CzytelniaRodzina i społeczeństwo

W oczekiwaniu na happy end

Ludzie potrafią mieć bardzo odmienne podejście do codziennych trosk Niewątpliwie zależy to od charakteru danej osoby, od rodzaju problemu, a też w dużej mierze od wyznawanego światopoglądu i stanu wiary. W swojej duszpasterskiej służbie zwróciłam uwagę na trzy postawy, choć pewnie jest ich więcej.

Są osoby, które nie dzielą się swoimi problemami z nikim, dopóki nie zostaną one pozytywnie rozwiązane. Przyznaję, że walczyłam z tego typu postawami, szczególnie wtedy, kiedy widziałam, że dana osoba z czymś się zmaga, ale gra duchowego siłacza, udając, że nic złego się w jej życiu nie dzieje. Potem z dumą ogłasza: „Miałem problem i Pan Bóg go rozwiązał (tudzież przeprowadził)”.

Inna postawa polega na tym, że ludzie z nikim nie dzielą się swoimi troskami, ale wciąż dowiaduję się, że ktoś (często mi nieznany), gdzieś w Polsce (i nie tylko) każą się wszystkim czegoś domyślać. I biada tym, którzy niczego nie zauważą. Wtedy na pewno usłyszą słowa: „Miałem problem i nikt mi nie pomóg”.

Są też osoby, które w obliczu problemów i doświadczeń natychmiast dzielą się swoimi brzemionami z innymi. Ja należę właśnie do tej kategorii ludzi. Namacalnym tego dowodem może być przykład choroby mojego męża.

W zależności od dnia troski te zamieniają się tylko miejscami. Bywa też„ że uczucia z nimi związane intensyfikują się, oscylując od niepoprawnego optymizmu po skrajny pesymizm.

Kiedy mój mąż dostał udaru i w stanie krytycznym leżał w szpitalu, ani przez moment nie byłam w jego chorobie sama. Od tamtego czasu minęło ponad dwa lata, a ja wciąż dowiaduję się, że ktoś modlił się o uzdrowienie mojego męża. I… Bóg wysłuchał.

Ostatnio znowu dzieją się w moim życiu dni i sytuacje, których zupełnie nie rozumiem. Takie Hiobowe dni. Nie widzę w nich Bożego planu. Jedyne, co pomaga mi je przetrwać, to wiara, że Bóg z tych sytuacji, w którymś momencie, wypracuje swój plan.

Pozostaje tylko pytanie: kiedy? i jak? Zmagam się jednak z trudnymi chwilami. Nie umiem znaleźć sobie miejsca, nie potrafię skoncentrować się na swoich obowiązkach, wpadam w ponury nastrój i często walczę ze sobą, aby się nie rozpłakać. Złe sypiam. Mogę powiedzieć o sobie, że jestem na życiowym zakręcie i nie wiem, kiedy wyjdę na prostą.

Wiem, że nic nie wiem…, bo wciąż zmagam się z dwiema niewiadomymi — z próbą rozpoznania woli Bożej dla swojego życia (chodzi o służbę na Jego niwie) i z lękiem o jutro (chodzi o pracę, dającą środki do życia). W zależności od dnia troski te zamieniają się tylko miejscami. Bywa też„ że uczucia z nimi związane intensyfikują się, oscylując od niepoprawnego optymizmu po skrajny pesymizm. I w takich momentach cieszę się, że jest grono modlących się o mnie ludzi. Znowu liaę na modlitewne wsparcie przyjaciół oraz na pomoc i ingerencję Boga. A jeśli nawet oni tego nie robią, to sam Duch wspiera mnie w niemocy mojej; nie wiem bowiem, o co się modlić, jak należy, ale sam Duch wstawia się za mną w niewysłowionych westchnieniach (Rz 9:26).

Wzajemne wspieranie się w małżeństwie też przynosi chwilową ulgę. Rozmowy z przyjaciółmi dają tę pociechę, że nie jestem sama i ktoś mnie rozumie. Ale to wszystko nie działa na długo.

Jako osoba wierząca posiadam jeszcze inny, sprawdzony sposób na trudne chwile. Czasem łapię się jednak na tym, że korzystam z niego w niewłaściwej kolejności. Zdarza się, że zamiast z samego poranku to dopiero późnym popołudniem zbieram się w sobie, aby poszukać pociechy w Bożym Słowie. I okazuje się, że to pomaga, i to w różny sposób.

Od wielu długich tygodni dokładnie analizuję wszystko, co czytam, co słyszę od ludzi, wsłuchuję się też w swoje myśli. Staram się z tych puzzli skleić jakąś sensowną całość i chociaż nie za bardzo mi to jeszcze wychodzi, to przynajmniej, w tych codziennych rozważaniach, znajduję ukojenie.

Każdego dnia na nowo, w tych i w kolejnych odkrywanych przeze mnie wersetach i myślach, znajduję dla siebie pociechę i zachętę. Swoje troski powierzam Bogu i oczekuję na szczęśliwe zakończenie. Wierzę, że nadejdzie taki dzień, kiedy powiem: „Pan mnie wysłuchał. Bóg mnie przeprowadził”. A swoją radością podzielę się z tymi, którzy towarzyszyli mi w drodze. Z Wami też…

WALENTYNA JAROSZ
Artykuł pochodzi z „Teraz i Zawsze” 8/2012