Ten zaś, który idzie śladami Mojżesza, będzie patrzał na problem z pozycji Króla, za którym idzie. Dlatego Mojżesz powiedział do Izraelitów: „Pan, wasz Bóg, który idzie przed wami, będzie walczyć za was tak samo, jak to na waszych oczach uczynił w Egipcie” (5 M 1:30). Nie boj się więc olbrzymów, bo to Bóg jest zwycięzcą.

Nie ciągnij Boga za sobą

Nie możemy jednak stracić z pola widzenia zasadniczej prawdy: najpierw obietnica, później batalia. Aby móc stoczyć zwycięską walkę o coś, co jest naszym pragnieniem, musimy wiedzieć, że Bóg nam to dał jako swoją obietnicę. Biblia zawiera setki obietnic. Część z nich jest bardzo ogólna i mówi o Bożej przychylności, opiece i trosce. One są dla nas ważne, bo dają nam prawo ubiegania się o te, które dotyczą bezpośrednio nas i umieszczone są w konkretnym czasie i przestrzeni. Nie możemy uznać, że coś nam się należy tylko dlatego, że nam na tym zależy. Pytajmy Boga o to, czy nasza wiara skupia się na właściwym celu. Ziemi Obiecanej Izraelici sobie nie wybrali, to Bóg im ją wskazał. Nie próbuj my zaciągnąć Boga do naszego celu, dajmy się Jemu prowadzić, dokąd On zamierzył.

Kiedy wiemy, że przed nami cel, który wskazał Bóg (lub potwierdził, że się nie mylimy), mamy przed sobą już tylko jedno — podjąć o to walkę. Niestety żyjemy w czasach, kiedy zbyt wiele przychodzi nam zbyt łatwo. Oczywiście my widzimy to inaczej, ale pojęcie walki o przetrwanie, o życie, jest nam z gruntu obce. Z jednej strony to dobrze, bo to znaczy, że czasy, w których żyje my, nie są naprawdę złowrogie, bezlitosne, czy choćby naznaczone nędzą. Ale to jednocześnie znaczy, że oduczyliśmy się prawdziwej walki o swoje życie. Społeczeństwa sytości i dobrobytu nie są gotowe do wysiłku i ponoszenia ofiar. To samo odnosi się do realiów życia duchowego. A jednak musimy się tego nauczyć. Dla własnego dobra. Mamy nie tylko przetrwać, ale zwyciężyć. Walka o nasze pragnienia i Boże cele w naszym życiu jest do „grania, jednak ktoś musi ją stoczyć. I nikt za nas tego nie zrobi.

Nie próbuj my zaciągnąć Boga do naszego celu, dajmy się Jemu prowadzić, dokąd On zamierzył.

WŁODEK TASAK
https://www.zgory.com